Historie codzienne - Dieta
Dieta
Siedziała za biurkiem w białym fartuchu, zapisując coś w
karcie poprzedniego pacjenta. Nawet na niego nie spojrzała, gdy usiadł na
krześle. Miał nadzieję, że go nie pozna. Od ostatniej wizyty minęło kilka lat,
więc było to prawdopodobne. Pomyślał, że zmieniła się od tego czasu, trochę się
postarzała, a jej pomarszczone dłonie wołały o pomstę do nieba. Skóra na nich
przypominała szary papier. Zaczął się zastanawiać, dlaczego lekarka nie używa
kremu do rąk.
– Jednak sobie pan nie poradził? – spytała, spoglądając na
niego zza szkieł okularów, a jego nadzieje na nierozpoznanie uleciały niczym
papierosowy dym.
– I przytyło się coś panu? – zauważyła, taksując go
wzrokiem. – Ile kilogramów?
– Jakieś trzynaście? – jego odpowiedź bardziej przypominała
pytanie niż stwierdzenie.
– Dwadzieścia? – podpowiedziała. – To co, zaczynamy? Z tego,
co widzę, to pan sporo przytył. Nie robię wyrzutów, stwierdzam fakt –
zastrzegła. – Wiem, że przy insulinie trudno jest utrzymać prawidłową wagę. Zaczniemy
więc od zważenia się.
Bez słowa wszedł na stojącą nieopodal wagę, z niepokojem obserwując,
jak lekarka w skupieniu manipuluje
przesuwnikami na górnej i dolnej skali.
– No, tak jak mówiłam – stwierdziła. Zapisała jego wagę w
karcie. Poprosiła, by zdjął skarpety. Przykucnęła przy jego stopach, dotykając
delikatnie palców i gładząc zasinioną nieco skórę. Wyobraził sobie, że zaraz
usłyszy, że ma symptomy stopy cukrzycowej i będzie to równoznaczne z amputacją
i czort wie czym jeszcze.
– Nie jest źle – odezwała się cicho, podeszła do umywalki i
namydliła ręce. Odetchnął z ulgą, wyjął z kieszeni chusteczkę, by wytrzeć z
czoła pot, który zaczął spływać mu po skroniach.
– A to zasinienie? – odważył się spytać, choć bał się
odpowiedzi.
– Niegroźne, jeszcze. Przestraszył się pan, że to…? – zawiesiła
głos.
– Stopa cukrzycowa – dopowiedział.
– To dlatego pan do mnie przyszedł – stwierdziła. – Lepiej
późno niż wcale. Niech pan posłucha – zaczęła, siadając przy biurku. – Nie będę
kłamać, ale nie zamierzam też pana niepotrzebnie straszyć. Nie jest dobrze. Gdy
był pan u mnie ostatnim razem, już wtedy miał pan symptomy retinopatii cukrzycowej.
To nie minie, ale jeśli pan się nie weźmie w garść, będzie coraz gorzej. Wie
pan o tym, prawda?
– Tak, pani doktor, wiem… Można coś z tym zrobić? Złagodzić
jakoś?
– Zaraz do tego dojdziemy. Jak u pana z cukrami? Tylko bez
oszukiwania. Skoro zebrał się pan na odwagę i przyszedł pan tutaj, licząc się z
moimi komentarzami, to znaczy, że jest poważnie. Więc proszę mnie nie
oszukiwać. Zapisywał pan poziom cukrów?
– To znaczy… Nie zapisywałem. Ale pamiętam. Mniej więcej.
– Dobra, ostatni tydzień. Rano, po śniadaniu?
– Około dwieście sześćdziesiąt.
– Po obiedzie?
– Ponad trzysta.
– Bardzo dużo. Za dużo. Nie trzyma pan diety.
– Pani doktor, ja się staram, naprawdę, ale…
– Dobrze, niech pan się uspokoi. Wiem, że nie jest łatwo,
zwłaszcza dla kogoś, kto lubi jeść. Proszę posłuchać, musi pan zacząć chudnąć.
Nie może pan ważyć sto dziesięć kilogramów. I powiem panu, że schudnie pan
bardzo szybko, błyskawicznie, zaraz po tym, jak pan straci wzrok. Gwarantuję
panu, że od dnia, w którym przestanie pan widzieć, schudnie pan jakieś
trzydzieści kilogramów w ciągu kilku miesięcy. Tyle samo schudnie pan zaraz po
tym, gdy amputują panu nogi. Będzie pan szczuplutki jak trzcina, ale ani pan
tego nie zobaczy, ani pan się tym cieszyć nie będzie, więc po co wtedy chudnąć?
Rozumie pan? – Siedział naprzeciwko niej sparaliżowany ze strachu, pot spływał
mu po twarzy, mokra koszula kleiła się do jego pleców. Nie mógł się poruszyć. Wyobraził
sobie, że siedzi niewidomy i bez nóg na wózku inwalidzkim, i poczuł, że jego
płuca ściska niewidzialna obręcz, która uniemożliwia mu wzięcie głębszego
oddechu.
– Pani doktor – wydukał – czy można coś…
– Można, jeszcze ma pan czas! – przerwała zdecydowanym
tonem. – Nie za dużo tego czasu, ale jeszcze można się uchronić przed kalectwem
i uzależnieniem od czyjejś pomocy. Coś panu pokażę. – Wysunęła szufladę i
wyjęła z niej talerz. Dopiero po minucie zorientował się, że właściwie to nie
talerz, ale papierowa atrapa z namalowanymi produktami. Kartonowe koło
podzielone było na trzy części, połowę zajmowały brokuły, na pozostałych dwóch
ćwiartkach namalowano ziemniaki i kawałek mięsa.
– Od dzisiaj je pan trzy razy dziennie, nie pięć, nie sześć,
ale trzy razy dziennie. Pański obiad będzie wyglądać tak. Rozumie pan? – Skinął
głową na znak, że rozumie, jednocześnie uświadamiając sobie, że nienawidzi
brokułów.
– Oczywiście, to nie muszą być tylko brokuły, choć są zdrowe…
– Kobieta uprzedziła jego pytanie, jakby je z góry znała. – Niemniej, proporcje
muszą się zgadzać. Brokuły, sałata, mizeria, kapusta… Po prostu warzywa. Ziemniaki
i mięso częściej gotowane lub pieczone, oczywiście jeśli zechce pan zjeść
smażonego kotleta, to też można, ale nie za często. Śniadanie i kolacja również
w rozsądnych ilościach. Proszę sobie ustalić, do czterech kromek chleba. Ale
niech pan pamięta, tyle samo na śniadanie i na kolację, chodzi o to, żeby uregulować
metabolizm, ale i o to, żeby nie był pan głodny, bo wtedy nasz plan weźmie w
łeb. Po pierwsze, organizm zacznie po prostu magazynować zapasy, a po drugie, pan
któregoś dnia nie wytrzyma i się porządnie naje, nadrabiając w dwójnasób braki.
Jednak jeśli pan się zastosuje do tych ustaleń, zacznie pan chudnąć, powoli,
ale systematycznie, i o to chodzi. Nie może pan chudnąć gwałtownie, bo
obciążenie dla organizmu będzie za duże. I jeszcze jedno, cukry. Na początek proszę
się postarać, żeby ich poziom nie przekraczał stu sześćdziesięciu rano. Po
obiedzie mogą osiągnąć najwyżej dwieście! – zaznaczyła. – Ze spadkiem poziomu
cukru też trzeba uważać. Organizm ma pan zacukrzony, trzeba trochę czasu, by to
zmienić. Przetrzyma pan kilka tygodni, potem będzie coraz lepiej, a cukry na
pewno zaczną spadać. Rozumie pan? – Nie czekając na jego odpowiedź, zaczęła
przerzucać kartki kalendarza.
– Przyjdzie pan do mnie za dwa miesiące – powiedziała. –
Wcześniejsza wizyta nie będzie miała sensu. Do tego czasu, gdy będzie pan
przestrzegał zasad, schudnie pan jakieś dwa, trzy kilogramy. To już będzie coś.
Niech się pan waży raz w tygodniu i nie przejmuje tym, że początkowo nic się
nie będzie działo. Gwarantuję panu, że waga zacznie spadać. I proszę zapisywać
poziom cukrów. Pamięta pan? Dwie godziny po posiłku. – Odwróciła się od niego,
wypisała mu skierowanie na badania, receptę i zaczęła zapisywać coś w jego
karcie. Wyszedł z gabinetu na miękkich nogach. Usiadł na chwilę w poczekalni,
chcąc ukoić skołatane nerwy, ale gdy zobaczył współczujący wzrok czekających na
swoją kolej pacjentów, wyszedł. Zanim ruszył w drogę powrotną do domu, wyrzucił
do kosza hamburgera, którego nie zdążył zjeść przed wizytą u diabetologa.
Zaczął się zastanawiać, czym można zastąpić brokuły.
Komentarze
Prześlij komentarz