E jak Ewa



(1)
Szpadel wbijał się powoli w piaszczystą ziemię, by z powrotem opuścić uniesioną do góry skibę w to samo miejsce zaraz po tym, jak w wykopanym dołku znalazła się ciemna bulwa ziemniaka. W powietrzu wyczuwało się nadchodzącą burzę. Wilgotne i ciężkie utrudniało pracę w ogrodzie. Trzeba było jednak ją dokończyć przed nieuchronnym, zdawałoby się, deszczem. Krystyna, pochylona nad workiem skrywającym sadzeniaki, raz po raz spoglądała na kopiącą dołki córkę, bardzo szczupłą, o niezwykle jasnej, delikatnej cerze. Dziewczyna kopała miarowo, bez odpoczynku, choć było widać, że jest bardzo zmęczona. Bladą zwykle twarz pokrywał teraz szkarłatny rumieniec, a na czole osiadły w nierównym rzędzie krople potu. Jest zawzięta tak jak ja, pomyślała o córce. Uśmiechnęła się sama do siebie. Czy dzieci zawsze muszą być podobne do rodziców? Co decyduje, które cechy odziedziczą i dlaczego zwykle otrzymują w darze te najgorsze? Gdyby Ewa tylko nie była tak uparta jak ona! A ona sama? Po kim przejęła ten upór, przez który już nie raz wpadała w kłopoty? Pewnie po swojej matce, do której jak ulał pasowało przysłowie o diable i babie. Czy wszystkie kobiety w ich rodzinie posiadały tę cechę? A ciotka Zena, która wolała do końca życia mieszkać w wynajętym pokoju od przyznania, że jej brat miał prawo zamieszkać w odziedziczonym po rodzicach domu z żoną i dziećmi? Odziedziczyli go oboje, dom był duży, pomieściłby i trzy rodziny, ale Zena nie mogła znieść bratowej. Wyniosła się więc i do końca błąkała po wynajętych klitkach, mimo że Jerzy ciągle błagał, by wróciła. A córka Zeny, Nastka? Nigdy nie chciała poznać wuja, który skrzywdził jej matkę, żeniąc się i będąc przykładnym mężem i ojcem. Nie zawiadomiła go nawet o śmierci siostry. Żył z ciągłym poczuciem winy, choć pewnie nie bardzo wiedział na czym ona polegała. Takie uparte już były baby w ich rodzinie. Wszystkie, łącznie z matką Krystyny, a babcią Ewy, Aliną. Ta to miała charakterek! A teraz Ewa! Uparta jak muł. Nieodrodna córka swojej matki, spadkobierczyni babci i wielu innych, aczkolwiek nieznanych z różnych przyczyn babek, prababek, ciotek, i tym podobnych z ich rodziny. Niby już dorosła, pani nauczycielka, było nie było, ale zachowuje się jeszcze jak dziecko. Dziewczyna pracowała niestrudzenie, kopiąc dołek za dołkiem, czekając aż wpadnie w niego ziemniak i będzie mogła zasypać go ziemią. Nie odezwała się do matki ani słowem, pogrążając się we własnych myślach. Żeby tylko nie była tak uparta, ponownie pomyślała Krystyna. Przecież wszystko dałoby się jakoś załatwić, załagodzić…Ten Mirek nie jest taki zły. Miły, solidny, wykształcony…Czego ta Ewa od niego chce? Co się mogło stać, że tak nagle przestała się z nim widywać? Ma prawie trzydziestkę, pora już o mężu i dzieciach myśleć.
(2)
– Ewuniu – powiedziała cicho, prostując od dłuższego czasu pochylone plecy. – Czy na pewno przemyślałaś swoją decyzję? Jeszcze możesz ją zmienić, nie jest za późno.
Dziewczyna nie odezwała się słowem, pochyliła się jeszcze bardziej do przodu i kopała zawzięcie.
– Ewa…
– Mamo, daj mi spokój! Po co drążyć ten temat w nieskończoność?
– To w takim bądź razie, powiedz mi chociaż, co się stało?
– Daj mi spokój! Głos dziewczyny stał się niebezpiecznie wysoki, dziwnie piskliwy, jakby za chwilę miała zacząć płakać. Dlaczego matka nie może zrozumieć, że nie chce widzieć tego przeklętego Mirka już nigdy więcej? Nie po tym, co jej zrobił! Myślała, że oszaleje, gdy przypadkiem podsłuchała jego rozmowę z kolegą. Właściwie to sama nie wiedziała, jak do tego doszło. Wiedziała, że nie należy stać pod tymi drzwiami, że zaraz usłyszy coś niedobrego, ale była jak zahipnotyzowana. Tyle upokorzenia! Boże! Nigdy przedtem nie przeżyła takiego rozczarowania. I ona miałaby, jak gdyby nic, spotykać się z tym człowiekiem? Z człowiekiem, który mówił o niej w tak ordynarny sposób? Nigdy w życiu!
O swoim odkryciu nie powiedziała nikomu, nawet Kaśce, swojej najlepszej przyjaciółce.
Ma zresztą już dwadzieścia dziewięć lat i nie musi o wszystkim informować matki. W końcu
o czym tu mówić? Opowiedzieć o wszystkim matce? Przeżywać na nowo upokorzenie? Przecież wie, co matka by powiedziała. Najpierw by pomstowała na Mirka i zarzekała się, że jego noga nigdy już nie przestąpi ich progu, a potem zaczęłaby drążyć temat od początku w poszukiwaniu okoliczności łagodzących. Ostatecznie Mirek od początku jej się bardzo podobał, taki był zawsze taktowny i miły. Umiał się nieźle maskować, drań jeden, pomyślała z nienawiścią. Dobrze zrobiła, łamiąc to cholerne kółeczko zdobiące jego mercedesa. Musiał się wściec, gdy to zobaczył. Dbał o to auto jak o człowieka. I tak miał dużo szczęścia, że nie porysowała mu karoserii. Uśmiechnęła się z mściwą satysfakcją. Wściekle zaatakowała łopatą kolejną piędź ziemi, próbując zagłuszyć wstyd i poczucie winy, które dawały jej się we znaki. Jak do tego doszło, że ona, kobieta poważna, stateczna i wykształcona samą siebie tak poniżyła? Rany boskie, pomyślała z przerażeniem, a jakby ją ktoś zauważył majstrującą przy tym samochodzie? Jak by się tłumaczyła? Mirek by jej tego nie darował. Zresztą, czy mogłaby mu się dziwić? Jak mogła doprowadzić siebie do takiego stanu? Poza tym narobiła mu kłopotów, a właściwie i nie owijając w bawełnę, zdewastowała auto. Nie miała pojęcia, ile kosztuje naprawienie szkód, ale była pewna, że niemało. Co mercedes, to mercedes. I jak tu teraz postąpić? W jaki sposób dowiedzieć się, ile Mirek zapłacił za tę naprawę? Jak mu oddać pieniądze, żeby się nie dowiedział, kto mu je oddaje? Bo przyznawać się nie miała zamiaru. Co to, to nie. I po cholerę jej to wszystko było? Taki wstyd, tyle kłopotów i przez kogo? Tyle razy obiecywała sobie, że ona nie będzie cierpieć przez żadnego chłopa a tu masz babo placek. Nie dość że cierpi, to jeszcze się wstydzi. Żeby się tylko w domu nie dowiedzieli, co zrobiła, bo żyć by jej nie dali. Mogła sobie prawie wyobrazić rechot Zbyszka i matkę kiwającą głową w niemym zdumieniu. Panującą ciszę przerwał nagle płacz dziecka.
(3)
– Jagoda się obudziła, pójdziesz do niej?– Matka uniosła głowę znad pojemnika, w którym dźwigała ziemniaki.
– A gdzie to nasza matka Polka? – spytała matkę z przekąsem Ewa. Znowu załatwia jakieś niecierpiące zwłoki sprawy i nie może się zająć dzieckiem? Wbiła szpadel w ziemię i rozprostowała plecy. Zła na siebie, matkę i cały świat ruszyła w stronę domu. Czasami miała wszystkiego dosyć. Ciągłego braku pieniędzy, zajmowania się domem, wypełniania obowiązków, którymi jakoś tak niezauważenie zaczęli obarczać ją domownicy. Jak mogła się tak dać w to wszystko wmanewrować? I jeszcze teraz to nieszczęsne małżeństwo brata. Ożenił się i sprowadził żonę do matki. Cisnęli się wszyscy w niedużym domku, dzieląc się kuchnią i łazienką. Nie byłoby może tak źle, gdyby małżeńskie pożycie młodych układało się inaczej. Ale właściwie tego, co ich łączyło, nie można było nazwać życiem. Nieustanne kłótnie, wręcz awantury, przenoszone z ich pokoiku na poddaszu na dół do matki i Ewy, dawały się tej ostatniej szczególnie we znaki. Do tego dochodziła jeszcze kwestia opieki nad półtoraroczną Jagodą. Aśka niezbyt dobrze widziała się w roli matki, a ciągłe pretensje do życia na pełnych obrotach sprawiały, że w domu coraz częściej bywała, zamiast mieszkać. Zbyszek też był dobry. Tolerował to jej „bywanie”, dopóki mu to odpowiadało, gdy tylko w jakiś sposób zaczynało być nie na rękę, kończyło się awanturą, którą słyszeli bliżsi i dalsi sąsiedzi. Jagoda stała w swoim łóżeczku, trzymając się jego szczebli i krzycząc ile sił w płucach. Wraz z pojawieniem się w pokoju Ewy, łzy natychmiast przestały ściekać po krągłej buzi i dziewczynka, uradowana, wyciągnęła do niej pulchne rączki.
– No i co, maleńka? Gdzie ta twoja matka? Tatulka też nie ma, co? Biedne dziecko, niby ma rodziców, a jakby ich wcale nie miała. Ewa zaczęła uwalniać dziecko od ciężkiej i ciepłej jeszcze pieluchy, gdy weszła jej matka.
– A właściwie to gdzie Zbychu?– spytała. – Przecież powinien być w domu?
Matka nie odpowiedziała od razu. Przez chwilę bawiła się z leżącą na kanapie wnuczką, westchnęła ciężko i siadła w fotelu.
– Zbyszek jest na policji – odparła, nie patrząc na córkę. Przyjechali po niego zaraz jak wrócił
z pracy. Pojechał z nimi i do tej pory go nie ma.
Ewa popatrzyła na matkę z niedowierzaniem.
– Jak to na policji? Po jaką cholerę tam poszedł? O, czyżby ta pinda coś narozrabiała? A może się poskarżyła? – spytała z lekkim rozbawieniem, przypominając sobie ostatnią awanturę młodych. Aśka znowu miała pretensje do Zbyszka, że za mało zarobił, a ten nie pozostał jej dłużny. Kłótnia trwała kilka godzin, aż w końcu Zbyszek zdenerwował się, złapał żonę za kołnierz i pasek od spodni i wystawił za drzwi. Nie wpuściłby jej pewnie tak prędko, gdyby nie to, że Aśka zaczęła rzucać w drzwi grudami ziemi i darła się przy tym jak opętana. Matka próbowała interweniować, ale wtedy młodzi oboje zgodnie stwierdzili, że to ich sprawa i nikt nie może się wtrącać.
– Obawiam się, że to nie ona. Zresztą, ja też tam byłam. – Matka spuściła głowę, jakby bojąc się spojrzeć jej w oczy.
– Gdzie byłaś?
– Głucha jesteś? – Krystyna zdenerwowała się chwilową tępotą córki.– Na policji, mówię przecież.
(4)
Ewa przyjrzała się uważnie matce, rozsiadła wygodnie na kanapie, przygotowując w ten sposób do przesłuchania, które zamierzała przeprowadzić.
– Chcesz mi powiedzieć, że kilka godzin temu siedziałaś na komisariacie, a teraz maglują tam Zbyszka? Dopiero teraz mi o tym mówisz? Miałaś nadzieję, że się nie dowiem, czy co?
– Ach, z tobą tak zawsze! – Matka machnęła niedbale ręką w jej stronę. – Jak zwykle wszystko pokręcisz. Nie byłam wcale na żadnym komisariacie, a Zbyszka zaraz pewnie zwolnią.
– Jak to nie byłaś? Przecież sama powiedziałaś, że byłaś, cytuję…
–Ty mi tutaj niczego nie cytuj, cytatko jedna! – matka wrzasnęła do żywego dotknięta wścibstwem Ewy. – Nie powiedziałam, że na komisariacie byłam. Ja tylko…– kobieta zająknęła się na chwilę, jakby szukając odpowiednich słów – ja tylko z nimi sobie pojeździłam.
Ewa popatrzyła z ciekawością na matkę. No, no, pomyślała, to coś nowego. Matka jeżdżąca sobie z policjantami. Tego jeszcze w ich rodzinie nie było.
– Ustalmy coś, mamo. Po pierwsze, czym z nimi jeździłaś? Po drugie, po jaką cholerę? A po trzecie, czy ktoś cię widział? Bo to musiał być niezły widok, Napierska w charakterze policyjnego konsultanta!
Matka spojrzała na nią z politowaniem, pokręciła lekko głową, jakby rozmawiała z osobą z lekka niedorozwiniętą i głosem pełnym ubolewania zaczęła opowiadać.
– Skoro jeździłam z policją, to wiadomo, że jeździłam ich samochodem, radiowozem zwanym. Gdybyś logicznie pomyślała, to byś sama na to wpadła. Ten nowy, co to buduje się za drogą, pod lasem, oskarżył Zbyszka o kradzież cementu, że niby ślady do naszej działki prowadzą, no i policja musi przecież wszystko sprawdzić. A widzieli mnie wszyscy sąsiedzi,
bo sensacja była na całą naszą ulicę. Bez sensacji się przecież nie da, nie wiesz? Podjechali radiowozem pod dom, policjant przyszedł po mnie, potem ja w jego towarzystwie wsiadłam do samochodu…Sąsiedzi aż z domu powychodzili. Zresztą, co się dziwić, ty też byś wyszła.
– Jak to oskarżył? To można tak oskarżyć człowieka i policja już jedzie? A ciebie po co radiowozem wozili? – Matka zmieszała się nieco i spojrzała na nią spod tak zwanego łba.
– No bo tego cementu podobno dużo było, że jeden człowiek nie mógł go udźwignąć
i pomyśleli… że ktoś mu pomagał. Zawieźli mnie na tę działkę po lasem, żeby ślady butów porównać. Bo te ślady takie małe były, jakby kobiece. Sama rozumiesz, sprawdzić musieli.
– Podejrzewają, że pomagałaś kraść cement?
– Już nie, ślady się nie zgadzają. A z tego co zrozumiałam, to i Zbyszek im też
nie pasuje, ale muszą dokładnie sprawdzić. – Matka, wielce z siebie zadowolona, ruszyła w stronę kuchni, by podgrzać mleko małej, zostawiając ją z oszołomioną Ewą. Świetnie, pomyślała, jakby mało mieli kłopotów. Jedno ją tylko zdziwiło, dlaczego to matkę podejrzewali o udział w tej całej imprezie, przecież logiczne by było podejrzewać ją, Ewę. Jest, ostatecznie, dwa razy młodsza. No, ale tego tak zostawić nie można. Trzeba tę sprawę wyjaśnić i to do końca. Musi iść do tego faceta i spytać, co on sobie myśli. Przez niego matkę obwozili radiowozem po całym województwie, a brata do tej pory nie ma w domu, tak być nie może, cholera jasna.
– Mamo! – wrzasnęła. – Pilnuj małą, idę porozmawiać sobie z tym draniem spod lasu. I nie czekając na odpowiedź matki, wyszła z domu, kierując się wprost na wznoszącą się na tle zielonej ściany drzew białą budowę.
(5)
Facet zobaczył ją już z daleka, bo wyszedł jej na powitanie, uśmiechając się ironicznie.
– Pani Napierska! – powiedział, udając zdziwienie. – Cóż panią do mnie sprowadza?
– Pan jeszcze pyta? Jak pan śmiał? Wie pan, co pan narobił?– powiedziała, z trudem opanowując drżenie głosu. – A w ogóle, skąd pan mnie zna?
– A cóż ja takiego zrobiłem?
– Oskarżył pan mojego brata, przez pana moja matka ujrzała radiowóz od środka,
Zbyszek do tej pory nie wrócił z przesłuchania, a pan nie wie, co narobił?
– No cóż, przykro mi, ale to nie moja sprawa. Zostałem okradziony i zgłosiłem ten fakt policji. Reszta już należy do nich. Rozumiem, że ma pani o to pretensję. – Uśmiechnął się skromnie, ukazując garnitur białych zębów.
– Jeśli pani brat jest niewinny, wszystko się wyjaśni, a ja zaproszę wówczas panią na kawę. Zresztą, gdyby nawet okazało się coś zupełnie innego, propozycja kawy pozostanie aktualna. A zwiedzenie radiowozu od środka nie jest chyba czymś aż tak strasznym, by od razu wywoływać awanturę, prawda? – Zawarta w jego głosie kpina o mało nie wyprowadziła jej z równowagi. Wiedziała tylko, że musi nad sobą zapanować. Oparła zaciśnięte w pieści dłonie na biodrach i wyzywająco spojrzała na stojącego przed nią mężczyznę, powoli taksując go wzrokiem od stóp do głów, starając się z całych sił wyrazić swoją pogardę.
– Na kawę? Z panem? Pan wybaczy, ale musi pan sobie znaleźć kogoś na swoim poziomie, sąsiedzie – warknęła przez zaciśnięte zęby, odwróciła się na pięcie i odmaszerowała, żegnana chichotem stojącego przy drodze mężczyzny.
–Widać, że ten pani poziom musi być naprawdę wysoki, skoro do tej pory nikt się nań nie połakomił, co? – usłyszała jeszcze za sobą, ale już się nie odwróciła. Cham, pomyślała tylko i z godnością ruszyła w drogę powrotną do domu. Stał nadal przy prowizorycznie skleconej furtce i patrzył na oddalającą się kobietę. Nawet stąd widział, jak bardzo była wzburzona, wymachiwała rękoma i groziła komuś niewidzialnemu, zataczając w powietrzu kręgi ściśniętą pięścią.
– Poszła już? – Z drewnianej szopki na narzędzia wyszła Aśka, rozglądając się uważnie
na boki. Przyjrzał się jej dokładnie. Starannie uczesane, białe włosy, długie paznokcie, mocny makijaż. Zupełnie inna niż ta, która jeszcze przed chwilą miała ochotę wydrapać mu oczy.
– Poszła, poszła. Twarda jest, nie ma co.
– No sam widzisz! – Aśka uśmiechnęła się triumfująco. – Jest po prostu okropna, taka sama jak ta jej cholerna mamuśka. Teraz widzisz, w jakich warunkach muszę żyć?
– Czemu tego nie zmienisz? Wróć do rodziców, przecież masz dokąd wrócić? – Popatrzyła na niego z niedowierzaniem i puknęła się palcem w czoło.
– Chyba oszalałeś? Moja matka jest jeszcze gorsza od nich. Musiałabym ciągle siedzieć
z dzieciakiem i też nie byłaby zadowolona, na pewno pędziłaby mnie do roboty. Zresztą, ta twoja budowa potrwa już niedługo, jakoś wytrzymam.  
Udał, że nie dosłyszał ostatniej uwagi. Sam sobie jest winien, po cholerę się z nią zadał? Wprawdzie początkowo nie wiedział, że to mężatka, ale potem już tak… Po co mu to było?
– Boisz się, bo mąż goni cię do pracy? – zachichotał. – Wiesz, wcale się nie dziwię. Ile on zarabia? Pewnie niewiele, co? Czemu właściwie nie chcesz pracować? – Pokręciła głową z niedowierzaniem i znowu popukała się w czoło.
– A co mi po tym przyjdzie? Przecież i tak wypłata nie będzie tylko dla mnie, bo będę musiała ją dołożyć do życia, no nie? Pierdolę taki układ. Od utrzymywania rodziny jest chłop, a nie ja! – Odwróciła się do niego plecami, zamierzając odejść, gdy zadał jej pytanie, które nurtowało go od kilku godzin.
– Dlaczego powiedziałaś mi, że to twój mąż ukradł ten cement?
– Co?– zapytała zdziwiona. – Jak to, czemu? Przecież ukradł, no nie?
– To nie jest takie pewne – odpowiedział, nie spuszczając z niej wzroku. – A właściwie jest pewne to, że on tego nie zrobił. Po co rzuciłaś na niego podejrzenie?
– Ty chyba głupi jesteś, wiesz!– wrzasnęła. – Chciałam ci tylko pomóc, a ty tak mi się odwdzięczasz? Wiesz, ja chyba więcej do ciebie nie przyjdę! – zagroziła. – Nie życzę sobie, żebyś mnie tak traktował. Jej nadąsana mina świadczyła, że czuje się bardzo pewnie, na tyle pewnie, by sądzić, że zaraz padną słowa przeprosin.
– Nie przyjdziesz więcej? – zapytał, uważnie się przyglądając. – Ty miałabyś nie przyjść?– zaśmiał się. – Jak cię znam, przygnasz tu już jutro.
Aśka poczuła się dotknięta i to na dobre.
–To ja decyduję do kogo chodzę, zapamiętaj sobie! – krzyknęła. – Nie tacy jak ty oglądają się za mną! Uważaj, bo będziesz wył do księżyca, jak jutro się nie zjawię. A ja naprawdę nie przyjdę. Nie dam się tak łatwo przeprosić, nie myśl sobie.
Przyjrzał jej się z uwagą. Stała naprzeciwko niego z miną kogoś, kto przywykł do zbierania hołdów i komplementów. Jak ktoś taki mógł mu się spodobać?
(6)
– Wiesz, ja wcale nie mam zamiaru cię przepraszać. Nie tym razem. Tak, masz rację, nie przychodź do mnie więcej. Sama musisz rozwiązywać swoje problemy małżeńskie, mnie do tego nie mieszaj. Zamierzam mieszkać wśród tych ludzi i nie chcę, by mnie omijali szerokim łukiem. Myślę, że nareszcie podjęłaś dobrą decyzję.
Ciemny rumieniec zakrył jej policzki, wargi zacisnęły się w wąziutką linię. Tego się nie spodziewała, czyżby próbował się jej pozbyć? I to teraz, gdy dom prawie na ukończeniu i mogliby w nim już wkrótce razem zamieszkać?
– Szkoda, że nie pomyślałeś o tej dobrosąsiedzkiej współpracy, zanim poszliśmy do łóżka. Czyżbyś wtedy nie pamiętał, że sypiasz z żoną przyszłego sąsiada? – wysyczała. Jej ton, wyraźnie zjadliwy, wyprowadził go nieco z równowagi, co za wszelką cenę próbował ukryć. Najgorsze w tym wszystkim było to, że niewątpliwie miała dużo racji. Po jaką cholerę wdawał się w ten, pożal się Boże, romans? Zwłaszcza, że chwile prawdziwego zauroczenia szybko minęły i wypełniły się narzekaniami na nieudolnego męża, podłą teściową i jeszcze podlejszą szwagierkę. Można by było to jakoś przeżyć, gdyby nie fakt, że Aśka zaczęła planować po swojemu urządzanie jego domu, domu, którego jeszcze nie było. To go nieco ostudziło w romansowych zapałach, ale dziewczyna nie dawała się łatwo spławić. Tak naprawdę to przestraszył się tej znajomości, gdy Aśka mimochodem wspomniała któregoś dnia, że jego dom już niedługo nada się do zamieszkania, a wtedy to wszyscy się zdziwią, gdy zobaczą, że zmieniła adres. Początkowo udawał, że nie zrozumiał, ale Aśka nie pozostawiła mu żadnych wątpliwości. Szykowała się do zamieszkania z nim pod jednym dachem i to na dobre. Kupiła nawet firanki. Wprawdzie za pożyczone od niego pieniądze, które kiedyś tam obiecała oddać, ale kupiła. No i ta jej szwagierka… Obserwował ją od jakiegoś czasu. Najpierw z ciekawości rozbudzonej przez Aśkę. Chciał zobaczyć, jak wygląda ten nieużytek, jak o niej mówiła…
(7)
Z początku nawet mu się nie spodobała, taka jakaś szara, przygaszona i wiecznie z dzieckiem, nota bene, z dzieckiem Aśki. Dopiero potem zauważył, że wcale ładna z niej dziewczyna, pewnie na przekór tej drugiej.
– Ależ pamiętam, a jakże. Ta dobrosąsiedzka współpraca coraz bardziej leży mi na sercu. I tak sobie myślę, że czas już to skończyć, nie uważasz? – odpowiedział.
– Zrywasz ze mną?– krzyknęła. – Po tym wszystkim? Przez ciebie chciałam wsadzić własnego męża do pudła, a ty ze mną zrywasz? – Stała przed nim, wymachując torebką, gotowa zdzielić go nią w każdej chwili.
– I co, myślisz, że ujdzie ci to na sucho? – zaśmiała się cichutko. – Naprawdę myślisz, że pozbędziesz się mnie jak niepotrzebnych skarpetek? Masz nadzieję, że ci na to pozwolę?
– Co to ma być, szantaż? Uważaj, panienko, nie groź mi, bo pożałujesz! A teraz zrywaj się stąd i żebyś mi się więcej tutaj nie kręciła, bo być może przypomnę sobie, kto mnie powiadomił, że to młody Napierski wywiózł mój cement. A tak przy okazji, skąd wiedziałaś, że go ukradziono? Uśmiechnął się zagadkowo i odwrócił do niej plecami, idąc w stronę zaparkowanego nie opodal auta. Dziewczyna popatrzyła jeszcze za nim przez chwilę, wzruszyła ramionami i wyszła na drogę, z której widać było skrywającą się wśród zieleni ulicę małych jednorodzinnych domków.
– Pożałujesz, skurwysynu jeden – krzyknęła jeszcze, nim zniknął za drzwiami domu. – I nie pomoże ci nikt i nic, nawet ten twój wiszący w szafie mundurek, harcerzyku pieprzony. Krzyknęłaby jeszcze coś, by nie miał wątpliwości, że się od niej tak łatwo nie odczepi, ale jego już nie było. Zapłaci jej za wszystko, skurwysyn jeden. Już ona coś wymyśli, żeby ją popamiętał. Wlokła się noga za nogą w stronę domu, którego z głębi duszy nienawidziła, w którym mieszkali ludzie, równie znienawidzeni przez nią jak ten stary, zaniedbany dom i płakała. Łzy płynęły jej po twarzy i nie mogła nad nimi zapanować. Tak ją oszukać, tak oszukać, upokorzyć. I co teraz? I co teraz? Przecież nie wytrzyma w tym domu już dłużej, nie wytrzyma ani chwili. Ale dokąd pójść? Żeby ta cholerna matka zechciała jej pomóc, ale to raczej niemożliwe. Nigdy nie mogła na nią liczyć, nigdy. Dla niej zawsze była ta najgorsza, czarna owca rodziny. To przez nią tak młodo wyszła za mąż. Myślała, że to jedyna szansa na wyrwanie się z domu, ale bardzo się myliła, trafiła jak śliwka w kompot. Ale teraz już dłużej w tym kompocie siedzieć nie może. Po prostu nie może. Co by to było, gdyby Zbyszek się dowiedział, kto go posądził o kradzież? Nie chciała nawet o tym myśleć. Musi od niego uciekać, od niego i od tej jego rodzinki. Nie mogła ich wszystkich znieść. Przed domem skręciła na drogę prowadzącą do miasta. Nie miała ochoty wysłuchiwać biadolenia Napierskiej i uwag Ewki. Małpa cholerna, spojrzy na człowieka i wszystkiego się domyśli, pomyślała z nienawiścią. Musi coś zrobić, skontaktuje się z matką i będzie błagać o pomoc. Ostatecznie od kiedy matka wprowadziła się do nowej chałupy, jej mieszkanie stało puste.
A czemu go dotąd nie sprzedała, dla kogo je trzyma? Może coś z tego będzie, musi tylko spróbować. Ma przecież tylko jedną córkę, czas jej o tym przypomnieć.
(8)
Pakowała rzeczy w pośpiechu, chcąc zdążyć przed powrotem Zbyszka z pracy. Na ulicy stał zaparkowany, zdezelowany duży fiat, do którego wynosiła upchane w foliowe worki rzeczy. Siedząca za kierownicą koleżanka rozglądała się niespokojnie, bojąc się, że w każdej chwili na łuku drogi zobaczy tego, przed którym Aśka z takim pośpiechem starała się umknąć. Napierska siedziała na kanapie z Jagodą na kolanach, w przeświadczeniu, że nie tak szybko znowu zobaczy wnuczkę. Była dziwnie spokojna, jakby zrezygnowana, nie próbowała nawet zatrzymać synowej do powrotu Zbyszka. To małżeństwo i tak nie miało szans przetrwania, ciągłe kłótnie wymęczyły ją już w takim stopniu, że fakt wyprowadzki Aśki nawet jej za bardzo nie zmartwił. Szkoda jej było tylko dziecka. Malutka dziewczynka, przylgnęła do niej całym ciałem, nie rozumiejąc, o co w tym wszystkim chodzi. Może to i dobrze, że Zbyszka teraz nie ma? Kto wie, do czego by doszło, gdyby zobaczył, jak Aśka opuszcza dom i zabiera córkę? Chociaż, kto wie, może on zna plany żony? Może dlatego do tej pory nie wraca z pracy, bo wie? Nietrudno się było domyślić, że dojdzie do czegoś podobnego. Te jej dziwne wyjazdy, późne powroty do domu, głuche telefony, gdy odbierał je inny z domowników…I te wszystkie plotki znoszone przez życzliwe sąsiadki. Wydawało jej się, że wiedziała o nich tylko ona i Ewa, ale kto wie, może i Zbyszek też? Aśka weszła do pokoju, dzierżąc gitarę w ręku. Uśmiechnęła się radośnie na widok córki, przyklęknęła przy niej i ucałowała jej pulchną rączkę.
– No to cześć, dzidziusiu. Mamusia jutro przyjdzie cię odwiedzić, tak? – Mała pokiwała główką, nie schodząc z kolan babci. – Chcesz, żeby mamusia jutro przyszła?
–Tak – dziewczynka odpowiedziała cichutko.
–Dobra córeczka – pochwaliła małą. – Mamusia przyniesie ci coś bardzo dobrego,
no to pa! Zerwała się szybko, jeszcze raz ucałowała córkę w jasną główkę i bez słowa wyszła z domu. Oszołomiona Napierska siedziała przez jakiś czas na kanapie, analizując ostatnie słowa synowej. Co miały znaczyć? Przyjdzie jutro zabrać Jagodę, czy chce ją tylko odwiedzić? Jeśli tak, to co to znaczy? Zostawi dziecko Zbyszkowi? Ewa, wracająca z miasta z dwiema wypchanymi do granic możliwości torbami, zauważyła odjeżdżający sprzed domu samochód, do którego przed chwilą wsiadła Aśka. Znowu jakiś kilkudniowy wypad za miasto? Ciekawe, czy tym razem zostawiła dziecku coś do jedzenia? No, niech tylko Zbyszek wróci z pracy, znowu się zacznie. Będzie jej szukał, razem wrócą do domu, co skończy się jeszcze jedną awanturą, a potem przez kilka dni nie będą ze sobą rozmawiać. Ten sam scenariusz już prawie od trzech lat, nic się w nim nie zmienia. A ona i jej matka tkwią w tym po szyję. Próbowała nawet rozmawiać z bratem, prosiła, żeby miał wzgląd także na nią, ale skończyło się to kłótnią, po której usłyszała, że powinna się do tego przyzwyczaić, bo na tym polega właśnie małżeństwo i kiedy sama wyjdzie za mąż, będzie miała odpowiednią wiedzę. Żeby tak mieć swoje własne mieszkanie, z dala od Zbyszka, Aśki i ich małżeństwa, westchnęła. Ale na to nie ma najmniejszych szans. Przynajmniej na razie. Postawiła torby na kuchennym stole i rozprostowała bolące ramiona. Cholerny samochód, znowu odstawiła go do warsztatu, o ile mogła mówić, że ten grat to samochód. Dźwiganie toreb z zakupami nie należało do przyjemności, ale nie mogła ich odłożyć na później. Lodówka świeciła pustkami, a mechanik nie spieszył się z naprawą. Matka siedziała na kanapie z Jagodą na kolanach. Pokój wyglądał jak po przejściu tornado.
(9)
Na dywanie poniewierały się porozrzucane rzeczy. Było to tym dziwniejsze, że należały do Ewy. Czyżby matka czegoś szukała i nie mogła znaleźć? Ale czego mogła szukać w jej szafie?
– Stało się coś? Milczenie matki zaczęło ją niepokoić. Coś musiało być nie tak, ale co?
– No, co jest? Źle się czujesz, mamo?
– Aśka odeszła. Zostawiła Jagodę i poszła sobie. – Matka popatrzyła na nią, jak by sama nie wierzyła w wypowiedziane przed chwilą słowa.
– Znowu cholerę gdzieś poniosło – Ewa stwierdziła raczej niż zapytała. – Mówiła, kiedy wróci? – Matka z politowaniem pokiwała głową.
– Oj, ty wykształcona niby jesteś, a czasami to jakaś taka nierozgarnięta! Przecież mówię, że odeszła, dociera do ciebie, czy nie? – Ewa przerwała układanie w szafkach przyniesionych ze sklepu zakupów, weszła do pokoju i przysiadła na kanapie obok matki.
– Odeszła i zostawiła Zbyszka? – spytała z niedowierzaniem. – A co on na to?
– Co on na to, co on na to?! A skąd on może wiedzieć, do tej pory nie przyszedł do domu! Jeszcze o niczym nie wie.
– A co z Jagodą? – spojrzała na dziewczynkę drzemiącą na kolanach matki. – Zostawiła dziecko? – Matka nie odezwała się od razu, zastanawiając się nad sytuacją.
– Sama nie wiem, nic nie mówiła, że ją zabierze, powiedziała, że ją jutro odwiedzi.
– Odwiedzi? No to nieźle! – Ewa zerwała się z miejsca i zaczęła układać porozrzucane na dywanie rzeczy. – Czego ona szukała w mojej szafie, co? Nie widziałaś, że grzebie w moich rzeczach?
– Powiedziała, że szuka jakiejś książki, Stachury, czy czegoś takiego. Podobno obiecałaś, że jej ją dasz czy co?
– Co!? – Krzyk ciotki obudził małą, która już mrugała oczami, nie wiedząc, co się stało. Przyjrzała jej się uważnie i wyciągnęła rączki. Ewa wzięła dziecko na ręce i przytuliła.
– Nie martw się mała, będzie dobrze, zobaczysz. Zresztą, dla ciebie i tak nic się nie zmieni. Mamo, Jagoda coś jadła? Napierska westchnęła ciężko, uderzyła dłońmi w kolana i poderwała się na równe nogi.
– Ty masz rację. Dziecko głodne, a ja siedzę jakby już nic do roboty nie było. Nachyliła się nad wnuczką i pogłaskała ją po główce.
– Moje ty śliczności. Babcia zaraz coś dobrego ugotuje maleństwu. Zaraz, szybciutko. Aha, a tej twojej książki nie znalazła i była bardzo zła. Oczywiście nie powiedziałam jej, że jakaś Stachura leży pod stolikiem przy telewizorze, ale pewnie tego nie docenisz? – Ewa zaśmiała się cicho, z radością przyjmując do wiadomości, że ulubiony tomik wierszy pozostał w domu.
– Nie jakaś Stachura, tylko jakiś, mamo. I oczywiście doceniam, że nie powiedziałaś. Dziękuję. – Matka nie odezwała się od razu, jakby namyślając się nad następnym zdaniem.
– Wiesz, czego tylko się boję? – spytała po chwili. – Jak to wszystko Zbyszek przyjmie. Jak myślisz?
Ewa zastanawiała się nad tym już od dłuższej chwili. Co na to wszystko Zbyszek? Zostawi sprawę własnemu biegowi, czy zacznie szukać Aśki? Właściwie to ma teraz jedyną, możliwe, że niepowtarzalną okazję, by skończyć z tą codzienną gehenną, ale czy zechce z niej skorzystać? Kto to wie? No i jeszcze sprawa Jagody. Czy Aśka na pewno zostawi mu dziecko? A może po jakimś czasie zechce odzyskać córkę? Co wtedy?
– Poradzi sobie, jest dorosły – odpowiedziała, kołysząc Jagodę.
(10)
Nagle tknęła ją jakaś myśl. Dokąd ta Aśka mogła pójść? Gdzie się zatrzymała? Czy jej rodzice o tym wiedzą? Czyżby pozwolili jej zająć ich mieszkanie, które odkąd wyprowadzili się do innej miejscowości, stało puste? Właściwie to o wszystkim decydowała matka Aśki. Jej ojciec od rozwodu mieszkał w innym mieście i praktycznie nie utrzymywał z nimi kontaktu.
– Mamo, a Bielska wie, że Aśka się wyprowadziła? I dokąd ona poszła? Matka wniosła do pokoju miseczkę z czekoladowym budyniem, ulubioną potrawą Jagody.
– Podobno tak. Powiedziała mi, że mama dała jej klucze do mieszkania i namawiała, żeby się do niego przeniosła, bo tutaj przeżywa istne katusze.
– Tak powiedziała? – Ewa zastanowiła się przez chwilę.– Jakoś nie chce mi się w to wierzyć, żeby Bielska tak powiedziała. To taka konkretna kobieta. I zna Aśkę na wylot. Pamiętasz, jak nam powiedziała przy niej, że to zły człowiek i współczuje jej dzieciom? – Napierska zamyśliła się przez chwilę.
– Może masz rację, ale wiesz, to jednak jej matka. A matka zawsze staje po stronie dzieci. Przynajmniej ja bym stanęła, zawsze, bez względu na to, kto zawinił. Może i ona…? Czemu tego Zbyszka tak długo nie ma? Czy to nie dziwne? – Nieobecność brata rzeczywiście dziwnie jakoś się przedłużała. Żeby tylko nie stało się nic złego, a ze wszystkim sobie jakoś poradzą. Mało to razy byli w dołku? Czasami kłopoty przyklejały się do nich jak brud do boków krowy, ale i tak sobie radzili. I tym razem będzie tak samo. Inaczej być nie może. Żeby tylko Zbyszek wrócił i żeby Jagody nie zabrała, a wszystko się ułoży, wszystko. Przecież ona, Krystyna, jest jeszcze młoda, całkiem niedawno skończyła pięćdziesiątkę, da radę wychować wnuczkę i to z łatwością. No i jest Ewa, na którą można liczyć zawsze i wszędzie. Uśmiechnęła się na myśl o córce. Od dziecka taka odpowiedzialna i dorosła, ale czy ona kiedyś była dzieckiem? Chyba przez bardzo krótką chwilę, nawet Zbyszek już jako dzieciak wiedział, że Ewa potrafi rozwiązać prawie każdy problem. Była dla niego prawdziwym autorytetem i tak zostało do dziś; chociaż się ciągle kłócą, a brat daje jej się nieźle we znaki, nigdy nie opuściła go w biedzie. Prawdziwa babcia Ala, nie ma co. I to nie tylko z charakteru, jej twarz, figura, włosy… Krystyna spróbowała przypomnieć sobie twarz swojej matki. Ta to miała charakter, od jak dawna jej już z nimi nie było? Zawsze pogodna, wesoła, potrafiła się pogodzić z różnymi przeciwnościami losu. Nawet wtedy, gdy lekarz stwierdził, że nie ma już dla niej ratunku, do końca się nie poddawała, bo „ trzeba wierzyć w cuda”, mawiała. Dla niej wszystko było cudem, nawet każda, najzwyklejsza rzecz pod słońcem. A one, jej córki, Krystyna i jej dwie siostry tak bardzo się od niej różniły, zamartwiając się byle drobiazgiem. No, może Zosia, ta z Wrocławia, trochę ją przypominała. Zawsze wesoła i skora do żartów, a przy tym jakże męcząca. Jedną cechą tak naprawdę imponowała Krystynie – też nigdy się nie poddawała. Uparta jak ich matka! Legendy o uporze tej ostatniej krążyły w rodzinie od dawna. I ta dziwna historia z jej pierwszym narzeczonym. Krystyna zastanowiła się, czemu właściwie nigdy do końca nie opowiedziała o niej Ewie, która historię pierwszej miłości babki znała tylko we fragmentach, w dodatku podsłuchanych. Krystyna nigdy nie chciała na ten temat mówić. Zdenerwowała się, gdy Ewa poprosiła o wyjaśnienie, dlaczego ciotka Hanka na jednej z rodzinnych imprez poddała w wątpliwość przynależność Krystyny do rodziny, „ bo tak naprawdę nie wiadomo, czy jesteś córką naszego ojca”, powiedziała wtedy. Ewa wiedziała tylko, że babcia jeszcze tam, w Grodnie, przed poznaniem dziadka miała jakiegoś narzeczonego, chyba Niemca, którego bardzo kochała. Nie akceptowali go jednak jej rodzice, więc kiedy dziadek Janusz poprosił ją o rękę, zgodzili się, nie pytając jej o zdanie. Ślub odbył się prędko, prawie w przededniu wojny, a potem urodziła się ciotka Hanka. Podobno na początku matka spotykała się jeszcze ze swym narzeczonym, ale czy to prawda?
(11)
A potem okazało się, że ojciec Krystyny, który świata poza żoną nie widział, potrafił ją w sobie rozkochać. Niemiecki narzeczony gdzieś zniknął, a na świat przyszła córka. Dlaczego więc Hanka poddawała w wątpliwość pochodzenie swej młodszej siostry, skoro to ona właśnie urodziła się w „kompromitującym” dla rodziny momencie, jak sama zwykła mówić? Tego nikt nie wiedział, ani Krystyna, ani Zosia, a i Hanka nie potrafiła powiedzieć, czemu się ciągle czepia. Uśmiechała się tylko zagadkowo, dając do zrozumienia, że wie, ale nie powie. Zosia urodziła się już tutaj, w Polsce, trzy miesiące po ucieczce z Grodna, w którym został dziadek Józef. Nie chciał jechać z synem i jego rodziną, bał się o dom i ziemię, został, by pilnować dobytku, a wkrótce po tym wszelki słuch po nim zaginął. Nie wiadomo, co się z nim stało. Po prostu zniknął. Wnuczki kilkakrotnie próbowały go odnaleźć, bez skutku. Raz przyjechała tylko jakaś kobieta podająca się za ich kuzynkę. Też nie wiedziała, co się stało z dziadkiem, powiedziała tylko, że ich dom stoi jeszcze. Może gdyby ojciec żył, odnalazłby dziadka Józefa, ale jego przedwczesna śmierć to uniemożliwiła. Z tą śmiercią ojca też cała historia, której ani Krystyna, ani Zosia do końca nie mogły zrozumieć. Jak to możliwe, by człowiek się po prostu ugotował? Podobno ojciec zrobił w budynku, który teraz służył za garaż, łaźnię i gdy próbował ją uruchomić, kocioł wybuchnął, a on nie zdążył uciec. Umierał przez cały tydzień w okropnych męczarniach, a potem matka została sama w obcym mieście, w kraju, który tak naprawdę też był dla niej obcy i z trójką dzieci. Hanka miała dziewięć lat, a najmłodsza Zosia trzy miesiące. Po środku była ona, pięcioletnia Krystyna. Krystyna pamiętała, że matka pracując w miejscowej jednostce wojska, często zostawiała je same. Musiała przecież gotować żołnierzom posiłki, gdy ci wyjeżdżali poza koszary. Dlaczego kucharzem nie był żołnierz? Nikt tego nie wiedział. Matka w nocy, pokonując nieraz kilkudziesięciokilometrową trasę pieszo, przychodziła do domu, by sprawdzić, jak radzą sobie jej małe córeczki. Cała matka. Twarda jak kamień i uparta jak osioł, jak mawiały one, jej córki, same nie mniej twarde i nie mniej uparte. Tak więc upór Ewy nie był niczym nowym w ich rodzinie. A teraz ta sprawa z Aśką. Ciekawe, co by matka Krystyny powiedziała? Psioczyłaby na żonę wnuka tym swoim śpiewnym, śmiesznym akcentem, czy raczej odwrotnie? Szkoda, że jej już z nimi nie ma. Teraz na pewno byłaby oparciem dla niej i jej dzieci, które kochała najbardziej na świecie. A już na pewno nie pozwoliłaby Hance wypowiadać swojego zdania na temat tej sytuacji, a tego Krystyna obawiała się bardziej niż reakcji syna. A może by tak porozmawiać z Bielską? Ale właściwie o czym tu mówić? Na dobrą sprawę nie ma prawa wtrącać się w życie syna, nawet teraz, a może przede wszystkim teraz. Trzeba zachować zdrowy rozsądek, a wszystko się ułoży.
(12)
Od odejścia Aśki upłynęły miesiące, a ich monotonię przerywały tylko jej wizyty, które odbywały się z tą samą regularnością, zawsze przed wypłatą Ewy i rentą Krystyny i zawsze pod nieobecność Zbyszka. Przychodziła zadziwiając starannością makijażu i uczesania, pachnąca i piękna. Miała teraz, jak mówiła, naprawdę cudowne życie, które spędzała na imprezach, nie musząc troszczyć się o pieniądze, które zarabiał nowy przyjaciel. Pewnie można by w to wszystko uwierzyć, gdyby nie fakt, że dziwnym zbiegiem okoliczności w dniu wizyt była raczej spłukana i prosiła praktycznie byłą już teściową o skromne wsparcie, którego ta oczywiście nie odmawiała, bojąc się, że taka odmowa spowodowałaby chęć zabrania Jagody, do czego Aśka zręcznie nawiązywała na kilka minut przed prośbą o „pożyczkę”. Sytuacja w domu uległa względnej normalizacji. Sąsiedzi, przeżywszy tak zwany pierwszy szok, zaczynali się przyzwyczajać do nowej sytuacji, a i Hanka nie odwiedzała ich już tak często, radząc, by zawieźć dzieciaka matce i wyrzucić Zbyszka z domu, a wtedy młodzi znajdą drogę do siebie. Dawała tym samym do zrozumienia, że ich rozstaniu winne są Ewa i Krystyna, bo na pewno się za bardzo wtrącały. Nadchodziły wakacje i Ewa postanowiła, że jak zwykle wyjedzie z Kaśką i, jak zwykle, będą to wakacje pod namiotem. Wprawdzie Krystyna nie była z tego zadowolona, bo kto to widział, żeby nauczycielka włóczyła się po kraju stopem i spała gdzieś w polu pod jakimś brezentem, a fakt, że owa nauczycielka skończy wkrótce już trzydzieści lat i nie tylko nie wyszła za mąż, ale i nawet żadnego narzeczonego nie ma, pogarszał w mniemaniu matki całą sytuację. Kto wie, czy to przez te całe wyjazdy Mirek z nią nie zerwał, myślała Krystyna, nie wypowiadając jednak swojego zdania na głos, żeby nie zdenerwować i tak już nerwowej córki. Próbowała nawet apelować do sumienia Ewy, biadoląc godzinami, że nie poradzi sobie z domem i Jagodą sama, a i na dziecko dwutygodniowa nieobecność ciotki może mieć zgubny wpływ, bo nie tak dawno matka ją porzuciła, to co sobie pomyśli, gdy teraz i ciotki nie będzie, ale Ewa pozostała niewzruszona. Już dawno zaplanowała ten wyjazd i nie zamierzała pozwolić, by matka nią manipulowała. Znała zresztą cały jej repertuar i zawczasu przygotowała się na odpieranie ataków. Chciała się wyrwać na jakiś czas z domu, zwłaszcza, że miał to być już ostatni taki wspólny wyjazd. Za kilka miesięcy Kaśka miała wyjść za tego jej ukochanego Szweda, Ewa musiała przyznać, że było w kim się zakochać. Lasse był wysokim, niezwykle przystojnym blondynem, a jego determinacja w dążeniu do poznania języka polskiego niejednokrotnie wprawiała je obie nie tylko w osłupienie, ale i doprowadzała do niepohamowanych ataków śmiechu. Poza tym były już za stare na wędrówki z plecakami i znoszenie niewygód pod namiotem.
(13)
Wyruszyły z samego rana, nie wyznaczając sobie konkretnego celu. Chciały jechać nad morze, ale jeszcze nie wiedziały, do jakiej miejscowości trafią. Taka podróż zawsze była najciekawsza, bo nigdy się nie wiedziało, jakie miejsca będzie można zwiedzić po drodze. Mimo że podróżowały w ten sam sposób od lat i najczęściej miały niesamowite szczęście do kierowców, Kaśka nigdy nie wyruszała bez niezbędnego przyrządu, który nazywała najlepszym przyjacielem kobiety w krytycznych momentach, a który był po prostu najzwyklejszym w świecie drutem do robienia swetrów. Było to wszystko o tyle dziwniejsze, że żaden facet przy zdrowych zmysłach nie porywałby się na Kaśkę, piękną rudowłosą kobietę o posągowych kształtach, przewyższającą niejednego z nich wzrostem
i przypominającą raczej słowiańską Statuę Wolności niż ofiarę napaści.
– Ciekawa jestem, czy byś go użyła? – zapytała z przekąsem Ewa, siedząc na plecaku
w przydrożnym rowie i pałaszując wyciągniętą z torby kanapkę. – Mam na myśli ten twój drut, oczywiście. – Kaśka popatrzyła na nią tylko i westchnęła, kręcąc jednocześnie głową.
– A ty od lat to samo. Co z tobą? Co roku zadajesz mi to samo pytanie. Skąd mam wiedzieć, czy bym go użyła, jak dotąd nic takiego się przecież nie wydarzyło, prawda?
– To po jaką cholerę go znowu targasz?
– Boże drogi! Jaka ty głupia jesteś! Książek nie czytasz, czy co? I ty nauczycielką jesteś?
– O co ci teraz chodzi, bo nie bardzo rozumiem, jaki jest związek między twoim drutem, a książkami?
– No przecież to oczywiste! Nikt nas do tej pory nie napastował, bo jesteśmy bardzo pewne siebie, a faceci, zwłaszcza ci szukający ofiar, nie lubią pewnych siebie kobiet. A jesteśmy takie, bo wiemy, że w sytuacji krytycznej mamy coś, co można nachalnemu delikwentowi skutecznie wsadzić w oko, tak? Wyobrażasz sobie, jak by to musiało boleć? – Zamyśliły się obie na moment, wyobrażając sobie podobną sytuację.
– Zresztą, pamiętasz nasz wyjazd do Gdańska i tego idiotę od Skorpiona?
Pamiętała, a jakże. Gdzieś w okolicy Jastrzębiej Góry zatrzymał się dobry samochód, a uprzejmy kierowca pomógł im załadować cały ekwipunek do bagażnika. Byłby nawet całkiem przystojny, gdyby nie ten jego obleśny uśmieszek świadczący niechybnie o przekonaniu o własnym, zwalającym z nóg uroku osobistym. Gdy nie przyjęły zaproszenia na kawę, były wręcz pewne, że zaraz każe im opuścić samochód, ale on tak łatwo nie zrezygnował. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, skręcił w jakąś boczną, zapomnianą przez Boga i ludzi drogę i zaparkował przed czymś w rodzaju rozpadającej się stodoły. Nieźle je wtedy wystraszył, nie ma co, Kaśka poważnie myślała nad wyciągnięciem z torebki druta, gdy kierowca wyjął ze schowka pistolet. Ewa do dziś pamiętała to mrowienie na karku i ciemne mroczki przed oczami, które były niczym innym jak skutkiem paraliżującego strachu. Na szczęście facet wyskoczył jak oparzony z auta i zatrzasnął drzwi, szepcząc wcześniej, żeby się schowały i nie wychylały głów, bo za chwilę może być gorąco. Nie zdążyły jeszcze ochłonąć i zdecydować, co dalej, a on już był z powrotem, a potem zaczęła się ta ich szalona podróż po wertepach. Na szczęście cała przygoda skończyła się szczęśliwie, dowiózł je na pole namiotowe i zażądał dyskrecji, informując jednocześnie, że były mimowolnymi świadkami akcji przeprowadzonej przez rządową, ściśle tajną grupę Skorpion, której jest szefem. A potem oznajmił, że przyjedzie po nie wieczorem, by ustalić, co mają zeznawać, gdyby ktoś je o tę akcję wypytywał. Nie rozbiły nawet namiotu, gdy szurnięty szef Skorpiona zniknął za zakrętem, zwinęły manele i ruszyły dalej.
– A no właśnie! Byłyśmy w tak zwanym polu bezpośredniego rażenia i co? Nawet nie wyciągnęłaś tego druta z torebki. – Kaśka popatrzyła tylko na nią z niemą pogardą i przewróciła kilka razy oczami, co pewnie miało świadczyć o tym, jak nisko ceni kondycję intelektualną koleżanki.
(14)
– No i co z tego? Przecież nic się nie stało! Ostatecznie to on siedział za kierownicą auta, którym jechałyśmy. Pamiętasz? – Ewa zastanowiła się przez chwilę.
– Wiesz – zaczęła – w tym roku to nawet taki Skorpion się nam nie trafi, zobaczysz.
– O, a to dlaczego?
– Jaki idiota rzucałby się na stare panny z trzydziestoletnim przebiegiem, gdy wokół tyle młódek i to w dodatku bez zahamowań? – Parsknęły śmiechem.
– Panie dokądś chcą jechać? Z chęcią podwiozę – usłyszały. Obok przystanął osobowy samochód, z którego uśmiechał się w ich kierunku, zza ciemnych szkieł okularów przeciwsłonecznych, młody mężczyzna.
– Ależ oczywiście! – Kaśka nie czekała nawet na ponowienie propozycji i zanim Ewa wygramoliła się z rowu, wszystkie ich rzeczy były już upchane w bagażniku. Kaśka, jak zwykle, usiadła na fotelu przy kierowcy. Na ten temat też miała swoją teorię związaną, oczywiście, ze schowaną w torebce tajną bronią . Jechały, obserwując umykające drzewa i słuchając muzyki. Ewa oddawała się czemuś w rodzaju błogiej kontemplacji; świat wydawał się idealny. Żadnych problemów, żadnej Aśki wymuszającej drobne datki, po prostu nieważkość i lekkość bytu, przerywane od czasu do czasu śmiechem Kaśki konwersującej
z miłym kierowcą. Nie zwróciła początkowo uwagi na to, że zatrzymali się przy przydrożnym zajeździe.
– Obudź się – głos Kaśki wyrwał ją z czegoś, co mogło przypominać tylko drzemkę. –Idziemy na kawę. Maciek jest tak miły, że nas zaprasza. – Maciek? Dobre sobie, pomyślała Ewa, ta to ma tempo. Jadą dopiero z godzinę, a ona już z nim po imieniu. Może tak trzeba? Zresztą, Kaśka od urodzenia miał dar nawiązywania tak zwanych międzyludzkich kontaktów, co ułatwiało jej życie. Rzeczony Maciek wyprzedził je znacznie i gdy weszły do restauracji, kelner już niósł do stolika kawę i maleńkie lampki, chyba z koniakiem, jak zdołała ocenić Ewa. Miła, niezobowiązująca rozmowa, którą prowadziła przede wszystkim Kaśka, wprowadziła Ewę w stan anielskiego wręcz rozleniwienia i nie próbowała nawet pomóc przyjaciółce w podtrzymywaniu rozmowy z sympatycznym mężczyzną, który wydał jej się, pewnie przez tę jego serdeczność, dziwnie znajomy, wręcz bliski. Wprawdzie Kaśka kilka razy kopnęła ją dotkliwie w kostkę, zwłaszcza wtedy, gdy ów sympatyczny Maciek zwracał się z jakimś pytaniem bezpośrednio do niej, ale nawet to nie wyprowadziło jej z błogostanu nicnierobienia. Automatycznie odpowiadała na zadawane pytania i oddawała się niezbyt sprecyzowanym marzeniom. Dalsza podróż upłynęła szybko i bez zakłóceń, a Maciek okazał się na tyle sympatyczny, że podwiózł je na pole namiotowe w Grzybowie, żeby mogły przenocować. Nic nie zakłóciłoby Ewie nastroju, gdyby nie fakt, że ten uwielbiany już przez Kaśkę Maciek, zapragnął się z nią osobiście pożegnać.
(15)
– A jednak wypiła pani ze mną kawę, panno Napierska – rzekł szarmancko, całując ją w rękę. – Czyżby mój poziom w zadziwiający sposób był zgodny z pani oczekiwaniami? – uśmiechnął się tym swoim lśniącym uśmiechem, którym mogła się zachwycić niejedna kobieta. Oszołomiona Ewa nie wiedziała, jak ma zareagować. Znał ją? Ale skąd do diabła…? Nagły skurcz serca spowodował, że pociemniało jej w oczach. Już wiedziała, dlaczego wydało jej się, że go zna. Przed nią stał w całej swojej męskiej krasie znienawidzony typ spod lasu, sąsiad, który jeszcze kilka miesięcy temu oskarżył jej brata o kradzież. Gdzie ona miała oczy? Jak mogła przejechać pół kraju z tym typem? Poczuła się jak zdrajca.
– To pan? – wydusiła, zaciskając pięści. Chyba zauważył jej reakcję, bo drwiący uśmieszek zniknął mu z twarzy.
– Proszę mi wybaczyć – zaczął – nie chciałem pani urazić. Gdy wsiadła pani do mojego samochodu, od razu pomyślałem sobie, że mnie pani nie poznała, bo w przeciwnym wypadku….
– Ma pan rację, gdybym pana poznała, nigdy bym nie pozwoliła sobie na tę żałosną podróż – wycedziła przez zaciśnięte zęby. Kaśka z zaciekawieniem przysłuchiwała się tej nieoczekiwanej wymianie zdań, zachowując milczenie i nie wtrącając się, co najczęściej miała w zwyczaju.
– To wy się znacie? – zapytała zdziwiona.– Czemu nic wcześniej nie powiedziałaś? – zwróciła się bezpośrednio do Ewy.
– Bo go nie poznałam! – krzyknęła – ale chętnie cię zapoznam z ciekawymi szczegółami – odpowiedziała. –To jest właśnie nasz nowy sąsiad. Pamiętasz? Mówiłam ci o nim. To ten sam, który chciał wsadzić Zbyszka do pierdla! – wskazała go palcem. Kaśka gwizdnęła tylko cichutko i wsadziła ręce w kieszenie spodni, nie wiedząc, co dalej powiedzieć.
– To nie tak – zaczął cicho, nie spuszczając wzroku z coraz bardziej czerwonej ze zdenerwowania Ewy. – Ja tylko zgłosiłem kradzież!
– Tylko? To dlaczego od razu policja wzięła się za Zbyszka?
– Bo z mojej działki prowadziły ślady…do waszej działki. I były bardzo wyraźne, jakby ktoś zrobił je specjalnie, żeby rzucić na was podejrzenia.
– Ależ oczywiście!– krzyknęła.– Zjawia się pan, ktoś panu kradnie jakiś gówno warty cement i co się dzieje? Mój brat jest przesłuchiwany na posterunku, a matkę obwożą radiowozem po całym powiecie, żeby wszyscy sąsiedzi widzieli…
– A co miałem, według pani, zrobić? Przejść nad tym do porządku dziennego? Nie zawiadamiać policji? Dać sobie z tym wszystkim spokój?
– A co to mnie wszystko obchodzi? Guzik mnie obchodzi, co miał pan zrobić. Mnie obchodzi tylko moja rodzina, a nie jakiś tam cholerny cement! – Jej zdenerwowanie było tym większe, im bardziej uświadamiała sobie realność tej sytuacji. Rzeczywiście, co miał zrobić? Co ona by zrobiła na jego miejscu?
– No, jeśli ślady prowadziły do was…– zaczęła Kaśka, chcąc załagodzić sytuację.
– Zamknij się! – Ewa nie pozwoliła jej skończyć. – Stoisz po jego stronie?
– Proszę przestać! – Stanowczy głos przerwał kiełkującą w najlepsze awanturę. –To moja wina i tylko ja mogę wyjaśnić wszystkie okoliczności tej sprawy. Zapraszam panią na kolację. I panią również – zwrócił się uprzejmie do Kaśki. – Postaram się wyjaśnić wszystkie wątpliwości.
– Ja dziękuję, w takich przypadkach świadkowie są zbędni – zaczęła Kaśka. – Sami sobie wyjaśniajcie to, co macie wyjaśnić. To sprawy rodzinnie – uśmiechnęła się znacząco – ja w sprawy rodzinne się nie wtrącam. Tak jest zdrowiej.
–Tu nic nie trzeba wyjaśniać, wszystko jest jasne. Dziękuję za zaproszenie, ale nie skorzystam.
(16)
– Czego się pani boi? – spytał z tym swoim uśmieszkiem na ustach, który umarłego wyprowadziłby z równowagi.
– Właśnie, czego się boisz? – Kaśka, całkiem niespodziewanie przyszła mu w sukurs. – Myślisz, że cię zgwałci?
– O, naprawdę? – zaśmiał się, zmrużywszy oczy.– Odważna panna Napierska boi się mnie?
– Niech pan wreszcie przestanie z tą panną, co? – syknęła. – Jak się skończyło trzydziestkę, to panna nieco razi, nie uważa pan? I niech pan sobie zapamięta, że ja – popatrzyła mu prosto w oczy – niczego się nie boję. Po prostu nie widzę żadnej potrzeby jadania z panem kolacji. Przyjrzał się jej uważnie. Starała się wytrzymać to spojrzenie. Też coś, trzydziestoletnia baba, a zachowuje się jak nastolatka. Niepojęte, nawet dla niej samej.
– Przyjadę po panią za dwie godziny i mam nadzieję, że panią zastanę. Inaczej pomyślę, że pani po prostu stchórzyła.
– Co za dziecinada – starała się, by śmiech zabrzmiał nieprzyjemnie. – A to z jakiego powodu?
– Może się pani najzwyczajniej podobam? – Nie czekał na jej odpowiedź, odwrócił się szybko i odszedł. Zanim zdobyła się na ripostę, już go nie było.
– No to cię załatwił – stwierdziła Kaśka. – Taka jesteś mądra, a dałaś się podejść jak dziecko. Przyznaj się, chciałaś z nim pójść na tę kolację, tylko ci było wstyd, co?
– Och, zamknij się! – odpowiedziała. – Rozbijmy ten namiot, bo będziemy nocować pod gwiazdami. W duchu przyznała Kaśce rację. Przecież wystarczyło nie zareagować na te jego szczeniackie docinki, odwrócić się na pięcie i odejść. Ale nie zrobiła tego, czyżby rzeczywiście chciała dać się zaprosić?
– Załatwił cię na cacy! Musisz sama mu to przyznać. Zresztą, co ci szkodzi zjeść tę kolację na jego koszt?
– Jak to na jego koszt? Płacę sama za siebie, niech sobie nie myśli, że mnie nie stać.
– Zwariowałaś? Facet wyraźnie cię zaprosił. Za- pro- sił!!! – wyskandowała.– Zaprosił, czyli zafunduje tak zwaną wyżerkę. Szkoda, że mnie tam nie będzie, z ogromną przyjemnością poobserwowałabym tę twoją minę upadłej arystokratki. Jakaż to szkoda, że nie mogę się zamienić w muchę i przysiąść gdzieś na ścianie blisko was. Ale miałabym ubaw – zaśmiała się.
– Nie musisz się zamieniać w żadną muchę, moja droga, idziesz ze mną. Będziesz mogła obserwować do woli, żeby potem mnie opieprzać przez następne miesiące i wymawiać mi do końca życia zmarnowaną okazję.
– Co? Ja? Z tobą? Nigdy w życiu! Zapamiętaj to sobie! Ciebie zaprosił i ty pójdziesz, ty ze mną do Lassego nie chodziłaś i ja z tobą chodzić nie będę.
– Pójdziesz, pójdziesz, nie zarzekaj się tak. Musisz mnie pilnować, bym chłopinie oka nie podbiła lub inszej nieprzyjemności nie zrobiła. Widziałam, jak na niego patrzyłaś, spodobał ci się, nie pozwolisz, żeby go tak na wejściu utrącić. Prawda? – Zaśmiała się. Kaśka zaczęła się wściekać, ale Ewa wiedziała, że i tak postawi na swoim.
(17)    
Wieczór, choć Ewie trudno było się do tego przyznać, minął całkiem przyjemnie. W końcu wygrała z Kaśką, stawiając jej ultimatum: albo idzie razem z nią, albo z przymusowego sam na sam nici. Starała się nie uczestniczyć w rozmowie tych dwojga i udawała, że nie słyszy, jak świetnie się bawią. Mimowolnie łowiła uchem zabawne dialogi i robiła, co mogła, by się nie roześmiać. Kto by pomyślał, że ten burak ma takie poczucie humoru? Początkowo schlebiało jej, że facet tak bardzo chce ją dokądś zaprosić, ale potem, już w trakcie kolacji, poczuła się nieco zawiedziona. Opracowany naprędce plan grania wieży z kości słoniowej i traktowania intruza z pogardliwą nieco pobłażliwością spalił na panewce. Intruz bowiem wcale jej się nie narzucał, nie nadskakiwał nawet i nie próbował przepraszać, całą swoją uwagę skupiając na jej koleżance. Cha, cha! Zaśmiała się w duchu. I tak nic z tego. Już tam Lasse z obrączkami gna przez Bałtyk nie po to, żeby ten tu go z siodła wysadził, pomyślała złośliwie. Mimo tej trochę kłopotliwej sytuacji odprężyła się, siedząc za stołem i oddając się swemu ulubionemu zajęciu – obserwacji ludzi przy innych stolikach.
– I co, zadowolona? – Kaśka nie zamierzała zasnąć bez uprzedniego omówienia minionego wieczoru.
– O co ci chodzi?
– No, przyznasz chyba, że zachowywałaś się jak pensjonarka, prawda? Och! Jaka jestem rozkapryszona! Jaka wspaniała! Klękajcie narody!
– A odwal ty się ode mnie, małpo wredna! Mówiłam ci, że nie chcę się umawiać na żadną kolację, po cholerę się wpieprzałaś?
– Ale cię trochę wkurzył, gdy ci nie nadskakiwał, co? Hej, śpiąca królewno? Przyznasz mi rację?
– Bredzisz coś, kobieto. Śpij już i nie zawracaj mi głowy.
– Dobra, ale na koniec jeszcze tylko ci coś powiem. On to zauważył i bardzo się z tego ucieszył, wiesz? Poza tym tak sobie myślę, że gdybyś nie chciała z nim wychodzić, to byś nie wyszła. Jesteś uparta jak osioł, nikt nie jest w stanie cię przekonać do czegoś, czego ty sama nie akceptujesz, więc po cholerę się krygujesz?
– Co zauważył? – Zaniepokojona Ewa uniosła się na łokciu, rozpinając suwak śpiwora. – Już coś musiałaś chlapnąć ozorem, a jakże! Ty sobie będziesz niedługo łowić ryby w szwedzkich jeziorach, a ja tu ze wstydu z domu nie wyjdę!
– Aj tam! Co mu miałam powiedzieć? Zgłupiałaś? Zauważył, że zrobiłaś się czerwona jak burak, gdy zabawiał mnie rozmową, a ciebie ignorował. I był z tego bardzo zadowolony. Stwierdził, że tylko tak może cię zainteresować swoją osobą. Jednego tylko nie rozumiem, czemu nawet mi się nie przyznasz, że fajny z niego facet, co? Ja niedługo wyjadę, a ty zostaniesz tu sama jak palec, a tak…
– A tak co? A tak co? Wiesz, kto to jest? Wiesz, co on zrobił? – Kaśka nie pozwoliła jej nawet dokończyć zdania. Znała tę historię na pamięć.
– Zrozum, idiotko, ktoś go okradł, więc zawiadomił policję. To policja znalazła ślady prowadzące na waszą działkę, nie on, rozumiesz?
– Kiedy on ci to wszystko powiedział?
– Gdy byłaś zajęta obserwacją tego przystojnego kelnera. To też zauważył. Ale powiedział jeszcze coś, pewnie cię to zainteresuje. Te ślady ktoś zrobił specjalnie.
– Jak to specjalnie? Co ty mówisz?
– Mówię: specjalnie, pewnie po to, żeby rzucić na was podejrzenia. Bo cement znaleźli po kilku dniach, leżał przykryty stertą gałęzi w lesie. Chciał wam to powiedzieć, ale bał się, że go pogonisz.
– Specjalnie? Ale kto by mógł zrobić takie świństwo?
– No, właśnie, kto? Komu mogło zależeć na wrobieniu Zbyszka, bo to o niego przecież chodziło? Nikt przy zdrowych zmysłach nie podejrzewałby ciebie ani twojej matki o kradzież tego cementu. Może tak wreszcie zaczniesz myśleć?
(18)
– On wie, kto to zrobił?
– Tego nie powiedziałam.
– Ale powiedział ci czy nie?
– Aż tyle to i on nie wie.
– Dziwne, że i tak dużo wie. Nam policja nic nie chciała powiedzieć. Pewnie musi mieć jakieś znajomości.
– Nie musi mieć żadnych znajomości, jest policjantem. Nie wiedziałaś?
– A skąd miałam wiedzieć? Ja z nim nie rozmawiałam – odparła z przekąsem. – On jest policjantem? Musi być bardzo kiepski, skoro od początku nie wiedział, że to nie Zbyszek ukradł.
– Wyobraź sobie, że wiedział.
– Wiedział? I pozwolił, żeby moją matkę obwozili radiowozem na oczach sąsiadów?
– A co miał zrobić? Zawiadomił policję. To wszystko. To nie jego wina, że ślady prowadziły do was.
– Nie jego, nie jego. Nasza też nie, ale wstydu to my się najedliśmy, nie on.
– Czepiasz się go i sama nie wiesz, o co ci tak naprawdę chodzi. Mnie się zdaje, że on ci najzwyczajniej w świecie podoba, a ty się tego po prostu boisz.
– Pewnie, że nie jego wina. Niczyja wina. Tylko ja najadłam się wstydu, matkę wozili radiowozem, a brata przez kilka godzin przesłuchiwali na komisariacie, ale to niczyja wina. Złapali chociaż złodzieja?
– Nie. Był bardzo ostrożny, ale Maciek jest przekonany, że chodziło mu o was. A konkretnie o twojego brata. – Ewa zamyśliła się na moment. Czy to możliwe, by tak było naprawdę? Komu by mogło na tym zależeć? I właściwie po co zadał sobie ten ktoś aż tyle trudu? Komu Zbyszek aż tak się naraził? To prawda, że charakterek ten jej brat ma, łatwo popada w konflikty, nie ustąpi nikomu ani na jotę, ale co musiałby zrobić, żeby się komuś aż tak narazić? To nie ma sensu. Pewnie nie znaleźli złodzieja i teraz próbują usprawiedliwić swoją nieudolność. Policja od siedmiu boleści. Do narobienia wstydu są pierwsi, ale o przeproszeniu za pomyłkę nikt już nie myśli. Przecież wykonują tylko swoje obowiązki, więc za co mają przepraszać? Ostatecznie nic się nie stało. Nic się nie stało.
– On się nazywa Jedlicki – Kaśka głośno ziewnęła.
– Kto? Złodziej?
– Jaki złodziej? Aleś ty głupia! Maciek. Maciej Jedlicki.
– I po co mi to mówisz?
– A coś mi się zdaje, że ta wiedza wkrótce ci się przyda. – Kaśka uśmiechnęła się do siebie w ciemności. Niech Ewka gada co chce, on się jej podoba, to widać. To tylko głupia duma sprawia, że nie chce się do tego przyznać.
(19)
Pozew rozwodowy nadszedł niespodziewanie. Właściwie wszyscy wiedzieli, że dotychczasowa sytuacja nie może trwać w nieskończoność, ale nikt nie miał odwagi mówić o tym na głos, jakby pomijanie problemów milczeniem mogło je oddalić. Zbyszek powoli przyzwyczajał się do nieobecności Aśki, zwłaszcza, że wiązała się ona ze spokojem i stabilizacją. Ten świstek papieru z urzędową pieczątką wniósł do ich domu ponowny niepokój, tym większy, że matka Polka wnosiła w nim o powierzenie jej opieki nad dzieckiem, a wynajęty adwokat szybko sprowadził ich na ziemię. Nie ma się co łudzić, to matka ma prawo do dziecka, a gdy do tego jest młoda, tak jak Aśka, wybacza się jej błędy. Zresztą, jaki to błąd pozostawić na kilka miesięcy córeczkę pod troskliwą opieką ojca, babci i cioci, i próbować ustabilizować własną sytuację? I tak już ciężką atmosferę zatruwała jeszcze sama Napierska, płacząc na każdym kroku i wyrzucając synowi lekkomyślność w podejmowaniu życiowych decyzji. Bo kto to widział, żeby żenić się z kimś takim? Przecież ona coś od początku podejrzewała, zwłaszcza, że ludzie dorzucali od czasu do czasu jakieś niemiłe uwagi w stylu, „a przyszła synowa to już tym razem się ustatkowała?” W ich małym miasteczku każdy każdego znał, a sąsiedzi to lepiej wiedzieli, co jadłeś na obiad niż ty sam. Prawdziwych podejrzeń nabrały, i Ewa, i ona, Zosia zresztą też, na weselu, kiedy to wujowie Aśki zaczęli jej grozić i prosić, by się uspokoiła, bo teraz nie czas na szaleństwa, gdy mąż w domu, a dziecko w drodze. Bielska tylko popatrzyła na nie znacząco i pokiwała głową. Ale co można było wówczas zrobić? Dziwiło tylko to, że Zbyszek na nic nie zwrócił uwagi i próbował uciszać rozochoconych alkoholem krewnych. Nazajutrz uspokoił wystraszoną nie na żarty matkę, że byli pijani i bredzili od rzeczy, a zresztą, on o wszystkich numerach żony wie i się nimi nie przejmuje, to co matka się martwi? Tylko Zosia przyglądała się młodym uważnie, a gdy zostały same, stwierdziła, że to dobrze, że Hanki na weselu nie było, bo by się czepiała, a co ma być, to i tak będzie. No właśnie, z tą Hanką Napierska też miała ciężki orzech do zgryzienia. Nigdy się za dobrze nie rozumiały, a teraz, gdy potrzebne jej było wsparcie bliskich, znowu nie rozmawiały. Zaczęło się jeszcze przed ślubem Zbyszka
i trwało już ponad trzy lata. Jedynym ich łącznikiem pozostawała Zośka, która przyjeżdżała raz w roku. Gdyby nie ona, Krystyna nie wiedziałyby nic o tym, co się u starszej siostry dzieje, a żadna nie miała ochoty na wyciągnięcie ręki do tej drugiej jako pierwsza. Boże, gdyby ich matka to widziała! Dopóki żyła, starała się trzymać rodzinę w kupie, gdyby widziała, co to się z nimi teraz porobiło. Kto jak kto, ale matka nie poddawała się nigdy! Krystyna uśmiechnęła się pod nosem na wspomnienie tej starej kobiety, której nie było już z nią od kilkunastu lat. Ale czy na pewno starej? Ile miała lat umierając? Nie skończyła jeszcze sześćdziesiątki. A właściwie dużo jej do niej brakowało. Kobiety w ich rodzinie szybko wychodziły za mąż. Taka rodzinna tradycja. Matka miała nie więcej niż siedemnaście, ona sama siedemnaście, siostry tyle samo. A potem każda dostawała od życia w kość. To chyba też taka rodzinna tradycja. Wyjątkiem była jej Ewa. Czyżby postanowiła, że nigdy nie wyjdzie za mąż? Najpierw popędziła Mirka, teraz nawet słyszeć nie chce o tym nowym sąsiedzie spod lasu. Jak mu tam? Maciek? Też dali mu imię! Stary chłop, pewnie w wieku Ewy, a ma na imię Maciek, jak kot jakiś. Że też ta Ewa taka uparta! Że niby on Zbyszka chciał do więzienia wsadzić. Też coś! Przecież wszystko wyjaśnił, nawet Zbyszek go polubił, a ta dalej swoje! Ale z nim jej tak łatwo nie pójdzie. On nie zrezygnuje łatwo, to po nim widać. No i daj Boże. Chłop przystojny jak mało który, a i mądry, i wykształcony przy tym. Kto by pomyślał, że w policji i to w dodatku niemundurowej, czyli tej lepszej, pracuje? To on im pomógł adwokata wyszukać i to takiego, co to skóry z człowieka nie zedrze. A kogo ta Ewa by chciała? Przecież nie Jędrzeja! Na Boga! Toż to by była dopiero partia. Na wspomnienie sąsiada Napierska zaśmiała się sama do siebie. Chłop poczciwy z kościami, jak to mówią, ale gdzie mu tam do jej córki? Już nie o to przecież chodzi, że z niego prosty rolnik, ale co tu dużo gadać, chłop prosty aż do bólu.
(20)
Małą dziewczynką jeszcze była, gdy ją sobie upatrzył. O dziesięć lat od niej starszy, postanowił, że dom dla niej wybuduje i dopiął swego. Dom stanął jak się patrzy, ale Ewa ani Jędrzeja, ani jego domu nie chciała. Zrozpaczony Jędrzej zaczął coraz więcej pić, a potem odbił narzeczoną, już wtedy ciężarną, bratu i zameldował w tym swoim nowo wybudowanym domu. O to właśnie miała do nich pretensje stara Barcikowa, Jędrzejowa matka, ale w ostateczności, o co się złościła? Ewa nigdy Jędrzejowi nie robiła złudnych nadziei, on sam sobie coś uroił, więc o co teraz te swary? Zresztą, chłop już z niego dorosły, więc sam powinien być za siebie odpowiedzialny. Barcikowa rozpowiadała po ludziach, że przez Ewę Jędrzej pijakiem został. Też coś! Pił przecież od zawsze. Smarkaczem jeszcze był, a już go matka z rowów wyciągała i prawie na plecach do domu zanosiła. Też się ta kobieta z tymi swoimi synami miała. Gospodarna jak mało która, robotna, czysta. Sama chłopaków wychowała, każdy dobrego zawodu się wyuczył, każdemu na własne nogi pomogła się dźwignąć, ale żaden jakoś kariery nie zrobił. Tak to czasem bywa. Rodzice porządni, a dzieci diabli wiedzą w kogo się wdadzą. Bo i w kogo te Barciki się wdali? W domu kropli wódki nigdy nie widzieli, a teraz poza wódką nikogo nie widzą. Biedna ta ich matka, oj biedna. Ciężkie jej życie, chyba jeszcze cięższe niż Napierskiej, nie ma co. Dziwić się to, że do Ewy żal niejaki czuła? Myślała pewnie, że Ewa chociaż Jędrzeja z nałogu wyciągnie, a tu nic z tego nie wyszło to matka ma żal. Dla niej synowie najlepsi na świecie. To każdy przecież rozumie. Ale gdzie tam takiemu Jędrzejowi do Maćka? Maćka to i bez wstydu siostrom pokazać można, a Jędrzeja to tylko w ukryciu trzymać, by wstydu przy ludziach nie narobił. Taka jest prawda. Chwała Bogu, że Ewa tego Maćka teraz poznała, gdy Zosia przyjeżdża. Nie będzie się czepiała, że Ewa już sama do końca życia zostanie, jak co roku robiła. Albo narzekała, że Ewa wciąż sama i sama, albo jej Jędrzejem dokuczała. Mało to razy go do domu spraszała i o żeniaczce zagadywała, a Ewa mało nie płakała ze złości? I żeby nie wiem jak Zosię prosić, by już spokój dała i przestała się wtrącać, to ona i tak swoje zrobiła. A potem dusiła się ze śmiechu. A teraz znowu przyjeżdżała. Napierska napisała o rozwodzie i Zośka w te dyrdy do pakowania walizek. Ewa się trochę zdenerwowała, że matka na pomoc ciotkę wzywa, ale odkręcić się tego już nie dało.
(21)
Przyjazd Zosi poprzedził telefon. Zawsze w taki sposób się zapowiadała,
żeby nikogo nie zaskoczyć w najmniej oczekiwanym momencie. Krystyna od kilku dni przygotowywała dom na przyjęcie gości, sprzątała i gotowała, gotowała i sprzątała. Ewa wprawdzie pomagała, ale bez zbędnego entuzjazmu, wizyta ciotki Zośki miała tylko jeden cel – pomóc matce przebrnąć przez ten cholerny rozwód, a właściwie jego ostatnią, najgorszą dla nich część, po której najprawdopodobniej będą musieli pożegnać się z Jagodą. Przynajmniej na to przygotowywał ich adwokat. Zbyszek przychodził z pracy, jadł obiad i zamykał się w swoim pokoju, którego nie opuszczał ani na minutę. Matka ciągle płakała i wbrew radom córki, zaprosiła swoją siostrę, mając nadzieję, że ta w jakiś tajemniczy sposób zmieni bieg wydarzeń. Ewa nie bardzo się z tego cieszyła, ciotka, oprócz tego, że bardzo się we wszystko angażowała, była męcząca i nie rozumiała, co to znaczy nie móc załatwić jakiejś sprawy po własnej myśli, czym doprowadzała ją często do szału, nie mówiąc już o tym, że w całym, pogrążonym w czymś w rodzaju żałoby domu, tylko ona zajmowała się ich małym gospodarstwem i dzieckiem, nie mając wielkiej ochoty na dogadzanie dodatkowej gębie. Do tego wszystkiego na pewno dojdą przepychanki z Jędrzejem. Ciotka nie zrezygnuje z tej zabawy. Przechodziła przez to co roku i tym razem też pewnie będzie musiała. Ale to jeszcze nie było najgorsze. Ciotka na pewno szybko zorientuje się w sytuacji i zacznie zaczepiać Maćka. Narobi wielkiego szumu i jeszcze większego wstydu, a ona, Ewa, nic na to nie poradzi. Właściwie jak mogła dopuścić do takiej sytuacji? Jak do tego doszło, że ona, dorosła i samodzielna kobieta nie może sobie poradzić ze zwariowaną ciotką? I nie tylko z ciotką. Westchnęła zrezygnowana, gotowa na przyjęcie siostry matki z miną cierpiętnicy. Tak więc najpierw był telefon, potem zjawiła się Zofia, zmordowana ośmiogodzinną podróżą, szczęśliwa, wesoła i gotowa do podboju świata.
– Ewka, no co ty, nie przywitasz się ze mną? – wrzasnęła na widok dziewczyny. Coś taka naburmuszona jakbym ci ojca i matkę przetrąciła gitarą? Nie cieszysz się, że przyjechałam?
– Cieszę się, czemu nie, ale co się stało, że ciotunia w tym roku tak wcześnie? Dopiero marzec!
– Jak wcześnie, co roku tak przyjeżdżam, jak nie chciałaś mnie widzieć, trzeba było dać znać, nie wlokłabym się tyle kilometrów!
– Wie ciocia dobrze, że nie o to mi chodzi! Niech ciocia nie przeinacza moich słów!
– O co smarkatej chodzi? – Zofia zaczęła rozpakowywać swoje rzeczy z podróżnej torby. Dla niej Ewa pozostała małą dziewczynką, która podkradała się do łóżeczka brata i wyrywała mu butelkę z mlekiem, by ją następnie w pośpiechu wytrąbić.
– Ona myśli, że wezwałam cię wcześniej, byś mi pomogła ją nakłonić do rzucenia się w ramiona naszego sąsiada. Boi się też, że poradzisz sobie z Aśką i wyjdzie na to, że ty potrafisz, a ona nie – powiedziała z przekąsem Krystyna. – Jest przekonana, że obie podejmiemy, jak to ona mówi, radykalne środki.
– Jakiego sąsiada? – spytała Zosia z zaciekawieniem. Chyba nie tego zza płotu? – zachichotała złośliwie. – No coś ty, Ewka, aż tak cię przypiliło? Lepiej starą panną do końca życia zostać, niż Jędrzejową żoną, to ci, dziewczyno, dobrze radzę!
(22)
– A niech się ciocia odczepi, dobrze? A skoro tak ciocia się Jędrzejową ciotką boi zostać, to mam nadzieję, że tym razem obejdzie się bez zapraszania go do nas i robieniu planów na temat naszego ślubu! Pamiętam, jak to rok temu było. Już ciocia z nim nawet ustaliła, w jakiej sukni pójdę i ilu gości zaprosić trzeba. Ciocia sobie potem wróciła do siebie, a ja tu zostałam! – krzyknęła. Już miała wyjść z pokoju, trzasnąwszy uprzednio donośnie drzwiami, ale pomyślała, że ciotka z matką byłyby bardzo usatysfakcjonowane tą rejteradą, więc postanowiła nie dać się wyprowadzić z równowagi bardziej niż to będzie konieczne. Ciotka zakrztusiła się ze śmiechu. Spojrzała na nią uważnie. Jasne oczy siostrzenicy przypominały teraz szparki, a usta tworzyły wąziutką kreskę.
– Krystyna, popatrz tylko, czysta babcia Ala, Jezus Maria! – krzyknęła. – Czego się wściekasz? Kto chce cię do czego zmuszać? Ja? To twoja matka ma takie ambicje, nie ja. Nie ty tu jesteś najważniejsza. A swoją drogą ten sąsiad to chyba durny jaki, co? Mało to młodych dziewczyn pod nosem, żeby za trzydziestoletnią babę się brać? Naczytała się książek i myśli, że życie to książka, pewnie romans jaki. A w życiu tak nie ma. O, widzisz, co się dzieje. Na Zbyszka zobacz. Nie wydziwiaj lepiej i bierz sąsiada jak leci. Nie podoba się? Może nogę ma krótszą albo lekki zezik? Wybrzydzać mogłaś lata temu, no i wybrzydzałaś. Jeszcze jak! Wszystkich chłopaków popędziłaś. Damiana, potem tego naszego Mirka. A do Stasia, co ci list przysłał, to nawet nie odpisałaś. Wiesz, jak ja się przez ciebie wstydziłam?
– To po co mi ciocia ciągle kogoś swata? To nie osiemnasty wiek, do cholery! I ten Stasiu jakiś niewydarzony. Chce ciocia zobaczyć, jakie mi zdjęcie przysłał? Że już o błędach nie wspomnę. Niech mi ciocia nikogo nie swata, to i wstydzić się nie będzie.
– A co, to źle, że chcę pomóc mojej ulubionej siostrzenicy? – zaperzyła się ciotka. – Zapamiętaj sobie, w naszej rodzinie każda kobieta wychodziła jak dotąd za mąż i to bardzo młodo i ty nie będziesz tego na siłę zmieniać. Jak byś się w naukowca nie bawiła, to kto wie, może już byś i swoje dzieci miała. Też mi wymyśliła! Studia, wielkie mi rzeczy. Od tej nauki tylko włosy masz słabsze, a swoja drogą, że też musiałaś odziedziczyć po babci najgorsze cechy! A co ci się w Stasiu nie podobało? Chłopak swojski, zdrowy, dorodny. Taki to i do pitki i do wybitki, czy jakoś tak, nie wiem jak to było.
– Do jakiej pitki? Co ciocia tu znowu wymyśla? Swojski to ser może być albo chleb, a nie chłopak. Swojski, też wymyśliła! – Ewa zdenerwowała się na dobre. – Srebrny ząb na fotografii połyskuje, za latarnię mógłby służyć, no pewnie że swojski chłop. „Przepraszam za błendy”– napisał. „Błendy”? Do polonistki? I po co mi ciocia tego Staszka wyszukała, co? I po kiego grzyba? Zosia przykucnęła zgięta nagłym atakiem śmiechu.
– Patrzcie państwo – śmiała się – srebrny ząb jej się nie podoba. Głupia jakaś! Przynajmniej zęby ma, no i co z tego, że srebrne? Takie trwalsze. Jędrzej w ogóle zębów niedługo miał nie będzie i też babę sobie znalazł, a tobie srebrny ząb przeszkadza? I co z tego, że ortografii się nie zna? Z ortografią się do łóżka nie położysz, dziwaczko. Szkoły pokończyła i teraz ludzi nauczać będzie. Te szkoły to ci kiedyś bokiem wyjdą, jak bez chłopa na starość zostaniesz. I po co ci one były?
(23)
– Zofia, daj jej spokój – matka ofuknęła siostrę. – Głupstwa gadasz, jak szkoła może jej szkodzić? Myślałam, że pomożesz, a ty… – zaczęła z wyrzutem.
– A jednak! – Ewa krzyknęła z radością.– Nie myliłam się. Mama wezwała ciotkę na pomoc!
– Ciotkę? Mówisz teraz do mnie ciotka? To już na ciocię nie zasługuję? O, tego się po tobie nie spodziewałam! – Zofia z impetem wyszła z pokoju i zatrzasnęła za sobą drzwi łazienki. Ewa, zgnębiona, postanowiła zostawić ją w spokoju, mając nadzieję, że później znajdzie okazję na wyrażenie skruchy. Zastanawiała się tylko czy reakcja ciotki jest prawdziwa, czy aby nie jest to tylko jeszcze jeden chwyt strategiczny, z których ciotka w rodzinie słynęła. Do końca dnia schodziła jej z drogi, co nie było łatwe, wziąwszy pod uwagę, że mieszkanie składało się z dwóch pokoi. Na szczęście siostry, pochłonięte rozmową, nadrabiały zaległości długich miesięcy niewidzenia się, więc miała trochę czasu dla siebie.
– Przestań się zamartwiać. – Zosia usiłowała pocieszyć siostrę, chociaż zdawała sobie sprawę z tego, że jej argumenty nie mają silnej podstawy. – No sama pomyśl, czy ty masz jeszcze siły, by wychowywać małe dziecko? Aśka na pewno pozwoli odwiedzać małą, zresztą, kto wie, najprawdopodobniej i tak wam ją zostawi, bo co z nią zrobi?
– To po co cały ten cyrk? Po co to ciąganie po sądach?
– Pewnie chce się uwolnić od Zbyszka urzędowo. Chce odzyskać wolność. A może ma kogoś innego? A kto to zresztą wie? Ale po co się zamartwiać i zdrowie tracić? Mało to miałaś kłopotów w swoim życiu, żeby teraz za dzieci się martwić? One już dorosłe, matki nie potrzebują. Zajmij się sobą. Należy ci się po tych wszystkich latach. A Zbyszkowi? Nie należy się wolność? Kto wie, do czego taka jak ona jest zdolna. Jeszcze długów narobi, kredytów nabierze i kto będzie za cholerę spłacał? Do kogo komornik zapuka? Do was, sama wiesz, jak to jest, ona nigdzie nie robi, są małżeństwem, niech mąż spłaca. Pomyślałaś o tym? Nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nie zamartwiaj się na zapas, nie warto. – Krystyna popatrzyła na siostrę. Było w tym trochę racji, ale jak oderwać się od problemów, które rosną pod samym nosem? Może i powinna zająć się sobą, ale czy po to człowiek żyje, zakłada rodzinę, rodzi i wychowuje dzieci, by zajmować się sobą, gdy one są w potrzebie? Przypomniała sobie swoje własne życie. Nie należało do udanych co prawda. Ale niczego nie żałowała. Bo i czego żałować, że ma dwoje dzieci, które są jej całym światem? A teraz to już nie dwoje, a troje. Gdyby nie jej wcześniejsza decyzja o wspólnym życiu z Jankiem, nie byłoby ich teraz i czego tu żałować? Gdy poznała Janka, ojca Ewy i Zbyszka, była jeszcze bardzo młoda. Matka nie chciała dopuścić, by spotykała się z chłopakiem, o którym nikt nic nie wiedział. Bo kto mógł cokolwiek wiedzieć o żołnierzu pochodzącym z odległych o kilkaset kilometrów stron? Jednak jej matka, wiedziona jakimś przeczuciem, przeszkadzała córce jak mogła. Potem zawsze mówiła, że gdy tylko go zobaczyła, już wiedziała, że nic dobrego z tego związku wyjść nie mogło, bo Jankowi z oczu źle patrzyło. Krystyna nigdy nie zauważyła w jego oczach nic złego, ale ich małżeństwo do szczęśliwych nie należało. Gdy Krystyna na całego szykowała się do ślubu z Jankiem, okazało się, że o żadnym ślubie nie może być mowy, bo jest on już po prostu żonaty! Matka triumfowała, mając nadzieję, że teraz znienawidzony fagas, jak go nazywała, zniknie z życia jej córki. Cieszyła się niezbyt długo. Krystyna otrząsnęła się z bólu i… zniknęła! Uciekła z domu ze znienawidzonym fagasem. Dla matki to był prawdziwy cios, postanowiła nigdy więcej nie odezwać się do marnotrawnej córki. To milczenie z jednej i drugiej strony trwało całe dwa lata! Aż wreszcie skruszona Krystyna stanęła na progu rodzinnego domu.
(24)
Matka miała przez chwilę satysfakcję i gdy już szykowała się, by pokazać córce drzwi,
ta padła na kolana i płacząc, całowała jej ręce. Matka najpierw stanęła jak słup soli, a potem też uklękła. Przyjęła i Krystynę, i Janka, którego, mimo jego wysiłków, by zjednać teściową, nigdy nie polubiła. Po roku od pojednania urodziła się Ewa, oczko w głowie babci. Życie Krystyny nie należało do najłatwiejszych. Janek, chociaż kochał rodzinę ponad wszystko, był lekkoduchem, typem artysty, któremu do życia potrzebna jest tylko kromka chleba raz dziennie, a gdy ją miał, był szczęśliwy. Krystyna tak nie chciała, pracowała za dwoje, ale i to nie wystarczało, bo należało też płacić alimenty na jego dziecko z pierwszego małżeństwa. A potem zaczęła się nieuleczalna choroba matki. Pieniędzy nie starczało na nic. W kilka lat po śmierci matki choroba dopadła i Janka. Dzieci były jeszcze małe, gdy nagle została sama, bez pieniędzy i jakichkolwiek nadziei na polepszenie tej sytuacji. Chwała Bogu, że miała Zosię, która pomagała jak mogła. I już mogłoby się wydawać, że wyszli na prostą, dzieci się usamodzielniły, Ewa skończyła studia, nawet auto kupiła, urodziła się Jagódka, a tu znowu coś. Widać, taki już jej los, że kłopoty wchodzą do jej domu jak nieproszeni goście i nic na to nie może poradzić. Cóż, jakoś trzeba żyć. Prawdę mówi Zosia, że nie można się zamartwiać na zapas. Przyjdzie problem, znajdzie się rada, jak mawiała mama. Może Zosia miała rację? Przecież Zbyszek też musi jakoś rozwiązać sprawę swego małżeństwa. Przecież tak dłużej być nie może. Kim on teraz jest? Ni to pies, ni wydra. Ni żonaty, ni rozwodnik. Czy młody mężczyzna może tak żyć? Przecież też coś mu się należy od życia. Może kiedyś pozna kogoś, ułoży sobie życie na nowo? A jak tu sobie cokolwiek układać, jak ma się w papierach żonę? I z tymi długami też prawda. Już do Ewy ktoś z biblioteki wydzwaniał, żeby jakieś książki oddała. Aśka kiedyś pożyczyła, nie oddała, a teraz mówi, że są u Ewy, a Ewa oddać ich nie chce. Tylko po co Aśce książki? Jak tak za książkami jest, to czemu się nie uczyła? Dziwne to wszystko jakieś. Pewnie, że Zosia ma rację, najlepiej będzie, gdy ten rozwód dojdzie do skutku, nie daj Bóg za Aśkę długi spłacać. Tylko czemu ta Aśka Jagody się czepia? Od tylu miesięcy się nią nie zajmuje i wcale za nią nie tęskni, a raptem, teraz przypomniała sobie o córce? Chociaż, jakby się tak zastanowić…Przecież to matka, a najgorsza matka zawsze jednak jest matką. Młoda jeszcze, głupia, a może do macierzyństwa niedorosła, a teraz dopiero do niej doszło, że przecież córkę tu ma? Napierska westchnęła ciężko. Co ma być, to będzie. Nic się na to nie poradzi.

Ile to już czasu minęło od dnia, w którym odeszła od Zbyszka? Ponad rok? No tak, Jagoda miała niespełna dwa lata, a niedawno obchodziła swoje trzecie urodziny. Jak ten czas szybko leci. Niczego nie żałowała, bo i czego tu żałować? Dopiero potem poczuła się wolna, tak naprawdę wolna! Po raz pierwszy w życiu nie musiała się tłumaczyć z każdego spóźnienia przed mężem, po raz pierwszy nie bała się matki. Czemu do tej pory tak się jej bała, tak jej zależało na matczynej akceptacji? Komu to było w ogóle potrzebne? Najważniejsze, że matka dała jej mieszkanie i opłacała rachunki. Wprawdzie mogłaby dołożyć coś ekstra na inne wydatki, ale przecież zawsze była skąpa, trudno oczekiwać, że raptem się zmieni. Zresztą
i tak widać, że sumienie ją ruszyło, skoro dała ten klucz do mieszkania. Ostatecznie jest przecież jej córką, więc czemu tu się dziwić? Wprawdzie ta wymarzona od lat wolność nie była aż tak różowa, ale nie można mieć wszystkiego. Po jaką cholerę w ogóle wychodziła za mąż? Po co to komu było? Chociaż… Gdyby nie to zamążpójście, teraz pewnie nadal mieszkałaby z matką, która w końcu zmusiłaby ją do pracy, co już raz chciała zrobić zaraz po tym, jak Aśka nie zdała matury. A jej praca nie leży. Co mogłaby robić bez matury? W sklepie pracować? Jeszcze jak to by był odzieżowy, to nie byłoby źle, ale w innym? Skrzynki z kartoflami dźwigać za marne grosze? Wieczorem do domu dopiero wracać? Może jeszcze Ewkę obsługiwać? Co to, to nie. Ślub ze Zbyszkiem uratował ją przed warzywniakiem. No i jest Jagoda. Fajny dzieciak, rozgarnięty, jak mało który w jej wieku. Stara Napierska dobrze się nią opiekuje, małej chyba tylko pieczonych gołąbków brakuje. Ewka też świata za nią nie widzi, co wcale Aśki nie dziwiło; stara panna, samotna, wiecznie pogrążona w książkach. Swoich dzieci nie ma i pewnie nie będzie miała, jak tak dalej będzie siedzieć w domu z matką, to się przypięła do Jagody jak rzep psiego ogona. Chociaż, kto to ostatnio coś o niej wspominał? Podobno widziano ją z jakimś całkiem rzeczowym facetem w niezłym samochodzie, ale Aśka w to za bardzo nie wierzyła. Fajny facet, do tego szmalowny, z Ewką? To raczej niemożliwe, komu jak komu, ale Ewce to tylko ktoś taki jak Jędrzej, ten jej sąsiad niewydarzony, trafić się może. Powinna już dawno za niego wyjść i zająć należne jej miejsce. Aśka zachichotała, wyobrażając sobie szwagierkę w chustce na głowie i długich gumiakach, pomagającą Jędrzejowi obrządzać świnie w chlewiku. Ale Ewka ma ambicje, za Jędrzeja nie wyjdzie, nie jej poziom. Co prawda, Jędrzej sobą żadnego poziomu nie reprezentuje, a na tę Ewkę się po prostu uparł. I co on w niej widzi? Napuszona jak paw, głową chmury strącać niedługo będzie, a temu idiocie się podoba. To by z nich para była, zaśmiała się, telewizyjna, bo w telewizji taką tylko pokazywać. Żeby tylko teraz ten cholerny rozwód przeżyć, a wszystko się jakoś ułoży. Zbyszek będzie musiał płacić alimenty na córkę, a kto wie czy i nie na nią, ostatecznie o pracę nie tak łatwo. Jak zechce, mała może zostać u nich, alimenty musi płacić, łaski nie robi. Mało to biedy przecierpiała, kradła ludziom ziemniaki z działek, żeby coś do ust włożyć? A co, gdzie do pracy ma iść? Siedzieć od rana do wieczora w sklepie za marne grosze i dźwigać skrzynki z towarem? Ta jej matka też dobra. Ma tyle forsy, ale nie pomoże. To co, że opłaca mieszkanie, ostatecznie na nią zapisane, to kto ma płacić? Zresztą, po co jej tyle szmalu? Komu go odda, do grobu zabierze? Jedyną córkę ma! Jedyną! I co z tego, że jest jedynaczką? Podobno jedynaki mają wszystko, ale nie ona.
(25)
Aśka rozczuliła się na wspomnienie dzieciństwa. Ona zawsze miała pod górkę. Same wymagania i wymówki. Inne dziewczyny, jej koleżanki, chodziły do kina, jeździły na wakacje, a ona nigdzie nie mogła pójść. Ciągle tylko szkoła i szkoła. I po co matce to wszystko było? Doprowadziła do tego, że nauka jej obrzydła. Zaczęła też kłamać i oszukiwać, żeby gdzieś wyjść. Ciekawe, czy matka zięcia wspomaga? Pewnie tak, wnusi na pewno podrzuca frykasy, szkoda tylko, że o córce nie pamięta. Chwała Bogu, że ten Krzysiek się jej trafił. Może i niepozorny, ale za to łeb do interesów ma, zaprzeczyć się nie da. To on wymyślił z tymi alimentami. Nawet znalazł kogoś, kto pozew napisał. I dobrze wymyślił, przyznała. Początkowo chcieli jej matkę do sądu podawać, że niby ma pomóc w utrzymywaniu wnuczki, ale to by nie przeszło. Matka by ich załatwiła na cacy. Ale alimenty od Zbyszka dostanie i to na sto procent. Należą jej się jak psu kość za te prawie trzy lata zmarnowanego życia. A życie jej zmarnował! Nie szanował jak należało i nigdy nie miał pieniędzy. Na nic. Inni ich znajomi bawili się na całego, bywali w dyskotekach, jeździli na wczasy, a oni ciągle siedzieli w domu. Nawet na piwo szli tylko od czasu do czasu, bo Zbyszek był wiecznie zmęczony. To po to wychodziła za mąż, żeby mąż był ciągle zmęczony? No i dostał od niej Jagodę. Mało? Stara i Ewka cieszą się z dziecka najbardziej. A co, kto by im dzieciaka urodził, może Ewka? Jest o całe osiem lat starsza od niej, Aśki, więc ma… trzydzieści jeden? Jezu drogi! Toż to już stara baba! Czy to możliwe, by trafił się jej jakiś fajny gość? Czyżby na chwilę zrezygnowała z zaglądania w książki i zainteresowała się facetami? Aśka nienawidziła jej serdecznie, nienawidziła też teściowej, zresztą, Zbyszka też. Trochę zazdrościła Ewce jej wakacyjnych podróży, spotkań ze znajomymi i pensji, za którą, tak jej się przynajmniej wydawało, szwagierka mogła kupić, czego tylko dusza zapragnie. Nie mogła jej też darować Lassego. Ale jak można darować coś takiego? Słyszała, jak Ewka mówiła matce o wizycie Kaśki i jej narzeczonego, i postanowiła przed nim zabłysnąć. Facet był przystojny jak mało który, a ona od Kaśki o tyle lat młodsza…Wystroiła się wtedy w najlepsze ciuchy i zeszła niby całkiem przypadkowo. Widziała, jakie wrażenie na nim wywarła, kto wie, czym by się ta wizyta skończyła, gdyby nie interwencja Kaśki. Wredna małpa zaszwargotała coś po niemiecku, Lasse popatrzył na nią z niedowierzaniem i wszystko się zmieniło. Aśka nie wiedziała wprawdzie, co mówił, ale Kaśka zaśmiewała się do rozpuku, a on zaczął robić głupie miny. Najwyraźniej w świecie się z niej nabijał. Ewka nawet nie zareagowała, nie stanęła w jej obronie. Śmiała się tylko. Aśka była pewna, że już wcześniej nastawiła na nią Kaśkę i dlatego tak to się skończyło. Nie mogła nawet się poskarżyć Zbyszkowi, bo ten najpierw uważnie wszystkiego wysłuchał i kiedy Aśka myślała, że zrobi siostrze awanturę, zaczął się tylko śmiać, a potem stwierdził, że tak się zwykle kończą konkury do zajętego chłopa. Przez cały tydzień potem nie dawał jej spokoju i pytał, czy już widziała siebie na promie do Szwecji.
(26)
Ale najbardziej nienawidziła szwagierki za ten cudny moherowy sweter, który najpierw kupiła sobie, a potem matce. Po co starej taki sweter, kto tam na nią patrzy? Kiedy powiedziała Zbyszkowi, że też by taki chciała, a Ewka, obdarowując matkę takim prezentem, wykazała się wyjątkową złośliwością, wywołała tylko kolejną awanturę. Zbyszek stwierdził, że jego siostra nie ma żadnego obowiązku ubierania jego żony, a matce też się coś od życia należy. Ale czy ona, Aśka, nie miała racji? Czy Ewka nie była złośliwa, kupując tylko dwa swetry, skoro w domu mieszkały trzy kobiety? Nie stać jej było? Zrobiła to złośliwie, bo wiedziała, jak Aśce taki sweter się podobał. Pani magister zakichana. Na matiza było ją stać, a na drugi sweter nie? Nie należą jej się alimenty? Należą się i to jak najbardziej. Oddała im trzy lata swojego życia i swoje dziecko. Teraz tylko trzeba dobrze rozegrać sprawę w sądzie. I tak już miała te dwie krowy w garści. Za każdym razem, kiedy odwiedzała córkę i zaczynała narzekać na brak pieniędzy, i zastanawiać się, kiedy by tu zabrać małą do siebie, dostawała parę groszy. Niedużo, ale zawsze coś. Te głupie baby naprawdę myślały, że weźmie sobie dziecko na głowę i zrezygnuje z życia, na które tyle czekała? Dopiero po ucieczce od Zbyszka zrozumiała, na czym polega wolność i miałaby teraz z tego zrezygnować? Kiedyś zabierze Jagodę, ostatecznie, to ona jest jej matką, a nie Ewka, ale niech mała trochę podrośnie. Teraz jest jeszcze za mała. Wymaga dużo opieki. Musi stać się bardziej samodzielna. Najbardziej dziwiło ją zachowanie własnej matki, która od jej ucieczki od Zbyszka nie odwiedziła jej ani razu, regularnie płaciła rachunki za mieszkanie i nie ingerowała w jej życie. Nie robiła też wyrzutów z powodu Jagody. Czyżby nareszcie zrozumiała, że córka jest już dorosła i ma prawo do własnego życia? Najwidoczniej tak, bo jak wytłumaczyć tę nieoczekiwaną zgodę na wprowadzenie się do jej mieszkania? Nawet nie kazała się jej tłumaczyć, nie chciała wiedzieć, co się stało, że wyprowadziła się od Napierskich. Ani razu nie przyjechała, by sprawdzić, jak Aśka dba o to jej wychuchane gniazdko. Najdziwniejsze jednak było to, że nie spytała o Jagodę. Ale właściwie co w tym dziwnego? To Aśka jest matką i to ona decyduje, co się dzieje z dzieckiem, a dziecko jest szczęśliwe. I to też zasługa jej, Aśki, że mała ma taką dobrą opiekę. Napierska umie się dziećmi zajmować, to jej trzeba przyznać. Nie to, co matka. Żeby się tylko nie dowiedziała o sprawie rozwodowej, bo z nią nigdy nic nie wiadomo. Może matka po cichu liczy na to, że ona jeszcze wróci do Zbyszka? Kto to wie. Matka nigdy jej się z niczego nie zwierzała, zawsze były sobie obce. Lepiej, żeby nie wiedziała o sprawie i alimentach. Jak już będzie po wszystkim, w nos ją będzie mogła pocałować, ale teraz trzeba siedzieć cicho i nie chwalić się nikomu, tak jak radzi Krzysiek.
(27)
Na radach Krzyśka jak dotąd się nie zawiodła. Zawsze wiedział, co zrobić, żeby wyjść na swoje. Może ten jego pomysł, by do sądu ubrać się jak najskromniej i zrezygnować z biżuterii ma jakiś sens? Na początku odniosła się do niego nieufnie, nie będzie przecież żebraczki z siebie robić, ale kto wie, może rzeczywiście tak będzie najlepiej? Krzysiek mówił, że jak ją zobaczą taką biedną i skromną, to nikt nawet nie zapyta, czemu od razu dziecka ze sobą nie wzięła, bo wszystko będzie jasne. Nie wzięła, bo nie miała środków do życia, więc nie mogła córki na biedę narażać. Miała nadzieję, że Zbyszek chyba będzie miał na tyle honoru, że nie poprosi teściowej o pomoc i nie ściągnie jej do sądu. Na pewno nie poprosi, przecież wie, jak ona go nie lubi. Nigdy tego przed nim nie ukrywała. No i dobrze, tego by jeszcze brakowało, żeby jej własna matka przeciwko niej występowała! A jak znała matkę, to było możliwe. Boże! Żeby mieć już to za sobą! Jutro trzeba się wybrać do Napierskiej. Kto wie, może teraz, gdy wiedzą, że wystąpiła o opiekę nad Jagodą, stara będzie hojniejsza? Musi tylko dowiedzieć się, na którą zmianę Zbyszek idzie do pracy i przyjść wtedy, kiedy go nie będzie w domu. Ewka też niezła zołza, ale z nią można sobie poradzić. Najlepiej jednak, żeby starą zastać samą. Może potem zajdzie do Maćka? Tak dawno się nie widzieli. Na odchodnym pokłócili się, to prawda, ale i sytuacja była napięta. Zdenerwował się wtedy wizytą Ewki i całą tą sprawą. Ale teraz, gdy jest już wolna, może znów się nią zainteresuje? Ostatecznie zawsze może mu wmówić, że jej odejście od męża miało związek z nim właśnie, a Maciek to honorowy gość i najwyraźniej o niej nie zapomniał, bo jakoś do tej pory z nikim innym się nie związał. Gdyby miał kogoś, na pewno by o tym wiedziała. Taki facet jak on jest widoczny w tak małym grajdole. Ciekawe, czy już dokończył budowę? Tak, koniecznie musi zajść do Maćka. Teraz, gdy jest naprawdę wolna, może być dla niego bardziej atrakcyjna, zwłaszcza, że nie musi się już do niego zakradać jak dawniej. Teraz pójdzie tam jak gdyby nigdy nic. Niech zobaczy, do czego doprowadził ten ich potajemny romans. Mąż z domu wyrzucił, dziecko zabrał, pracy nie ma, środków do życia nie ma. Może się pogodzą? Stara Napierska się wścieknie, ale nic na to nie poradzi. Tylko czy Maciek nie będzie się bał opinii sąsiadów? Ale ostatecznie czy kłamstwem jest to, że uciekła z domu i nie może sama opiekować się córką? Nie ma w tym żadnej przesady. Do romansu trzeba dwojga, czemu tylko ona jedna ma cierpieć i płacić za to, co robili we dwoje? Nie ma nic lepszego od poczucia winy, które sprawia, że czujemy się za coś odpowiedzialni. A Maciek jest odpowiedzialny, nie pozbędzie się jej tak łatwo, musi jej pomóc. Dom już pewnie wybudował i urządził. Zawsze dużo zarabiał, więc problemu z forsą nie ma. Samochód podobno zmienił. Ciekawe, jak sobie z Ewką poradził? Ewka pewno nie dała za wygraną wtedy, z tym cementem. Dotąd chodziła, aż braciszka wypuścili. Cholera, głupio to wszystko wyszło. Po co w ogóle coś takiego wymyśliła? Źle się za to zabrała, przecież za ten głupi cement i tak by Zbyszka nie wsadzili, chociaż sam plan nie był zły. Uziemić Zbyszka, chociaż na jakiś czas i mieć wolną rękę. Mogłaby wtedy dalej mieszkać u Napierskiej i żyć tak jak jej się podoba, a miałaby wikt i opierunek. Ale i tak się wszystko dobrze skończyło. Sprawa się nie wydała, matka dała jej mieszkanie. Nie jest źle. Jeszcze tylko rozwód i wszystko będzie w jak najlepszym porządku. A może jeszcze z Maćkiem się wszystko poukłada? Przecież, nie tak łatwo się odkochać. Nie tak łatwo.
(28)
Matka z ciotką wróciły w nocy. Ewa słyszała ich podniesione głosy i była trochę zła na matkę, że nie zważa na Jagodę, która w każdej chwili mogła się obudzić, co oznaczało kilkugodzinny przymus zajmowania się skorym do zabawy berbeciem. Głosy dochodzące z kuchni nie cichły, wręcz przeciwnie. Czyżby zanosiło się na kłótnię? Cały wieczór spędziły u Hanki i jeszcze im mało? Ciotka namówiła matkę na wizytę u starszej siostry i chyba ta wizyta skończyła się tak jak wszystkie poprzednie. Ewa próbowała nie słuchać prowadzonej w kuchni rozmowy, ale nie było to łatwe. I tak jest co roku, pomyślała. Za każdym razem, gdy przyjeżdżała Zosia, ciągnęła matkę do Starszej, jak nazywały Hankę, żeby podtrzymywać rodzinne kontakty i wszystko kończyło się awanturą. O co mogły się pokłócić tym razem? Nocną ciszę przerwał głośny szloch ciotki. Ewa nie zastanawiała się dłużej, zwlokła się z łóżka i wkroczyła, mrużąc oczy, do zalanej światłem kuchni. Ciotka przedstawiała opłakany widok. Rozmazana szminka szpeciła nieco twarz, a u żakietu brakowało jednego rękawa, który trzymała matka i nieudolnie próbowała go nałożyć siostrze na rękę, przekonując ją, że jak się przyszyje, to nikt niczego nie pozna. Obie były w stanie wskazującym na spożycie napojów ogólnie znanych jako wyskokowe, o czym Ewa przekonała się już na pierwszy rzut oka, obserwując desperacki wysiłek matki, by utrzymać się w pionie. No proszę, pomyślała, matka, babka i siostra w jednej osobie, a tak się zaprawiła.
– Co wam się stało? Musicie tak wrzeszczeć? Obudzicie Jagodę i będę miała noc z głowy.
– Jagódka nie śpi? O mój aniołek kochany, ciocia się nią zajmie. – Ciotka ruszyła niepewnym krokiem w stronę drzwi, ocierając zapłakaną twarz ocalonym rękawem żakietu.
– A ciocia dokąd? Jagoda jeszcze śpi, niech ciocia siada. Co się stało, mamo? – Krystyna usiadła za kuchennym stołem i próbowała nadać właściwą formę położonemu na nim rękawowi.
– A nic, takie tam, rodzinne sprawy – odparła niechętnie i spojrzała w kierunku drzwi,
w których stanął Zbyszek.
– Co się dzieje? – spytał, spoglądając z zaciekawieniem to na ciotkę, to na matkę.
– Zbysiu, syneczku! – krzyknęła ciotka rozdzierająco i wyciągnęła do niego ręce. – Ja ciebie zawsze najbardziej kochałam z całej rodziny. – Zaszlochała rozpaczliwie.
– O, widzę, że rodzinna impreza się udała? – zakpił. – A co się stało z cioci marynarką? –Popatrzył na siostrę, która z trudem powstrzymywała chichot.
– Mamo, co wam się przydarzyło? – zwrócił się do matki, która podparłszy podbródek pięścią, smętnie wpatrywała się w kuchenną szafkę. – Chyba się nie pobiłyście, co?
– Jezus Maria! – krzyknęła Ewa. – Czy wy czasami nie biłyście się z ciotką Hanką? –
Matka popatrzyła na nich z politowaniem.
– Pobiłyśmy się? Wy oboje już chyba całkiem zdurnieliście. Jak mogłyśmy się bić z własną siostrą? Ona biedna najbardziej w tym wszystkim poszkodowana – westchnęła.
– Jak to poszkodowana? Mamo, co mama opowiada? – Zbyszek przysiadł na taborecie z postanowieniem przeprowadzenia sumiennego przesłuchania. – Ciociu, niech ciocia przestanie już płakać i opowie, co się stało.
(29)
Zosia głośno wydmuchała nos i otarła płynące po policzkach łzy.
– Bo to było tak – zaczęła. – Jak już się przestałyśmy kłócić i doszłyśmy do ugody…
– Do jakiej ugody? – Krystyna przerwała siostrze. –To tylko chwilowa przerwa była…
– Mamo, niech mama przestanie. Ciociu, mów dalej. – Zbyszek uciszył matkę, wpatrując się z ciekawością w twarz ciotki.
– No to właśnie w tej przerwie – zaczęła ciotka – Hanka zaprosiła nas do restauracji. Że niby przy ludziach, to się będziemy wstrzymywać i spokojnie pogadamy, bez kłótni. No to poszłyśmy, czemu nie, przecież to Hanka stawiała, a i racji w tym wszystkim trochę było. – Ciotka westchnęła ciężko i spojrzała na Krystynę, która kręciła z dezaprobatą głową, że niby to siostra z prawdą się już dawno minęła.
– Tam, znaczy się w tej knajpie, to na początku spokojnie, fajnie siedziałyśmy. Nie powiem, Hanka się postawiła. Wódeczka, śledziki takie dobre z tym no… Krystyna, z czym one były?
– To nie jest w tej chwili ważne, niech ciocia zostawi śledziki w spokoju i mówi dalej. – Zbyszek konsekwentnie dążył do finału.
– Ale jak to nieważne? – zaprotestowała ciotka. – Przecież to od tych śledzików się zaczęło.
– Co się zaczęło? – Ewa popatrzyła na nią podejrzanie. – Chcesz powiedzieć, że awantura odbyła się w restauracji? Na oczach ludzi?
– Cicho, Ewka – zaprotestował Zbyszek. – Ciociu, dalej…
– No więc zaczęłyśmy się zastanawiać, czym oni doprawili te śledziki. Każda podawała jakiś przepis i Krystyna powiedziała, że ona jak robi śledzie, to one trochę potem muszą odstać, a na to Hanka, że Krystyna to na pewno takich śledzi nie umie, bo ona to nic nie umie i ona, Hanka, bardzo współczuje dzieciom Krystyny, czyli wam, że wasza matka, znaczy się Krystyna, gotować nie umie, bo nie ma nic gorszego w rodzinie jak matka, która ugotować porządnie nie potrafi i od tego się zaczęło. Najpierw po cichu, a potem to już na cały głos. No i to już wszystko.
– Jak to wszystko? – Krystyna oburzyła się i uniosła na łokciu nad stołem. – Ja od razu jej powiedziałam, żeby swoim dzieciom bardziej współczuła i się trochę pokłóciłyśmy, a potem jeszcze ten facet doszedł. A o tym facecie to nie powiesz? – spytała Zosię.
– Ej tam. – Zosia machnęła lekceważąco ręką. – Co tam jest do opowiadania.
–To! – wrzasnęła Napierska, wywijając oderwanym rękawem. – Mało?
– O co chodzi z tym rękawem? Ktoś was pobił? – Zbyszek przyjrzał się uważnie matce. – Mamo, pamiętasz, co to za gość?
– A jakie tam pobił, zaraz pobił – ciotka wyrwała rękaw z rąk siostry.– To Hanka tak głośno się darła, że facet zgłupiał. Przyleciał do naszego stolika i uspokajać nas zaczął. Ale Hanka się jeszcze bardziej zdenerwowała, bo niby jakim prawem ktoś obcy w sprawy sióstr się wtrąca? Jak ona chce siostry nauczyć przyrządzania śledzi, to jemu do tego wara! I wtedy przyszedł ten kelner. Powiedział, że mamy się wynosić, bo to nie speluna jakaś, to porządny lokal jest. A Hanka mu na to, że gówniarz nie będzie jej rozkazywał i że nie w takich lokalach się bywało. I wtedy właśnie wasza matka…–  Zosia wskazała ją oskarżycielsko palcem – kazała mu iść won!
(30)
– Won, tak, zgadza się – matka przytaknęła, kiwnąwszy przy tym głową – nie będzie mi jakiś szczun w rodzinę pięści wkładał.
– I wtedy… – ciotka uniosła się nad taboretem, uplastyczniając dramatyzm akcji –
kelner złapał waszą matkę za rękę i próbował ją wyprowadzić z sali.
– Co? – Ewa nie mogła spokojnie słuchać tej relacji. – Wyrzucił mamę z sali? A to cham jakiś! Jutro tam pójdę i złożę skargę na chama. Szkoda, że teraz już pozamykane wszystko, bo zaraz byśmy tam ze Zbyszkiem poszli.
– Oj, zaraz tam wyrzucił. – Obruszyła się ciotka. – Próbował wyrzucić. Ale Hanka nie pozwoliła. Jak nie grzmotnęła go pięścią w głowę…, to facet aż przysiadł. Ten drugi, jakiś klient, stanął po naszej stronie, chciał go uspokoić, ale się nie dało. Gamoń jeden, no! Jak tylko się podniósł, złapał Hankę, rękę wykręcił i poprowadził do wyjścia. A my ruszyłyśmy za nim, żeby Hance pomóc. Nie będzie nam tu jakiś szczyl siostry bił! Ale powiedz, Kryśka, zdrowo mu przyładowałam torebką, co? – Zadowolona z siebie ciotka zwróciła się do siostry. – A torebka ciężka, klucze nasadkowe Lesiowi wcześniej kupiłam, bo kiedyś jeszcze tam prosił… – Ciotka rozmarzyła się, wspominając męża i cios wymierzony kelnerowi.
– No i właśnie wtedy ten barman, mody taki, tak się zdenerwował, że za rękaw mnie złapał i urwał go!
– O kelnerze opowiedz – przyzwoliła łaskawie matka.
– A, ten dupek jeden. Zaczął się drzeć, że policję wezwie i takie tam różne. Ale ten facet, ten co na początku, no wiecie, powiedział, że on jest świadkiem, że to kelner właśnie na nas napadł i to dokładnie zezna, nic innego. A był już przy tym właściciel, jak to usłyszał, pieniądze za żakiet zwrócił i o wyjście grzecznie poprosił. No to wyszłyśmy, bo co innego było robić? – Rodzeństwo spojrzało na siebie znacząco.
– Zaraz ciociu, a czemu ciocia powiedziała, że ciotka Hanka najgorzej na tym wyszła, co? – Ewa nie dawała za wygraną. Już sobie wyobraziła wszystkie plotki, które obiegną ich miasteczko skoro świt. Matka nauczycielki wdała się w pijacką burdę i pobiła kelnera, no nieźle. Niedługo dzieci będą ją palcami wytykać.
– A bo to widzisz – ciotka popatrzyła na nią smutno – jak wchodziłyśmy, to Hania jeszcze na pożegnanie, tak dla formalności tylko, zamachnęła się torebką na tego upierdliwego kelnera i straciła na schodach równowagę. I pooszłaaaa! – ciotka dramatycznie przeciągnęła głoski. – Spadła z tych schodów. Noga w drabiazgi poszła! Gips na nodze po szyję! Mówię wam,  dzieci, po szyję! – Zosia pokazała dokąd sięga ciotczyny gips i zapłakała smętnie. Oszołomiona Ewa stwierdziła, że wie więcej, niżby chciała wiedzieć i postanowiła spróbować zasnąć. Zbyszek też wycofał się z kuchni, zostawiając matkę i ciotkę ich własnym myślom. Jagoda, na szczęście, nie obudziła się. I tak się kończą rodzinne imprezy, myślała Ewa, leżąc w łóżku. Teraz przyjdzie to jakoś przeżyć. Nie będzie to nazbyt przyjemne, ale prędzej czy później, ludzie zapomną o wyczynach Napierskiej i jej dwu sióstr.  

(31)
Kontuzja ciotki Hanki nie była aż tak poważna, jak by można sądzić po relacji jej sióstr. Oczywiście, jak zwykle miała do nich pretensje, że leży w szpitalu właśnie przez nie, bo gdyby ją odpowiednio przytrzymały, to by ze schodów nie spadła i nie byłoby tego całego ambarasu. Kto wie, czy specjalnie nie spieszyły się z ratunkiem, przecież w ten sposób wykluczyły ją na kilka tygodni z uczestniczenia w ważnych sprawach rodzinnych, a kto jak kto, ale ona mogłaby w wielu rzeczach pomóc, a kto wie, czy i nie zaradzić. Taki, na przykład, rozwód Zbyszka weźmy… Nikt jej o zdanie nawet nie zapytał, bo gdyby zapytał, to by wiedział, że Zbyszka trzeba wraz z Jagodą do Aśki pognać i do rozwodu nie dopuścić. Starą Bielską wezwać, niech też coś robi. Zresztą, ona, Hanka, już co nieco zrobiła w tej sprawie. Krystyna zawsze była gamoniowata, nie umiała zadbać o swoje interesy, więc Hanka zdobyła adres Bielskiej, znaczy teściowej Zbyszka i powiadomiła ją, co się tu wyrabia! Obecna przy tej rozmowie Ewa pozieleniała po tej informacji. Wyobraziła sobie, co też ta kobieta mogła nagadać nieszczęsnej Bielskiej. Ciotka Hanka taktem i finezją nie grzeszyła nigdy. Oj nie! Nie miała odwagi spojrzeć na matkę, bliską teraz stanu przedzawałowego. Za to Zosia zauważyła w tej sytuacji dobrą stronę medalu.
– I co, jak zareagowała?– zapytała z ciekawością.
Hanka pokręciła głową, zastanawiając się, czy siostry zasługują na dopuszczenie do tajemnicy.
– Ach, nie ma o czym mówić. – Lekceważąco machnęła ręką. – Nie była zbyt przyjemna, gdy do niej zadzwoniłam. Ale czego tu się spodziewać po takiej kobiecie? Jakby było z niej coś dobrego, to i córka nie poszłaby w tango. Jabłko zawsze spada blisko jabłoni czy jakoś tak… Krótko mówiąc, to jakaś wstrętna baba jest, żeby nie powiedzieć, że chamka. Ot co. – Krystynie pociemniało w oczach. Co ta Hanka mogła powiedzieć, że opanowana zwykle i wyniosła Bielska tak ją potraktowała? Co też ta kobieta pomyśli sobie teraz o ich rodzinie? Po jaką cholerę Hanka się w ogóle wtrącała?
– Ale co ci powiedziała? – Nie dała za wygraną Zosia.
– A co mogła powiedzieć? – Zdenerwowała się Hanka. – To wariatka, stwierdziła, że nie mam prawa wtrącać się do cudzych spraw, rozumiecie? Do cudzych spraw! Od kiedy to moja rodzina to cudza sprawa? A potem jeszcze mnie straszyć zaczęła! Że Zbyszka i Krystynę zawiadomi!
– I co, zawiadomiła? – Zosia zapytała Krystynę, która tylko pokręciła przecząco głową.
– A kiedy ciocia z nią rozmawiała? Może jeszcze nie zdążyła do nas zadzwonić? –
Ewa spytała w miarę spokojnie, by bardziej nie zdenerwować i tak już rozsierdzonej ciotki, która założywszy ręce na imponujących rozmiarów piersiach, siedziała obrażona na cały świat.
– A jakieś dwa tygodnie temu – odpowiedziała łaskawie.
– No to Bielska już wszystko wie! Może to i lepiej? Właściwie Hanka was wyręczyła, co? –Zosia popatrzyła kolejno na zgromadzonych przy łóżku siostry. A nuż to coś pomoże? Hanka siedziała wsparta na białych poduszkach, wielce z siebie zadowolona.
– Oczywiście, Krystyna jak zwykle niezadowolona! – Wytknęła siostrze jej brak entuzjazmu.
– Wolałabym, żebyś nie wtrącała się do spraw moich dzieci. Przecież masz swoje, zapomniałaś? – Napierska spojrzała na nią z wyrzutem. – Dobrze ci Bielska powiedziała. Nie powinnaś się wtrącać! – krzyknęła, nie zważając, że na sąsiednich łóżkach leżą inni ludzie, którzy teraz z zaciekawieniem obserwowali przebieg wizyty. – Po jaką cholerę do niej dzwoniłaś?! Co ona sobie o nas pomyśli?
(32)
– A gówno o was pomyśli! – wrzasnęła Hanka. – Wrażliwi się znaleźli, baba ma forsy jak lodu, a oni w społeczników się bawią! Stałoby się coś, gdyby w czym pomogła, co? – Hanka nie dawała za wygraną. Przekonana o swojej racji nie chciała przyjąć do wiadomości, że ktoś mógłby nie doceniać jej wysiłków. I tak to się zawsze kończy, pomyślała Ewa. Żeby nie wiadomo jak dobrze się zaczynało spotkanie tych trzech kobiet, koniec zawsze był taki sam.
– Jesteś podła. – Krystyna odwróciła się do niej plecami, zmierzając do drzwi, ale Hanka nie zamierzała kończyć rozpoczętej rozgrywki.
– Podła? Może i tak, ale lepiej być podłą niż głupią jak ty! – krzyknęła. – Całe twoje życie to jeden wielki błąd! Błąd za błędem! A co, może nie? To twoje żałosne małżeństwo z Jankiem! To przez ciebie matka zachorowała! Wprowadziłaś tego przybłędę do jej domu, choć ona go nienawidziła! I taka jesteś mądra, co? I co teraz powiesz?
– Hanka, zamknij się! – Zosia nieoczekiwanie stanęła po stronie Krystyny. – Zajmij się swoim „idealnym” małżeństwem i pilnuj Karola. – Krystyna nie słuchała już dalszego ciągu kłótni. Powoli schodziła ze szpitalnych, dziwnie stromych schodów, pogrążywszy się we własnych myślach. Czyżby Hanka miała rację? Mama rzeczywiście nie lubiła Janka, może w tym wszystkim jest trochę prawdy? Boże drogi! Jaka ta Hanka podła, nie patrzy na ludzi, na Ewę, na nikogo. Przy ludziach wygarnie, co myśli. A jeśli ma rację? Jeśli naprawdę mama rozchorowała się przez nią? Nie lubiła przecież Janka, wszyscy to wiedzieli, może to przez niego? Hanka co jakiś czas jej to wypominała, nie pozwoliła o tym zapomnieć. Szkoda, że sama siebie nie uderzy w pierś, pomyślała o siostrze. Mało to matka przez nią się napłakała? Mało to Hanka miała do niej pretensji? O wszystko. Taka już Hanka jest. Taka była i taka pozostanie. Matka chyba miała z nimi trzema niemało kłopotów, ale przecież bez kłopotów nie da się przejść przez życie. Od tego jest się rodzicem, by kłopoty z dziećmi przeżywać, pocieszała samą siebie. Ewa nie przeszkadzała matce w rozmyślaniach. Czyżby babcia naprawdę tak bardzo nienawidziła jej ojca? Cóż, nie był ideałem, to pewne, ale i nie można mu było zarzucić podłości czy złośliwości. Zawsze mówił o babci z ogromnym szacunkiem, nigdy nie pozwalał sobie na żadne niesmaczne żarciki o teściowej, w których celowali inni znani Ewie mężczyźni. Gdy umarł, chodziła jeszcze do podstawówki. Coraz częściej łapała się na tym, że mało pamięta. Właściwie, to co o nim wiedzieli? Ile wiedziała jej matka, czy o wszystkim powiedziała im, jego dzieciom? Jak to się stało, że tak naprawdę nie znali jego rodziny? Czasami z przerażeniem łapała się na tym, że nie przypomina sobie jego twarzy. Na jej wspomnienia składały się tylko niektóre obrazy. Ojciec tłumaczący zadanie z matematyki, ojciec siedzący w nocy przy nocnej lampce i robiący dla niej lub Zbyszka jakąś pracę na technikę, ojciec gotujący obiad, ojciec krzyczący, że jest taka sama jak matka…
(33)
Krystyna biła się z myślami. Czy Hanka miała rację, oskarżając ją o przedwczesną śmierć matki? Czy to możliwe, by matka aż tak bardzo nienawidziła Janka? Przecież on zawsze odnosił się do niej z ogromnym szacunkiem. Nie tylko do niej, do Hanki i Zosi też. Dlaczego więc Hanka z taką lubością ciągle wraca do tego tematu? Czemu to niby jej mąż był lepszy od ojca Ewy? Czymże to niby zasłużył sobie na sympatię teściowej? A Janek naprawdę nie był złym człowiekiem. Miał swoje wady i zalety, ale podłości nikt mu nie mógł zarzucić. Jego życie też nie było lekkie. Może dlatego nie było mu łatwo i tak szybko się poddał? Właściwie nie wiedział dokładnie, kim jest. Po rodzicach zostały mu tylko dwa zdjęcia przedstawiające matkę w towarzystwie nieznanej kobiety i ojca w grupie robotników cegielni. Podobno rodzice jego matki nie zgadzali się, by ich jedyna córka poślubiła ojca Janka, też jedynaka, który znany był ze skłonności do bójek, ale ona i tak postawiła na swoim. Dokładnie nie wiadomo, ile Janek miał lat, gdy został sierotą, ale na pewno jego rodzice zmarli na gruźlicę przed jego drugimi urodzinami. Najpierw zmarł ojciec, po kilku miesiącach matka. Niektórzy mówili, że to nie była gruźlica, tylko tęsknota za mężem. Małym Jankiem zajęły się ciotki. Jego rodzice nie mieli żadnego rodzeństwa, a ich rodzice, dziadkowie Janka, już nie żyli. Ciotki, te bliższe i dalsze, przekazywały go sobie jak kufer z niechcianymi rzeczami, które trzeba przechować przez kilka miesięcy. Co pół roku zmieniał dom i miejsce zamieszkania aż wreszcie, gdy skończył siedemnaście lat, jedna z ciotek znalazła mu żonę. Dziewczyna miała tak zwaną gospodarkę, była więc dobrą partią. Wprawdzie ludzie we wsi śmiali się, że z niejednego pieca chleb jadła, ale to nie miało żadnego znaczenia. Do ślubu doszło bardzo szybko, żeby zdążyć przed wojskiem, bo przecież dziecko w drodze. A po wojsku Janek nie miał dokąd wracać, bo dawny narzeczony jego żony przeprosił ją za jakiś kawalerski błąd i ta go przyjęła pod swój dach. Zresztą Janek, zakochany po uszy w Krystynie, nie chciał wracać, więc na rękę mu był taki obrót sprawy. Do dzisiaj nie wiadomo, czy ta nieznana Bożenka, córka z pierwszego małżeństwa, to jego córka, czy też nie. Chociaż, z drugiej strony, Krystyna nie miała co do ojcostwa Janka najmniejszej wątpliwości. Ktoś, kto był aż tak podobny do Zbyszka, musiał być jego siostrą. Ani Ewa, ani Zbyszek nigdy jej nie poznali, nigdy też już jako dorośli ludzie nie chcieli jej poznać. Gdzieś tam była, ale czy miało sens szukanie tej, w gruncie rzeczy, nieznanej osoby? Po co? Przecież mieli siebie i to im wystarczyło. Zresztą i ona, ta Bożena, też nie przejawiała ochoty na bliższe poznanie. Mimo że miała ich adres, który ojciec podawał jej kilkakrotnie, nigdy się do nich nie odezwała. Pewnie i jej nie byli potrzebni, bo miała jeszcze kilkoro młodszego rodzeństwa. Od śmierci Janka nie mieli żadnych wiadomości o jego rodzinie i ciotkach, które go wychowały.
Krystyna zamknęła się w pokoju. Potrzebowała trochę czasu dla siebie, krótkiej chwili samotności. Ewa nie zamierzała jej przeszkadzać. Początkowo wściekła się na Hankę za ten jej wybuch, ale szybko jej przeszło. Czego się można po Hance spodziewać? Przecież znały ją z matką od lat. Nigdy nie panowała nad językiem, potrafiła narobić przykrości i dziwić się, że ktoś się obraził. Ewa coraz częściej myślała, że ciotka jest po prostu bardziej bezmyślna niż złośliwa. Przyjrzała się wizerunkowi ojca uwiecznionemu na czarno-białym zdjęciu. Spoglądał na nią uśmiechnięty i beztroski. Taki właśnie był. Trzeba będzie zrobić porządek na cmentarzu, pomyślała, chowając starą fotografię do albumu.
(34)
Zdjął z wieszaka jasnoniebieską koszulę, by ją nałożyć. Popatrzył krytycznie na własne odbicie w lustrze, wygładzając starannie niewidoczną fałdkę na rękawie. W łazience unosił się delikatny zapach dobrej wody kolońskiej, którą skropił się przed chwilą, uważając, by nie przesadzić. Wiedział, że Ewa nie znosiła przesady, a przy tym była alergiczką, uczuloną prawie na wszystko, nawet na niektóre zapachy. A to ci niezła heca, uśmiechnął się do lustra, uczulona na zapachy! No to mogła być tylko Ewa. Jak zawsze niepowtarzalna. Dotąd nikogo takiego nie znał. Gdy wreszcie dała się po raz pierwszy zaprosić na kawę, nie porozmawiali za długo, bo cały czas kichała, a po policzkach spływały jej łzy. Jak się później okazało, tak zareagowała na jego wodę po goleniu. A jakie miała do niego pretensje! No, ale ta woda jest w sam raz, uśmiechnął się, spoglądając na stojący na półce flakonik. Droga, ale warto było. Ciekawe, czym Ewa zaskoczy go dzisiaj? Każde spotkanie z nią mogło przynieść coś zupełnie nieoczekiwanego. Tak jak ostatnio, gdy się uparła, by pojechać do kina jej matizem. Dojechać jakoś dojechali, ale powrót był nieco kłopotliwy. Po filmie okazało się, że auto stoi na cegłach, bo ktoś odkręcił dwa koła. Podczas gdy on dwoił się i troił, by zaradzić problemowi, Ewa stała obok auta i ze stoickim spokojem czekała na rozwój sytuacji, a potem, już w domu stwierdziła, że palnęła głupstwo wyjeżdżając samochodem w tym dniu, bo całkowicie zapomniała, iż była w fazie Prawa Czarnej Serii, a zepsuły się dopiero dwie rzeczy, telewizor i odkurzacz. Na początku nie bardzo wiedział, o co chodzi, dopiero później mu wyjaśniła, że co jakiś czas ta cała czarna seria daje jej się we znaki i dzieje się wówczas coś nieprzyjemnego. Zazwyczaj coś się psuje, chociaż nie zawsze, bo mogą się też przydarzyć dziwne przypadki, jak ten z samochodem właśnie. Ponadto, takie szkody nigdy nie występują pojedynczo, ale zawsze są seryjne; psują się zazwyczaj trzy rzeczy. Uśmiał się wtedy prawie do łez. Nie mógł jakoś pogodzić ze sobą dwóch skrajnych sprzeczności, niewiarygodnego wprost realizmu Ewy w jej podejściu do życia z uleganiem czemuś w rodzaju mistycyzmowi. Jednak to przeświadczenie o skłonności Ewy do ulegania zabobonom niedługo potem straciło rację bytu, gdy sam się przekonał, że Prawo Czarnej Serii, przynajmniej w jej indywidualnym przypadku, istnieje. To też tylko Ewie może się przydarzać. Roześmiał się serdecznie na myśl o niej. Wszystko mu się w niej podobało. I to, że miała ciągle naburmuszoną minę, i to, że w dalszym ciągu grała lekko znudzoną i zupełnie niezainteresowaną rozwojem ich znajomości, i to, że potrafiła być cholernie uszczypliwa i nie ustąpiła ani na jotę, chociaż był pewny, że coraz bardziej jej na nim zależało.
(35)
Gdyby było inaczej, nie umawiałaby się z nim. Ewa z nikim nie szła na kompromis. Twarda sztuka, pomyślał z rozbawieniem, nie poddaje się tak łatwo, a przecież wszystko wskazuje na to, że jednak jest nim zainteresowana, bo inaczej nie zawracałaby sobie nim głowy. Chciał kiedyś jej to wygarnąć, gdy go naprawdę zdenerwowała tą swoją miną nadąsanej księżniczki, ale tego nie zrobił. Pomyślał, że lepiej nie przeciągać struny, bo Ewa, nawet gdyby się w nim zakochała, potrafiłaby przegnać go na cztery wiatry tylko po to, by mu pokazać jaki to silny ma charakter. To była jedyna kobieta, przy której nigdy dotąd się nie nudził i na której mu coraz bardziej zależało. I mimo że nieufna i wiecznie zbuntowana, nie miała w sobie nic z małej, nieporadnej kobietki, jaką grała przy nim Aśka. Aśka, no właśnie. Co ona znowu kombinuje? Po jaką cholerę przylazła do niego kilka dni temu? Chwała Bogu, że zamontował domofon i nie mogła sforsować bramki. Można ją otworzyć tylko od wewnątrz albo trzeba mieć klucz. Przestraszył się nie na żarty, widząc ją pod swoim domem, siedział więc cicho jak mysz pod miotłą. Dorosły facet, odpowiedzialny, na stanowisku, a bał się jak dzieciak, który coś zbroił. Najśmieszniejsze w tym wszystkim, że nie bał się Aśki , ale tego, że Ewa mogłaby się o niej dowiedzieć. Miał tylko nadzieję, że nikt z sąsiadów jej nie widział i nie zda relacji z tej wizyty Ewie. Jak by się wtedy tłumaczył? Co mógłby wymyślić? Jakoś tak intuicyjnie wyczuwał, że ona nie przeszłaby nad tym do porządku dziennego i nie zbagatelizowałaby wieści o romansie z jej bratową tylko dlatego, że być nią przestała. Pewnie poczułaby się oszukana, zdradzona i Bóg wie co jeszcze. Co tę Aśkę napadło, żeby przychodzić tu po prawie półtorarocznej przerwie? Czego chciała? Czyżby miała jeszcze jakąś nadzieję? I to teraz, gdy z Ewą nareszcie tak dobrze mu się układa? Cholera, po co mu to wszystko było? Przecież, gdy zaczynał się z nią spotykać, już wiedział, że nigdy nie związałby się z kimś takim na stałe. Więcej, już wtedy podobała mu się Ewa! Więc po co wlazł w takie bagno? Postanowił działać szybko. Nie może pozwolić, by Aśka zniweczyła jego plany i stanęła między nim a Ewą. Musi tylko pomyśleć nad sposobem odseparowania Aśki od Napierskich, bo jeśli wyjdzie na jaw, że Ewa się z nim spotyka, Aśka zrobi wszystko, żeby temu zapobiec. Cholera jedna! Mściwa jak mało kto. A w dodatku nienawidzi Ewy. Gdyby mogła, utopiłaby ją w łyżce wody. Czego to ona nie wygadywała? Może by tak delikatnie wspomnieć o udziale Aśki w sprawie kradzieży cementu? Ostatecznie, niczego nie musiałby wymyślać, wystarczyłoby powiedzieć prawdę.
(36)
W końcu sam ją odkrył. Ciekawe, jak by Zbyszek zareagował, gdyby wiedział, że ten cholerny cement ukradł aktualny kochaś byłej żony, niejaki pan Krzysio, a w wywożeniu skradzionych worków pomagała mu właśnie Aśka? A wszystko po to, by go pogrążyć? Ale jak wytłumaczyć fakt, że nie wspomniał o tym wcześniej? Jeszcze raz przejrzał się w lustrze, zapominając przez chwilę o niedawnych planach. Ciekawe, co tym razem przydarzy im się na randce? A może teraz będzie spokojnie i nudno, ale czy to możliwe, by z Ewą było nudno, skoro ona ma dar wpadania w najprzeróżniejsze tarapaty? Zszedł do garażu, by wyprowadzić z niego samochód. Tym razem pojadą jego autem, bo Ewie mogliby znowu ukraść koła; zabierze ją tam, gdzie Aśka ich na pewno nie dojrzy. Nie miał zamiaru narażać się na spotkanie z nią. Co za wulgarna dziewczyna. Atrakcyjna jest, to prawda, widać ją z daleka i żaden facet nie przejdzie obok niej obojętnie, ale czy tylko uroda się liczy? Od prawie dwóch lat żyje samodzielnie, ma wreszcie upragnioną wolność i co z nią robi? Nie ma chyba w okolicy nikogo, kto by jej nie znał. Zawsze była głośna, wyzywająca, pewna siebie, nawet ta jej najlepsza koleżanka wyprosiła ją z domu, gdy zobaczyła, jak Aśka udowadniała na jej mężu, że może poderwać każdego. Myślał o niej, wyjeżdżając z garażu. Co mu się w niej podobało? Czy rzeczywiście mu się podobała, czy po prostu skorzystał z nadarzającej się okazji? A teraz narobił sobie biglu, musi się ukrywać, bo gdyby Aśka dowiedziała się o Ewie, zrobiłaby mu piekło. Właściwie to powinien dążyć do ślubu z Ewą, wtedy nawet Aśka nic by na to nie poradziła, ale czy Ewa jest właśnie tą osobą, z którą chciałby się ożenić? Świetna z niej dziewczyna, ale musi poczekać na dalszy rozwój wypadków. Musi uzyskać stuprocentową pewność. Na początku za Aśką też by w ogień skoczył, a potem wszystko minęło. Może z Ewą będzie tak samo? Nie ma co się tak spieszyć, trzeba tylko zachować daleko idącą ostrożność, a wszystko się ułoży. Zresztą, czy po kilkumiesięcznej, dość luźnej znajomości można poznać człowieka? Jeszcze jej nawet nie pocałował, chociaż miał na to ochotę wiele razy, ale bał się ją spłoszyć. Cholera jasna! Przy Aśce bał się, że się wszystko wyda albo że się od niego nie odczepi, a przy Ewie też się boi, że się wyda to wcześniejsze z Aśką albo że ją zniechęci do siebie. Jednym słowem ostatnimi czasy zadawał się z kobietami, które były powodem nieustannego strachu i sam nie wiedział, co go do nich pchało.
(37)
A Ewa? Co go w niej pociąga? Żadna z niej piękność, ale potrafiła przykuć uwagę i właściwie sam nie wiedział czym. Pewnie tą swoją surowością i niedostępnością. Czasami myślał, że gdyby zechciała, zatrzymałaby hordę tatarską samym spojrzeniem, a jednocześnie była tak ciepła i kobieca jak gwarancja domu i rodziny. To go chyba najbardziej zauroczyło, bo czego mężczyzna może chcieć od życia? Wystarczy ciepły dom, do którego chce się wracać, a do Ewy chce się wracać. Zaparkował przed jej domem, obserwując kręcącego się nie opodal Jędrzeja, który wrzeszczał ile sił w płucach, sortując zwalone na środku podwórza kłody drewna i spoglądając raz po raz na stojący na ulicy samochód. Tu go boli, Maciek pomyślał zadowolony. Jeszcze do tej pory nie pogodził się z myślą, że Ewa nie dla niego? Czyżby jeszcze w dalszym ciągu na coś liczył? Poświęciłby syna i tę swoją Halinkę? Zamieniłby ich na nią? Jędrzej miotał się po podwórku, krzycząc na biegającą wokół niego kobietę, która nie pozostawała mu dłużna. Są siebie warci, stwierdził Maciek. Jaka jazgotliwa jędza. Jak tu z taką żyć? Jak taki kmiot mógł liczyć na przyszłość z jego Ewą? Uśmiechnął się na myśl o niej. Jego Ewa… Czy może tak o niej powiedzieć? Popatrzył na idącą w jego stronę elegancką i delikatną dziewczynę. Ona i Jędrzej? Śmiechu warte. Idiota jakiś, stwierdził w duchu, otwierając jej drzwi auta i dyskretnie obserwując reakcję Jędrzeja, który teraz dopiero zaczął pracę na zwiększonych obrotach i rzucał kurwami, nie mogąc zapanować nad nerwami albo chcąc zwrócić na siebie uwagę Ewy. Niech zwraca, niech zwraca, pomyślał, niech Ewa dobrze się przypatrzy temu kawalerowi i porówna ich obu, a w końcu zrozumie, który ile jest wart. Co taki Jędrzej mógłby jej zaproponować? Jakie życie by jej zgotował? Nie kurwowałby przy niej tak głośno? Nie musiałaby dźwigać tych gałęzi? Mocnym kuksańcem wyraziłby jej swoją miłość? I co poza tym? O czym by z nim rozmawiała? O nowej oborze albo o kłopotach ze sprzedażą świń? Mogłaby go przedstawić znajomym? Potrafił wyobrazić sobie spotkanie towarzyskie Jędrzeja i Kaśki, której ten wręcz nienawidził, posądzając ją o to, że robiła wszystko, by oddalić od niego Ewę. Dobre sobie. Jędrzej zachowywał się tak, jakby Ewa kiedykolwiek brała go pod uwagę, a Kaśka jej to musiała wyperswadować. Na szczęście taka sytuacja nigdy nie miała miejsca, więc nikt niczego nie musiał robić, żeby na oczy przejrzała. Wystarczyło przecież tylko na niego popatrzeć, a potem posłuchać, by samemu wyciągnąć wnioski. Zamarudził chwilę z uruchomieniem auta, niech się Ewa przypatrzy Jędrzejowej kulturze, może doceni towarzystwo Maćka i przestanie stroić fochy. Mówią, że dobry przykład buduje. Kto wie, co można zyskać na przykładzie Jędrzeja? Uśmiechnął się pod nosem i przekręcił kluczyk w stacyjce z satysfakcją myśląc o tym, co się teraz dzieje z Jędrzejem, który stanął z ponurą miną przy płocie, kiwnął Ewie głową w geście powitania i przez chwilę jeszcze towarzyszył im wzrokiem.
(38)
– Pamiętasz mamę? – głos Zosi lekko zadrżał. – Spojrzała na siostrę, oczekując na jej odpowiedź.
– No pewnie, a co, ty nie pamiętasz? – Zdziwienie w głosie Krystyny zabolało trochę Zosię, która poczuła się prawie jak zbrodniarka. Boże, może nie pamięta za dobrze matki, bo za mało ją kochała?
– Pamiętam, pamiętam – odparła prędko – ale czasami muszę spojrzeć na zdjęcie, żeby przypomnieć sobie jej twarz.
–To dobrze, że masz zdjęcie, bo ani ja, ani Hanka nawet zdjęcia nie mamy. Ty wszystkie zabrałaś, pamiętasz? Wzięłaś je tylko po to, żeby zrobić odbitki i przepadły jak amen w pacierzu. Jakbyś była jej jedyną córką! – krzyknęła Krystyna, zadowolona, że wreszcie nadarzyła się okazja, by poruszyć ten bolący temat. Zosia milczała przez chwilę, bo i jak tu się tłumaczyć? Kryśka miała rację. Zabrała te zdjęcia, a było ich tak niewiele i obiecała zrobić odbitki. A potem zwlekała z ich oddaniem Odbitek nie dało się zrobić. Zleciła wprawdzie wykonanie portretu na podstawie zdjęcia, ale i tak nie mogła się z nim rozstać.
– Ty masz przecież Ewę – powiedziała. – Nie widzisz, jak ona jest podobna do naszej mamy? I to nie tylko fizycznie, ale i z charakteru! Po co ci te zdjęcia? Ja mam tylko je.
–Ty mi tu oczu nie mydl! Ewa jest moją córką, nie matką, o czym ty coraz częściej zapominasz. A gdyby to nawet była prawda, to jest jeszcze Hanka, pamiętasz?
– Hanka też ma Ewę na miejscu. – Oburzyła się Zosia. – Jak nie będzie się z wami ciągle kłócić, to będzie często widywać żywą podobiznę swojej matki, a ja mieszkam na drugim końcu kraju.
– Wiesz co, Zośka? Ty masz niezłego szmergla, tylko tyle ci powiem. I nie jest w porządku to, że zabrałaś nam wszystkie zdjęcia naszej, powtarzam, NASZEJ matki, jakbyś tylko ty miała do nich prawo. My też ją kochałyśmy, zdajesz sobie z tego sprawę?
– Ale wy macie siebie, macie dzieci, których ja nie mam. Ja mam tylko te dwa zdjęcia! – Zosia wybiegła z pokoju, głośno trzaskając drzwiami. Nie mogła kłócić się z siostrą, wiedziała przecież, że tamta miała rację, ale zdjęć im nie odda. Za nic! Zresztą, ile tych zdjęć było? Tylko dwa. Jak miały się nimi podzielić? A zdjęć ojca w ogóle nie miały. Tylko Hanka wyobrażała sobie, że go pamięta. Akurat, miała dziewięć lat, gdy zginął. Jak mogła pamiętać jego obraz przez te wszystkie lata? Dlaczego nie zachowały się żadne zdjęcia? To co, że była wojna, inni też brali w niej udział, a zdjęcia mieli? Boże ty mój! Przecież to niemożliwe, żeby nie wiedzieć, jak wyglądał własny ojciec! A jednak, tak się stało. Krysia miała pięć lat, ona, Zosia, trzy miesiące. Mama tylko zawsze powtarzała, że nigdy wcześniej ani potem nie spotkała już tak przystojnego i tak dobrego człowieka. Może gdyby nie przyjechali razem z innymi tu, do Polski, ojciec żyłby jeszcze? Ale, jak mówiła mama, nie było odwrotu, albo do Polski, albo już na stałe w Rosji czy w tym Związku Radzieckim… Dziadkowie zostali, nie mogli przecież porzucić całego dobytku. Co się z nimi stało? Mama szukała ich po wojnie, ale słuch po nich zaginął. W ich pięknym domu zamieszkali inni, obcy ludzie. Może matka za mało zrobiła, by odnaleźć dziadków? Może nie była w stanie zrobić nic więcej? Po śmierci ich ojca została sama w, tak naprawdę, obcym kraju z trójką maleńkich dzieci. Czy mogła zrobić coś więcej? I ta dziwna Gala, niby ich kuzynka, która odnalazła Krystynę kilka lat temu. Kim ona tak naprawdę była? Ani Hanka, ani jedyna, żyjąca jeszcze wtedy siostra ich ojca, jej nie znały. Z opowieści Gali wynikało, że była kuzynką matki, a ciotka, siostra ojca, nie znała rodziny mamy, więc wszystko możliwe…
(39)
Krystyna została sama w kuchni, rozpamiętując sprzeczkę z siostrą. Wyrzuty sumienia wzięły jak zwykle górę. Jest trochę prawdy w tym, co mówiła Zośka, one dwie mają dzieci, mieszkają blisko siebie, a Zosia? I właściwie, to po co się z nią kłóciła? Po cholerę jej te zdjęcia? Matkę miała w sercu, pamiętała każdy jej gest, jej powiedzonka i miny. A Zosia była przecież najmłodsza w chwili jej śmierci. Ale czemu tak się zezłościła? Przecież kwestię zdjęć poruszały za każdą jej wizytą, więc czemu teraz tak nerwowo zareagowała? Od dnia przyjazdu była jakaś dziwna, chyba nie wpadła w żadne tarapaty? Chociaż po niej wszystkiego można się było spodziewać, zawsze była w gorącej wodzie kąpana, nie to co one dwie, starsze. Po kim ona taka? Pewnie po ojcu. Krystyna westchnęła. Trudno kogoś porównywać do osoby, której się nie znało. Matka tylko zawsze mówiła, że Zosia do ojca podobna. Jaki był ten ich ojciec? Nie zachowały się żadne zdjęcia, na które by można popatrzeć, by doszukać się rodzinnego podobieństwa. Pewnie mama mówiła prawdę, bo Zosia różniła się bardzo od niej i Hanki, a one dwie z kolei, wyglądały prawie jak bliźniaczki lub nieodrodne kopie własnej matki. Zosia zawsze im tego podobieństwa do mamy zazdrościła, ona też chciała wyglądać tak jak one, a nie jak nigdy niewidziany przez nich ojciec. Czemu matka tak szybko od nich odeszła? I to wtedy, gdy córki już dorosły, usamodzielniły się i nie musiała się już o nie troszczyć. Wystarczyło tylko, że była. Tak bardzo cieszyła się z narodzin Ewy, czekała na ślub Zosi. Krystyna dobrze pamiętała tamten dzień, dzień, w którym zapadł wyrok. Najpierw myślały, że to jakiś makabryczny żart lekarza, którego znały od lat i który swoim nietypowym poczuciem humoru doprowadzał je nieraz do szału; potem modliły się o pomyłkową diagnozę, ale ich modlitwy nie zostały wysłuchane. Matka dopiero co skończyła czterdzieści dziewięć lat, gdy dopadła ją choroba i to ta najgorsza, na którą ratunku nie było. Doktor powiedział wyraźnie, że choroba może rozwinąć się szybko, choć wcale nie musi i nie ma co się na zapas martwić, ale trzeba przygotować się na trudne chwile, żeby łatwiej było walczyć. Łatwiej walczyć? Ale jak? Krystyna nigdy nie zapomniała cierpienia matki, bólu, jaki ją nękał od rana do wieczora i tego błagania w oczach, by pomóc. A one, jej córki, pomóc nie umiały. Nikt nie umiał, nawet lekarz, prawie przyjaciel rodziny, który się dwoił i troił. Wszyscy widzieli gwałtownie zachodzące zmiany w wyglądzie mamy, podkrążone oczy, zapadłe policzki, ziemistą cerę, przedwcześnie postarzałą twarz. Szukały dla niej ratunku wszędzie. Jeździły po znachorach i zielarzach, ale to nic nie dało. Nawet gdy zaczęła brać morfinę, by uśmierzyć ból, nie traciły nadziei na cud.
(40)
– Nie mogę oddać wam tych zdjęć, po prostu nie mogę. – Zosia przysiadła na taborecie, wpatrując się w Krystynę.
– Wiem, wiem. Już dawno się z tym pogodziłyśmy, i ja, i Hanka. Ale mogłaś nam chociaż takie portrety zrobić, jak sama masz.
– Jak dam wam te portrety, to się od zdjęć odczepicie?
– Wtedy tak. Ale ty znowu wrócisz do siebie i o portretach zapomnisz. – Zosia popatrzyła na siostrę i zawahała się, jakby chciała powiedzieć coś ważnego.
– Słuchaj, czemu my nic nie wiemy o naszej rodzinie? – Zmieniła temat. – Przecież tam tyle osób zostało. Oni nie chcą nas poznać, czy co? Przecież my tu właściwie rodziny nie mamy, jesteśmy tylko we trzy?
– Jak to, ty masz przecież teściową! – krzyknęła Napierska, spodziewając się wybuchu Zosi, która nie przepadała za rodziną męża.
– No wiesz, co ty mi tu z teściową wyskakujesz? – Zdenerwowała się Zosia. – Co to za rodzina, z którą można wziąć rozwód, co? Rodzina to jest na dobre i na złe. Nawet jak się z nią na dobre pokłócisz i latami nie odzywasz, to i tak rodzina rodziną pozostaje, tak jak ty, Hanka i ja, a ty mi teściową po oczach bijesz! Ja pytam o naszą rodzinę. Co się z nimi stało?
– Po co mnie pytasz, wiem tyle co ty.
– Ale ty starsza jesteś, powinnaś coś pamiętać. A Hanka to już wszystko powinna pamiętać. Zresztą, mama zawsze z tobą rozmawiała, bo myślała, że jak ty starsza, to więcej zrozumiesz, a ty nic nie zrozumiałaś. Jakby ze mną tyle rozmawiała, to ja bym wszystko dziś wiedziała – stwierdziła prawie nadąsana. – Krystyna przyjrzała się siostrze, która teraz przypominała dziecko. Przypomniała sobie te jej odwieczne pretensje i zarzuty, że mama ufała jej więcej niż pozostałym dwóm córkom, jakby to Krystyny wina była, że tak dobrze dogadywała się z matką. Hanka też ciągle z tego powodu narzekała.
– Znowu zaczynasz? Znowu ci odbija? Ile razy mam ci mówić, że mama bardzo cię kochała i żadnej z nas nie wyróżniała? Z kim miała rozmawiać? Hanka poszła na swoje i zaglądała do niej od święta, a ty byłaś albo w pracy, albo na randkach z Lesiem, a wcześniej byłaś po prostu za młoda. Z kim miała rozmawiać o kłopotach? Z dzieckiem? Z Hanką, która ciągle wypominała jej niezliczone błędy i ją pouczała? A ja po urodzeniu Ewci siedziałam cały czas w domu, to czego chcesz? Daj już spokój, niczego nie zmienimy, a tylko mi zawsze krwi napsujesz i mam potem jakieś głupie poczucie winy, chociaż w niczym nie zawiniłam.
(41)
– No dobrze już, wiem. Uspokój się. Mama chyba mówiła coś o dziadkach, co?
– Mówiła to samo, co tobie i Hance. Wszelki słuch po nich zaginął, nikt nie wiedział, co się z nimi stało.
– Ale z którymi dziadkami?
– Jak to, z którymi?
– No, z którymi? Z rodzicami mamy, czy z rodzicami ojca? Ich czworo było, pamiętasz? I to jeszcze nie starzy byli, tak mama mówiła.
– Wygląda na to, że wszyscy zniknęli.
– Jak to zniknęli? Co ty wygadujesz? Jak może zniknąć czworo ludzi?
– Jakie czworo? Tam ich więcej zostało. Bracia i siostry tych dziadków, jacyś dalsi krewni… Mama ich szukała, ale bez skutku, nikt się nie odnalazł. Ta Gala mówiła coś takiego dziwnego. Nie bardzo zrozumiałam. A jak chciałam o więcej zapytać, to Janek mi zabronił. Wiesz, on jej nie ufał, mówił, że ona jakaś taka dziwna, a on miał te swoje przeczucia.
– No właśnie, ta Gala... Skąd ona się wzięła? Kto to był w ogóle? Do dziś żałuję, że nie zdążyłam wtedy do ciebie przyjechać. Już ja bym ją rozpracowała! Ale co ona wtedy powiedziała? Czemu się nie zgłosiła, jak mama rodziny szukała, tylko przyjechała już po jej śmierci?
– Mówiła, że na początku nie wiedziała, że ktoś ich szuka, dziadków znaczy. Bo podobno to też jej dziadkowie byli, tyle że cioteczni. A potem się bała. Wiesz, z tego co mówiła, zrozumiałam, że wieczorem dziadkowie położyli się spać we własnym domu, a rano już ich w tym domu nie było.
– Jak to nie było? To co się z nimi stało? Wymordował ich kto? A co na to policja?
– Milicja raczej, a nie policja. Po zniknięciu dziadków Dyczkowskich, rodziców naszej mamy, rodzice Gali próbowali się skontaktować z rodzicami naszego ojca i okazało się, że ich też nie ma. Nikt nic nie wiedział – tak przynajmniej mówiła Gala. Sąsiedzi mówić nic nie chcieli, ale w końcu któryś w tajemnicy wielkiej im powiedział, jak to w nocy samochód pod dom ich dziadków podjechał i domowników dokądś zabrano. To już się domyślili, że pewnie coś niedobrego się stało i dziadkowie zniknęli tak jak zniknęło wielu innych przed nimi. Zosia popatrzyła na siostrę z niedowierzaniem, zastanawiając się nad czymś przez chwilę.
– Ty mi tu jakieś bajdy opowiadasz. Po jaką cholerę ktoś miałby ich w nocy z domu wywozić? I jak już wywiózł, to dokąd, co?

(42)
– Oj, ty znowu swoje! Za każdym razem, gdy przyjeżdżasz, każesz mi od nowa rozpamiętywać tę historię, a potem i tak nic z tego nie wychodzi. Gala mówiła, że to milicja dziadków w nocy z domów zabrała, i jednych, i drugich. Mówiłam ci to już ze sto razy chyba, ale ty nic sobie z tego nie robisz.
– Milicja, milicja! Pewnie, że już mi o tym mówiłaś, ale po co? Po co? Co dziadkowie tej milicji zrobili i co się z nimi potem stało?
– Tego nikt nie wie, nawet Gala nie wiedziała. Sąsiedzi udawali, że nic nie widzieli. Pewnie się bali. Ale ile w tym prawdy?
– Jak mogli ich wywieźć? I dokąd? Czyś ty zwariowała? Za co mieliby ich wywozić?
– Może za to, że dzieci do Polski uciekły? – tak jakoś Gala sugerowała.
– Jak to uciekły? Przecież wszyscy mogli wyjechać, ci, co chcieli, tak? Inni, ci, co przyjechali z nami, znaleźli swoje rodziny, a naszą zaraz wywieźli? To głupoty jakieś.
– Nie wiem, nie męcz mnie już. Wiem tyle co i ty. Po co ta rozmowa, przecież i tak do niczego nie dojdziemy.
– Ale to starzy ludzie już byli.
– Starzy, nie starzy, ale uchodzili za zamożnych, domy piękne mieli, sklep, i piekarnię własną mieli.
– A co to ma do rzeczy, te domy i sklep?
– A widać ma, bo kilka dni po ich zniknięciu do domów wprowadzili się nowi lokatorzy. Tych ludzi nikt nie znał, czyli musieli być tam obcy. Jak myślisz, kto obcy zajmowałby cudze domy?
– No, kto? – Zosia nie mogła zrozumieć, o co chodzi siostrze.
– Ktoś, kto wiedział, że starzy właściciele nigdy się o swoją własność nie upomną. To musiał być ktoś ważny, po prostu.
– To twoje przemyślenia czy znowu tej Gali? Czyli, że co? Ktoś, kto miał władzę, dziadków wysiedlił, a sam domy zajął? No niechby i zajął, czort bierz te domy, ale gdzie dziadków wywieźli?
– Nie wiem, Gala i jej rodzina też niczego się nie dowiedziała, choć podobno próbowali. Przynajmniej tak mówiła, że próbowali. Ale Janek zakazał mi wypytywać o cokolwiek
po tym, jak ona o dokumenty tych domów pytać zaczęła. Podobno nasz ojciec wywiózł tu, do Polski, jakieś akty notarialne czy coś takiego. – Zosia zaczęła się zastanawiać nad słowami siostry. Coś jej wyraźnie nie dawało spokoju.
– Jakie akty notarialne? I po co jej to? Przecież sama mówiła, że ktoś te domy zajął, więc po co jej dokumenty były?
– No właśnie? Janek aż uszami zastrzygł, jak o tym usłyszał. Stwierdził, że to jakaś śmierdząca sprawa i lepiej jej nie ruszać. Przecież myśmy tej Gali nie znali, wiadomo, kto to tak naprawdę był?
– Ty, Kryśka, a jakby tam teraz pojechać, co? Jakie to państwo teraz jest, Rosja chyba, co?
– Nie żadna Rosja, tylko Białoruś. Ty tam jechać chcesz? I dokąd chcesz jechać? U kogo się zatrzymasz? Ty się trochę zastanów!
– Białoruś, mówisz? To rzeczywiście nieciekawie. Ale co, rodziny odwiedzić nie można? Przecież nas nie popędzą? Jeszcze jakby Hankę zabrać, to ona popędzić się nie da.
(43)
– Jaką rodzinę ty tam masz? Ja nie mam żadnej, a ty masz?
– A Gala? Mówiła, że kuzynka tak? Kuzynka to rodzina, czy nie rodzina?
– Gala się nie odzywa. Od czasu tamtej wizyty nie odpisała ani razu. Do Hanki też, chociaż Hanka napisała do niej kilka listów. Jechać nawet do niej chciała, bo ją te wieści też dobrze ruszyły. Ale nie odważyła się bez odpowiedzi Gali. Tylko kilka lat temu ktoś jej przysłał kartkę, że Gala nie żyje, i żeby więcej głowy nikomu nie zawracać.
– Co, ją też ukatrupili? – krzyknęła zdegustowana Zosia. – Nie za dużo tych dziwnych przypadków? Mam wrażenie, że jesteśmy jedyną rodziną w województwie, a może i w kraju, której połowa członków zniknęła w niewyjaśnionych okolicznościach, przy czym trzech czwartych tej jednej drugiej nawet ze zdjęć nie znamy!
– Czemu od razu ukatrupili? Co ty wygadujesz? Stara była i umarła ze starości pewnie. Kto tam by Galę ukatrupiał, zwariowałaś? Może i była trochę dziwna, ale całkiem sympatyczna.
– Stara? Ile miała lat? Zresztą, stara, nie stara, sprawę wyjaśnić należy. Szykuj paszport, załatwię co trzeba z Hanką i jak tylko gips jej ściągną, jedziemy! Dosyć już tych wszystkich tajemnic.
– Jedźcie sobie same. – Krystyna zdenerwowała się na dobre. – Ja mam teraz ważniejsze sprawy na głowie od wyjaśniania tajemnicy sprzed pięćdziesięciu lat. Dopóki Zbyszek rozwodu nie dostanie i Jagody nie wywalczy, nigdzie nie jadę! – odparła z mocą. – A i potem też się stąd nie ruszę. Zresztą, pieniędzy nie mam; poza tym dzieci pracują, kto Jagódką się zajmie? Chcesz to jedź, szukaj. Ja się na to nie piszę, a i Hanka chyba daleka jest od takich pomysłów. A Leszek? On cię samą puści? A może i jego ze sobą pociągniesz w nieznane? Ty się dobrze nad wszystkim zastanów. Dobrze ci radzę. Pojedziesz tam, oberwiesz kilka razy po grzbiecie od tych, co to Polaków nie lubią albo się nas boją, że o swoje domy upominać się zaczniemy i wrócisz jak zbity pies, z podkulonym ogonem. – Zosia machnęła ręką, nie zamierzała dłużej słuchać tych pouczanek. Krystyna zawsze taka była, tylko by w domu siedziała i dzieci niańczyła. Widać nie zależało jej na odszukaniu rodziny, ale jej, Zosi, zależy i to bardzo. Pewnie namówi Hankę na wyprawę na Białoruś, a jak i ta się nie zgodzi, może uprosi Lesia? Może to jest dobry moment na wzmocnienie ich więzi? Może on też czeka na jakiś gest z jej strony, na ten pierwszy krok, po którym się okaże, że jednak Lesio sam jej w daleką drogę nie puści i nawet prosić go nie będzie musiała, bo sam się zadeklaruje? To chyba jest bardzo dobry pomysł. Musi tam pojechać i sprawę wyjaśnić. Niech sobie Krystyna w domu siedzi i czeka nie wiadomo na co. Może rzeczywiście nie w głowie jej teraz wyjazdy? Kto wie, jak się ten cały rozwód zakończy? Oni mają jeszcze nadzieję, że Jagodę im zostawią, ale przecież i tak wszyscy wiedzą, że miejsce dziecka jest przy matce…Trzeba jednak zostawić Krystynę w spokoju, przynajmniej na razie. Ma dosyć kłopotów. Za dużo, żeby ją zamartwiać problemami małżeńskimi najmłodszej siostry, które już wkrótce się skończą.
(44)
Ewa siedziała jeszcze w pokoju nauczycielskim, dopijając zimną już kawę. Dzięki Bogu, skończyła lekcje i przysiadła jeszcze na chwilę, by uzupełnić tematy w dziennikach. Nie chciało jej się tak szybko wracać do domu i wysłuchiwać biadolenia matki, która w miarę zbliżania się terminu sprawy Zbyszka, zamęczała ją swoimi lękami. W dodatku wtórowała jej ciotka, która próbowała przygotować siostrę na najbardziej prawdopodobny wynik sporu. Ewa rozumiała obawy matki, sama też się bała, ale nie mogła już czasami znieść tych żałosnych skarg. Co mogła zrobić, by ulżyć jej w cierpieniu? Pocieszała jak mogła, ale coraz częściej miała wszystkiego dość. Czasami myślała, że teraz, gdy jest już dorosła, role w rodzinie się odwróciły, bo to ona najczęściej pocieszała matkę, jakby ta była małą, nieporadną dziewczynką. Zresztą, tak było od dziecka. Gdy w domu pojawiał się jakiś problem, Ewa wiedziała o nim jako jedna z pierwszych, bo wszyscy uważali ją za bardzo rozsądną i szukali u niej nie tylko wsparcia, ale i rady. Za to Zbyszka, mistrza w przysparzaniu rodzinie kłopotów, matka nie wtajemniczała w żadne sprawy, zawsze uważała go za dziecko, które niczego jeszcze nie rozumie i które trzeba chronić przed problemami. Jakoś żadnemu z nich nie przyszło nigdy do głowy, że Ewa też czasami potrzebuje wsparcia i pocieszenia. Teraz, gdy Kaśka wyjechała, Ewa poczuła się naprawdę samotna. Nie miała z kim porozmawiać o sprawach ważnych, których nie powierzyłaby nikomu innemu. Wprawdzie Kaśka zasypywała ją listami, ale nie zastępowały one rozmów. Przyjaciółka czuła się źle w obcym kraju. Robiła jakiś kurs językowy w nadziei na uznanie jej dyplomu pedagoga i znalezienie pracy, ale czuła się w nowym środowisku jak ryba wyjęta z wody i nie pomagała troska Lassego, który dwoił się i troił, by jej pomóc w adaptacji. Znalazł nawet jakąś Polkę, mieszkająca sześćdziesiąt kilometrów od nich i woził do niej Kaśkę, by mogła porozmawiać w ojczystym języku. Ewa rozumiała, dlaczego Kaśka w każdym liście wręcz rozpaczliwie domagała się jej przyjazdu, ale w sytuacji, w jakiej się znalazła, nie mogła wszystkiego rzucić i jechać. Pewnie miała dużo racji, pisząc, że urodzić się Polką jest w pewnym sensie jej przekleństwem, bo praktycznie nie może znaleźć dla siebie miejsca. W Polsce tęskniła za zachodnim dobrobytem, a teraz, kiedy miała go na co dzień, wcale się nim nie cieszy, bo tęskni za Polską. Tu niedobrze, a tam całkiem źle. Gdyby nawet Ewa jakimś cudem znalazła czas na tę podróż, to i tak nie miałaby za co się w nią wybrać, bo w domu ciągle brakowało pieniędzy.
(45)
Ewa zaśmiała się w duchu, przypominając sobie, jak Kaśka psioczyła przed wyjazdem, że długo jej w kraju nie zobaczą, bo nie ma zamiaru wracać do tego poperelowskiego krajobrazu, szarego, nudnego i pełnego biedy, w którym te same twarze rządzą od niepamiętnych czasów, zmieniając tylko nazwy partii i kolejne stołki.
– Stało się coś? – głos Makarego wyrwał ją z zadumy. – Siedział po przeciwnej stronie stołu i spoglądał na nią z uśmiechem. Kiedy wszedł, że go nie zauważyła? Makary, też imię, jak rodzice mogli go tak nazwać? Nic dziwnego, że nazywają go Syntetycznym Makaronem. Syntetycznym, bo uczył chemii. Na szczęście był przystojny, więc nawet to dziwne imię jakoś tam uchodziło. W pokoju poza nimi nikogo innego nie było. Koleżanki spieszyły się do domów, żeby przygotować jakiś obiad przed popołudniowymi zajęciami. Co za pieski zawód sobie wybrały. Wszyscy wokół zazdrościli im ferii i wakacji, zapominając o kiepskiej pensji i o ekstra dodatkach w ciągu roku szkolnego w postaci konieczności organizowania niepłatnych zajęć pozalekcyjnych, wycieczek, biwaków, imprez szkolnych i pozaszkolnych, o rozliczaniu za średnią ocen, rankingach szkół, których oficjalnie nie organizowano. Za to całkiem nieoficjalnie i zupełnie poważnie rozliczano za niską średnią nauczycieli; o pretensjach uczniów, pretensjach rodziców i pretensjach nie wiadomo kogo.
– Co się miało stać? – spytała.
– Wyglądasz na zmartwioną i nie zauważyłaś, że się do ciebie przysiadłem.
– Rzeczywiście, trochę się zamyśliłam. Chciałeś czegoś?
– Czego miałbym chcieć?
– To po co się przysiadłeś? Popatrzył na nią ze zdziwieniem.
– Muszę czegoś chcieć, żeby się przysiąść? Towarzysko się do ciebie dosiąść nie można, zawsze trzeba mieć jakiś interes?
– Towarzysko? Znaczy, najzwyczajniej w świecie pogadać chciałeś?
Zaśmiał się niezbyt głośno i rozsiadł wygodnie na krześle, co wyprowadziło ją z równowagi. Czego, do cholery, chce? Że też od razu nie poszła do domu, teraz przyjdzie się jej opędzać od Makarego albo, co gorsza, wdawać z nim w jakieś egzystencjalne i denerwujące dyskusje, w których zazwyczaj celowała Alina, polująca na Makarego już od dłuższego czasu. Ewa przysłuchiwała się nieraz ich dyskusjom, podziwiając przenikliwość koleżanki. Sama za nic w świecie nie wdałaby się z Makarym w polemikę. Jego zawsze lekko drwiący ton
nie wzbudzał w niej zaufania.
(46)
Wydawało jej się, że mężczyzna, mimo niewątpliwie kulturalnego sposobu bycia, ma o nich wszystkich zbyt niskie mniemanie. Nie zamierzała ani jemu, ani nikomu innemu udowadniać, że nie dostała dyplomu za ładne oczy i zna się na tym, co robi. Czemu ta Alina tak się na niego zaparła? Nie ma już nikogo innego? Co z tego, że przystojny i inteligentny, skoro wyraźnie widać, że niezainteresowany? W drzwiach pokoju stanęła Alina i Ewa odetchnęła z ulgą. Będzie teraz Makary miał za swoje, oboje już są po lekcjach, więc Alka nie wypuści go tak szybko, pomyślała. Zazwyczaj po pracy starał się jej unikać jak ognia, ale tym razem mu się nie udało.
– O, wy tak sami? – spytała Ala z irytacją, spoglądając wymownie to na Ewę, to na Makarego. – Czyżby zawiązywała się między wami nić sympatii? A może to już nie sympatia, a prawdziwy romans? – zakpiła.
– Romans, czemu nie? Ja bardzo chętnie, ale Ewa, niestety, nie. Ona nie widzie we mnie mężczyzny. Chociaż sam nie wiem dlaczego? Toż ze mnie żaden ułomek, a całkiem wysoki gość, gdybym jeszcze tak poćwiczył na siłowni, to i kaloryfer by się przy pewnym wysiłku ukształtował. Dlaczego Ewa nie zauważa we mnie faceta? No pech. – Makary uśmiechnął się lekko, obserwując Ewę.
– Ewa, nie widzisz w nim mężczyzny? No coś ty! – Alina nachyliła się nad kolegą i poufale potargała jego włosy. – Masz nauczkę, musisz zwracać uwagę na te kobiety, które są tobą zainteresowane. Ewa nie jest i nie będzie, jest zajęta, prawda Ewciu?
– Zajęta? Ewa, wyszłaś za mąż? – Makary w teatralnym geście uniósł ręce nad głową. – Czyżbym się uganiał za mężatką?
– Przede wszystkim nie wiedziałam, że się za mną uganiasz – odparowała. – Ale jeśli już, to nie musisz się z tego spowiadać, nie wyszłam za mąż, nikt ci kości nie porachuje, mój drogi.
– Mój drogi? Nazwałaś mnie swoim drogim? Czyżby ta odrobina czułości oznaczała szansę na zacieśnienie naszej znajomości? – Ewa już zamierzała odburknąć, by się wreszcie odwalił, ale zauważyła minę ciężko obrażonej Aliny i zrozumiała, że Makary prowadzi z nią jakąś dziwną rozgrywkę. Być może znowu dawał Alinie do zrozumienia, że nie jest nią zainteresowany? Mogła to zrozumieć, Alina potrafiła zmęczyć człowieka i skutecznie obrzydzić mu życie, ale czemu akurat wciągał w te rozgrywki ją? Dziecinada.
(47)
Dorośli, wykształceni ludzie, a w takie głupoty się bawią! Alina nie bawiła się w subtelności i zataczała wokół niego coraz ciaśniejszy krąg, odstraszając tym samym każdą ewentualną rywalkę, a tych w ich szkole nie brakowało. Makary za to udawał, że w ogóle niczego nie zauważa i starał się nie reagować na coraz to natarczywsze zaczepki koleżanki. To jednak jej nie tylko nie odstraszało, ale wręcz przeciwnie.
– Już dawno nie byłam w kinie – zaczęła Alina, ignorując niezręczną sytuację. – Makary, obiecywałeś kiedyś, że mnie zabierzesz, co ty na to? – Popatrzyła na niego wymownie z kpiącym uśmiechem. Ewa znała tę pozę, wiedziała, że Alina w ten sposób przygotowuje się na ewentualną odmowę, by w każdej chwili móc się beztrosko zaśmiać i udać, że jej propozycja była tylko żartem. Stosowała te same sztuczki od lat.
– Cóż, pójście do kina jest zawsze dobrym rozwiązaniem, ale nie przypominam sobie, żebym ci coś obiecywał.
– Obiecywałeś – przekomarzała się Alina.– Ewa jest świadkiem.
Ewa żachnęła się tylko. Jaka ta Alina bezwstydna, tak się facetowi narzucać. Kto to widział? Najgorsze jest jednak to, że Alka się na nią powołuje. Kiedy to Makary niby jej coś obiecywał? Nie przy niej w każdym bądź razie. Cholerna Alina. Zawsze z czymś wyskoczy. Ale tym razem się pomyliła, Ewa nie będzie jej w niczym pomagać, zwłaszcza, że bez kłamstwa by się nie obeszło.
– Ewa jest świadkiem? – spytał, przyglądając się dziewczynie. – No cóż, jeśli tak, a musi to być prawda, bo Ewa nie zaprzecza, a z tego co zdążyłem zaobserwować, ona nigdy nie kłamie, muszę cię rzeczywiście do tego kina zaprosić. Ale Ewa, oczywiście, pójdzie z nami. Świadkowie są potrzebni w takich sytuacjach, by później stwierdzić, że obietnica została wypełniona, prawda? – Ewa była wściekła. Jak ta Alina mogła ją tak wmanewrować? Jak ona sama dała się tak wmanewrować? I żeby jeszcze naprawdę słyszała coś o tym kinie. Ale dobrze Alinie, pomyślała zadowolona. Spotkanie sam na sam się nie powiedzie. Nawarzyła sobie piwa, to je sama wychłepcze. A ten Makary to też dobry. Nie umie się opędzić od baby i przyzwoitki szuka.
(48)
– Świetny pomysł! – zaszczebiotała Alina. – Nareszcie poznamy tego tajemniczego absztyfikanta Ewy. Pójdziemy w czwórkę – zadecydowała tonem nie znoszącym sprzeciwu. – Kiedy się wybierzemy?
–Tak, to dobry pomysł. Chętnie poznam twojego narzeczonego – stwierdził Makary, mrużąc jedno oko. – To kiedy idziemy? Może dziś wieczorem? Jest piątek, jutro wolna sobota. Twój chłopak będzie mógł pójść?
– Mój chłopak? Ja nie mam chłopaka. – Ewa nie dała się sprowokować, starając się zapanować nad drżeniem głosu. – Ale chętnie pójdę z wami do kina. O której się spotkamy? – Ewa nie dała po sobie poznać, że jest zła na Alinę.
– Jak to, przyjdziesz sama? – Alina nie dawała za wygraną.– Nie uważasz, że sytuacja będzie trochę niezręczna?
– Dla kogo niezręczna? Ja nie widzę w tym niczego niezręcznego. Niezręcznie byłoby, gdybyście wy przyszły z osobami towarzyszącymi, a ja byłbym sam. To nie jest żadna randka, tylko wspólny wypad kolegów z pracy do kina, więc nie będzie żenujący dla nikogo z nas, mam rację? – Makary nieoczekiwanie przyszedł Ewie w sukurs . – Będę na was czekał o siódmej przed kinem. Jeżeli zechcesz przyjść z …kimś, będzie mi bardzo miło, jeśli przyjdziesz sama, będzie jeszcze milej – zwrócił się do Ewy. – Makary zabrał swoje rzeczy i wyszedł z pokoju, nie spojrzawszy nawet na Alinę.
– O żesz, kurwa mać! – Gdy były same, Alina nie przebierała w słowach, a jej bogaty repertuar wulgaryzmów często potrafił wprawić w osłupienie. – Coś się tak uparła, by przyjść sama, co?
– Nie będziesz mi dyktować, z kim mam przyjść. A na drugi raz nie kłam, że słyszałam coś, czego nie słyszałam. Sama sobie podrywaj Makarego, bez mojej udziału. Myślałaś, że zrobisz mi świństwo, a ja będę siedzieć cicho? Chciałaś go wyciągnąć do kina, no to wyciągnęłaś. Nie jesteś zadowolona?
– Mendo wredna! Co ty mi te moralistyczne kawałki wpierdalasz, co? Ty mnie będziesz teraz etyki uczyć? A co ty byś na moim miejscu zrobiła, co? Jak byś to rozegrała? Dziewica orleańska się znalazła! I co najlepszego narobiłaś? Przecież dobrze wiesz, że ten kutafon smrodliwy zrobi wszystko, by skupić uwagę na tobie, ja przy tobie nie mam szans!
– Jaki znowu kutafon? Ty już chyba do reszty oszalałaś! – Ewa zaczęła pakować swoje rzeczy do torebki.
– A co, kurwa, nie wiesz, co to kutafon? Jak powiem kutas, to zrozumiesz, o kogo mi chodzi?
– Opanuj się, kobieto! Jeszcze któryś uczeń cię usłyszy.
– A niech słyszy! Chuj z nim! Jak podsłuchuje, to niech ma za swoje! Ty mi powiedz lepiej, jak to zamierzasz rozegrać? – Ewa spojrzała na koleżankę, z dezaprobatą kiwając głową. Jak to możliwe, by tak piękna dziewczyna uganiała się za takim Makarym? I czego ten Makary oczekuje od życia, skoro nie zauważa takiej dziewczyny? Może już kogoś ma? A może się jej boi? Podobno mężczyźni boją się zdecydowanych i inteligentnych kobiet, może i on się boi? Alina mogła napędzić strachu – inteligentna, przenikliwa, odważna, a przy tym naprawdę ładna. Nawet dyrektor traktował ją z należytym respektem, co bardzo rzadko mu się zdarzało. Nie owijała niczego w bawełnę, potrafiła niejednemu wygarnąć, co o nim myśli, ale Makary był godnym jej przeciwnikiem. Alina od kilku miesięcy ganiała za nim jak kot z pęcherzem, a ten ani drgnął. Niby się śmiał, niby żartował, niby podejmował grę i zaczynał flirtować, a potem nagle robił w tył zwrot i starał się ją do siebie zniechęcić. Dlaczego? To było dla Ewy tajemnicą.
(49)

– Co ja mam niby rozgrywać? Niczego nie będę rozgrywać. Jeśli nie życzysz sobie mojego towarzystwa, to po prostu powiedz. Makaremu powiedz. I nie licz na to, że zacznę udawać nagłą chorobę. Więcej mnie w nic nie wrobisz, rozumiesz? – stwierdziła zadziornie Ewa.
– Nie jęcz już, dobrze? Biadolisz jak stara panna. Ale z niego skurwysyn, nie uważasz? – Alina zaczęła chodzić nerwowo od okna do okna, uderzając dłonią o udo. Widać było, że jest poirytowana. Tak bardzo się starała, a jednak znowu jej się nie udało wmanewrować Makarego w spotkanie sam na sam.
– Z kogo?
– No, z kogo? O kim ja mówię? Przecież, że o Makarym, a ty o kim myślisz, o dyrektorze? – Zaśmiała się głośno. – Właściwie z dyrektora to też skurwysyn, ale o nim pogadamy kiedy indziej. Wiesz, że w sprawie wycieczki i rezerwacji autobusu kazał mi „wykonać” telefon, bo to nie należy do jego obowiązków?
– Kto, Makary?
– Ty nieprzytomna jakaś jesteś, czy co? – krzyknęła. – Dyrektor, idiotko. Wyobrażasz sobie? „Wykonać telefon”! Już chciałam mu powiedzieć, że telefony robi się w fabryce, a nie w szkole. Cymbał jeden. Co to za język, co?
– Ty się kiedyś doigrasz, zobaczysz. A twój język lepszy? Sama klniesz jak szewc, a dyrektora osądzasz.
– Osądzam i będę osądzała. A klnę tylko przy tobie. Widocznie tak mnie nastrajasz, że bez przeklinania się z tobą człowiek porozumieć nie może.
– Dziękuję ci bardzo za to wyróżnienie, naprawdę. Jestem wielce zobowiązana. Ale teraz muszę już iść. Rodzina czeka, obowiązki wzywają. – Zebrała swoje rzeczy ze stołu i wyszła, zostawiając Alinę samą. Postanowiła wracać do domu. Gdyby zrobiła to zaraz po pracy, nie musiałaby iść wieczorem do kina razem z tą nawiedzoną dwójką. A wszystko tak się dobrze układało. Miała wrócić do domu, pospacerować z Jagodą, wieczorem poczytać książkę. Maćka nie było w domu, dokądś wyjechał. Cały wieczór mogłaby poświęcić tylko dla siebie. Niestety, będzie musiała znosić fochy i złośliwe docinki Aliny, a także powłóczyste spojrzenia Makarego, który zrobi pewnie wszystko, żeby Alinę wkurzyć. Zresztą, gdyby nawet Maciek nie wyjechał? Poszedłby z nią do tego kina? I właściwie po co? Żeby Alina mogła udowodnić, że tylko ona jest jedyną wolną partią w promieniu stu kilometrów? Z tym Maćkiem to też tak jakoś dziwnie. Pojawił się nie wiadomo skąd, najpierw uważała go za wroga, teraz umawiała się z nim na randki, czy to wszystko nie za szybko szło? Przyznać musiała, że fajny z niego facet. Przystojny, inteligentny, kulturalny, no i to jego poczucie humoru! Czasami wydawało jej się, że nikt i nic nie jest w stanie wyprowadzić go z równowagi, a mało było sytuacji, w których nie zauważyłby czegoś zabawnego. Od kogo ta Alina się dowiedziała o spotkaniach z Maćkiem? Przecież nikomu o tym nie mówiła. W dodatku dała się wrobić w kino. Niech to szlag! Żeby tylko matka nie zaczęła biadolić, że znowu zostaje sama i nie ma dla siebie chwili.
(50)
Może wreszcie Zbyszek spędzi chociaż jeden wieczór w domu i zajmie się córką? Zresztą, niech się dzieje co chce. Ma prawo do wypadu do kina, nikt jej tego nie zabroni, niech by tylko kto spróbował!, pomyślała ze złością. Może chociaż film będzie ciekawy? Ależ z niej gamoń! Jak mogła nawet nie zapytać, na co idą? Ale właściwie, to czemu Makary tak się na tę jej obecność uparł? Pewnie się bał zostać sam na sam z Aliną. Dlaczego ludzie się tak dziwnie zachowują? Dlaczego Makary nie powie wprost, że Alina go nie interesuje? Po co wdaje się z nią w te gierki? A Alina nie widzi, że się najzwyczajniej w świecie narzuca? Chociaż jakby się tak zastanowić, to powiedzenie komuś, że się nie jest nim zainteresowanym wcale nie jest proste, bo czy może być proste odepchnięcie drugiego człowieka, odrzucenie jego uczuć, pozbawienie go nadziei? Czy ona sama powiedziała wprost Jędrzejowi, żeby dał sobie spokój i przestał ją zanudzać planami na ich wspólne życie? Wprawdzie nigdy go do niczego nie zachęcała, ale i nie umiała też powiedzieć, żeby się wreszcie odczepił, bo ona już nie może znieść tych jego niezdarnych zalotów, a jego bałwochwalcze spojrzenia wzbudzają w niej wstręt. A naprawdę taki wzbudzały. Nie mogła znieść jego uśmiechów i prymitywnych komplementów, ale przyjmowała kwiaty, które przynosił jej co roku na urodziny. I nawet teraz, gdy Jędrzej wreszcie związał się z inną kobietą i został ojcem, potrafił wieczorem podchodzić pod jej dom i wpatrywać się w okna, z czego Zbyszek rechotał czasami do rozpuku, doprowadzając ją do wściekłości. Nie, nie tak łatwo odrzucić drugiego człowieka, nawet wtedy, gdy się nic do niego nie czuje lub gdy uczucia nie mają nic wspólnego z sympatią. Może i Makary miał podobny problem? A właściwie to jakby to miał zrobić? Co powinien powiedzieć? Odczep się Alina, nie podobasz mi się, denerwuje mnie twoje zachowanie? A może powinien powtórzyć ten wyświechtany, filmowy frazes pod tytułem      „zostańmy przyjaciółmi”? Ale Alina nie chciała przyjaźni, dawno temu zaplanowała sobie wspólne życie z Makarym bez pytania go o zdanie i teraz parła do przodu jak czołg, chcąc za wszelką cenę zrealizować swój zamiar. Patrząc na nią, Ewa coraz bardziej nabierała pewności, że koleżanka potrafi iść do celu po trupach i może być naprawdę niebezpieczna. Może Makary też to wyczuwał i dlatego starał się być tak delikatny? W każdym bądź razie tym razem sama sobie pomieszała szyki i nie będzie mogła głośno rozprawiać w pokoju na przerwach o randce z Makarym, bo i co to za randka z Ewą siedzącą obok? Ewa trochę bała się tego wspólnego spotkania, bo wiedziała do jakich zachowań jest zdolna Alina. Miała tylko nadzieję, że Makary rozładuje napiętą atmosferę i będzie zachowywał się na tyle po koleżeńsku, by potencjalna pretendentka do jego reki nie musiała traktować Ewy jak rywalki.
51.
– Kogo tak wypatrujesz przed bramką, co? – Zosia już z daleka zauważyła siostrę chodzącą po ulicy przed bramką wzdłuż drewnianego płotu, jaki okalał duży warzywny ogród. Co się mogło zdarzyć? Krystyna była najwyraźniej w świecie zdenerwowana. Czyżby czekała na nią? Wiedziała przecież o planowanej przez Zosię wizycie u Hanki, którą wypisali ze szpitala. Poszła do niej sama, bo Krystyna nie miała ochoty na spotkanie ze Starszą po ostatniej awanturze w szpitalu.
– Co się dzieje? – powtórzyła, podchodząc bliżej. Krystyna nie zaprzestała marszu,
z wypiekami na twarzy chodziła tam i z powrotem, zaciskając dłonie w pięści.
– Aśka zabrała Jagodę. Nie ma ich od pięciu godzin, a miały tylko pospacerować.
– Dałaś jej dziecko? Jak mogłaś? Zwariowałaś, czy co?
– A co miałam zrobić? Nie pozwolić, by pospacerowała z małą? Przecież to jej matka! – Zosia siłą nakłoniła siostrę, by weszła z nią do domu.
– Zbyszek o tym wie?
– A skąd! Przecież oboje, i Ewa, i on, są w pracy. – Głos Krystyny zaczynał niebezpiecznie drżeć, jakby za chwilę kobieta miała popaść w histerię.
– Uspokój się! Pomyślmy przez chwilę, dokąd mogła zabrać małą?
– Wszędzie, wszędzie! Sąsiadka widziała, jak wsiadały do stojącego na szosie auta, rozumiesz? Przyjechała tu z kimś! Nie podjechali pod dom, kierowca zaparkował przed wjazdem na ulicę!
– Boże drogi! Ta małpa porwała dzieciaka! Dzwoń na policję i to już! – Zosia zerwała się z krzesła. – Dzwoń na policję!
– Już o tym myślałam, ale co mam powiedzieć? Że matka zabrała swoje dziecko? Nie będą chcieli nawet ze mną rozmawiać. Boże, Zosia, co robić? Co robić? Przecież oni rozwodu nawet nie mają, każde z nich ma prawo do córki. Gdzie ona mogła ją zabrać? Czy chociaż dała jej coś do jedzenia? Ona jest taka nieodpowiedzialna. – Łzy popłynęły po policzkach Krystyny, skulonej teraz i kiwającej się na drewnianym taborecie jak bezradna dziewczynka.
– Dzwoniłaś do Bielskiej?
– Nie.
– No to ja zadzwonię. Jeśli ona nie znajdzie Aśki, to nikt jej nie znajdzie.
– Zosia, daj spokój, przecież to jej matka, rozumiesz?
– Tak, rozumiem, ale ty, jako babka, która do tej pory wychowywała Jagodę, masz prawo wiedzieć, co się z nią dzieje, prawda? – Krystyna została w kuchni, podczas gdy Zosia rozmawiała z Bielską. Napierska nie miała złudzeń. Była pewna, że Bielska stanie po stronie córki i nie dziwiła się temu. Gdyby tak chodziło o Ewę… Jak ona by się zachowała? Zawsze i wszędzie trzymałaby stronę córki, ale żeby chociaż wiedzieć, co z wnuczką. Jak zareaguje Zbyszek? Co mu powiedzieć? Po co ta Aśka zabrała córeczkę? Tyle czasu minęło od jej odejścia, praktycznie nie odwiedzała małej, przychodziła tylko pierwszego, żeby dostać parę groszy z jej renty, więc co się teraz stało? Nagle za nią zatęskniła? A może chciała zdobyć dodatkowy atut w rozwodowej sprawie? Jeśli chciała pieniędzy, wystarczyło powiedzieć. Napierska już dawno rozgryzła taktykę synowej, wyłudzającej od niej drobne sumy. Może za mało dawała?
52.
– Bielska obiecała pomóc. – Zosia przerwała rozmyślania Krystyny.
– Nie zdenerwowała się, gdy zadzwoniłaś?
– Owszem, nawet bardzo, ale dopiero wtedy, gdy powiedziałam, od ilu godzin nie ma Jagody i o tym samochodzie. Powiedziała nawet, że nie powinnaś pozwalać jej na wyjścia z małą poza dom. Przecież dobrze znasz Aśkę i wiesz, na co ją stać.
– Ona nie wie, z kim Aśka mogła przyjechać? – Krystyna zignorowała ostatnią uwagę siostry.
– No, nie jest pewna, ale ma pewne podejrzenia. – Zosia zawahała się na moment, nie wiedząc, czy podzielić się z siostrą zasłyszaną informacją.
– Bielska zastanawiała się, czy to aby nie wasz sąsiad pomagał w wywiezieniu Jagody.
– Sąsiad? Ale jaki sąsiad, o kim ty mówisz?
– Mówię o sąsiedzie, z którym wasza Aśka przez kilka miesięcy w najlepsze romansowała. Bielska przypomniała sobie, że miał na imię Maciek i Aśka wiązała z nim duże plany. Podobno dom wybudował, pieniędzy miał jak lodu i kobietę taką jak Aśka uszanować potrafił. Przynajmniej Aśka tak matce powiedziała, gdy o klucz do mieszkania prosiła, żeby się od was wyprowadzić. Bielska jej ten klucz wtedy dała, bo wiedziała dobrze, co Aśka wyprawia i z kim się na boku prowadza. Wydawało jej się, że tak będzie najlepiej.
– Maciek? Ale jaki Maciek? Przecież na naszym osiedlu jest tylko jeden… – Krystyna zastanawiała się jeszcze przez chwilę, nie mogąc dopuścić do siebie myśli, że owym sąsiadem był nie kto inny jak Maciek Ewy. Zaniemówiła na chwilę.
– Zośka, co ty bredzisz? To niemożliwe, on nawet Aśki nie znał. Poznał Ewę już po wyprowadzce tamtej. Co tej Bielskiej do głowy strzeliło? To złośliwa kobieta jest, a takie dobre zdanie o niej miałam.
– Jaka tam złośliwa? Próbowała wymyślić, kto by ze znajomych Aśki samochód miał i wyszło jej, że to ten, od Ewy…Widzisz, ona o tej swojej córce wszystko wie, z kim się prowadza, kto u niej bywa, od kogo pieniądze pożycza, co to za jeden ten Krzysiek jakiś. Niby gdzie indziej mieszka, ale wszystko wie. – Krystyna nic nie powiedziała, siedziała oniemiała, próbując poukładać w logiczną całość wszystkie informacje. Szkoda tej jej Ewy, taka dobra dziewczyna, a szczęścia do mężczyzn nie ma. Zawsze jakiś element jej się trafi. Kto by pomyślał, że ten Maciek taki? Ale może to jakaś pomyłka? Aśka kłamała jak najęta, wymyślała czasami takie niestworzone rzeczy… Może sobie coś ubzdurała i matce głupoty gadała, żeby do mieszkania ją wpuściła?
– Siedź w domu, ja pójdę do niego. – Zosia podeszła do drzwi. – Może zastanę go w domu, niech on mi to wszystko wytłumaczy. A ty najlepiej zrobisz, nie mówiąc o niczym Ewie…
53.
– Nie mówić jej o niczym? Jak? Taki swołocz będzie jej w głowie mieszał, a ja nic mam nie mówić? Mam okłamywać własną córkę?
– Wcale jej nie okłamiesz, gdy nie przekażesz jej rewelacji Bielskiej. Niech Ewa sama rozwiązuje swoje problemy, dobrze?
– Jak ma je rozwiązać? Przecież nic o nich nie wie?
– No właśnie, droga siostro, no właśnie! Ewa nie ma problemów i nie musi ich mieć.
– To jak to ma być? Jej narzeczony romansował z jej bratową, narobił świństw jej bratu, a ja mam milczeć? Ewa musi o tym wiedzieć, nie może zadawać się z kimś takim. Zresztą, jak się dowie, co on zrobił Zbyszkowi… – Zosia nie pozwoliła dokończyć siostrze rozpoczętego zdania.
– Zbyszek, Zbyszka, Zbyszkowi… i tak od zawsze. Maciek niczego nie zrobił Zbyszkowi. Ewa nie może się z nim spotykać, bo Zbyszek ożenił się z kurwą? Ciągle tylko Zbyszek i Zbyszek! Całe życie, swoje i Ewy, podporządkowałaś jednemu dziecku. Czy ty nie przesadzasz? Ewa pisze sądowe pozwy, prowadzi cały wasz dom, jest odpowiedzialna za wszystko, co się w nim dzieje, robi zakupy, planuje wydatki, robi opłaty i pomaga wychowywać córkę brata! Za to brat poza pracą ma bardzo mało obowiązków, jeśli je w ogóle ma, bo dobra mama tak wszystko ustawiła, żeby syna za bardzo nie obciążać! Czy ty, do cholery jasnej, nie widzisz, że coś jest w tym wszystkim nie tak? A teraz już dobra mama podzieli się z córeczką nowiną. Nie możesz córciu związać się z tym, kto ci się naprawdę podoba, bo ten ktoś zranił twojego małego braciszka. Czy tak? A właściwie to co ten Maciek zrobił? Ktoś go okradł, zadzwonił po policję. Ty byś nie zadzwoniła? – Krystyna patrzyła na siostrę z niedowierzaniem. Jakież głupoty wygadywała ta Zosia. Co sugerowała, że ona, Krystyna, niesprawiedliwie traktowała własne dzieci? Ewa rzeczywiście była jej podporą, ale żeby tak o Zbyszku mówić? Haruje jak wół, w domu remonty robi, jest na każde zawołanie matki i siostry, stara się jak może, żeby to wszystko poukładać… Co ta Zośka wymyśliła? Po co się wtrąca do jej dzieci? To przecież dorośli ludzie, co ta Zosia bredzi? Nie mówić Ewie o Maćku? Przecież to niemożliwe, by ten gad przekraczał próg ich domu jak gdyby nigdy nic. Rodzina musi trzymać się razem, w tym jej siła. Ciekawe, jakby się Zosia zachowała na jej miejscu? Też by ukryła prawdę przed dziećmi?
– Teraz idę do niego, a ty nie waż się nikomu o niczym powiedzieć. Słyszysz?
– Słyszę, słyszę. Co ty sobie właściwie wyobrażasz? Myślisz, żeś wszystkie rozumy pozjadała i wszystko wiesz najlepiej?
– Niczego sobie nie wyobrażam. Coś mi się wydaje, że twoja córka prędzej czy później sama się o wszystkim dowie i wtedy zdecyduje, co z tym fantem zrobić. Ale ty się do tego nie mieszaj, pozostaw decyzję jej. I jeszcze jedno, jeśli jej powiesz, nigdy więcej się do ciebie nie odezwę, możesz być pewna. A tak na marginesie, to nie wiadomo, czy to wszystko prawda. Może twoja synowa zachwycała się przed matką przystojnym sąsiadem, a ta nie do końca zrozumiała, o co w tym wszystkim chodzi? Nagadamy Ewce głupot, przegna chłopaka na rozstajne drogi, a potem się okaże, że on w niczym nie zawinił. Najpierw sprawdzić wszystko trzeba, a potem dopiero ozorem kłapać.
54.
Zosia szybko zamieniła domowe kapcie na wygodne botki i zamierzała wyjść, gdy przypomniała sobie o czymś ważnym.
– Kryśka! Ty o niczym Zbyszkowi nie mów, bo byś wtedy dopiero narobiła – przykazała siostrze, grożąc wymownie palcem. Przyjdzie czas, wszystko się powie, ale teraz jeszcze nie. O Maćku teraz mówię. Pamiętaj! Wiesz, jaki Zbyszek wyrywny, zdenerwuje się, potłucze z tym Maćkiem, a on jest policjantem. Żebyś syna do kryminału przez to swoje poczucie sprawiedliwości nie wsadziła. – Nie czekając na odpowiedź Krystyny, szybko zamknęła za sobą drzwi i ruszyła w kierunku zielonej ściany lasu. Oby go tylko zastać w domu, pomyślała i oby nie brał w tym wszystkim udziału. Ewa zasłużyła sobie na szczęście, taka dobra  dziewczyna. A on wygląda na takiego, który to szczęście może zapewnić. Jak mógł się zadać z kimś tak wulgarnym jak Aśka? Oczu nie miał, czy co? A może to ona, Zofia, coś pokręciła, przesłyszała się, pomyliła? Może Bielska tylko przypomniała sobie zachwyty córki przystojnym, nowym sąsiadem i wyciągnęła fałszywe wnioski? Może nie powinna tak od razu wtajemniczać we wszystko Krystyny? Przedtem mogła porozmawiać z Maćkiem, a tak narobiła tylko bigosu. Teraz nawet jeżeli się okaże, że nie miał nic wspólnego ani z Aśką, ani z Jagodą, Krystyna – która tak łatwo się uprzedza do ludzi – nigdy nie nabierze do niego zaufania. Po jaką cholerę wyskoczyła z tą rewelacją od Bielskiej? Stara a głupia. Była zła sama na siebie.
Bielska przywiozła Jagodę późnym wieczorem i dziewczynka natychmiast zasnęła. Widać było, że teściowej Zbyszka, zazwyczaj niesamowicie opanowanej, tym razem puściły nerwy. Chodziła po pokoju dużymi krokami i próbowała zapalić papierosa.
– Znalazłam ich u jego siostry – oświadczyła drżącym głosem.
– U siostry? Ale u jakiej siostry? – Napierska nie mogła zrozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.
– U siostry tego Krzyśka! On i moja Aśka… Jak to, nic nie wiecie? – spytała zdziwiona. Kobieta chodziła w tę i z powrotem, wymachując paczką papierosów.
– Siedzieli przy stole, Jagódka kolację jadła, więc chyba jej tam nie krzywdzili… – spojrzała wymownie na Napierską. – Moja Aśka i ten jej Krzysiek się w ogóle nie pokazali, ale jego siostra w awanturę się ze mną wdała. Jak się stawiać zaczęła! Krzyczała, że napadłam ją w jej domu, że policję zawoła! A ja jej na to: – Proszę bardzo! Proszę wołać, zaraz zresztą sama to zrobię! Jakim prawem moja wnuczka znajduje się w pani mieszkaniu?
– A Aśka co robiła? – Napierska nie mogła powstrzymać nasuwających się pytań.
–A no właśnie! Potem się okazało, że Aśki tam nie było! Moja córunia siedziała w tym czasie w restauracji razem z tym swoim gachem. Gdy ją zapytałam, czemu Jagody do domu do tej pory nie odwiozła, odpowiedziała, że jest matką i przed nikim się tłumaczyć nie musi. A ten jej gach tylko się drwiąco uśmiechał. Nie pozostałam jej dłużna, stwierdziłam, że matka ma do dziecka prawo pod warunkiem, że jest trzeźwa, więc może policję wezwę, by to sprawdzić…Wtedy dopiero mina jej zrzedła. Wiecie, jaka jest ta moja córka. – Westchnęła. Krystyna dopiero wtedy zauważyła, że jest zmęczona. Na jej twarzy wyraźnie widać było zmartwienie.
55.
– Wzięła Jagodę na parę chwil, potem wpadła na moment do tej restauracji i z momentu zrobiło się parę godzin. Dziecko miało opiekę, więc się nie martwiła… – wyjaśniła Bielska.
– Ale jak pani się dowiedziała o tej jego siostrze? – Napierska spoglądała na nią z podziwem. Sama zdawała sobie sprawę, że trzeba mieć ogromną odwagę, by wystąpić  przeciwko własnemu dziecku, a Bielska to potrafiła, nie oglądając się na opinię ludzką, która musiała jej nieźle dać w kość.
– Odwiedziłam jego matkę. Kobieta niezbyt lotna, ale uczciwa, a przede wszystkim uciemiężona przez dzieci, a teraz, dodatkowo, i przez moją Aśkę. Okazało się, że oni, Krzysiek i ta moja, siedzą jej na karku, a ona poradzić sobie z nimi nie umie. Z własnej renty ich utrzymuje. Popłakała się i dała mi adres córki. A jak tam zajechałam, to zrobiłam na schodach taką awanturę, że wszyscy sąsiedzi się zlecieli. Nie będzie mnie byle dziewoja policją straszyć. Zresztą policja i tak przyjechała, nawet nie wiem, kto ich wezwał. Potem już szybko poszło. Ja zabrałam dziecko, a panna pyskata pojechała złożyć wyjaśnienia na komisariacie, dlaczego przetrzymywała w mieszkaniu cudze dziecko i nie chciała wpuścić mnie, babki, do środka. O, jak to się skończyło! Dostanie nauczkę, to może choć trochę zmądrzeje. Krzywdy jej nie zrobią, nic złego się przecież nie stało, ale strachu to się panienka naje. Odechce jej się w cudze sprawy wtrącać. – Zbyszek zapatrzył się na teściową w niemym zachwycie. Aśka zawsze bała się matki i mówiła, że nie ma takiej sprawy pod słońcem, której by ta atrakcyjna, niezwykle elegancka kobieta nie załatwiła. Teraz zrozumiał, że miała rację. Trochę mu się szkoda Aśki zrobiło, może niepotrzebnie matka to wszystko rozpętała? No bo właściwie, co się takiego stało?
– Czemu Aśka nie powiedziała, że chce zabrać Jagodę na noc? – spytał. – Przecież, jeśli zatęskniła za dzieckiem, mogła zwyczajnie powiedzieć. Ale nigdy mi nawet nie powiedziała, że chciałaby zabrać Jagodę do siebie na noc. Po co ta cała afera? Niepotrzebna całkiem, przecież Aśka jest matką Jagody. – Bielska spojrzała na niego z politowaniem. Nigdy go nie lubiła, pokrzyżował jej plany dotyczące jedynej córki, która miała się przecież uczyć. Poniekąd obwiniała go za jej niezdaną maturę, bo kto wie, jak by się to wszystko zakończyło, gdyby nie on… Odcięłaby zbuntowaną jedynaczkę od pieniędzy i drogich ubrań i przestałaby się, smarkata, buntować. Teraz kończyłaby pewnie studia. Ale pojawił się on! Przystojny i gotowy do ślubu, a wraz z nim ciąża. Bielska nie miała złudzeń co do moralności córki. Wiedziała, jak się prowadziła, ale inteligencji nikt jej odmówić nie mógł, mogłaby z powodzeniem studiować, usamodzielnić się, dojść do czegoś. Wolała jednak wyjść za tego niewydarzonego Zbynia. Dlatego nigdy nie zdołała go polubić, ale musiała mu przyznać, że był odpowiedzialny i o rodzinę dbać umiał. Często się zastanawiała, jak ta Napierska zdołała sama takie dobre dzieci wychować? Jak to jej się udało? Kobieta z niej prosta przecież, niewykształcona, całe życie w biedzie spędziła, a dzieci jej się udały. Mogła na nie liczyć. Nie tak jak ona na swoją.
56.
– Łudzisz się jeszcze, co? – zapytała. – Masz nadzieję, że ona zatęskni, przemyśli swój błąd i wróci? Nie licz na to. Nic z tego. Ona nie po to zabrała dziecko, by je wychowywać. Kto wie, po co to zrobiła? Może się stęskniła, przecież też ma jakieś uczucia, a może chciała ci pokazać, jak to będzie, gdy sąd przyzna córkę jej! Żebyś w sądzie za bardzo nie walczył i zgodził się na alimenty. A jak by już je dostała, mógłbyś zabrać Jagodę. Rozumiesz? Przynajmniej tak wieść gminna niesie, że w sądzie o alimenty wystąpi na siebie i na dziecko. Tak mówiła koleżankom. Może zaplanowała, że odwiezie małą jutro wieczorem, gdy będziesz już skruszony? Nie przewidziała, że to wszystko niezbyt ciekawie się skończy. Zresztą, i tak nic jej nie będzie. Jest matką, ma prawo zabrać córkę, kiedy chce, ale siostra szanownego pana Krzysia naje się trochę strachu. I dobrze. No co? Zawiedziony? Nie udawaj! Wiedziałeś, z kim się żenisz, ostrzegałam cię przed ślubem i to kilkakrotnie.
I tak było naprawdę. Bielska w obecności Aśki poinformowała Zbyszka, jego matkę i siostrę o tym, jakim jest ona ziółkiem. Zrobiła wszystko, co do niej należało. Aśkę kochała, chciała dla niej innego losu, ale uważała, że córka do małżeństwa, a tym bardziej do macierzyństwa się nie nadaje, a jej przyszły mąż powinien o tym wiedzieć. Nie posłuchał, ma co chciał mieć. Tylko dziecka szkoda. Dobrze, że Napierska jeszcze młoda i kocha małą nad życie. Ma się kto nią zajmować. No i jest Ewa. Żeby tak jej Aśka była taka jak Ewa. Wszystko pewnie potoczyłoby się inaczej, nie musiałaby teraz po całym mieście wnuczki szukać ani tego obwiesia nazywać swoim zięciem.
– Na mnie już czas – Bielska wzięła swoją torebkę i wyjęła z niej kluczyki.
– Bardzo pani dziękuję – Zbyszek nieśmiało podał jej rękę na pożegnanie. Nigdy nie zdobył się na odwagę, by powiedzieć do niej mamo, a ona go do tego nie zachęcała. Wykończona całodniową nerwówką Napierska położyła się spać, nie zwracając nawet uwagi na dziwne przygnębienie Zosi. Najważniejsze, że wszystko dobrze się skończyło. Jagódka wróciła do domu, a Maciek okazał się uczciwy. Powiedział Zosi, że Aśka kręciła się koło jego domu dosyć często, ale w końcu zrezygnowała, gdy nie okazał jej zainteresowania. Pewnie wspomniała o nim matce i stąd to całe nieporozumienie. Jak to dobrze, że w nic nie wtajemniczyły Ewy, ta to zaraz przeprowadziłaby własne śledztwo. A gdzie by tam taki ktoś jak Maciek spojrzał na kogoś takiego jak Aśka? Jak mogła w ogóle o czymś takim pomyśleć? Ktoś, komu podoba się Ewa, nie mógł gustować w kimś takim jak jej synowa. Przecież one różnią się od siebie jak dzień od nocy. Jeszcze raz wspomniała sprzeczkę z Zosią. Jak ona mogła zasugerować, że wyróżniała któreś z dzieci? Kochała ich oboje najbardziej na świecie. No, może teraz ta miłość przybladła trochę, bo na pierwszym miejscu była Jagódka, ale przecież nigdy nie robiła żadnych wyróżnień. Wiadomo, że Ewa zawsze była odpowiedzialna i poważna, to i obowiązków jakoś tak się więcej na nią nakładało. Zbyszek długo nie chciał wyrosnąć z krótkich spodenek, to czyja to wina, matki? Taki charakter i już. Zosia też dobra, nigdy żadnego dziecka nie wychowała, ale najwięcej w tym temacie miała do powiedzenia. Ekspertka się znalazła. Myślałby kto.
57.
Kaśka przyjechała niespodziewanie. Nie mogła już wytrzymać w Szwecji i postanowiła odwiedzić matkę. Nie wyglądała za dobrze. Ciemne kręgi pod oczami i szara cera świadczyły same za siebie. Okazało się, że zaczęła chorować. Niby nic poważnego, ale wizyty w lekarskich gabinetach stawały się coraz częstsze.
– Choruję po prostu z tęsknoty, nie rozumiesz? – krzyknęła. – Mam wszystkiego dość! Nie mogę spać, nie mogę jeść, żyć mi się po prostu nie chce. Lasse to widzi i cierpi razem ze mną, a ja nie chcę, żeby on cierpiał i to przeze mnie. Jego siostry nie mogą zrozumieć, o co mi chodzi. „Czy to prawda, że w Polsce panuje bieda? ” Pytają mnie przy okazji każdej wizyty. A odwiedzają nas coraz częściej. Ostatnio jedna z nich, najstarsza, stwierdziła, że musi mi pokazać, jak powinnam gotować, bo w Szwecji je się inne, zdrowsze potrawy, nie takie jak w Polsce. Zdrowsze! Rozumiesz? – Kaśka zaczęła przedrzeźniać najstarszą siostrę Lassego. –
A ja na złość tym zołzom ukisiłam kapusty i nagotowałam bigosu. A tłusty mi wyszedł jak nigdy. O mało co nie potrułam tych choler. Obgadują mnie pewnie do dzisiaj. Cholerne jędze.
– Dziwisz się? Na co liczyłaś, że przyjmą cię z otwartymi rękami? Przyjechałaś z biednej, zacofanej Polski, wiadomo, że poleciałaś na forsę, nie wiesz?
– Na forsę? – prychnęła zdenerwowana. – O czym ty bredzisz? A jak to Polska zacofana, co? Kto tu w środku Europy mieszka, my czy oni? Myślisz, że poleciałam na forsę?
– Nie ja, tylko one, siostry tego twojego Lolka. Podejrzewają, że na forsę poleciałaś. Może one naprawdę się martwią? Sama pomyśl. Przyjeżdżasz nie wiadomo skąd, nikt cię nie zna, nikt nie zna twojej rodziny. W dodatku przez ciebie Lasse zerwał z narzeczoną. Ile z nią był? Pięć lat? Wszyscy już zdążyli się do niej przyzwyczaić, a tu nagle, ni z gruszki, ni z pietruszki – ty! Normalnego człowieka szlag może trafić. A o tym, że Polska jest zacofana, to ty cały czas mówiłaś. Ja tylko ci przypomniałam twoje własne słowa. – Kaśka zerwała się z fotela.
– Otóż to! – wydarła się. –Ty wiesz, co ta małpa, Karin mi zrobiła? Sprowadziła Gunę! Gunę, tę porzuconą i nieszczęśliwą narzeczoną! Przyprowadziła ją do naszego domu, żeby nas ze sobą poznać. Tak powiedziała. Podobno Guna nie mogła się doczekać, by mnie poznać. A jak szczebiotała na mój widok! Mało się nie porzygałam! Przez pół godziny nie wypuszczała mojej dłoni z rąk. Jaka słodka była! Od razu zadeklarowała przyjaźń. A ja smolę ją i jej przyjaźń!
– A Lolek o tym wie?
– Czy wie? Ależ tak! Karin go uprzedziła o wizycie. Podobno go przekonała, że możemy się zaprzyjaźnić i nie będę tak bardzo samotna! Był zachwycony! Rozumiesz? Za – chwy- co- ny!!! – Kaśka wyskandowała.
– Naiwny, łatwowierny, czy po prostu głupi? – zapytała Ewa. – Jak on to sobie wyobraża? No, chyba, że ta Guna rzeczywiście taka cudowna i wyrozumiała, co?
– A gówno tam! W jego obecności rozpływała się w uśmiechach, a gdy wyszedł, zaczęła się najzwyczajniej w świecie ze mnie nabijać! Oczywiście po szwedzku, ale ja już trochę rozumiem, a nawet więcej niż trochę. Wiesz, że mam zdolność do języków.
– Jak się nabijała? Co mówiła?
– A takie tam głupstwa, że mam staroświecką fryzurę, bo pewnie do Polski moda nie dociera w takim tempie jak do cywilizowanych krajów. Na to jej odparłam, w obecności Lolka, że w cywilizowanych krajach gość nie obraża pani domu w jej domu.
– No i co? Jak zareagowała?
– Na sekundę poczerwieniała jak rak po ugotowaniu, ale zaraz się pozbierała i protekcjonalnie stwierdziła, że muszę się jeszcze dużo nauczyć, skoro nie zrozumiałam tego, co mówiła. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie mogę się od nich uwolnić. Guna zaproponowała Lolkowi pomoc w nauczeniu mnie języka, żebym nie przekręcała znaczenia rozmowy! I on się, oczywiście, zgodził. Gdy zaprotestowałam, obraził się i nie rozmawiał ze mną cały dzień. Oczywiście nie czuł się wówczas samotny, Guna podtrzymywała go na duchu. Karin triumfowała! A ja wyłam z bezradności i upokorzenia. Małpa podła. Wiesz, jak się wtedy czułam? Miałam ochotę bić głową w ścianę!
58.
– To dlatego przyjechałaś?
– Między innymi. I tak miałam dość, chciałam jak najszybciej stanąć na polskiej ziemi, ale nowa nauczycielka szwedzkiego tylko przyspieszyła moją decyzję o ucieczce.
– Jaka nauczycielka? – Ewa nie zrozumiała o czym Kaśka mówi.
– Ty głupia jesteś, czy co? O kim ja ci teraz mówię? Kto miał mnie szwedzkiego uczyć? Guna! Nowa nauczycielka szwedzkiego, rozumiesz?! – Na chwilę w pokoju zaległa cisza.
– Uciekłaś? – Kaśka pokiwała potakująco głową. Nie bardzo wiedziała, jak wytłumaczyć tę swoją rejteradę. Właściwie to jeszcze przed chwilą miała nadzieję, że Ewa, po tym co usłyszała, zrozumie decyzję o powrocie do domu bez zbędnego rozdrabniania tematu, ale raptem zdała sobie sprawę z tego, że się pomyliła i nie na da się przejść nad tym faktem bez tłumaczenia motywów działania.
– Lasse nie wie nic o twoim wyjeździe?
– Zostawiłam mu kartkę. Po polsku – dodała mściwie. – Jeśli Karin jej nie przechwyci, to znajdzie tłumacza.
– Czemu miałaby przechwycić list? Może się dostać do domu?
– Ma klucze. Dbała o kwiaty, gdy Lasse wyjeżdżał w podróże służbowe lub siedział u mnie, w Polsce. Posunęła się nawet do tego, że w czasie jednego z naszych podróży po Szwecji przemeblowała salon, który urządziłam zaraz po ślubie i poprzekładała rzeczy w szafie. Potem bezczelnie mi powiedziała, że chciała mnie tylko porządku nauczyć, bo od razu widać, że w moim kraju nikt mnie tego nie nauczył. Ale wtedy to nawet Lasse się wściekł. Jak dopadł do tej szafy, wyrzucił wszystko na podłogę i powiedział, że od teraz nasze ubrania będą tak leżały i nie radzi nikomu, by próbował to zmienić. Karin się obraziła i wyszła, trzasnąwszy drzwiami. Miałam nadzieję, że da nam spokój, ale wróciła już na drugi dzień.
– Nie rozumiem… Jego siostra nadal ma klucze do waszego mieszkania? Nawet teraz, gdy u niego zamieszkałaś?  Nie może przecież korzystać z tych kluczy tak jak przedtem, co? – Kaśka pokiwała tylko głową, a potem się zaśmiała.
– Ależ może, może i korzysta. Wchodzi kiedy tylko chce. I właśnie o to chodzi. Nie rozumiesz?
– A Lasse wie o tym?
– Otóż to! Wie i cieszy się bardzo, że jego siostra tak się o mnie troszczy podczas jego nieobecności! Szlag by to trafił, że też taki durny jełop mi przypadł. Dłużej nie mogłam tego ścierpieć, po prostu nie mogłam i zwiałam.
– To pewnie napędzisz mu stracha. Może to i dobrze? Wreszcie zrozumie, że nie sprowadza się do domu byłej, w dodatku porzuconej dla ciebie, narzeczonej. Może wszystko się między wami ułoży?
– Nic się nie ułoży! – warknęła. – Nie wracam do Szwecji. Wróciłam na dobre. –
Kaśka nerwowo zagryzła wargi. Zaskoczona wiadomością Ewa przez chwilę milczała, spoglądając na nią z niedowierzaniem.
– No, co tak patrzysz? A może to i lepiej, popatrz sobie na mnie, popatrz! Widzisz jak wyglądam? Schudłam osiem kilo, wychodzą mi włosy, ciągle mnie coś boli, a worki
pod oczami niedługo zastąpią mi reklamówki na zakupy. Nie widzisz? Odkąd tam jestem, spędzam czas na kolejnych wizytach u lekarzy. Wiesz, co jeden z nich, taki starszy gość, mi powiedział? Że choruję na tęsknotę, rozumiesz? Czy ty to rozumiesz? Ewa, ja tam umieram! Umieram! Gdy pakowałam rzeczy nie myślałam wcale o nim, gówno mnie obchodziło, czy będzie cierpiał, czy nie. Myślami byłam tutaj. Nie wytrzymam tam ani minuty dłużej! Po prostu nie wytrzymam! W Szwecji jest naprawdę dobrobyt, ale to dziwny kraj, uwierz mi. Jak ktoś ci kiedykolwiek powie, że Szwedzi tak bardzo szanują Polaków, to wiedz, że jest to wierutne kłamstwo.
59.
– Nie przesadzajmy! – oburzyła się Ewa. – My też „tak bardzo” innych nie szanujemy, więc i Szwedom się nie ma co dziwić. Zrozum, że siostra Lolka nie wie, co się dzieje. Miał szwedzką narzeczoną…
– Jaką szwedzką? Ta Guna to chyba żadna Szwedka.
– To kto ona jest?
– Ona chyba z Islandii? Zresztą, jakie to ma znaczenie? To nie ma żadnego znaczenia, przynajmniej dla mnie.
– Może i racja – przytaknęła Ewa. – A twoja matka? Co powiedziała?
– Była wściekła. Krzyczała, że jestem głupia i sama nie wiem, czego chcę. I co ludzie teraz powiedzą. Rozumiesz? Moja matka się martwi tym, co ludzie powiedzą! To już szczyt wszystkiego! Przez całe życie prowadziła się tak, że wszyscy tylko o nas gadali, nobliwe mamuśki przestrzegały przede mną swoich cudownych synków, bo wiadomo, jaka matka, taka córka, a teraz ona się martwi tym, co ludzie powiedzą! – Kaśka ocierała chusteczką cieknące po policzkach łzy. Ewa zaśmiała się serdecznie i poklepała przyjaciółkę po ramieniu.
– Daj spokój, nie przejmuj się tak. Jesteś dorosła, masz własne mieszkanie, niech matka sobie pogada. – Kaśka otarła twarz. Jak to dobrze, że Pan Bóg stworzył Ewę, pomyślała mimowolnie uśmiechając się do przyjaciółki. Kto inny miałby do niej tyle cierpliwości i komu innemu mogłaby aż tak zaufać? Wiedziała, że Ewa nigdy nie zdradziłaby powierzonych jej tajemnic, nigdy, nawet wtedy, gdyby ich przyjaźń nie przetrwała.
– A co ludzie mają do gadania? Wiesz, może to i dobrze, że wróciłaś, bo wyglądasz naprawdę okropnie. Ale z Lolkiem musisz wszystko inaczej załatwić. Należy mu się wyjaśnienie i to solidne. Nie zostawisz go chyba z poczuciem winy?
– Z poczuciem winy? O czym ty mówisz?
– Wrócił pewnie z pracy, a ciebie nie ma w domu. Początkowo czekał cierpliwie, potem zaczął szukać, co nie trwało zbyt długo, bo nie miałaś tam za wielu znajomych…
– A w poszukiwaniach pomaga mu ta anielica, Guna! – Kaśka przyłączyła się do Ewy, która próbowała wczuć się w położenie Lassego. – Jak widzisz, nie będzie samotny! Siostrzyczka też nie pozwoli mu się zamartwiać. Zaraz stwierdzi, że ona od dawna podejrzewała, iż tak to się właśnie skończy.
–No właśnie, Guna.
– Co, no właśnie?
– Jeżeli zmusił cię do kontaktów z Guną, teraz dopiero zacznie obwiniać siebie za głupotę. Rozumiesz?
– Dobrze mu tak! Swołocz jeden! Przecież mnie zmusił, więc o co chodzi? Ja tam każdego dnia umierałam, błagałam , prosiłam, by dał mi spokój, ale gdzie tam! Obrażać się tylko potrafił. ON SIĘ OBRAŻAŁ NA MNIE!!!
– Pewnie masz rację, ale przecież ta Guna to tylko kropla w morzu. On chyba powinien wiedzieć, o co tak naprawdę w tym wszystkim chodzi, nie uważasz? On najprawdopodobniej teraz tam szaleje ze strachu. Nie żal ci go ani trochę?
– Jeszcze nie szaleje, jest w podróży służbowej. Wróci dopiero za trzy dni. Przed jego wyjazdem się pokłóciliśmy i powiedziałam, żeby nie dzwonił. Ale masz rację, zadzwonię do niego, gdy wróci. Zwłaszcza, że Karin mogła zniszczyć zostawiony przez mnie list.
60.
– Dobrze zrobisz, tak myślę.
– Oj, ty mnie tu nie umoralniaj! Przypomnij sobie, jak rozstałaś się z Mirkiem, pamiętasz?
Do dzisiaj nie wie, dlaczego pokazałaś mu drzwi. To uczciwie, co? – Ewa zamilkła, próbując sobie przypomnieć, w jakim stopniu wtajemniczyła Kaśkę w historię z Mirkiem.
– Czemu mu nie powiedziałaś prawdy, co? Co z jego poczuciem winy? – drążyła Kaśka. Ewa westchnęła tylko. Czemu nie powiedziała? A co mu, do diabła, miała powiedzieć? Nie jesteś w moim typie, nie podobasz mi się, to nie na ciebie czekam? Umawiałam się z tobą, bo na początku myślałam, że te spotkania do niczego nie zobowiązują, a potem nie chciałam cię urazić odmową? To prawda, pozwoliła mu myśleć, że cała wina leży po jego stronie, ale nigdy nie zdobyła się na odwagę, by mu powiedzieć prawdę. To był jej największy problem. Bała się konfrontacji, więc po prostu najzwyczajniej w świecie uciekała. Wściekała się sama na siebie za to tchórzostwo, ale pokonać tej słabości nie potrafiła i Kaśka o tym wiedziała.
– Nie podobał ci się? To jeszcze nie ten? Miał szansę na to, żeby cokolwiek naprawić? –
Ewa wzruszyła tylko ramionami, bo i co mogła innego zrobić?
– Słyszałam, jak się o mnie wyrażał. Ordynarnie, po chamsku. Mówiłam ci przecież.
–No, no, no…– zaoponowała Kaśka. – Pamiętam, a jakże. Pamiętam też, że powiedział tak, gdy już stało się dla niego jasne, że nie jest tym właściwym. Może był wściekły? Upokorzony? Może czuł się sponiewierany? Czemu nie powiedziałaś, że nie jest tym, na kogo czekasz? A tak w ogóle to znajdziesz go kiedyś? Tego właściwego? A może taki się jeszcze w ogóle nie narodził?
– A odczep się wreszcie! – Wyprowadzona z równowagi Ewa zerwała się z fotela. – O siebie się martw, mną się teraz nie zajmuj, dobra?
– Dobrze, dobrze, uspokój się. A ten Maciek jaki jest? – Kaśka zauważyła, że Ewa się naprawdę zdenerwowała.
– Daj ty mi święty spokój. Słuchaj, nie gniewaj się, ale idź już – poprosiła Ewa.
– Co, moralny kac?
– Kaśka, proszę cię!
– Idę już sobie, nie złość się. Ale weź się w garść. Czy ty naprawdę myślisz, że nie masz prawa mówić komuś: „Nie, nie podobasz mi się, nie chcę się z tobą umawiać tylko dlatego, bo ty tego chcesz?”
– Kaśka!
– Kaśka, Kaśka… Ty co? Lilla Weneda? Wspomnisz moje słowa, gdy wpadniesz w łapy jakiegoś pokurcza w rodzaju Jędrzeja. Jego też nie odprawiłaś celnym kopniakiem w tyłek? A wiesz doskonale, że różnego pokroju pokurcze ciągną do ciebie jak muchy do miodu. Sama wiesz. Ciekawe co taki jeden z drugim sobie o tobie myśli? Taka delikatna, słaba, niewinna, nie obroni się, gdy przyjdzie mu ochota podbić ci oko? A tak na marginesie, gdy przechodziłam obok domu Jędrzeja, ten kurwował ile wlezie. Pewnie wyznawał miłość tej swojej, jak jej tam? Nie lubisz, by udzielać ci dobrych rad, ale ponieważ wychodzę, udzielę ci jej bez narażania się na to, że wyrzucisz mnie z domu. Przestań marzyć, kobieto, ten Maciek jest naprawdę fajnym facetem, nie widzisz tego? Na kogo czekasz? Myślisz, że jakiś gwiazdor filmowy zjawi się raptem w naszej mieścinie i zauważy, jaki z ciebie cud? A może wierzysz jeszcze w księcia, co to porywa trzydziestoletnie panny i na białym koniu uwozi do swojego zamku?
61.
– Ty o sobie lepiej pomyśl, mądralo! – zdenerwowała się już na dobre Ewa. – Twój książę teraz pewnie gdzieś do szwedzkiego księżyca wyje i porwać nawet nie ma kogo, bo księżniczka u mamusi pod pierzyną schowana.
– To było podłe.
– Ty też słodka nie jesteś.
– No to idę, wpadnę jutro. Dobrze?
– Będę czekać.
Ewa nie mogła się uspokoić. Dobre rady Kaśki, których udzielała jej i wszystkim znajomym od niepamiętnych czasów, prawie zawsze wytrącały ją z równowagi. Maciek fajny, też rewelacja. Przecież każdy to widzi. Ona też. Ale czy ich znajomość przekroczy granicę zwykłej sympatii? Ewa od kilku tygodni łapała się na tym, że myśli o nim coraz częściej, wyobrażając sobie, co on akurat w tej chwili robi. W jego obecności udawała obojętność, bojąc się, że zauważy, jak jej zaczyna zależeć na tych spotkaniach. Właściwie sama nie wiedziała, czemu tak się zachowuje. Może dlatego, że bała się odrzucenia, upokorzenia, zdrady? Czy ona jest kimś, kto zainteresowałby kogoś takiego jak on? To prawda, co powiedziała Kaśka. Zawsze miała powodzenie u mężczyzn po przejściach lub na życiowym zakręcie. Obie zauważyły to już dawno. Śmiały się, że nie było w okolicy takiego pijaczka, który nie kochałby się w Ewie. Nawet ten ich sąsiad, rówieśnik matki. Alkoholik najgorszego sortu, jak mówiła o nim matka, zwierzył się jej kiedyś, że gra w Dużego Lotka tylko po to, by wygrać i ożenić się z jej córką! Ewa nie zapomniała wzburzenia mamy, która ze złości tchu nie mogła złapać, podczas gdy Zbyszek konał ze śmiechu. Wtedy to właśnie Kaśka wyjawiła jej swoją teorię dotyczącą tegoż nieziemskiego powodzenia wśród elementu, w której to centralne miejsce zajmowało przekonanie Kaśki o bezbronności przyjaciółki i przeświadczeniu niewydarzonych absztyfikantów o nieograniczonej możliwości podbijania jej oczu. Kto wie, czy nie miała trochę racji? Maciek też zauważył to zainteresowanie marginesu jej osobą. Nie raz już dokuczał jej Jędrzejem. Ewę drażniło nieco to jego przekonanie o swojej wyższości nad prostym, było nie było, człowiekiem i z czystej przekory nie pozwalała, by się z niego naśmiewał, chociaż wspomnienie jednej z wizyt Jędrzeja w jej domu ją samą doprowadzało do ataku śmiechu. Żałowała tylko, że zbiegła się ona z obecnością Maćka. Jędrzej, ubrany w jakiś roboczy kombinezon i dziwną, futrzaną czapę z czymś w rodzaju futerkowych uszu, jak co roku zresztą, przyniósł jej prezent na urodziny. Tylko że tym razem nie był to ogromny bukiet kwiatów. Jędrzej, który dla kurażu wypił przed wizytą co nieco, postanowił uczcić wybrankę serca pięcioma kilogramami kiełbasy czosnkowej swojskiej roboty. Aromat czosnku rozniósł się rychło po całym pokoju, a Jędrzej przez następną godzinę udowadniał wyższość swojskiej kiełbasy nad bukietem róż przyniesionym przez Macieja, który zanosił się serdecznym śmiechem. Zresztą, trudno było zachować powagę. Filozoficzny nastrój Jędrzeja nijak się miał do niecodziennego prezentu, a futrzana czapa, której nie zdjął z głowy przez cały czas trwania wizyty o mało co nie doprowadziła Kaśki do ataku histerii. Ewie chciało się to śmiać, to płakać, tylko jej mama zachowała powagę i z ogromną życzliwością rozprawiała z nieszczęsnym kawalerem. Zbyszek potem nie jeden raz wypominał matce, że za kilogram swojskiej kiełbasy wżeniłaby córkę w gospodarkę i Jędrzeja. Potem Ewa zastanawiała się wiele razy, co też mogło skłonić Jędrzeja do tak desperackiego kroku, zwłaszcza, że już ponad rok temu związał się z inną kobietą. Pewnie zauważył Maćka kroczącego dumnie ze swym bukietem róż i postanowił podjąć jeszcze jedną próbę, a ponieważ nie miał kwiatów, zabrał to, czego miał pod dostatkiem.
62.
Napierskiej ten niecodzienny prezent, który początkowo bardzo się jej spodobał, dał się potem nieźle we znaki, gdyż Jędrzejowa Halinka skarżyła się sąsiadom na wredną biuralistkę, która tylko biednego Jędrzeja na manowce zwodzi, do kłótni w rodzinie doprowadza i ostatnią kiełbasę dziecku od ust odejmuje. Sytuacja nie należała do najprzyjemniejszych. Oczywiście nikt nie miał wątpliwości co do tego, że to Ewa jest ową żarłoczną biuralistką, która pozbawiła noworodka kilku kilogramów kiełbasy, suto przyprawionej czosnkiem. Tylko Maciej wyszedł z imprezy wielce uradowany, a później przy byle nadarzającej się okazji pytał, jaki Ewa chce prezent: niepraktyczne i nikomu niepotrzebne kwiaty, czy może coś z gastronomii. Ewa cieszyła się tylko z jednego: Lasse nie był przy tym obecny. To by dopiero było, gdyby zobaczył te pęta kiełbasy między ciastem i kawą na stole. Lasse był miłym człowiekiem, ale miał przewrotne poczucie humoru. Kto wie, czy nie podtrzymałby tradycji przynoszenia kiełbasy zamiast kwiatów? No, ale teraz borykał się z innymi problemami. Ale czy można winić Kaśkę za to, że nie dała rady i nie wytrzymała? Może tylko ta ucieczka nie powinna się zdarzyć, bo każdy ma prawo wiedzieć, co planuje ktoś, kogo uważa za najbliższą sobie osobę. Same ucieczki. Wokół tylko nieudane małżeństwa, rozwody, zdrady, upokorzenia i … ucieczki. Czy ludzie muszą wychodzić za mąż lub żenić się w świecie, w którym brak stałości, a moralność jest tylko przestarzałym i wyświechtanym frazesem? Ale czy słowa przysięgi „na dobre i na złe” mają jakikolwiek sens? Bo przecież to „ na złe” tak wiele w sobie mieści: nie tylko to, co od nas niezależne jak choroba i nieszczęśliwe wypadki, ale i zdradę, kłamstwa, utratę godności. Ewa pokręciła przecząco głową. Nie, ona nie wplącze się w żaden taki układ. Postanowiła to już dawno temu, gdy jeszcze jako mała dziewczynka obserwowała życie rodziców. Małżeństwo brata tylko utwierdziło ją w słuszności własnej decyzji. Nie bała się samotności, która, według niej, miała swoje miejsce w głowie, a nie w braku partnera. Zresztą, każda samotność lepsza od tego, co ten partner mógłby jej zafundować. I tylko przez bardzo krótki moment pomyślała, że być może, traktując problem w taki sposób, mogła utracić coś naprawdę cennego. A samotność? Czy frazesem było powiedzenie, że najbardziej samotnym jest się w tłumie? Jednego tylko żałowała, że nigdy do tej pory nie była zakochana. Czasami nawet myślała, że jest jakoś emocjonalnie okaleczona, bo wszyscy w kimś się kochają, tylko ona nie. Ale co mogła na to poradzić? Może rzeczywiście dotąd nie spotkała tego, który – jak święcie wierzyła Zosia – był jej pisany? Ona sama miała tylko nadzieję, że jeśli to jej pisane, to spotka tego kogoś przed sześćdziesiątką. Bo czy po sześćdziesiątce warto jeszcze czekać?
63.
Aśka od rana wisiała na telefonie, próbując znaleźć Krzysztofa, który nie odzywał się do niej od kilku dni, a właściwie od dnia, w którym matka zrobiła im awanturę i wezwała policję. Podła kobieta! Co ona sobie myślała, że co im zrobią? Co mogą zrobić matce, która szuka kontaktu z dzieckiem? Przecież nie jest pozbawiona praw rodzicielskich, więc o co im wszystkim chodziło? Z nienawiścią pomyślała o Napierskiej i Ewie. Dwie suki! Co się przyczepiły? Nie powiedziała, że zabiera małą na kilka dni? A komu to musi się teraz opowiadać? Starej Napierskiej? A może tej pokracznej Ewuni? Jeszcze jej zapłacą, oj, zapłacą! Będą płacić aż miło! Tak bardzo im zależy na dziecku? Na jej dziecku? No to będą płacić, suki jedne! I co się stało z tym Krzyśkiem? Taki był ważny, a teraz co, uciekł? Przemierzyła pokój kilkoma krokami, by znowu podejść do telefonu i wykręcić znajomy numer, ale po drugiej stronie nikt nie odpowiadał. Czuła coraz większy niepokój. Bolała ją głowa, ale nie miała nic, żeby ten ból uśmierzyć. Nie miała też za co kupić przeciwbólowych tabletek. Co tam tabletki! Od dwóch dni prawie nie jadła. Krzysiek zawsze organizował coś do jedzenia, ale Krzyśka nie było. Prawie pożałowała, że nie może pójść do Napierskiej. Stara już na pewno ugotowała obiad, pomyślała. Przecież synek i córunia muszą się nażreć. Może pójść do Agi? Dawno nieodwiedzana koleżanka pojawiła się w myślach jak koło ratunkowe. Niedawno urodziła dziecko, więc siedzi pewnie w domu. Jej będzie mogła przyznać się, że jest po prostu głodna. Zaczęła przerzucać ubrania w szafie. Chwała Bogu! Chociaż ubrań jej nie brakuje. W razie czego sprzeda trochę szmat, a dopiero potem zastanowi się, jak zdobyć więcej forsy. Wyszła z domu i zadzwoniła do drzwi mieszkania przyjaciółki. Miała szczęście, Aga rzeczywiście siedziała w domu i gotowała obiadki. Nawet smaczne. Czy naprawdę takie życie jej odpowiadało? Pranie, gotowanie, przewijanie dziecka? A przecież kiedyś marzyły, że zostaną modelkami. No, prawdę powiedziawszy, to Aga modelką nigdy by nie została. Niska, grubawa, z brzydką cerą. Znała swoje wady i możliwości. Za to miała talent organizacyjny, a to było bardzo ważne. Jeszcze wtedy, w liceum, planowały, że Aśka rozpocznie karierę fotomodelki, a Aga zostanie jej agentką. To mogło się udać. A teraz co? Jej życie zmarnował Zbyszek, a Aga siedzi w brudnych pieluchach, a wieczorami zakuwa, bo wymyśliła sobie, że studiowanie administracji przyniesie w przyszłości korzyści. Czy to nie śmieszne? Aga, która w szkole nigdy orłem nie była, teraz studiuje, a ona, która podstawówkę skończyła na samych piątkach... Jakie to życie niesprawiedliwe.
64.
Żeby już prędzej orzekli ten rozwód, pomyślała z nagłą złością. Nie może przecież w nieskończoność chodzić do Agi na obiady, zwłaszcza, że jej mąż chyba jej nie lubi. No, właściwie, gdyby tylko chciała, to by ją polubił, nawet bardzo, zaśmiała się cichutko. Nadęty dupek. Postanowiła wybrać się wieczorem do ulubionej knajpki. Wiedziała, że spotka w niej znajomych, którzy chętnie postawią drinka. Może dowie się czegoś o Krzyśku albo spotka go tam? Nie czuła się wprawdzie najlepiej, ale tak było już od kilku dni. Nie przejmowała się swym samopoczuciem, wiadomo, jak człowiek żyje w ciągłym stresie, to jak ma się czuć? Może głupio zrobiła, słuchając rad Krzyśka i zabierając Jagodę? Właściwie, to czego chciał się dowiedzieć? Że zależy im na dziecku i nie będą robić trudności z alimentami? Ostatecznie, ona o tym wiedziała od samego początku, więc czemu dała mu się namówić? Załatwił ją na cacy. Przez kilka dni nie będzie mogła się tam pokazać i kto wie, czy Napierska zechce rzucić parę groszy, żeby ją poratować. Ale jednego była pewna, jeść od starej dostanie, tylko musi się dowiedzieć, na którą zmianę robi Zbyszek, żeby się na niego nie napatoczyć. Stara jaka jest, taka jest, ale głodnego człowieka z domu nie wypuści. Pod tym względem była lepsza od jej własnej matki. A Jagodę kocha ponad wszystko. Boże drogi! Żeby tak się do dziecka przywiązać? Ciekawe czy jej matka też by tak kochała wnuczkę? One obie nigdy się dogadać nie mogły, Aśka aż za dobrze pamiętała te wszystkie porównania do innych dziewczyn, koleżanek i kuzynek, które według jej matki były ósmymi cudami świata. Ona sama nigdy nie mogła sprostać stawianym przez matkę wymaganiom. Wszystko co robiła, robiła źle, żeby nie wiadomo jak się starała, matka nigdy jej nie pochwaliła. Zazdrościła Zbyszkowi i Ewie ich związku z matką. Napierska zawsze stała po stronie dzieci. Może gdyby ona tak się dogadywała z matką, to wszystko potoczyłoby się inaczej? Ale przecież nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło: Napierscy mają dziecko, Jagoda prawdziwy dom i kochającą rodzinę, a ona sama otrzymała upragnioną wolność i swobodę. Zastanowiła się przez moment nad własnymi myślami, ale już po chwili zaczęła planować, jakby tu jednak podejść Napierską i uniknąć spotkania ze Zbyszkiem. Dobrze by było, żeby miał drugą zmianę i by mogła pójść do nich po południu. Wtedy mogłaby też odwiedzić Maćka. Ewki się nie bała, ale spotkanie ze Zbychem nie byłoby przyjemne.
65.

Krzysiek nie odzywał się już od dwóch tygodni i Aśka nie miała wątpliwości co do tego, że jej unikał. Jego siostra wyszczekała tylko przez telefon, że przez nią musiała się na policji tłumaczyć. W Aśkę jakby grom walnął. Czyżby Krzysiek wypiął się na nią po tej aferze? To tak to sobie uplanował? Wrobił ją w takie gówno, że nawet do dzieciaka nie może pójść bez lęku, a teraz każe jej się trzymać z daleka? Tak łatwo to mu z nią nie pójdzie. Już ona mu pokaże, co to znaczy się na nią wypiąć. Niech no tylko go spotka. Czy on jest na tyle głupi, że nie pamięta, kto kradł cement z posesji Maćka? A może zapomniał, że Maciek jest policjantem? Jej gówno zrobią. Ale jemu mogą się dobrać do dupy, zresztą, nie tylko cementem się zaopiekował i nie tylko raz. Z czego żył? Czyżby zapomniał, że wtajemniczył ją w niejedną sprawę? Przemierzała pokój jak uwięziony ryś klatkę. Tak ją potraktować, tak upokorzyć! A czyja to wina, że tak się sprawy potoczyły? Ona im wszystkim jeszcze pokaże! Jest ładna, atrakcyjna, faceci lecą na nią jak muchy do miodu, jeszcze Krzysiek pożałuje, że wystawił ją do wiatru, bo o tym, że ją wystawił, była jakoś więcej niż przekonana. Nie, nie podda się tak łatwo, jeszcze się odbije od dna. Przetrzyma biedę i głód, zresztą, może to i lepiej, że jedzenia ma mało? Dzięki temu już schudła parę kilo i wcięcie w talii zrobiło się wyraźne. Organizm już się chyba też przystosował do tej przymusowej diety, bo z każdym dniem czuła się lepiej, wszystko więc wracało do normy. Aśka przyjrzała się swemu odbiciu w lustrze i poprawiła staranny makijaż. Chciała wyglądać oszałamiająco w nocnym klubie, w którym ostatnio często bywała, zawsze bowiem znalazł się ktoś ze znajomych, kto chętnie zapraszał ją do stolika. Szczególnie jeden taki wpadł jej w oko. Miły, przystojny i przy forsie. Szkoda tylko, że taki młody, młodszy od niej o kilka lat, ale właściwie to co z tego? Przecież nie zamierzała za niego wychodzić, a zabawić się można z każdym, który nadaje na tych samych falach, a Robert nadawał na tych co i ona. Wiedziała też, że Krzyśka szlag na miejscu trafi, jak zobaczy, kto się przy niej kręci, a o to przede wszystkim jej chodziło. Poza tym Robert dobrze rokował, jak mawiała matka. Zawsze był przy forsie. Niektórzy mówili po cichu, że handluje prochami, w co nie bardzo wierzyła. Najważniejsze jednak, że ona mu się podoba. W razie gdyby Krzysiek z nią zerwał, Robert może stać się jej kołem ratunkowym i trzeba to wykorzystać.
66.
Siedziały obie z Krystyną przy kuchennym stole, pijąc kawę. Zosia pamiętała,
że jeszcze dawniej, gdy żyła mama, też siadały wszystkie właśnie tu, w kuchni, mając przed sobą okno z widokiem na podwórze i las i opowiadając, co się wydarzyło w szkole czy pracy. Mama wspominała też czasy swojej młodości, opowiadała o dziadkach i ich ojcu. Ile czasu minęło od tamtej pory? Dwadzieścia lat, a może jeszcze więcej? Najmilej było zimą, gdy w stojącym w kącie kaflowym piecu trzaskały polana przyniesionego z lasu drewna. Boże! Ile to się one tego drewna razem z mamą nanosiły! Najwięcej ona i Krystyna, bo Hanka zawsze miała fory, najstarsza przecież, a na węgiel nie było pieniędzy. Zresztą, na nic nie było pieniędzy. Od tamtego czasu niewiele się w tej kuchni zmieniło, właściwie nic poza meblami. Krystynie też się nie za dobrze powodziło. Zosia przyjrzała się siostrze, która siedziała teraz z kubkiem w ręku, podpierając pięścią policzek. Najbardziej z całej trójki podobna do mamy, życie też miała podobne. Same kłopoty i bieda. A jeśli to prawda, co mówią, że jak ktoś do kogoś jest tak bardzo podobny, to i sam kroczy przez życie podobną ścieżką? Przecież teraz najbardziej podobna jest Ewa! Czy ją też czeka takie życie? A jeżeli Maciek to kanalia niewarta zachodu? Jeżeli zwiódł ją wtedy, gdy poszła do niego w poszukiwaniu Jagody i gdy zapewniał, że Aśka mu się po prostu narzuciła? Że na początku nie wiedział, że jest mężatką, a potem nie mógł się od niej uwolnić i bał się, że o wszystkim opowie Zbyszkowi, a on już wtedy zainteresował się Ewą? Uprosił ją wówczas, by o niczym nie powiedziała ani Ewie, ani nikomu innemu, ale czy dobrze zrobiła, zachowując te wiadomości dla siebie? Czy Krystyna też by się tak zachowała, gdyby chodziło o jej córkę, gdyby ją, naturalnie, miała? Matko Boska! Z wrażenia o mało nie wylała kawy, przecież Janek tak samo mówił, tak samo oszukał Krystynę! I jakie życie jej zgotował? A jeśli on, ten Maciek, jest taki sam jak Janek? Myśli kłębiły się w jej głowie, a na twarzy wystąpiły wypieki. Nie zauważyła nawet, że Krystyna już od dłuższej chwili uważnie się jej przygląda. Zadane przez siostrę pytanie wytrąciło ją do reszty z równowagi i poczuła się jak złodziej przyłapany na gorącym uczynku.
– Co się dzieje? – Krystyna nie spuszczała z niej wzroku. Znała siostrę nie gorzej od własnych dzieci i przeczuwała, że Zosia boryka się z jakimś problemem.
– Co? A co ma się dziać?
– Nie wiem, może nic, ale do tej pory, gdy zaczynałaś mówić sama do siebie, zawsze coś się działo.
– Mówiłam sama do siebie? I co? – Zosia zaśmiała się nerwowo. Na śmierć zapomniała o tym paskudnym nawyku, z którym bezskutecznie próbowała kiedyś walczyć.
– Nie bój się, nic konkretnego nie powiedziałaś, ale mamroczesz coś pod nosem, to wystarczy, żeby wiedzieć, że coś jest nie tak. No to jak, mówisz czy nie?
– Powiem, ale jak mi obiecasz, że się nie zdenerwujesz. Już dawno bym ci powiedziała, ale się bałam. – Krystyna przyjrzała jej się uważnie i odstawiła kubek.
– Jak mi powiesz, że zabawiłaś się w Hankę i za moimi plecami spiskowałaś z Bielską, to lepiej nie mów! – ostrzegła.
– Aj, ale ty głupia jesteś! – zdenerwowała się. – Nie o Hankę i Bielską się martw, ale o Ewę.
– O Ewę? A o co ci chodzi? – Krystyna wyprostowała zgarbione dotąd plecy.

67.
– Bo ja ci wszystkiego nie powiedziałam. Pamiętasz, jak poszłam do tego Maćka,
gdy szukaliśmy Jagody?
– Pewnie, ale co, znalazłaś u niego Jagodę i nie powiedziałaś, czy co?
– O Boże drogi! Zamknij się i słuchaj! On mi wtedy powiedział, że z tą Aśką i z nim to prawda. – Popatrzyła na siostrę, która nie zareagowała na usłyszaną przed chwilą rewelację.
– Co, nic nie rozumiesz? Pamiętasz? Bielska powiedziała o sąsiedzie, z którym wasza Aśka romansowała, a to był właśnie Maciek. I on mi się wtedy do tego przyznał.
– Kiedy ci to powiedział?
– Głucha jesteś, czy co? Przecież ci mówię!
– No, to trochę czasu minęło, nie uważasz? I co, sumienie cię wreszcie ruszyło, że dopiero po miesiącu o tym mówisz? – O dziwo Krystyna nawet nie podniosła głosu.
– Sumienie, sumienie! Pomyślałam, że Ewa powinna o tym wiedzieć, żeby nie wpaść tak jak…, no jak śliwka w kompot.
– Tak jak ja? To chciałaś powiedzieć? I co teraz zrobisz? Jak powiesz, że wiesz o tym od miesiąca i milczysz? – Krystyna zamyśliła się nad tym, co powiedziała Zosia. Czy to właśnie one powinny uświadomić Ewie, że nie wszystko w jej układzie z Maćkiem jest jasne? Czy gdyby ona sama znała prawdę o Janku, zmieniłaby swoje życie? Nie związałaby się z nim? Wyszłaby za kogoś innego? Czy ktoś inny dałby jej dwoje dzieci, które wypełniły całe jej życie i nadały sens nawet najcięższym momentom? Przy Janku nie zaznała za dużo szczęścia, ale przecież, gdy odszedł, miała niewiele ponad trzydzieści lat i mogła dowolnie ułożyć dalsze życie, a jednak nie spojrzała już na żadnego mężczyznę. Dlaczego? Może jednak Janek był jej pisany, może był jej połówką jabłka? Kto powiedział, że dwie połówki tego samego jabłka spędzą swoje dni w szczęściu? Czy dla Ewy nie jest już za późno? Przecież ona sama pogodziła się z prawdą, którą w końcu Janek jej wyznał i słyszeć nie chciała o rozstaniu. Zerwałaby z nim, gdyby wiedziała o wszystkim wcześniej?
– Ja przeczuwałam, że coś jest nie tak, ale ty nic nie mówiłaś, więc potem pomyślałam, że coś sobie tam ubzdurałam – odezwała się po chwili. – Ależ z niego kanalia. Najpierw żonę Zbyszka na złą drogę sprowadził, a teraz za Ewą chodzi.
– Oj!– Zosia nie mogła ukryć rozdrażnienia – ty jak już coś powiesz! A kto teraz ją na złą drogę sprowadza, co? A co ty myślisz, że ten Maciek to jedyny był? Ty pomyśl najpierw trochę. Ona sama na złą drogę zeszła i to już dawno temu, jeszcze przed ślubem ze Zbyszkiem. – Zosia zamilkła na chwilę.
– To co robimy? – spytała.
– A co możemy zrobić?
– Powiedzieć Ewie, to chyba jasne?
– I co potem?
– Co potem? Co z tobą? Ewa zdecyduje, co potem, a nie my.
– Jak on ci się do tego przyznał? Tłumaczył się jakoś? Czemu mi od razu nie powiedziałaś? Jak wyjaśnisz Ewie, że dopiero teraz jej o tym mówisz?
– Obiecał, że sam wszystko wyjaśni, prosił mnie tylko o czas. Ale czas mija, a on niczego nie wyjaśnia. To swołocz jakiś, mówię ci! Same chyba musimy?
– A jeżeli jest już za późno? Sama wiesz, Ewa uparta jest jak osioł. Jak raz coś postanowi, to nie ma odwrotu. Jeśli Ewa… no wiesz, zdecyduje tak jak ja kiedyś?
– No to niech zdecyduje, ale ja jej muszę powiedzieć prawdę, bo gdyby jej się kiedy coś nie udało, to ja bym sobie tego nie darowała. Rozumiesz? Poza tym, nie ma się co na zapas zamartwiać. Janek był żonaty, a ten nie, z tym to całkiem inna para kaloszy.
– Zosia, a jeśli to prawda? To, że grzechy rodziców przechodzą na ich dzieci i mszczą się na nich? Zobacz, co się dzieje, zobacz tylko na Zbyszka. Czy moje dzieci będą pokutować, za to że ja kiedyś rozbiłam inną rodzinę? – głos Krystyny niebezpiecznie zadrżał.
68.
Zosia poderwała się z miejsca. Zebrała ze stołu kubki, wstawiając je do zlewu. Zdenerwowała się tym nagłym zwrotem w ich rozmowie, zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą pomyślała dokładnie tak samo. Popatrzyła na siostrę i popukała się w czoło.
– Ty to już całkiem zgłupiałaś, wiesz? – krzyknęła. – Jak ty rodzinę rozbiłaś, co? Jak ty rodzinę rozbić mogłaś, skoro o tej rodzinie nic a nic nie wiedziałaś, a jak się dowiedziałaś, to i rodziny już nie było, głupia ty! Nie denerwuj mnie lepiej i myśl, jak tu z Ewką sprawę załatwić, żeby nam łbów nie pourywała, jak się dowie, że tyle czasu coś ukrywałyśmy. W Krystynę jakby piorun strzelił.
– Nam pourywa? My ukrywamy? Ty ukrywałaś, więc tobie urwie! Ja niczego nie ukrywałam, siostro droga, niczego!
– Tak? To taka jesteś? Zostawisz mnie teraz sama z tym bałaganem? A sama przed chwilą mówiłaś, że się czegoś domyślałaś, to nic nie znaczy?
– Domyślać się to nie to samo, co wiedzieć. Krystyna zmierzyła siostrę od stóp do głów i majestatycznie wyszła z kuchni. Z korytarza doszła Zosię jej uwaga, wypowiedziana jakby od niechcenia.
– I radzę ci, powiedz jej jak najszybciej, bo z każdym dniem będzie gorzej. Ale sama o tym wiesz, prawda? Wiesz, jaka Ewa jest! Ty dobrze wiesz! Awanturę zrobi, ale najgorsze będzie to, co po awanturze nastąpi! Nie odezwie się. Do końca życia się do ciebie nie odezwie i ja nic na to nie poradzę. Zosia wybiegła z kuchni za siostrą.
– Co za małpa wstrętna! Mściwa jak mało kto. Czy to człowiek błędu już popełnić nie może? Co? Ona błędów żadnych nie popełnia? Krystyna popatrzyła tylko na siostrę i zaśmiała się.
– O to właśnie chodzi, nie rozumiesz? O to właśnie chodzi! Moja córka boi się jak diabeł święconej wody popełniania błędów. Swoich i moich. Przede wszystkim moich, nie rozumiesz? Ona wybiera swoje własne drogi. – Krystyna, co robić? Mówić, czy nie? Jeżeli to kanalia, powiedzieć trzeba, ale jak to dobry człowiek, to zmarnujemy jej szansę na udane życie…
– A skąd ja mam wiedzieć, co robić? Ja mam zdecydować? Ty decyduj, przyniosłaś te rewelacje do domu, to teraz się martw. Ale tylko tyle ci powiem, ja ponad trzydzieści lat temu szukałam takich informacji, sama wiesz najlepiej. Pisałam, pytałam, nikt nic nie wiedział. Pewnie nic by to nie dało, gdybym wiedziała od początku, ale nie wiedziałam. Dzisiaj nie mogę powiedzieć, co by było gdyby…Ale tak czy siak, podjęłabym swoją własną i świadomą decyzję. Bo jak ją podejmowałam, to już świadoma nie byłam, bo w mojej głowie stał tylko Janek, rozumiesz?


69.
– Tak, wiem, pamiętam. Wróciłam ze szkoły, a ciebie już nie było. Mama tylko płakała, nie mogła się uspokoić. Masz rację, niech się dzieje co chce, ale powiem, co wiem. Ty przeze mnie płakać nie będziesz, ani ona. Krystyna, a jak on jej pisany?                                                              – Jak pisany? To ich pewnie nie rozdzielisz.
– Kryśka! – Zosia zatrzymała zmierzającą w stronę drzwi siostrę – a jeśli ten Maciek to fajny facet, a z Aśką rzeczywiście tylko pobłądził, jeśli on właśnie dla Ewy? Jak ona zareaguje? – A jak ma zareagować siostra, która się dowiaduje, że jej narzeczony uwodził żonę brata, nie wiesz? Może nie, może już tego nie zrobi, bo do końca nie wiem, jak tam między nimi jest, ale raczej go pogoni. Zresztą, nie honor to dla Ewy zadawalać się resztkami po bratowej.
– Resztkami? Kobieto, co ty wygadujesz? I o jakim narzeczonym mówisz? Gdy zadawał się z Aśką, nie wiedział jeszcze o istnieniu Ewy. Honor i honor! O jakim honorze ciągle bredzisz? Co to, średniowiecze ciągle czy jak? Ty się o życie martw, a nie o jakiś tam honor. Widział kto kiedy ten twój honor? – Napierska zdenerwowała się nie na żarty. Co ta Zośka do reszty zwariowała? I jeszcze posądza ją, że to ona bredzi?
– Jak to honoru nikt nie widział, Zośka? Ty zawsze szurnięta trochę byłaś, ale teraz już całkiem zwariowałaś. To honor trzeba widzieć? Ja tobie muszę mówić, co to jest honor? Nasza matka nieraz honor nam na plecach rózgą malowała, a ty nie wiesz, co to honor? Zapomniałaś już? Honor to najważniejsza rzecz, jaką ma biedny człowiek! Tego mnie nauczyła nasza mama i tego ja nauczyłam swoje dzieci. A ty, tak mamę kochałaś!, tak rozpaczałaś po jej śmierci, a teraz nie wiesz, co to honor? Nie pamiętasz już, że był dla niej najważniejszy? Ty mnie w moim domu swoich herezji nikogo nauczać nie będziesz, zapamiętaj to sobie!
– Masz rację, ale ona mu tego nie daruje. Nie znasz jej, czy co? Ona mu szansy na wytłumaczenie nie da! A właściwie to szansy sobie nie da. To jest niczego sobie chłopak, naprawdę.
– Niczego sobie chłopak? Zośka, z tobą jest coś nie tak! Ten niczego sobie chłopak przyjmował pod swoim dachem Aśkę. Nie wiedział, że dwa domy dalej mieszkają jej mąż i dziecko? Jak myślisz? Co oni tam robili w tym jego domu? Gazety czytali, tak? Ewa mu szansy nie da? A na co ta szansa? No, na co? Na to, że za dwa, trzy lata ten niczego sobie chłopak znudzi się nią i znajdzie sobie inną Aśkę? Może niech ta moja Ewa nie daje mu takiej szansy?
– Krystyna – Zosia zaczęła pomału, z zastanowieniem – może masz rację, ale co będzie, jak powiemy Ewie, a ona i tak z nim zostanie? Sama się głowisz, czy dla niej już za późno nie jest?
– Boże! Kobieto! Czego ty wreszcie chcesz? Skąd ja mam to wiedzieć? Jak zdecyduje, to zdecyduje, ale to będzie jej decyzja.
– Krystyna, a jeśli już dla niej za późno, żeby go popędzić i z nim zostanie, to co to dla niej za życie będzie? Ani żyć z nim, ani bez niego. Od samego początku wielka męka. Będzie rozdarta między nim a wami.
– No to co? Jak myślisz? Co teraz mamy zrobić? Zostawić to wszystko tak jak jest?

70.
– Zostawić to wszystko tak jak jest. Nie wychwalać go pod niebiosa, nie namawiać Ewy, żeby się z nim spotykała, ale i nic nie mówić. Ani jej, ani Zbyszkowi.
– Zbyszkowi? – Napierska poderwała się z krzesła. – Boże broń! Zabije gada i siedzieć pójdzie, dzieciak nie będzie miał ani matki, ani ojca. Nie waż się nawet!
– To co? Zatrzymujemy te wiadomości tylko dla siebie?
– A co będzie, jak się kiedyś wyda, że my wiedziałyśmy? Zośka, Ewa by mi tego nie darowała! Znam swoje dziecko jak własną kieszeń.
– Skąd się dowie, że ty wiedziałaś? Głupia jesteś!
– A jak się dowie? Wystarczy, że się z tym swoim Maćkiem pokłóci, a on sam jej to wygarnie!
– Nie wygarnie, nie wygarnie! A jak to zrobi, to nie będzie to dotyczyć ciebie, tylko mnie. To ja z nim rozmawiałam, nie ty. Tobie wcale o niczym nie mówiłam.                                                               – Wiesz, Zosia, ja już sama nie wiem, co robić? Po prostu nie wiem. Zawsze wszystko było albo czarne, albo białe, a teraz to cholera wie, jaki to kolor jest.
– Szary, kochana, szary! I uwierz mi! Nie wtrącajmy się, a będzie najlepiej.
– Najlepiej? – Napierska pomachała siostrze pięścią przed nosem. – Po jaką cholerę mi o tym wszystkim powiedziałaś? Po co mi teraz taki ciężar dźwigać, co?
– A po to, droga siostro, że łatwiej się taki ciężar dźwiga we dwójkę. Ja też mam słabe plecy. I do samotnego dźwiganie się nie nadaję!
Alina od rana była w podłym nastroju i nawet żartobliwe zaczepki Makarego
nie wywierały na niej wrażenia. Siedziała osowiała i wpatrywała się w zawartość własnego kubka. Ewa zastanawiała się, co mogło ją tak przygnębić, bo chyba nie to ich wspólne wyjście do kina? Było nawet fajnie, a Makary zachowywał się wręcz nienagannie. Błyszczał dowcipem, żadnej nie faworyzował i sprawił, że atmosfera napięcia, która im towarzyszyła na samym początku, gdzieś się szybko ulotniła. A może to właśnie o to chodziło?, zastanowiła się Ewa. Może właśnie to, że Makary postawił między nimi znak równości wpędziło Alinę w przygnębienie? Najpierw miała nadzieję, że uda jej się umówić z nim na randkę, a potem okazało się, że to nie randka, tylko koleżeńskie spotkanie z trzyosobową obsadą, a jeszcze później Makary zrobił wszystko, by pokazać Alinie, jak bardzo jest mu obojętna i to wszystko na oczach Ewy. Może nie powinna jednak z nimi pójść? Gdyby byli sami, Makary musiałby się jakoś określić i Alina zyskałaby przynajmniej jakąś wiedzę na temat swoich szans, a tak w dalszym ciągu nie wiedziała nic istotnego. Prawdę powiedziawszy, Ewa też nie mogła wyciągnąć żadnych wniosków. Czy Makaremu Alina naprawdę była obojętna, czy też może udawał tylko obojętnego, by zyskać nad nią przewagę, o czym jeszcze do niedawna Alina była przekonana? Jakie to wszystko dziwne, pomyślała. Te gierki, to całe udawanie, ludzka gra, której celem jest zyskanie przewagi nad innymi. Ludzie zachowują się tak samo, bez względu na wiek, zamożność czy wykształcenie. Przecież to śmieszne. Alina, poważna, inteligentna kobieta, która na widok Makarego traci głowę i zachowuje się nie lepiej od jej nastoletnich uczennic, podfruwajek przecież.

71.
Ewa nieźle się bawiła, obserwując zabiegi koleżanki, która usilnie się starała,
by przy Makarym wypaść na subtelną i wrażliwą. Ciekawe, co by on powiedział, gdyby usłyszał jedną z jej wiązanek, pomyślała z rozbawieniem. A Makary? Też nie lepszy. Już dawno ją przejrzał, poznał jej zamiary, a teraz bawi się z nią w kotka i myszkę. I my wychowujemy młodzież, uśmiechnęła się do własnych myśli. Ciekawe, jakby jej uczniowie zareagowali, widząc Jędrzeja z kiełbasą za pazuchą, zmierzającego do niej na rodzinną imprezkę! Roześmiała się na całe gardło, ubawiona własnymi wspomnieniami. Alina podskoczyła na krześle, gwałtownie wyrwana z ciszy, w której się bez reszty pogrążyła i spojrzała w jej stronę, nie kryjąc wrogości.
– Z czego się tak cieszysz? – zaczęła zaczepnie. – Przypomniałaś sobie coś zabawnego? Może opowiesz i nam kilka zabawnych historyjek, żebyśmy pośmiali się razem z tobą? – Rozsiadła się wygodnie na krześle, gotując się do kolejnego ataku. Makary obserwował zajście z rodzajem rozbawienia na twarzy, nie próbując wtrącać się do rozmowy.
– Być może podzieliłabym się z tobą moimi historyjkami, jak to raczyłaś zauważyć, gdyby ci piana z ust nie ściekała, moja droga! – odparowała Ewa, wściekła, że Alina wyładowuje na niej złość w obecności kolegów za to, że nie udało jej się wprowadzić w życie swoich zamiarów.
– O, a może ty nie wiesz, skąd ta piana, co?
– A guzik mnie to wszystko obchodzi. Odczep się wreszcie. Siedzisz nabzdyczona od samego rana, aż strach się do ciebie odezwać. Nie wiń mnie za coś, czego nie zrobiłam, dobrze?
– A ty nie udawaj, że czytasz! – Spojrzała na Makarego, który z miną człowieka nieświadomego obecności innych ludzi wokół wertował kolejne strony przeczytanej wcześniej gazety.
– Załatwiajcie swoje sprawy sami, bez mojego udziału.
– Nasze sprawy? O czym ty mówisz? Ja i Alina nie mamy naszych spraw. Ją spytaj, o co w tym wszystkim chodzi, bo nie wiem. I wolałbym, żebyście nie mieszały mnie w tę dziecinadę – odparł z godnością. Siedzący nieopodal dyrektor nadstawił uszu, by nie uronić przypadkiem żadnego słowa. Od dawna już słyszał plotki o Alinie szturmującej Makarego i teraz z zaciekawieniem czekał na rozwój wypadków.
– To wy nie mieszajcie mnie!
– Nie mam zamiaru przepraszać cię za to, że ktoś błędnie zinterpretował moje intencje – odparował, spoglądając w stronę Aliny. – Panie wybaczą, że je opuszczę. Uśmiechnął się i wyszedł z pokoju, zostawiając je same. Alina zwróciła się w stronę Ewy.
– Ofelia pierdolona, patrzcie państwo! Niewiniątko sakramenckie! Ty nie wiesz, o co mi chodzi? Nie wiesz, tak?
– Odczep się, wariatko! Wychodzę stąd, nie chcę cię już dłużej słuchać! Mam dość i ciebie, i jego! – Ewa zerwała się z miejsca i ruszyła w stronę drzwi.
– Nie wychodź! No coś ty, pogniewałaś się? Daj spokój, przecież wiesz, że mam niewyparzoną gębę, jeszcze mnie nie znasz?
– A znam, znam! Ale przy Makarym się pilnujesz, a na mnie po prostu się wyżywasz.
– Pilnuję się, pilnuję! – Alina zaczęła przedrzeźniać koleżankę, nie zważając na dyrektora, któremu oczy wychodziły z orbit. – A przy kim mam się pilnować jak nie przy nim? A jeżeli przy tobie nie mogę być sobą, to przy kim?
– Bądź sobą kiedy tylko chcesz, ale przestań na mnie ciągle bluźnić. Znieść już tego nie mogę.
– Słyszałaś o tych intencjach? – Alina zwróciła się do niej jak gdyby nigdy nic, rezygnując z poprzednich pretensji. – To dotyczyło mnie, jeśli jeszcze masz wątpliwości.

72.
– Dyrektorze, co panu jest? Zaraz zacznę pana reanimować. – Alina zwróciła się w jego stronę.
– Pani Alino – zaczął z powagą, starając się nadaremnie o odpowiedni dystans – pani się zapomina.
– Ja się zapominam? Siedzi pan tutaj i w najlepsze podsłuchuje, a ja mam udawać, że niczego nie widzę? Wypraszam sobie, nie życzę sobie być przez pana podsłuchiwaną – dodała podniesionym tonem.
– Jak pani śmie? Ja nikogo nie podsłuchuję, proszę nie rozwiązywać swoich prywatnych problemów w pracy, to nikt niczego nie będzie musiał wysłuchiwać. I proszę się liczyć ze słowami, pani język jest czasami nie do przyjęcia. – Po tej uwadze odstawił krzesło i wyszedł.
– Musiałaś tak na niego naskoczyć? – Ewa była zażenowana całą sceną. – Robisz awantury w pokoju nauczycielskim i masz pretensje do dyrektora, że cię podsłuchuje? Tyś chyba całkiem zwariowała. I czemu ciągle walczysz z Makarym? Czemu ty to robisz? Nie widzisz, że to jest żałosne, że się po prostu ośmieszasz? Mogę zrozumieć uczennice, ale ciebie nie. Po cholerę ci on? Nie możesz poszukać kogoś innego? – Alina popatrzyła na nią z politowaniem i pokiwała tylko głową.
– Dyrektor sobie zasłużył. Plotkarz jakich mało. Dostał za swoje. A jeśli chodzi o Makarego…Ty nigdy w nikim nie byłaś zakochana? Obserwuję cię od dawna i widzę, co się dzieje. Z tym nowym też ci nie wyjdzie. Jesteś cholerną, zimną rybą, rozumiesz? Nie wiesz, że zakochany człowiek zrobi wszystko, by być z tym, kogo kocha? No tak! Ty nie rozumiesz! Zimna ryba!
– Masz rację, nie rozumiem. Nie mogę zrozumieć, jak to się dzieje, że wykształcona kobieta może się tak narzucać. Przecież on ci cały czas daje do zrozumienia, że nie jest zainteresowany, nie widzisz? Po jaką cholerę brniesz w to dalej? Może gdybyś tak nie naciskała, wszystko by się ułożyło po twojej myśli?
– To ci dopiero Ofelia. – Alina westchnęła głęboko. – Mówisz o czymś, o czym nie masz najmniejszego pojęcia. Zaskorupiłaś się w sobie tak bardzo, że nie widzisz niczego poza granicami tej swojej skorupy. Czego się boisz, że ktoś cię zrani, upokorzy, ośmieszy? To dlatego odpędzasz od siebie każdego, kto się pojawi? Myślisz, że to najlepszy z możliwych sposobów na życie? Jeszcze nie zrozumiałaś, że bez ryzyka nie znajdziesz szczęścia? Mówisz, że się ośmieszam? No to co, do kurwy nędzy!? Ja przynajmniej wiem, jak smakuje upokorzenie. A ty? Przesiadujesz tu jak taka malowana lala, co to nigdy tyłka papierem nie podciera i w nosie nie dłubie, i obserwujesz z politowaniem moje nieudane próby z Makarym. Do końca życia pozostaniesz obserwatorem? Skoro taka jesteś dobra w obserwowaniu innych, to czemu do tej pory nie zauważyłaś, że Makary patrzy tylko na ciebie, mówi tylko do ciebie i nie ma takiej rozmowy, w której nie wspomniałby właśnie o tobie? Czyżby był zbyt subtelny? No i co masz taką minę? Jak widzisz, każdy człowiek ma swojego Makarego. Ja mam swojego, Makary ma swojego, czyli ciebie. Jesteś jego Makarym, ale nawet tego nie zauważasz. Och, przepraszam, nie każdy ma Swojego Makarego, ty nie masz, nie miałaś i najprawdopodobniej nie będziesz miała. Tak bardzo się boisz ośmieszenia, że spędzisz życie w samotności. Chwała Bogu, że kotów nie lubisz. Jak już się zestarzejesz, żaden głodny kot cię nie zeżre, czego się boją wszystkie stare panny w powieściowych romansach. A ja będę otoczona gromadą moich wnuków i będę na nie kurwowała ile wlezie. I tylko tyle ci powiem, że to moje kurwowanie o wiele więcej jest warte od tych twoich subtelnych uśmieszków. Żebyś o tym wiedziała!

73.
Trzasnęła drzwiami i wyszła z pokoju, zostawiając oszołomioną nieco Ewę. Co ta Alina wygadywała? Ona jest Makarym Makarego? Co to za bełkot jakiś? Co ta wariatka sobie znowu wymyśliła? Że co? Że Makary się nią interesuje? Przecież to bzdury! Nigdy nawet najmniejszym słowem nie dał jej do zrozumienia… A może jednak? To zaproszenie do kina, te próby nawiązywania z nią dyskusji? Do tej pory myślała, że to dlatego, by pokazać Alinie, że jej zabiegi są bezsensowne, ale jeśli ona ma rację? Właściwie to o czym ona bredziła? Zimna ryba? Też wymyśliła! A jak powinna się zachowywać? Tak jak ona? Narzucać się bez opamiętania? Na tym to wszystko ma polegać? A że boi się upokorzenia i odrzucenia? Tak, to prawda, boi się jak diabli i nic na ten strach nie poradzi, jest silniejszy od rozsądku. Zbyt dużo widziała, by nie wyciągnąć właściwych wniosków. Nie będzie eksperymentować na swoim życiu. Niech to robi Alina. W jednym miała rację. Ewa chyba nigdy nie była zakochana, chyba, bo co do tego pewności nie miała. Gdy tylko pojawiał się ktoś, na kim jej zaczynało zależeć, zrywała znajomość. Ale gdyby to był właśnie ten, czy tak łatwo przychodziłoby jej to zerwanie? Raczej nie, bo chęć bycia razem byłaby silniejsza od wszelkich obaw. Pomyślała o Jędrzeju. Nigdy nie dawała mu żadnej nadziei, zawsze wiedział, że jest dla niego tylko mrzonką, a i tak nie dawał za wygraną. Nawet teraz przychodzi od czasu do czasu, żeby z nią porozmawiać. Powiedział kiedyś, że te rozmowy dodają mu sił. Może i dodawały, chociaż za dużo nie rozmawiali. Zazwyczaj ona mówiła, a on słuchał, nawet na nią nie patrząc. Czy to miało sens? Żal jej go było, ale nic na to nie mogła poradzić. To był jego wybór. Zresztą, czy na pewno jego? Przecież, gdyby mógł i gdyby to zależało tylko od niego, znalazłby sobie inną kobietę, z którą założyłby rodzinę. Właściwie to ją założył, ale ze szczęściem nie miała nic wspólnego. Kolejni nieszczęśliwi ludzie, męczący się ze sobą i marnujący sobie wzajemnie życie. A najgorsze, że w takich związkach najbardziej cierpiały dzieci. Czy ona też powinna wpasować się w ten szablon i związać z kimś, kto się nią zainteresuje, bo tak robi większość? Co Alinie przyjdzie z tego, że ugania się bezskutecznie za Makarym? A gdyby w końcu zdołała go, jak to ona mówi, upolować? Związałby się z nią dla niej, czy może tylko dlatego, że nikogo innego wokół nie było? Jaką miałby pewność? Niech Alina sama decyduje o sobie, a ją niech zostawi w spokoju. Ona się spieszyć nie będzie. Może i jest zimną rybą, ale z niej Makary śmiał się nie będzie. Co Alina powiedziała o tym nowym? Że z nim też nic nie wyjdzie? A właściwie to co ma wyjść? Ten nowy to pewnie Maciek. Czy ona, Ewa, już wie, kim jest dla niej Maciek? Jeszcze nie wie i niczego nie będzie przyspieszać, a i Maciek donikąd się nie spieszy. I to Ewa chyba ceniła w nim najbardziej. A Makary? Nie chce teraz o tym myśleć. Wszystko się w końcu kiedyś wyjaśni. Zresztą, czy ona nie ma poważniejszych problemów? Bardziej martwiła się rezultatem sprawy rozwodowej, bo od niej zależało miejsce pobytu Jagody. Czy teraz mogłaby żyć tak jak dawniej, gdyby Aśka zabrała dziecko? No i sprawa alimentów. Jak Zbyszek poradziłby sobie, gdyby musiał utrzymywać Aśkę? Nie mogła o tym porozmawiać z matką. Ta i tak już zamartwiała się za nich wszystkich. Dobrze, że ciotka mogła zostać u nich tak długo, przynajmniej mama miała komu się wyżalić. Obie świetnie się rozumiały. Właściwie to mama traktowała ciotkę Zosię jak córkę, czemu Ewa za bardzo się nie dziwiła, bo przecież to Krystyna po śmierci babci przejęła jej wszystkie obowiązki, a Zosia była wtedy najmłodsza. Ktoś musiał się nią opiekować. I Ewa wcale się też nie dziwiła, że tę opiekę przejęła matka, czy ona sama nie postąpiła tak samo z Jagodą? No, może nie tak samo, jest przecież mama, która wychowuje małą, ale podobieństwa do tamtej sytuacji nie dało się nie zauważyć.

74.
Ile to już czasu Zosia jest z nimi? Trzy, cztery miesiące? Nie, dłużej, o wiele dłużej. Czy w czasie tych miesięcy pisała do Leszka albo dostawała od niego jakieś listy? Czy to nie dziwne, że ludzie, którzy do tej pory żyć bez siebie nie mogli, rozstali się na tak długo i nawet nie piszą listów, nie telefonują do siebie? Krystyna już jakiś czas temu zauważyła, że coś jest nie tak jak być powinno. Początkowo nie zamierzała się wtrącać, miała własne problemy, poza tym bała się reakcji Zosi. Ona nie lubiła wścibstwa sióstr i dawała to jasno do zrozumienia. Krystyna starała się nie włazić w jej życie z kopytami, jak mawiał Zbyszek, ale musiała się dowiedzieć, co się dzieje, nie mogła dłużej udawać, że niczego nie zauważa. Co Zosia powiedziała po przyjeździe do niej? Że przyjechała na dłużej? A może stwierdziła, że wróciła do domu? Już wtedy zaintrygowało to Krystynę, ale bardziej cieszyła się obecnością siostry w trudnych dla siebie chwilach, nie w głowie jej było wypytywanie, czemu akurat teraz może zostać dłużej. Jednak dalej nie mogła udawać, że nie dziwi jej ta sytuacja. Poza tym zaczęła się na dobre niepokoić. Czyżby tak bardzo zajęła się sobą, że przeoczyła coś istotnego, coś, co także dotyczyło jej rodziny? Zachowanie siostry też było dziwne. Nie wspominała Leszka, nie rozmawiała o nim, zachowywała się, jakby nie istniał. Raz tylko kupiła coś dla niego. Co to było? Gwoździe, wkręty, śrubki? Krystyna nie mogła sobie dokładnie przypomnieć, w jakich okolicznościach doszło do tego zakupu, ale wiedziała, że to miało coś wspólnego z Hanką. Ona chyba coś kupowała Karolowi i podpowiedziała Zosi, że Lesio też by się z tego czegoś ucieszył… Popatrzyła na siostrę czytającą gazetę .
 – A co u Leszka? – zapytała, udając obojętność. – Dostałaś ostatnio jakiś list?
Wydało jej się, że twarz siostry drgnęła pod wpływem niewielkiego, szybko opanowanego skurczu mięśni, widocznego jednak dla kogoś, kto się go spodziewał.
 – A co ty tak nagle o Leszka mnie pytasz? – zaczęła zaczepnie. – Prawie pół roku u ciebie siedzę i nie zapytałaś nawet, aż tu nagle, nie z tego, ni z owego… O co ci chodzi?
– A o co ma mi chodzić? Ciekawa jestem, dlaczego nie piszesz do Leszka i odwrotnie. Bo on do ciebie też nie pisze, prawda? I nie pół roku. Pół roku minęło kilka miesięcy temu.
– Ach tak! – Zosia złożyła starannie gazetę – więc o to ci chodzi, za długo u ciebie siedzę, tak?
– Nie kpij i nie zmieniaj tematu. Widzę, że coś złego się dzieje, więc pytam. Odpowiesz uczciwie czy będziesz mataczyć?
– A gdyby nawet, to co?
– To chciałabym wiedzieć.
– A jakie masz prawo, żeby się wtrącać? Ty co? Druga Hanka?
Głos Zosi drżał. Krystyna wiedziała, że lada moment ich rozmowa zakończy się kłótnią, tego nie chciała.
– Uspokój się. Nie powiedziałam przecież, że mam jakieś prawo. Widzę jednak, co się dzieje. Nie mogłaś godziny usiedzieć, by o nim nie wspomnieć, nie powołać się na niego w rozmowie. Byłaś tutaj, u mnie, ale co drugi dzień pisałaś do niego, a on odpisywał, wydzwaniał jak oszalały. A pamiętasz tamten dzień? Miałaś już jechać, ale w ostatniej chwili przedłużyłaś pobyt o dwa dni. Pamiętasz? Nie przyjechałaś w sobotę, a w niedzielę on już tu był. Więc nie mów mi, że wszystko jest w porządku, bo nie jest i ja to widzę, i zaczynam się martwić. Powiesz mi, o co chodzi, czy nie zasłużyłam sobie na twoje zaufanie? A może chcesz mi oszczędzić następnego zmartwienia? Ale tak się nie uda, kłopotów nie da się przemilczeć, a ja chcę o nich wiedzieć. – Krystyna spojrzała na siostrę. Zosia płakała, cichutko, prawie bezgłośnie. Łzy spływały jej po policzkach i bezskutecznie próbowała je ścierać palcami.
– Leszek ma inną kobietę! – krzyknęła. – Młodą, ładną, jest w wieku Ewy.
Oniemiała Krystyna wpatrywała się w nią w milczeniu. Nie mogła zrozumieć, co takiego ta Zosia znów wymyśliła. Leszek zdradzający ją? Przecież to śmieszne, niedorzeczne. Każdy inny, ale nie on.

75.
– Co ty mówisz? Kto? Leszek? – Pokiwała z powątpiewaniem głową. – Albo masz bujną wyobraźnię, zresztą, co tu dużo mówić, zawsze byłaś zazdrosna; albo ktoś ci jakichś głupot nagadał, a ty uwierzyłaś.
– Dowiedziałam się kilka miesięcy temu, od Matyldy. Nikt mi niczego nie nagadał. Wiesz, jaka ona jest. Nie lubi mnie, ja za nią też nie przepadam, ale uczciwości jej nikt nie odmówi. To ona zaczęła coś węszyć. Nie wiedziałam, o co jej chodzi, gdy raptem zaczęła nas częściej odwiedzać albo dzwoniła z pytaniem, co słychać. Sprawdzała, czy Leszek jest w domu. Dopiero później, gdy już miała pewność, wkroczyła do akcji. – Krystyna przyjrzała się siostrze. Zaczynała rozumieć, że ta chyba jednak niczego sobie nie wymyśliła. Znała Matyldę, jej teściową. Mówiły o niej kobieta głaz, taka, co to się przed nikim nie kłania, a i przyłożyć potrafi, gdy przyjdzie potrzeba. Nie lubiła Zosi, sama jej to powiedziała. Przed Krystyną też nie kryła swoich uczuć. Właściwie to Krystynę lepiej tolerowała od synowej. Jej zdaniem Leszek powinien wziąć sobie żonę z ich stron, a poza tym, Zosia nie mogła mieć dzieci. Co to za małżeństwo bez dzieci? Nie jeden raz Zosia przez nią płakała. Jednak wiedziała, że teściowa jest osobą na wskroś uczciwą. Nigdy nie uciekała się do intryg i pogaduszek za plecami. Miała odwagę wygarnąć delikwentowi w oczy to, co jej się nie podobało. Miała kobieta własne, żelazne, jakże staromodne zasady, jedną z nich było przeświadczenie o nierozerwalności małżeństwa.
– Jak to zrobiła? Jak wkroczyła do tej akcji?
– Odszukała tę kochankę Leszka i odwiedziła ją w domu. Musiała narobić niezłego rabanu, bo Leszek o mało zawału nie dostał. Wiesz, ta dziewczyna mieszka z rodzicami, sama rozumiesz…Oni nie wiedzieli, że ich jedyna córka z żonatym mężczyzną się prowadza. Matylda nie pozostawiła ich w niepewności. – Zosia uspokoiła się i przestała płakać. Krystyna zrozumiała, że dawno już pogodziła się z sytuacją.
– Próbowała nawet dosyć teatralnej zagrywki. – Uśmiechnęła się do Krystyny. – Przeklęła ich oboje.
– Kogo? – Krystyna spojrzała na nią z niedowierzaniem?
– No ich! Leszka i tę jego Pati! Ona ma na imię Patrycja i Matylda szybko nazwała ją Papilotem czy jakoś tak. To musiało komicznie wyglądać, nie uważasz? Pomyślały przez chwilę, próbując wyobrazić sobie Matyldę w akcji przeklinania syna i jego flamy.
– Szkoda, że nie mogłaś tego zobaczyć. Jak ona się do tego zabrała? Wyobrażasz ją sobie? Matylda, wielka jak góra, Statua Wolności prawie, rozłożysta, piersiasta, ogromna i Lesio broniący jej dostępu do Papiloty. Jak ona wygląda? – Zosia zastanowiła się przez moment.
– Ładna, filigranowa blondynka. Dołeczki w policzkach, niebieskie oczy. Obraz niewinności i cnoty.
– Jesteś na nią zła?
– Na początku byłam. Wyzywałam od najgorszych, groziłam, że zrobię wszystko, by jej zaszkodzić. Matylda mi dzielnie sekundowała. Gdy Leszek się wyprowadził…
– Wyprowadził się? – Krystyna krzyknęła, nie mogąc dłużej powstrzymywać emocji.
– Tak, zaraz potem, jak Matylda zrobiła tę awanturę.
– Co na to Matylda?
– Nie odstępowała mnie na krok. Prawie zamieszkała ze mną. Potem wymogła na nim, by zrzekł się praw do mieszkania. Wszystko załatwiła za mnie, żebym nie musiała się z nim spotykać. Nasze oszczędności też mu wyrwała. Mam za co żyć jeszcze przez kilka miesięcy. Lesio zawsze dobrze zarabiał.
– A on? A właściwie, to jak ty się o tym dowiedziałaś?
– Matylda przyszła do nas i powiedziała wszystko, co wiedziała. Przy nim. On zaczął się pakować. Patrycja podjechała pod dom samochodem i zabrała jego i spakowane torby. Widać, byli już umówieni.

76.
– Ale co? Matka wygarnęła kawę na ławę, a on nic nie powiedział? Nie bronił się, nie tłumaczył, nie przepraszał?
– Owszem, chciał ze mną rozmawiać, ale ja nie chciałam. Byłam jak ogłuszona. Usłyszałam tylko, że mu przykro z powodu tego, w jaki się dowiedziałam, bo on chciał od dawna powiedzieć mi prawdę, ale delikatnie. Prosił też, żebym nie obwiniała Patrycji, bo to niej jej wina, tylko on jest winny, nikt więcej, tylko on. Ale zakochał się i nic nie może na to poradzić. Życzył mi, bym ułożyła sobie jakoś życie, bo nie jestem przecież jeszcze taka stara, rozumiesz? Po dwudziestu sześciu latach małżeństwa stwierdził, że nie jestem jeszcze taka stara i jak się bardzo postaram, to sobie kogoś znajdę! Pocieszył mnie na swój sposób. Musiałam stamtąd wyjechać.
– Matylda wie o twoim wyjeździe?
– No pewnie! Muszę jej co tydzień kartki wysyłać. Chce chyba mieć pewność, że utrzymuję się przy życiu. Gdy wyjeżdżałam, odprowadziła mnie na dworzec. Zastanawiała się, jak długo Lesio z nią wytrzyma, z tą młodą dziewczyną. Wiesz, w tym wszystkim miała trochę racji. On ma czterdzieści osiem lat, z czego przeżył ze mną dwadzieścia sześć. Znamy się już na pamięć, nie musimy nawet pytać, by wiedzieć, co komu dolega. Mamy swoje przyzwyczajenia, nawyki. A ona jest jeszcze młoda, nie ma doświadczenia w pewnych sprawach, a życie z drugim człowiekiem pod wspólnym dachem nie należy do łatwych, nie uważasz?
– Masz nadzieję na jego powrót? Przyjmiesz go z powrotem? Zaufasz mu na nowo?
 – Nie mam komu ufać ani kogo przyjmować, bo o powrocie on nawet nie myśli, ale gdyby chciał, sama nie wiem…Co ty byś zrobiła?
 – Ja? Mnie nawet nie pytaj, ja nie nadaję się do udzielania rad w sprawach małżeńskich. Sama musisz wszystko dokładnie przemyśleć i podjąć decyzję. Może się mylę, ale wydaje mi się, że przed taką decyzją staniesz i to niedługo. Ty i on to nie tylko jakaś tam para, dwoje ludzi, którzy postanowili się pobrać. Was łączy coś więcej. Zawsze miałam wrażenie, że jesteście jedną myślą, jednym kawałkiem materiału, z którego uszyto dwoje ludzi, by się spotkali. To nie może się tak skończyć. Pamiętasz? Ciebie bolał ząb, a on cierpiał! To przypadek, wymysł, urojenia?
– Nie wiem, już sama nic nie wiem, ale skoro tak, to jak do tego wszystkiego doszło? Jestem u ciebie tyle czasu, a on ani razu nie zadzwonił, nie napisał…
– Kto to może wiedzieć? Ludzie mówią, że w tym wieku zdrady są wynikiem strachu. Wiesz, człowiek dobija pięćdziesiątki, boi się starości, która stoi tuż za progiem, a tu spotyka ładną, młodą, chętną na wszystko dziewczynę. To ma sens, naprawdę.
– Też myślisz, że się opamięta? I co wtedy? Co wtedy? Przyjąć go, jak gdyby nigdy nic? Odprawić z kwitkiem? Wrzasnąć „spierdalaj” i zatrzasnąć przed nosem drzwi ?
 – A cholera wie! – Krystyna zdenerwowała się nie na żarty. – Mówiłam przecież, radzić ci nie będę. Rób sobie, co chcesz, ale tylko tyle ci powiem. Trzeba by wreszcie skończyć z cierpieniem w imię wyższych celów w tej rodzinie. Wszystko, co zrobisz, zrób dla siebie. Nie dla niego, nie dla Matyldy, ale dla siebie! Zapamiętaj to sobie! Myśl tylko o sobie. Chcesz go, to go przyjmij. A jak nie, to wrzaśnij i zatrzaśnij drzwi i to tak, żeby sobie na nich ten cholerny nos złamał! Rozumiesz? A jak się zdecydujesz, by go nie przyjmować albo gdyby mu z tą nową było lepiej, to wracaj do domu, bo twój dom jest tutaj, nie tam, gdzie wokół sami obcy ludzie. Jakoś się pomieścimy. Nie możesz przecież do końca życia mieszkać wśród obcych, bo to bezsensowne. Nawet za wielu znajomych tam nie masz. Zawsze wystarczał ci tylko Leszek…
Zosia kiwała tylko głową na znak, że rozumie. Znowu płakała, ale tym razem sama nie wiedziała z jakiego powodu. Może było ich kilka? Krystyna nie zastanawiała się już nad tym dłużej. Dowiedziała się, o co w tym wszystkim chodzi i potwierdziła tylko własne podejrzenia. Zosia sama musi o wszystkim zdecydować, nikt nie może jej do niczego namawiać, bo każdy człowiek sam powinien popełniać własne błędy i je naprawiać. Zosia dzieckiem już nie jest, prędzej czy później ze wszystkim się upora.

77.
– Moja matka leży w szpitalu! Pobił ją ten jej nowy fagas, rozumiesz? Ta nędzna kreatura, pijaczyna, ten obszczymur pieprzony! – Kaśka przemierzała pokój wielkimi krokami. – Doigrała się stara idiotka, nie ma co. A tyle razy jej mówiłam, żeby sobie dała spokój, żeby nie zadawała się z elementem. Tyle razy! Ale gdzie tam! Mogłam sobie pogadać. Zresztą, sama wiesz najlepiej, jak to z nią jest. Z wyprowadzania pijaków na ludzi zrobiła swoją misję życiową i ma, doczekała się!
– Mocno ją pobił?
Ewa za późno zdała sobie sprawę, że zadała idiotyczne pytanie. Wiadomo przecież, że skoro leżała w szpitalu, to musiał pobić dotkliwie. Matka Kaśki zawsze zadawała się z ludźmi, których na salony nikt by nie wpuścił, ale ten jej ostatni partner był chyba najgorszy spośród wszystkich swoich poprzedników. Kiedyś się obie zastanawiały nad tym, co tę kobietę ciągnie do kogoś takiego? Niebrzydka, energiczna, zaradna i zawsze w towarzystwie mężczyzn. Nikogo to towarzystwo by nie dziwiło, ostatecznie stara Zielińska tak naprawdę stara jeszcze nie była, za to atrakcyjna jak mało która, gdyby nie to, że ci jej towarzysze zawsze pochodzili spod ciemnej gwiazdy. Kaśka zrobiła nawet kiedyś, gdy chodziły jeszcze obie do liceum, listę narzeczonych matki. Żaden z nich nigdy nie pracował, każdy pił, wielu siedziało w kryminale. Na wyrzuty robione przez córkę Zielińska miała tylko jedną odpowiedź: – Do domu ci ich nie sprowadzam. Tatusiu na żadnego mówić nie każę. Jesteś ubrana, najedzona, masz własne mieszkanie. Swoje życie ułożysz po swojemu, a moim zajmę się sama. Nie musisz się mnie wstydzić. Inni mają gorszych rodziców. – Kaśce nigdy do głowy by nie przyszło, by wstydzić się matki, ale cierpiała nieraz, patrząc jak ta spacerowała z coraz to innym facetem pod rękę. A teraz Zielińska doigrała się i wylądowała w szpitalu.
– Straciła przytomność i do tej pory jej nie odzyskała. Ma połamane żebra, wybite zęby. Jest cała posiniaczona. Odesłali mnie do domu. Mają zadzwonić, gdy się obudzi. Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić i przyszłam do ciebie.
– A co z tym facetem? Zawiadomiłaś policję?
– Sąsiedzi matki to zrobili. Dzięki nim jej nie zabił. A potem zadzwonili do mnie. Jak przybiegłam, to ten gnój zamknął przede mną drzwi i powiedział, żebym się wynosiła z jego mieszkania i nie wtrącała w sprawy jego i Janeczki. Rozumiesz? Jego mieszkanie, jego Janeczka!
– I jak sobie poradziłaś?
– Policja się nim zajęła. A ja od razu wymieniłam zamek w mieszkaniu, a rzeczy tego popaprańca spakowałam i zaniosłam na posterunek. Krzywili się trochę, że niby co mają z tymi klamotami zrobić, ale już tego nie słuchałam. Na szczęście matka zachowała trochę rozsądku i żadnego z tych oprychów nigdy nie zameldowała u siebie i tego też nie. Boże ty mój! Jak ona mogła ? Jak ona mogła doprowadzić się do takiego stanu? Czy na świecie nie ma innych mężczyzn? Co ją pociąga w tych wszystkich życiowych nieudacznikach? Na co ma nadzieję? Że taki ktoś nigdy nie odejdzie tak jak mój ojciec? Że nie ma dokąd odejść? Ale popatrz ilu ich było, pięciu, ośmiu? I wszyscy odeszli. Jeden po drugim. Wiesz, ja ją chyba ubezwłasnowolnię, tę moją matkę! Ubezwłasnowolnię, jak amen w pacierzu! Będzie siedziała w domu, a na wyjście na miasto będę jej wydawać specjalne przepustki! Załatwię tę moją cholerną matkę, zobaczysz! Dla jej własnego dobra ją załatwię!

78.

– Uspokój się. Nic jej nie będzie, wyjdzie z tego, to twarda kobieta. Sama wiesz najlepiej.
– Ale powiedz mi, czy ona jest normalna?
– A kto jest normalny? Znasz jakąś definicję normalnego człowieka?
– Tak! Znam! Normalna jest matka mojej przyjaciółki, Krystyna Napierska, która w domu na tyłku siedzi i za chłopami nie lata. Na którą jej dzieci zawsze mogły liczyć. Za którą jej córka nie musiała wyrywać koleżance włosów z głowy, gdy ta nazwała jej matkę dziwką! Wiesz teraz, co to znaczy normalny człowiek? – Ewa postawiła na stole kubki z kawą i wskazała miejsce roztrzęsionej koleżance. Akcję z wyrywaniem włosów pamiętała bardzo dobrze, była jej świadkiem, co przysporzyło jej nielichych kłopotów w szkole. Nawet matkę wzywali. Wszystko dobrze się skończyło, gdy Napierska stanęła po stronie Kaśki i zagroziła telefonem do kuratorium, żeby opisać, jakie zwyczaje panują w szkole, w której pozwala się znieważać matkę uczennicy i jeszcze się jej grozi.
– Usiądź, uspokój się. A co do normalności mojej matki, to jej dwie siostry uważają, że to co ty nazywasz normalnością, jest nienormalne właśnie, bo kto to widział, żeby kobieta, która została wdową nie mając jeszcze czterdziestki, poświęciła się całkowicie dzieciom. Tak więc sama widzisz, że to co dla jednych normalne, dla innych normalne nie jest.
– Ale czemu ona wybiera takich, co? Powiedz, potrafisz to mi wytłumaczyć? Czemu takich?
– A kto to wie? A co ze mną? Sama się śmiejesz, że do mnie margines ciągnie.
– Bo i ciągnie, ale ty do marginesu nie ciągniesz, a to już jest zasadnicza różnica.
– Może i tak, ale czemu ja się podobam tym wszystkim, jak to mówisz, popaprańcom?
 – A kto to wie? I zobacz, jak ja mogę stąd wyjechać, co? No jak? A gdyby mnie teraz tutaj nie było?
 – No właśnie. A Lasse? Odezwał się?
– Nie.                                                                                                                                                        – W ogóle? Nie zadzwonił nawet?
 – Nie zadzwonił, nie napisał, nie przyjechał… Jak widzisz, mój wyjazd był mu najwyraźniej na rękę. Uwolniłam go od siebie, zwróciłam mu wolność i cześć pieśni. I on jest zadowolony, i ja też. Chyba też…
– Przede mną nie musisz udawać. – Ewa przyjrzała się Kaśce z uwagą. – Nie musisz udawać, że jesteś zadowolona z tego braku zainteresowania.
– Cholera jasna! Jeszcze tylko mi twojego śledztwa brakuje! Z czego mam być zadowolona? Liczyłam na to, że zadzwoni, że będzie pytał dlaczego, że będzie prosił albo po mnie przyjedzie! A on? Nie napisał, nie zadzwonił, nie przyjechał. Jednym słowem, uwolnił się ode mnie i jest mu z tym dobrze. A właściwe to ja go od siebie uwolniłam i dałam wolną rękę tej całej Gunie, czy jak jej tam naprawdę jest, bo tego też tak do końca nie wiem. Przynajmniej Lasse mówił do niej inaczej, z taką czułością. I to mnie, między innymi oczywiście, wyprowadzało z równowagi.
– Byłaś najzwyczajniej zazdrosna.
– Zazdrosna? A pewnie, jak cholera! A on mi nie ułatwiał sprawy. Nigdy nie dał wyraźnie do zrozumienia, że między nią a nim już wszystko definitywnie skończone, przynajmniej ja tego nie zauważyłam.
– I dlatego zwiałaś?
– Między innymi. Miałam nadzieję, a właściwie byłam pewna, że mój nagły wyjazd
go przerazi. Ale prawda jest też taka, że nie mogłam tam już wytrzymać.
– Jeśli żałujesz, to może ty pierwsza zadzwoń?
– Mam zadzwonić? Pierwsza? Ty chyba oszalałaś! I co mu powiem? Cześć, wyjechałam, bo byłam zazdrosna, a teraz żałuję, więc wracam. Przyjmiesz mnie z powrotem? A jeśli w słuchawce usłyszę jej głos?
– O tym się nie przekonasz, dopóki nie zadzwonisz. Może dobrze by było, gdybyś się jednak przekonała, czy miałaś rację?

79.
– A pewnie! Byłoby lepiej, niewątpliwie. Ale wyobrażasz sobie, jak bym się czuła upokorzona, gdybym usłyszała ją? Lepiej żyć w nieświadomości niż w upokorzeniu. Takie jest moje zdanie.
– Może masz trochę racji. Też bym chyba nie zadzwoniła, chociaż tak do końca to nie wiem. Jeśli masz rację co do tej drugiej, to może i lepiej, że nie czekałaś aż ci pokażą drzwi, nie uważasz?
– No widzisz? Odzyskałaś zdolność logicznego myślenia. – Kaśka zamyśliła się na moment.       – Ewa, a jeśli nie miałam racji? Jeśli to sobie wszystko wymyśliłam? – Przygryzła lekko wargę, patrząc na Ewę.
– To przyjedzie. Jestem pewna, że jeżeli się myliłaś, to on tego tak nie zostawi i będzie chciał wszystko do końca wyjaśnić.
– Myślisz?
– Tak i coś mi się zdaje, że ty też, prawda? – Kaśka zamilkła, nie wiedząc, co ma właściwie odpowiedzieć. Czy teraz, gdy jej własna matka leżała nieprzytomna w szpitalu, naprawdę powinna się zastanawiać, co zrobi Lasse? Przyjedzie, to dobrze, nie przyjedzie? Poradzi sobie. Musi sobie poradzić, nie da się tak łatwo.
– Słuchaj, muszę już iść, zajdę jeszcze do szpitala, może coś się zmieniło. Nie mogę tak siedzieć bezczynnie.
– Czekaj, podwiozę cię, nie będziesz dreptać taki kawał. W dodatku zrobiło się już ciemno.
– To ten twój gruchot jeszcze jeździ? Jeszcze utkniemy gdzieś w drodze i narobisz sobie kłopotu. Wystarczy, jak mnie trochę odprowadzisz.
– Nie bądź wredna. Zwłaszcza, że gruchot od kilku dni jest na chodzie. A jak się zepsuje, Zbyszek mnie ściągnie. Od czego ma się młodszego brata?
– A właśnie, co u niego? Wyjaśniło się coś wreszcie?
– Jeszcze nie, ale w przyszłym tygodniu jedzie do sądu. Mamy nadzieję, że wszystko się pomyślnie skończy. Kaśka popatrzyła na nią uważnie, zastanawiając się, czy zadać to pytanie.
– Ewa, a jeśli sprawa w sądzie nie pójdzie po waszej myśli? Zastanawiałaś się, co zrobicie? Zniesiesz rozstanie z małą? Ile to już lat ją wychowujecie? Zresztą wiesz, na tej pierwszej sprawie raczej nic się nie rozstrzygnie. To może potrwać.
– Wiem. Wszyscy mówią, że ta pierwsza sprawa to dopiero wstęp. Jak to, ile lat ją wychowujemy? Od dnia urodzenia, nie pamiętasz?
– No właśnie…
– Co no właśnie? Sama powiedziałaś, że sprawa się trochę przeciągnie w czasie, a to jest na naszą korzyść. Już się też dowiedziałam, że w razie czego można się odwołać od wyroku. Wiem też, jak się pisze takie odwołanie.
– No, no – Kaśka pokiwała głową z uznaniem – jak cię znam, to gotowe odwołanie leży już w jakiejś szufladzie?
– Jeszcze nie, ale tylko z jednego powodu, żeby nie zapeszyć. Ale będziemy walczyć. Mam takie samo prawo do Jagody jak Aśka, a może i większe. Ja dziecka nie zostawiłam, a ona tak.
– Ewa, to jest matka, ona ją urodziła! Mówię ci to tylko po to, aby ci uświadomić, że sędziowie pomyślą pewnie tak samo! Życzę ci zwycięstwa, bo nikt inny tak jak ty na nie sobie nie zasłużył, ale licz się z przegraną, a mniej będziesz cierpieć. Zresztą, młoda jesteś, urodzisz swoje własne dziecko. Może to cię wreszcie zmobilizuje do zejścia na ziemię i poszukania ojca dla swojego własnego dziecka, co?

80.
– Kaśka, ja mam dziecko! Ona jest moja, rozumiesz? Nie chcę żadnego innego dziecka, chcę wychowywać moją Jagodę. I uda mi się! Zobaczysz! – Kaśka uśmiechnęła się tylko i poklepała Ewę po ramieniu. Co miała jej powiedzieć? Jak pocieszyć, jak wesprzeć na duchu, kiedy właściwie sprawa należała do tych z góry przegranych? Ostatecznie, czy ona teraz nadawała się na pocieszycielkę? A ją kto pocieszy? Matka w szpitalu z głową wielkości wiadra, mąż gdzieś tam, na obczyźnie, w ramionach tej wysokiej blondyny, a ona tutaj, sama jak kołek w płocie. Czy mogła kogoś pocieszać?
Zosia szykowała się do drogi. Rano wykupiła bilet na wieczorny pociąg do Wrocławia, a teraz pakowała walizkę. Niepokoiła ją trochę ta nocna podróż pociągiem, ale było to jedyne bezpośrednie połączenie. Krystyna miała rację. Musiała wrócić, żeby porozmawiać z Leszkiem i ostatecznie wyjaśnić wszystkie nieporozumienia. Matylda jakoś dziwnie zamilkła, przestała pisać listy i Zosia się domyśliła, że musiało zajść coś istotnego. Może wszystko wróci do normy? Może Krystyna miała rację, mówiąc, że ona i Leszek są jak dwie połowy jednego jabłka? Krystyna rzadko kiedy się myliła, może i tym razem wiedziała, jak zakończy się ta historia? Jak to możliwe, że Leszek ją zdradził? Jak do tego doszło? Dlaczego niczego w porę nie zauważyła? Była tak pewna łączącej ich więzi, że zbagatelizowała wszystkie tak oczywiste sygnały; te jego samotne, wieczorne spacery, głuche telefony, częste wyjścia z domu. Czy gdyby w porę coś zauważyła, zdołałaby jakoś zareagować i sprawić, że Leszek wróciłby do niej? Ale przecież Matylda zauważyła, co się dzieje daleko wcześniej i robiła wszystko, by nie dopuścić do rozkładu ich małżeństwa i co to dało? Naraziła się tylko synowi, którego przecież bardzo kochała. Ciekawe, czy Leszek zdołał przeprosić matkę? Może dlatego teściowa przestała ją informować, co się dzieje na ich małżeńskim froncie? Czyżby Patrycja wkradła się w łaski Matyldy? To byłby cud. Jak by to mogła zrobić? Wyobraziła sobie tę kobietę, ogromną i majestatyczną, z jej wiecznie niezadowoloną miną i uśmiechnęła się do swoich wspomnień. Tyle lat starała się jej przypodobać, a i tak wszystko to psu na budę się zdało. Nic nie pomagało. Ani sterylnie czyste mieszkanie, ani smaczne obiady, ani dbałość o domowe oszczędności i o śnieżnobiałe koszule męża. Wszystkie te czynności Matylda uważała za zwyczajne obowiązki, nie widząc w nich nic nadzwyczajnego i dając wyraźnie do zrozumienia, że inne kobiety też tak właśnie prowadzą dom, a w dodatku mają jeszcze coś ważniejszego do zaoferowania swoim mężom. Rodzą im dzieci. Dopiero zdrada Leszka zbliżyła je nieco. Zosia podejrzewała, że Matyldę bardziej zdenerwowało odstępstwo Leszka od zasad, jakie wpajała swoim dzieciom przez te wszystkie lata, szczycąc się skutecznymi wychowawczymi metodami, niż to, że zdradził on żonę. Po prostu, nie zapytał mamy o zgodę – zaśmiała się na głos do swoich myśli. Bo gdyby zapytał, przedstawiając jakieś rozsądne argumenty, to kto wie, jak by to było. No tak, tylko jakie to argumenty mogły przekonać kogoś takiego jak Matyldę? Zastanowiła się przez chwilę, szukając czegoś, czym Leszek mógłby pozyskać przychylność matki. Nagle przeraziła ją myśl, która już od jakiegoś czasu natrętnie powracała, gdy Zosia próbowała wytłumaczyć sobie, dlaczego teściowa nie odpowiada na jej listy. Boże drogi! Tylko jedno mogło przekonać tę nieugiętą w swoich postanowieniach kobietę, ale czy to możliwe, by ta dziewczyna, taka młoda, chciała się na stałe wiązać z jej Leszkiem? Matylda mogła ustąpić tylko w przypadku dziecka, o którym marzyła od lat, a którego ona, jej niezbyt lubiana synowa, dać jej nie mogła.


81.

Zosia przysiadła na chwilę na brzegu kanapy, spazmatycznie chwytając powietrze, którego raptem zabrakło w piersi. To tak miało się to wszystko skończyć? Jej wspaniałe małżeństwo i ich – do niedawna jeszcze wspólne – marzenia o podróżach na emeryturze? Miała już nigdy więcej nie zobaczyć Leszka, nie rozmawiać o tym, co mu się przydarzyło w pracy, nie planować, co dobrego zrobić na niedzielny obiad?; ściągnąć jego zdjęcia ze ścian ich wspólnego mieszkania i czekać aż czas zagoi rany? Jak mógł jej to zrobić, im zrobić? Teraz, gdy ta druga stała się być może jego drugim światem, to pytanie nie miało większego sensu, ale przecież gdzieś kiedyś był jakiś początek, to się od czegoś zaczęło, ten pierwszy raz. Co się takiego wydarzyło, że on się umówił z tamtą po raz pierwszy i nie wspomniał o tym spotkaniu w domu? Czyżby umawiając się pierwszy raz, marzył o romansie? Gdzieś musiała popełnić błąd, nie ma co, gdzieś go popełniła, tylko gdzie? Najgorsze było jednak to, że Leszek po jej wyjeździe nie zapytał nawet, jak się miewa, co u niej słychać, dlaczego nie wraca do domu. Zresztą, czy ona miała jeszcze dom? Otarła spływającą po policzku łzę, bojąc się, że ktoś może wtargnąć do pokoju i zakłócić jej samotność. Lepiej, żeby nikt nie widział tych łez, to wstyd tak za chłopem płakać. Krystyna jakie ciężkie miała życie i poradziła sobie jak mogła, więc i ona sobie jakoś poradzi. Krystyna podtrzymywała ją na duchu jak tylko mogła, bez zbędnego zrzędzenia i dawania przemądrzałych rad, od których nie stroniła Hanka. To Krystyna zaproponowała, by wracała do domu, gdyby się okazało, że niczego nie można już uratować, a Zbyszek wpadł na pomysł adaptowania strychu na mieszkanie. Tylko Hanka po wprowadzeniu jej w temat najpierw przez kilka dni zarzucała Krystynie, że jak zwykle zabroniła Zosi poinformować o wszystkim najstarszą siostrę, a potem narobiła wrzasku, żeby głupoty żadnej nie palnęła, zbędnym honorem się nie unosiła i o swoje prawa zadbała. Ostatni raz sprawdziła zawartość torebki. Wiedziała, że nie może dłużej zwlekać z dowiedzeniem się całej prawdy, choćby to miała być najgorsza rzecz w jej dotychczasowym życiu. Jednak, zastanowiła się, co zrobić, jeśli jej przypuszczenia okażą się prawdą i związek Leszka z tą kobietą nie jest tylko przelotnym romansem? Co powinna zrobić? Zostać w tamtym mieszkaniu, tak naprawdę należącym do niego, czy wrócić tutaj, do sióstr, gdzie jej rodzina? Czy warto wszystko zaczynać od nowa, martwić się o mieszkanie, bo Krystynie nie można się zwalić na głowę? A Hanka? Ona zatruje jej życie do końca. Już teraz poucza i daje dobre rady, niech ją cholera z tym jej wtrącaniem się do wszystkiego. Wydaje jej się, że jak z nich najstarsza, to i najmądrzejsza i ma prawo wszystkim kręcić. Ale właściwie co tam Hanka, niech pilnuje swojego nosa, nie ma swoich kłopotów, taka z niej idealna pani domu? Myślałby kto! Już ze dwa razy była u Krystyny, żeby poradzić Zosi, co ma zrobić z tą podfruwajką, jak nazwała Patrycję. Ciekawe, czy ona by zrobiła coś takiego, gdyby jej Karol znalazł sobie jaką pannicę na boku? Ale Hanka miała szczęście, na jej Karola tylko ślepa i głucha by poleciała, Zosia pomyślała z mściwą satysfakcją. Oj, ani urodą, ani mądrością to ten ich szwagier nie grzeszył, oj, nie! Krystyna zawsze mówiła, że Hanka specjalnie takiego jełopa sobie wybrała, żeby jej zdradzić nie miał szans i kto wie, czy w tym nie ma krzty prawdy, bo Hanka za leniwa była, żeby o męża dbać. Tak się ustawiła, że to mąż dbał o nią i spełniał wszystkie jej zachcianki. Ostatecznie, trafiła mu się ona jak ślepej kurze ziarno, na inną nie miałby pewnie szans, gdyby się Hanka nad nim nie ulitowała, a że za czasów młodości urodą dysponowała niemałą, to i chłopina całkiem zgłupiał. Szczęśliwa ta Hanka, ta to domu nigdy nie straci, jej się rodzina z dnia na dzień nie rozpadnie. Zresztą, czy ona, Zosia, miała rodzinę, czy potrafiła ją stworzyć? Nie urodziła przecież dziecka, więc jaka to tam rodzina? Czy może mieć pretensje do Lesia, że znalazł młodszą, która może to dziecko mu da? I ta Matylda znaku życia nie daje, a to źle wróży.

(82)

A może Matyldzie coś się stało? Ale jak to, Leszek nie dałby jej żadnej wiadomości? Pomyślała przez chwilę, zastanawiając się, czy ten jej mąż, nie mąż, posunąłby się do takiej podłości. Pewnie tak. Ostatecznie, między nią a Matyldą nigdy nie było bliskości, zawsze się kłóciły, a jedna drugiej jawnie nie lubiła, więc czemu miałby akurat ją zawiadamiać, zwłaszcza teraz, gdy najlepiej by dla niego było, żeby już nigdy więcej nie wróciła, bo praktycznie nie są już rodziną? No cóż, będzie jednak musiał z nią się jeszcze trochę pomęczyć! Już ona się tak sama dobrowolnie nie usunie. Tyle lat ze sobą przeżyli w zgodzie, więc będzie musiał jej wszystko wytłumaczyć, powiedzieć, jak to się stało, kiedy nastąpił ten pierwszy raz, ta pierwsza chwila, w której pomyślał, by się umówić z tamtą i czemu to zrobił? Czemu się zdecydował? Czyżby nagle zauważył, że jego żona już dawno skończyła dwudziestkę i zaczęła się starzeć; a może zbrzydła, stała się nudna, zgłupiała i nie ma z nią o czym rozmawiać? A może dopiero teraz uświadomił sobie, że wokół jest tyle młodych dziewczyn, a jego żona to bezpłodny, bezwartościowy worek kości? O, on odpowie na te wszystkie pytania i jeszcze na wiele innych. Odpowie, choćby miał ją zranić jak nigdy dotąd, ale ona musi wiedzieć, po prostu musi wiedzieć. Ma prawo, by wiedzieć. Ma prawo do zaplanowania swojego życia, nie jest jeszcze taka stara. Starsze od niej zaczynają wszystko od nowa i to im się udaje, więc jej też się może udać.
Hanka rozsiadła się na kanapie, ułożywszy złamaną ongiś nogę, jeszcze nie całkiem sprawną, na pufie. Krystyna przysiadła obok, ogłuszona nieco niespodziewaną wizytą siostry, która dosłownie przed chwilą z wielkim jazgotem wygramoliła się z taksówki. Dla Hanki to była cała wyprawa, najpierw musiała pokonać kilka pięter, schodząc w dół, a potem czekała na taksówkę. W dodatku kierowca był bezczelny ponad miarę, zamiast pomóc jej wsiąść, narzekał, że mu laską szyby powybija. Aż ją korciło, żeby mu na odchodnym karoserię zadrapać, ale przestraszyła się, że będzie musiała ponosić koszty malowania i dała sobie spokój. Musiała jednak przyjechać do Krystyny, żeby dowiedzieć się, co z Zosią. Smarkata uciekła przed nią, chociaż kazała jej zaczekać na swój przyjazd. Pewnie Krystyna maczała w tym swoje palce. No, ale teraz się z nią rozprawi!
– I co, wyrzuciłaś Zośkę z domu, co? – zaczęła z przekąsem. – Sprzykrzyła ci się młodsza siostrzyczka? Musiałaś ją wyrzucać? Mogła u mnie pomieszkać, jeśli ci tak bardzo ciążyła. Ale, było nie było, mieszkasz w domu naszej matki, nie zapominaj o tym. Nie masz prawa z niego nikogo wyrzucać. Nikogo z nas, rzecz jasna. Zapamiętaj to sobie! – Stuknęła laską w podłogę. Krystyna popatrzyła na nią w ten swój sposób, którego od dziecka nienawidziła. Zawsze była krnąbrna i tak jej to już pozostało. I pozostanie już taka pewnie do ostatka.                 – Przyszłaś mnie zdenerwować? – spytała z tym swoim uśmieszkiem. – Denerwujesz mnie w moim domu? Bo to jest mój dom, zapomniałaś? Ja go wykupiłam po mamie, ty do niczego się nie dołożyłaś. A przecież wiedziałaś, że było mi bardzo ciężko. Tak ciężko, że sąsiedzi próbowali mnie nawet wykupić i wyrzucić. Nawet palcem nie kiwnęłaś w tej sprawie. Ty mi teraz będziesz mówić, kogo mogę, a kogo nie mogę wyprosić z mojego domu?
– Nie przesadzaj! Wiedziałam, że sobie poradzisz. Zresztą, mnie wtedy też się nie przelewało. Pamiętasz? Wiedziałam, że jak przyjdzie kryzys, to na pewno sobie poradzisz. Ty byś nawet do piekła poszła, jakby było trzeba, no nie? –  zakpiła.  Zaraz potem pomyślała, że ta Kryśka zawsze taka była. Cholerna egoistka. Zawsze umiała sobie wszystko załatwić. Wstydu nie miała za grosz i jeszcze jakieś bzdury jej wypominać będzie!

83.

– Co ona tam będzie mówić? Co jej poradziłaś? Jak ciebie znam, to na pewno nic mądrego. A mówiłam, żeby poczekać na mnie, ale ty zawsze wszystko wiesz najlepiej! – narzekała Hanka.
– Wiesz, Hanka! Ty to już całkiem głupia jesteś. Z tej nienawiści do mnie to całkiem rozum straciłaś. Zośka dobija pięćdziesiątki, ty naprawdę myślisz, że jej można czegoś zabronić albo coś nakazać?
– Z jakiej nienawiści? – Hanka uniosła się na łokciu. – O co znowu się czepiasz? Że niby ja ciebie nienawidzę, tak? Ja? Swojej własnej rodzonej siostry nienawidzę? To ty mnie nienawidzisz, nastawiłaś na mnie Zosię, siedzi tylko u ciebie, do mnie przychodzi od wielkiego dzwonu. A przecież to ja jestem najstarsza, to ja powinnam być jak jej matka, nie ty!
 – To dlaczego nie jesteś? Pamiętasz, jak nas wyrzuciłaś ze swojego mieszkania po śmierci mamy? To tak postępuje matka? – głos Krystyny był cichy jak szelest liści, ale nie usłyszeć go nie było można. Hanka machnęła lekceważąco ręką. Czy pamiętała? Oczywiście, że tak. Pamiętała dzień śmierci ich matki i te dni, które nastąpiły po pogrzebie. Przychodziły do niej codziennie, nie dawały żyć i zajmować się domem. Była już wtedy mężatką, do cholery jasnej! Aż któregoś dnia je wyprosiła. A co miała zrobić? Powinna organizować życie swoim dorosłym już siostrom i zaniedbać męża? O co tej Kryśce teraz chodzi?
– Zośka dorosła już była! Dorosła! Ty zresztą też! Miałam was niańczyć? A mnie kto niańczył? Też przeżywałam śmierć matki, ale ty tego nie widziałaś, co?
– No więc co się czepiasz? Masz to, na co zapracowałaś.
– To ty do tego doprowadziłaś, tylko ty! – krzyknęła Hanka. – Nastawiłaś na mnie Zośkę, sama się odsunęłaś. Kiedy u mnie ostatni raz byłaś? Nie rozmawiasz ze mną całymi latami. Taka z ciebie siostra? Dobre sobie.
– A ty mnie odwiedzasz? Przychodzisz do mnie? Dzwonisz? Mogę z tobą porozmawiać, gdy mam zmartwienia? Mogę na tobie polegać?
– A nie możesz? – Hanka spytała, spoglądając na siostrę z niedowierzaniem. – Gdybyś do mnie przychodziła, na pewno bym coś zaradziła, ale ty za honorowa jesteś. Hanka pożałowała, że ta jej noga nie całkiem sprawna, gdy siostra oskarżała ją tak niesprawiedliwie. Gdyby nie to, już dawno by stąd wyszła, ale z takim kulasem nie tak łatwo się honorem unieść.
– Hanka, zamknij się wreszcie. Przyszłaś się kłócić, czy co? Krystyna nie miała zamiaru się dłużej kłócić, wiedziała przecież, że siostry nie przekona. Ona zawsze była, jest i będzie pokrzywdzona. Taką miała już naturę. Po policzkach Hanki popłynęły łzy. Próbowała je wycierać, ale było to trudne, bo jak na złość, chusteczki nie miała pod ręką. Nagromadzony latami żal spływał teraz wraz z tuszem czarnymi strugami, rozmazując się po jej pięknej jeszcze twarzy.
– Co ona będzie teraz tam robić? – spytała, wyrzucając zawartość torebki na kanapę. – Czemu tak nagle pojechała, Matylda kazała jej wracać?
– O to właśnie chodzi, że Matylda się od dłuższego czasu wcale nie odzywa. Zosia myśli, że ona i Leszek doszli do porozumienia. Chce wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi.
– Jak to? I pojechała sama? Puściłaś ją samą? Mówiłam wyraźnie, że jeszcze dwa, góra trzy tygodnie i pojadę wtedy z nią rozmówić się z tą hołotą, ale nie! Ty, oczywiście, pozwoliłaś jej tam pojechać bez nikogo z rodziny!
– Odczep się wreszcie ode mnie! Zosia chciała jechać sama i nie obwiniaj mnie za jej decyzje! A ty, moja droga, jesteś ostatnią osobą, która może jej w tej sytuacji pomóc. – Hanka popatrzyła na nią z wyrzutem i zaczęła ponownie szlochać.

84.
– Jestem ostatnią osobą, tak? Jestem niepotrzebna? Zawadzam wam tylko, tak? No, powiedz mi, że wam zawadzam, no, powiedz.                                                                                                         – Hanka, odpierdol się ty wreszcie ode mnie, dobra? – Krystyna postanowiła zrezygnować z dobrych manier i wyrazić swój sprzeciw dobitnie. – Czepisz się mnie jak rzep psiego ogona i sama nie wiesz, o co ci chodzi. Zośka od dawna jest dorosła, chciała jechać sama i nikogo nie prosiła o radę, co ma robić. A jeśli chcesz tak bardzo z nią podróżować, to będziesz miała okazję. Ta wariatka wybiera się na Białoruś i ma nadzieję, że będziesz jej towarzyszyć, bo ja nie mogę – popatrzyła na siostrę trochę zawstydzona – nie wiem, co ze Zbyszkiem będzie. Pieniędzy też nie mam na takie wygłupy. Co ci będę tłumaczyć. Sama wiesz, jak to ze mną jest. – Hanka, chwilowo udobruchana szczerością Krystyny, zrezygnowała z wysuwania pod jej adresem nowych pretensji.                                                                                                                           – Pieniądze to nie problem, wiesz przecież. Wystarczy tylko powiedzieć, a coś się na to poradzi – zaczęła protekcjonalnie. – Ale po co Zosię do tej Białorusi ciągnie? O co jej chodzi? – No jak to o co? Śladu po dziadkach chce szukać. Myśli, że dowie się do jakiego obozu trafili albo co się z nimi stało. – Hanka spojrzała na nią z zaciekawieniem.                                                  – O jakim obozie ty mówisz?                                                                                                                         – Jak to o jakim? O tym, do którego ich wywieźli, jak my wyjechaliśmy stamtąd do Polski.          – Co ty bredzisz? Zgłupiałaś, czy co? Kto niby kogo wywoził?                                                                   – Jak to kto? – Krystyna zdenerwowała się na dobre. – Rosjanie, a kto?                                                           – Coś ty tej biednej Zośce nagadała? Przecież nikt nikogo nigdzie nie wywoził! Dziadkowie doczekali sędziwego wieku, nie wiesz?                                                                                                            – Jak to sędziwego wieku? Gala co innego mówiła, nie pamiętasz?                                                                              – Gala? Kto to w ogóle był, ta cała Gala? – Krystyna spojrzała na nią nieco oszołomiona. Co ta Hanka znowu wymyśliła? Ona nie wie, kim była Gala? Ona? Gościła ją u siebie całymi dniami, bo podobno u niej, u Krystyny, warunków do podejmowania gości nie było, a teraz raptem nie wie, kogo za stołem sadzała? To kto ma to wiedzieć?                                                                               – Czyli co? Gala nie istniała, ty jej wcale nie widziałaś, a ja ją sobie wymyśliłam, żeby po latach Zośce głupotami głowę nabić, tak? – Hanka wzruszyła tylko ramionami, co jeszcze bardziej obruszyło Krystynę. Znała ten jej gest, który zawsze znaczył to samo: nie warto tłumaczyć czegoś komuś, kto za grosz rozumu nie ma.                                                                                   – Nigdy nie mówiłam, że ona nie istniała. Mówię tylko, że nie wiadomo, kim była. Przyprowadziłaś ją do mnie, przedstawiłaś jako rodzinę, to co miałam zrobić, wygnać?                          – I dlatego cały czas ją namawiałaś, żeby przeszła do ciebie, to będzie jej wygodnie? – Hanka znowu wzruszyła ramionami, lekceważąco machając dłonią jakby odpędzała natrętną muchę. – Przecież z zagranicy przyjechała. Jak miałam jej nie zaprosić? Lepiej żeby nie wiedziała, że u nas taka bieda. Dla ciebie też by lepiej było. Chciałam ci pomóc, ale ty nigdy nie doceniasz tego, co chcę zrobić. Nigdy! – podkreśliła zawzięcie.                                                                                  – Wiesz co, Hanka? Ty nie robisz tego z podłości, co? Przez lata myślałam, że tak, ale teraz myślę inaczej. To nie podłości, ty po prostu głupia jesteś. Boże ty mój! Głupia jak but!
85.
– Ale lepiej, że głupia niż podła. I dziękuję ci, że nareszcie to zrozumiałam, bo głupotę zniosę z radością, nie jesteś temu winna. Taka się już urodziłaś. Podłości znieść bym jednak nie umiała. – Krystyna szykowała się do wygłoszenia siostrze litanii, w której mogłaby zawrzeć kilkudziesięcioletnie żale, gdy spostrzegła, że Hanka zalewa się łzami. Ukryła twarz za chustką do nosa, którą znalazła w torebce.                                                                                                          – Czemu ty mnie tak nienawidzisz, co? Co ja ci zrobiłam? A teraz jeszcze Zośkę na mnie nastawiłaś. I za co to wszystko? – zawodziła żałośnie. – Przecież tylko we trzy jesteśmy. Nikogo innego nie mamy. Tylko we trzy! – Widok płaczącej Hanki wywarł na Krystynie piorunujące wrażenie, bo Hanka do płaczliwych nie należała. One wszystkie wstydziły się łez, ale Hanka najbardziej. Matka zawsze powtarzała, że łzy to słabość, że nikt nie powinien ich widzieć i jak zamierzają płakać, to tylko w ukryciu, a teraz Hanka zanosiła się płaczem i nie mogła przestać. I miała chyba rację, jak można powiedzieć tyle przykrych rzeczy własnej, rodzonej i w dodatku najstarszej siostrze? A przecież obiecywały matce, że się nie tylko kłócić nie będą, ale pomogą sobie zawsze i wszędzie. No i proszę, jak przysięgi dotrzymały. Ale jak ta Hanka może myśleć, że Krystyna jej nienawidzi? Boże drogi! To już do tego doszło? A może ona naprawdę tak się zachowuje jakby jej nienawidziła? Nie przychodziła do niej całymi miesiącami, nie pozwalała dawać sobie rad i robiła wszystko na przekór. Czy naprawdę tak się okazuje nienawiść? – I co, będziesz teraz histeryzować? No co ty! Co ty tak z tą nienawiścią – spytała, uważając, by nie przesadzić z okazywaniem czułości, którą Hanka zaraz by wykorzystała. – Naprawdę myślisz, że mogłabym na ciebie Zosię nastawić?              Hanka chlipnęła cichutko, już trochę uspokojona.                                                                                        – Nie, ale tak mi się jakoś przykro zrobiło.                                                                                                                    – No, nie gniewaj się, nie chciałam, przecież wiesz, ale jak sobie przypomniałam tamtą sytuację…Też mi przykro było, i też płakałam, żeby nikt nie widział, nawet Janek, bo by się śmiał. Dla niego to głupoty były.
– Głupoty! – żachnęła się Hanka. – A przez kogo u ciebie taka bieda, co? Jemu nigdy nic potrzebne nie było. No, ale dosyć już o tym. Powiedz, co ta wariatka z tą Białorusią wymyśliła?                                                                                                                                                   – To chyba z tej niemocy, wiesz. Coś by chciała zrobić, żeby w miejscu nie siedzieć, a i ja jej chyba głowę nabiłam, sama nie wiem jak. Ale rękę pod topór bym położyła, że dziadków do łagrów wywieźli. Skąd to mi się wzięło? – Hanka pomilczała chwilę, zastanawiając się nad czymś.                                                                                                                                                             – Gala o tym mówiła. – Krystyna spojrzała na nią z niedowierzaniem. Jeszcze przed chwilą wrzeszczała, że Zośce głupot nagadała, a teraz jednak jej rację przyznaje.
– No to jak? Krzyczałaś na mnie, a tu moja racja na wierzch wychodzi?
– Jak racja? Ona o swoich dziadkach mówiła! O swoich, nie o naszych! Naszym nic się nie stało! Babcia umarła wcześniej, a dziadek dziewięćdziesiątki dobił. W domu starców, sam z siebie umarł, nie w jakimś łagrze.
– Ty, Hanka, a skąd ty to wiesz i czemu ja dopiero teraz się dowiedziałam?
– Od ciotek wiem, a ty za mała byłaś, żeby cię w sprawy pogrzebu dziadka wtajemniczać. No co ty! Chyba pamiętasz ciotki? Siostry ojca? Przyjeżdżały do nas czasami, pamiętasz? – Pamięć o ciotkach nie była aż tak żywa, ale jednak istniała gdzieś tam, czekając na odpowiednią chwilę, by ją odgrzebać.
– Ile ich było?
– Pięć albo sześć, ale po wojnie, tu, do Polski, tylko trzy przyjechały. Reszta gdzieś się rozjechała, nie wiem gdzie. Te trzy też chyba nie wiedziały, gdzie reszta sióstr osiadła, przynajmniej nic nie mówiły.
86.
– A gdzie one teraz są?
– Jak to gdzie? Poumierały.
– Ale jak? Rodziny żadnej nie miały? Dzieci nie miały? To przecież nasza bliska rodzina?
– A bliska, bliska! Tylko, że ta rodzina do nas się nie garnie. Dopóki ciotki żyły, to te ich siostry przyjeżdżały, pomagały jak mogły. Ale po ich śmierci nikt już nie przyjeżdżał, a wiesz, jak mamie było ciężko, gdzie by jeszcze szukać kogo miała siły. A tamci nie chcieli się chyba do nas przyznać? One dosyć bogate były. Osiadły w Kanadzie i Stanach chyba? Ciotki dobrze za mąż powychodziły, a u nas ciągle bieda i bieda. Może nie chciały już do nas przyjeżdżać? A może same kłopoty miały? W każdym bądź razie, zerwały wszystkie kontakty i nie wiadomo, co z nimi.
– I tak się rodzina rozpadła. – Krystyna spojrzała na Hankę. – Gdybym ja umarła, to ty też byś się moich dzieci wyparła, bo biedne?
– Znowu zaczynasz? To tak o mnie myślisz? Gdybym się ciebie wyparła, to bym tu się z tą sztywną nogą nie telepała. Kłócimy się od dziecka, ale przecież jesteśmy siostrami, pamiętasz? I właściwie to o co my się ciągle kłócimy?
– Oj, Hanka! Dajmy spokój, bo znów się będziemy szarpać. Ty ciągle dajesz mi dobre rady, a dla mnie to nie są dobre rady, a ty się wtedy denerwujesz, że ja tych dobrych rad do wiadomości nie przyjmuję i tak to dalej idzie.
– No może masz rację – Hanka zgodziła się łaskawie – ale ja przecież nie robię ci na złość, czasami dobrze radzę. – Ty, Kryśka, a co ze sprawą Zbyszka? Jakoś nic nie mówisz? Wtedy też na mnie naskoczyłaś, że Bielską zawiadomiłam, ale gdyby nie ja, to kto wie, czy gorzej by nie było? – Krystyna zastanowiła się przez moment i w duchu przyznała siostrze rację.
– Ale nie powinnaś była, wiesz o tym, co? A u Zbyszka na razie bez zmian. Sprawa się toczy. Aśka chce Jagodę. Sama wiesz, jak to jest, gdy matka chce dziecko…
– Co? – tego już Hance było za wiele – dziecko teraz chce? A to ci matka Polka zakichana! A gdzie ta matka teraz jest, co? Jaki sędzia tam w tym sądzie jest, co? Zapytał ją, gdzie teraz jest dziecko?                                                                                                                                                           – Pewnie, że zapytał.
– No i co ona na to?
– Płakała, tłumaczyła, że musiała dziecko zostawić u męża, bo nie ma pracy, nie ma za co żyć i musiała wybrać mniejsze zło. Tak dokładnie powiedziała. Mniejsze zło. Żeby dziecko nie cierpiało.                                                                                                                                                    – A to franca jedna! Musiał ją ktoś pouczyć, jak w sądzie mówić. A Zbyszek? Co Zbyszek powiedział? Powiedział coś, czy stał tam jak dupa wołowa?
– Powiedział, powiedział. O tych jej panach, o tym jak opiekowała się Jagodą i tak dalej, ale nie wiadomo jaki będzie efekt.
– Wiesz co? – Hanka zerwała się z miejsca – ze Zbyszka to taka sama ofiara jak z ciebie! Tylko tyle ci mówię. Kiedy następna sprawa? Jadę z nim do tego sądu. Koniec kropka. Ja jej dam, cholerze jednej, mniejsze zło! Ona mnie jeszcze popamięta! I niech Zbyszek nie waży się jechać sam, bo ja go tam znajdę. Wstydu narobię. Ty sobie siedź cicho w domu, a my to już załatwimy. Alimentów się mendzie zachciewa, co? Pewnie sobie obliczyła, że do pracy nie będzie musiała iść, a pieniądze brać będzie. Dyskoteki, kurestwo, pełno alfonsów i dzieciak ma w tym wszystkim rosnąć? W naszej rodzinie kurestwa nie było, nie ma i nie będzie, ja ci to mówię! Już za długo siedzę w domu. Najstarsza jestem, matka mi powierzyła opiekę nad rodziną, a ja jakoś tak…Sama wiesz. Ale teraz to się zmieni! Moje dzieci już dorosłe, w Warszawie siedzą ani tu wracać nie zamierzają. Jola list napisała, że nową pracę dostała, dobrze zarabia, a przy niej i Jurek się jakoś zaczepił. I chwała Bogu, bo sama wiesz, ile kłopotu miałam z tymi jego kolegami i szkołą. Krzyż pański, a teraz jakoś tak przycichł. Sens pracy zobaczył, Jola mu dobrą robotę załatwiła.
87.
Mogę się sobą i wami zająć. Najpierw załatwię sprawę ze Zbyszkiem, bo Jagoda najważniejsza, a potem zajmę się Zośką. Jeszcze mi ten Lesiu zapłaci, oj, zapłaci! Jeszcze zapłacze stary pierdziel baranim głosem, ja ci to mówię! Zapłacze! Niech no ja tego Papilota dorwę! Odechce jej się cudzych mężów – odgrażała się Hanka. – Krystyna poklepała siostrę po ramieniu. Uśmiechnęła się tylko nieznacznie. Dobrze wiedziała, że Hanka załatwiać sprawy umie tylko językiem. Zawsze tak było. Potrafiła tylko pouczać i doradzać. I dobrze. Zbyszek by się nie na żarty wściekł, wiedząc, że ciotka zamierza go w sądzie bronić jak jakąś ofermę. Ale przyjemnie było posłuchać świętego oburzenia Hanki, która dla odmiany, zamiast niezmordowanie powtarzać „a nie mówiłam”, zrezygnowała z wymądrzania się i podtrzymywała siostrę na duchu. To było teraz Krystynie najbardziej potrzebne.
– Ty, Kryśka, a jak Ewie idzie z tym policjantem?
– A cholera wie. Ewa nic nie mówi, a ja nie pytam, żeby jej nie denerwować. Ona i tak ciągle mówi, że się wtrącam.
– A co, kogo ona by chciała? Taki fajny facet, czego ona od niego chce? Niech się cieszy, że go znalazła, najmłodsza już nie jest. Powiedz jej, żeby nie wybrzydzała. Zresztą, jak tylko przyjdzie, to ja jej sama to powiem. – Krystyna westchnęła tylko i wzruszyła ramionami. I wszystko wróciło do normy, pomyślała. Hanka z Matki Teresy znowu zaczęła być starą, zrzędliwą i dobrze znaną Hanką. Może to i dobrze? Ileż można by wytrzymać z aniołem w postaci Hanki?                                                                                                                                               – Ewa zaraz wróci, zaparzę nam herbaty, chcesz?
– No pewnie. Tylko dla mnie tę, co ją Zośka przywiozła. Masz ją jeszcze? Tę czerwoną?
– Mam, mam.                                                                                                                                                – To dobrze, po tej herbacie bardzo dobrze się czuję. Czerwoną mi zaparz. – Monolog Hanki dobiegał zza drzwi pokoju. Wszystko było jak dawniej, Hanka gadała jak nakręcona i zrzędziła po staremu, a Krystyna starała się choć w pewnej mierze podporządkować się jej zaleceniom, by nie doprowadzić do kolejnej sprzeczki. Ciekawe, jak Ewa zareaguje na porady ciotki. Czy znowu jej powie, żeby się lepiej Jolą zajęła? Krystyna nie wtrącała się w dyskusję siostry i córki, która już nieraz nieźle się ciotce odgryzła. A niech się tam i odgryza, na Hankę i tak rady nie ma, co chce, to powie. Tak było od zawsze. Taka już jej natura i trzeba się z nią pogodzić. Krystyna dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że chyba się już z tym sama pogodziła. Bo i co Hanka jest winna, że taka jest? Czy można winić muchę, że jest muchą, a Hankę, że jest Hanką? Zaśmiała się, zalewając torebki z herbatą. Właśnie, co winna Hanka, że jest Hanką? Każdy ma jakieś wady, nie ma ludzi idealnych. Zerknęła przez okno na Ewę, która właśnie wjechała autem na podwórko. No, to teraz jej się dostanie, pomyślała, ciotka przygotowała dla niej garść rad, ale ostatecznie Ewa była już dorosła i umiała sobie doskonale radzić z ciotką.
88.
Siedziała przed lustrem i wpatrywała się we własne odbicie. Łzy ciekły po wychudłych policzkach, a powieki były porządnie spuchnięte. I coś ty najlepszego narobiła, pomyślała. Boże drogi! Czemu to ją spotyka? Gdy rozstawała się ze Zbyszkiem, przyrzekła sobie, że już nigdy więcej nie popełni tego samego błędu. Miała wreszcie zrealizować własne marzenia, zostać fotomodelką, poznawać interesujących ludzi, zarabiać duże pieniądze, podróżować po świecie. I jak to się wszystko skończyło? Od kilku dni żywiła się tym, co Krzysztof, z którym pogodziła się kilka miesięcy temu, wyniósł z kuchni swojej matki, a nie było tego za wiele. Jak on zareaguje, gdy się dowie, że niedługo zostanie ojcem? Czy stanie na wysokości zadania? Skąd wezmą pieniądze na to dziecko? Żeby choć dostać te cholerne alimenty od Zbyszka, ale gdzie tam, sprawy sądowe ciągną się jak flaki z olejem. To na pewno sprawka tej cholernej Ewki. Ona zawsze umiała pisać. Pewnie zrobiła coś, by odwlec sprawę w czasie. Suka jedna, pomyślała o niej z nienawiścią. Ciekawe czy ta następna sprawa będzie już ostatnia, czy jeszcze nie? A jeśli Krzysztof się na nią wypnie? Jeśli powie, że to nie jego dziecko i nie będzie chciał jej pomóc? Co wtedy zrobi? Żeby jeszcze matka była inna, zapytała, pomogła, była przy niej tak jak inne matki. Ale na matkę nie ma co liczyć. No nic! Musi powiedzieć Krzyśkowi, niech się dzieje co chce, ale musi mu powiedzieć. Ostatecznie też jest za to odpowiedzialny. Popatrzyła na swoją zapuchniętą od płaczu twarz. Jak to się stało, że nic nie wychodzi z jej marzeń? Czemu niektórym udaje się wszystko, a jej nie udaje się nic? I z tym małżeństwem, które miało być ucieczką od matki, a stało się więzieniem, i ze szkołą, i z Jagodą, i ze wszystkim innym? Czemu inne dziewczyny godziły ze sobą tyle różnych spraw, a jej się nie udało? Może jest naprawdę jakimś wybrakowanym elementem, który nie potrafi sprostać obowiązkom? Przecież zawsze była zdolna, nauka przychodziła jej z łatwością, właściwie to wcale nie musiała się uczyć, żeby zdawać z klasy do klasy z bardzo dobrymi ocenami, więc czemu nie zdała nawet matury? Matka miała trochę racji, gdy mówiła, że jest leniwa aż do bólu. Nawet taka Agnieszka dawała sobie radę lepiej od niej, a przecież zawsze była za nią daleko w tyle. Żeby dostać z czegoś tróję, musiała zakuwać od rana do wieczora, ale maturę zdała, a teraz nawet studiuje. Zresztą, co tam matura. Teraz taki papier to nie problem, byle forsę mieć. Ale co jej teraz o jakimś zakichanym świadectwie myśleć? Lada moment brzuch zacznie rosnąć i ktoś życzliwy matce o tym doniesie. A z matką żartów nie ma, jeszcze się zdenerwuje i przestanie za mieszkanie płacić i co wtedy? Obmyła twarz zimną wodą, co przyniosło na krótko ulgę podrażnionej skórze. Popatrzyła na swój płaski jeszcze brzuch, dotknęła go dłonią. A niech go szlag, pomyślała ze złością o Krzysztofie, dupek cholerny, dzieciaka zrobił i znowu znaku życia nie daje. Żeby to jeszcze jakoś odkręcić się dało, ale gdzie tam! W takim grajdole wszyscy o wszystkim wiedzą, no i skąd forsę wziąć? Trudno, musi powiedzieć Krzyśkowi, niech się pomartwi razem z nią. Nagle przypomniała sobie o toczącej się w sądzie sprawie i zaniepokoiła się. Czy ta ciąża jej nie zaszkodzi? Co powie ta wredna sędzina, gdy zobaczy, że jest w ciąży? Zapyta, kto jest ojcem? A może by tak na Zbyszka zgonić?, zastanowiła się. Zanim by się wybronił, musieliby alimenty jej przyznać, bo jak dzieci chować bez pieniędzy? A potem to już by i tak alimentów zabrać nie mogli, bo i jak? Najważniejsze dobro dziecka jest, tak wszyscy mówią, a przy takim małym dziecku do pracy iść nie można, no nie? Ewkę i starą Napierską szlag by na miejscu trafił! Zaśmiała się, wyobrażając sobie minę Ewki. Nienawidziła jej, nienawidziła z całego serca. Pani profesor pierdolona! Córkę jej ukradła, wychowuje ją jak swoją, niech sobie swojego dzieciaka urodzi, zdzira jedna!



89.

Przypomniała sobie zdarzenie w cyrku, to sprzed kilku dni. Ewka siedziała z Jagodą na kolanach. Mała była tak zafascynowana występem, że nawet nie zwróciła uwagi na nią, na swoją prawdziwą matkę! A jak się wyrywała, gdy Aśka wzięła ją na ręce! Jej własne, rodzone dziecko nie chciało się do niej przytulić? Widział to kto? A jaka śliczna z niej dziewczynka, już trzy latka skończyła. Do niej podobna. To wszystko przez te dwie suki, to one dziecko na nią nastawiły, nikt inny. Gdyby tylko miała warunki, zaraz by dzieciaka zabrała. A co to za filozofia własne dziecko wychować i to nie takie, co od rana do wieczora w pieluchy robi? Ale najbardziej zabolało ją to, że siedzący przy nich Maciek udawał, że jej nie zna. I co on tam do cholery jasnej robił? Czyżby się spiknął z Ewką? Czyżby miał aż tak zły gust? Zamienić ją na taką Ewkę? Nie, to niemożliwe. Są sąsiadami, może spotkał je po drodze i podwiózł do cyrku, pewnie ta idiotka ciągnęła dziecko taki kawał na pieszo. To do niej podobne. Ostatecznie ten jej gruchot ciągle się psuje, a Maciek, dżentelmen skończony, zabrał je do auta. Nieźle się musiał ubawić, gdy klaun wyciągnął tę idiotkę na arenę. To był dopiero widok, widownia ryła! Chyba tylko Jagoda się zachwycała występem ciociuni. Aśka zachichotała na wspomnienie tego wydarzenia. Na widowni pełno uczniów z rodzicami, a pani nauczycielka tańczy z dwumetrowym klaunem! Dobrze idiotce jednej! Ośmieszyła się tylko przed Maćkiem, nie ma co! Ten Maciek cholerny! Co on z nimi tam robił? Już kiedyś ktoś jej mówił, że Ewka ma jakiegoś fajnego faceta, ale czyżby to był on? Ciekawe, czy ta kretynka wie, która z nich była pierwsza w jego łóżku? No właśnie, zastanowiła się, czy Ewka o tym wie? To raczej mało prawdopodobne, ona nie chciałaby z nim nawet gadać, gdyby wiedziała, co robił z jej bratową. Maciek też dziwnie się zachowywał, udawał, że jej nie zna. Nie, oni byli razem, żaden tam przypadek, że siedzieli obok siebie. Gdy Ewka dawała cyrkowe popisy, on trzymał Jagodę na kolanach! Jej córkę! Najpierw zrobił wszystko, by dziecko matki pozbawić, a teraz dobrego wujka udaje! A Zbyszek? Ten to na pewno nie wie, bo inaczej już dawno by Maćkowi mordę obił i tę parkę rozpędził. No nic. Teraz miała inny problem na głowie, ale będzie musiała uświadomić całą tę popieprzoną rodzinkę, jak to z nią i Maćkiem było. Niech się Maciuchna nie cieszy, że Ewkę złapał. On za nią już od dawna patrzył, Aśka też to zauważyła, ale nie chciała zrozumieć, że szwagierka może być dla kogoś atrakcyjna. Ale tak łatwo mu nie pójdzie, zapłaci jej za wszystko. To przez niego doszło do tego wszystkiego. Pokazał jej lepszy świat, obiecał inne życie. Dom piękny wybudował i dla kogo? Dla Ewki? To teraz Ewka będzie się w tym domu rządzić, jeździć pięknym samochodem, używać życia? O nie! Niedoczekanie jej! Gdyby Aśka nie miała nadziei na to, że z Maćkiem zamieszka, inaczej by to wszystko rozegrała, nie rwałaby się tak do tego rozwodu, inaczej by życiem pokierowała, a teraz już na wszystko za późno. Chwała Bogu, że Krzyśka spotkała. No właśnie, czemu Krzysiek się nie zjawiał? Czyżby coś przeczuwał i zostawił ją na lodzie? Nie, to niemożliwe, Krzysiek by jej tego nie zrobił. Każdy, ale nie Krzysiek. Jak oni sobie teraz poradzą? Co zrobią? A może jednak matka się zlituje i sypnie groszem? Przecież będzie miała wnuka. Co dziecko winne? Nic niewinne, to każdy głupi wie, ale czy matka też? Nie ma się co zamartwiać na zapas, Krzysiek przyjdzie, to będą myśleć, sama nic nie poradzi. Zresztą, co tu myśleć? Krzysiek będzie musiał iść do pracy, muszą mieć przecież jakieś pieniądze. Może się uda jeszcze z tymi alimentami, to też nie byłoby źle. Sprawa już niedługo, może ciąża pomoże? Jakoś to się samo poukłada. A Ewce się gęba nieźle wydłuży, jak się dowie całej prawdy o narzeczonym. Też z niego narzeczony! Najpierw żonę Zbyszka zwyobracał, a teraz za siostrę się wziął. Tylko, że o niej, o Aśce nikt niczego dobrego nigdy nie powiedział. Zawsze na niej wszyscy psy wieszali. Ciekawe, co powiedzą o świętej Ewce? Ale się Napierskiej zięć trafił. Aśka pomyślała chwilę i zaśmiała się głośno.

90.
Zastanawiał się nad tym już od dłuższego czasu, ale od spotkania Aśki w cyrku myślał nieustannie. Wiedział, że Aśka tego tak nie zostawi, nie pozwoli mu na spokojne życie u boku Ewy, a tego chciał coraz bardziej. Zachował się jak szczeniak, jak smarkacz, który zdezerterował z pola bitwy na widok wątłej baby. Ale czy Aśka była wątła? Znał jej możliwości i tych dziwnych znajomych, dzięki którym o mało co nie wsadziła męża do pudła. Ktoś przecież musiał wtedy ten cement ukraść, sama tego nie zrobiła. Kogo zdołała do tego namówić? Może tego typa, z którym była w cyrku! Ewa zachowała zimną krew. Podziwiał ją za to i przypomniał sobie, że przez moment, przez jedną krótką chwilę zastanawiał się, jak się ma zachować, gdyby Aśka wszczęła awanturę: ujawnić się przed nią ze znajomością z Ewą i narazić tę znajomość na atak wściekłej Aśki, czy zostawić Ewę samą z tą okropną babą? Zaśmiał się na myśl o Aśce. Okropna baba? Jeszcze nie tak dawno nie mógł się doczekać godziny jej przyjścia, nie mógł znieść, że odchodziła do innego, był gotów przyjąć ją pod swój dach, zamieszkać razem, założyć rodzinę; snuli takie plany, zanim nie poznał jej lepiej. I zanim nie poznał Ewy. Czy z Aśką można w ogóle mówić o rodzinie? Ale ona na niego liczyła. Liczyła na to, że razem zamieszkają, że ją przyjmie, gdy odejdzie od Zbyszka. Musiała się bardzo zawieść, gdy się z tego wycofał, ale on już wtedy za bardzo się przestraszył, a sprawa z kradzieżą wszystko przesądziła. Do tego ta wizyta Ewy. Ależ była wściekła!, przypomniał sobie, jak wykrzykiwała coś sama do siebie, wracając do domu. Wymachiwała w jego stronę zaciśniętą pięścią… Tak, Aśka na pewno nie da za wygraną! Nie pozwoli, by Ewa zajęła miejsce, które w jej mniemaniu, jej się należało, a poza tym – nienawidziła Ewy! Obwiniała ją za wszystkie swoje niepowodzenia. I dobrze ją znała, wiedziała, czym ją zranić. Upił łyk zimnej już kawy. Cholera jasna! Że też mu się romansów z mężatkami zachciało! Kara boża za głupotę. Straci Ewkę, straci ją, to raczej nieuniknione. Cholerna baba, uparta jest jak osioł, to u nich podobno rodzinne. Nie będzie go nawet chciała słuchać. Jak to się wszystko pogmatwało, ciotkę przekonał, ale Ewki niczym przekonać i uprosić się nie da. Chyba, że nie przyzna się do niczego! Właściwie to czemu ktoś miałby uwierzyć Aśce? Dlaczego to ona miałaby być bardziej wiarygodna od niego? Zdradzała Zbyszka, chciała go wsadzić do pudła, awanturowała się w domu teściowej, nienawidziła Ewy. Czy ktoś taki mógł być wiarygodny? Jakie dowody mogła przedstawić? Zastanowił się przez chwilę. Bywała w jego domu, widziała, jak go buduje, znała rozkład pomieszczeń, ale przecież od tamtej pory wiele rzeczy pozmieniał. Wyrzucił nawet firanki, które razem kupili. Po chwili zastanowienia stwierdził, że ma duże szanse, by wyjść z rozgrywki z Aśką cało. Ona nienawidziła Ewy, ale i odwrotnie. Wiedział o tym, choć nigdy na ten temat ze sobą nie rozmawiali. Ta niechęć Ewy była chyba silniejsza i bardziej wyrafinowana, bo miała więcej do stracenia, sama myśl o oddaniu Jagody doprowadzała ją do szału. Nie mogła jej znieść. W takiej sytuacji bardzo łatwo mu będzie przekonać wszystkich o kłamstwie Aśki i jej dążeniu, by zaszkodzić szwagierce i nie dopuścić do jej znajomości z nim. Tylko, żeby ciotka raptem nie postanowiła wyjawić całej prawdy, bo wtedy to by był koniec. Ale czy ciotka zaryzykuje? Przecież wie o tym już od kilku miesięcy i co, dopiero teraz podzieli się z siostrzenicą informacjami? To raczej niemożliwe. Ewa nie odezwałaby się do niej już nigdy, nie mówiąc już o reakcji starej Napierskiej. A Zbyszek?

91.
Na wspomnienie Zbyszka ciarki mu przeszły po plecach. Nie dlatego, że się go bał. Ostatecznie w stosunku do niego, Maćka, Zbyszek był młokosem, któremu co najwyżej można buźkę zdefasonować, ale sam fakt, że jeszcze nie tak dawno był mężem Aśki, z którą on… Jak mu spojrzeć w oczy? Może rzucić to wszystko w diabły? Po co mu to? Te kłamstwa, poczucie winy za każdym razem, gdy rozmawiał ze Zbyszkiem? Chociaż, ostatecznie co takiego zrobił? Świadomie nikomu w małżeństwo nie właził, nie wiedział nic o mężu i dziecku, przynajmniej na początku. Dopiero potem… Ale i tak się z tym szybko uporał, inny by tak łatwo nie zrezygnował, więc skąd teraz strach? Ale czy to na pewno strach? A może po prostu wstyd? Wstyd przed Ewą, przed Zbyszkiem i ich matką ? A może i przed samym sobą? I nie chodziło tu już o Aśkę. Bardziej wstydził się tchórzostwa, bo nie powiedział przecież nikomu prawdy, zrobił wszystko, by ją ukryć. Cholerna Ewka! To przez nią to wszystko! Przez nią wpakował się w te głupie gierki, a właściwie sam nie wiedział, czy warto. W czym ona taka wyjątkowa? Po cholerę mu ta cała pokręcona rodzina? Matka odgrywająca cierpiętnicę, ta jej rąbnięta siostra, a właściwie dwie; syn, ni to porządny, ni to typ spod ciemnej gwiazdy, no i Ewka! Jeszcze młoda, a już ujawnia się podobieństwo do matki! Zacięta jakaś taka, też wiecznie cierpiąca i pozująca na dziewicę! No właśnie! Jak ona to robiła, że udawało jej się utrzymywać między nimi taki dystans? Nawet przez myśl mu dotąd nie przyszło, by go zmniejszyć i zbliżyć się do niej tak jak do Aśki. Co prawda, do tamtej niczego zmniejszać nie musiał, sama wiedziała, czego chce. Ile to już czasu spotykał się z Ewką? Rok, półtora roku? Jak to się stało, że nie zdobył się do tej pory na żaden stanowczy krok? A może ona niczego nie udaje? Cholera, może ona…? Struchlał na moment na samą myśl o takiej możliwości. Aśka zawsze mówiła, że z niej nieużytek, co miała na myśli? Bo i z kim spotykała się przedtem, przed nim? Podobno był jakiś Mirek czy Romek, ale kto go widział? Kim był ten facet? Czy to możliwe, by nigdy się na niego nie natknąć, choćby przypadkiem? Może Ewka wymyśliła go sobie, by matka i ciotki się odczepiły i dały jej spokój? Ta Zośka nieźle jej się dała we znaki. I kto tam był jeszcze? Jędrzej? No tak, był Jędrzej, ale przecież on się nie liczył. Prosty, przaśny, grubo ciosany, gdzie by tam Ewa z kimś takim…? Zaśmiał się na wspomnienie Jędrzeja i jego urodzinowego prezentu. Nie, to niemożliwe, by jego Ewa zadała się z takim młotkiem. Na samą myśl o tym dostał gęsiej skórki. Odpędził ją od siebie jak natrętną muchę, ale nie na długo. Od kiedy oni się znają?, zaczął się zastanawiać. Od urodzenia, to pewne. Czyli, że kiedyś, kilka czy kilkanaście lat temu dystans między nimi nie był aż tak duży. Mieli po siedemnaście, osiemnaście lat, ona chodziła do liceum, on skończył zawodówkę, zaczął pracować… Mógł jej zaimponować? Ale czym? Pomyślał przez chwilę, analizując wszystkie możliwości i przypominając sobie tę zabawną imprezę z kiełbasą w roli prezentu. Co ten ciołek ględził? Coś ciągle wspominał i wspominał, nie miał o czym gadać, więc uczepił się wspomnień, jak to kiedyś fajnie było, gdy Ewa chodziła z nim na imprezy i wszyscy ich brali za parę, żałował, że nie skończył technikum, bo może by się to wszystko inaczej potoczyło… Czyli że ten prosty jak budowa cepa Jędrzej chodził do technikum? Ciekawe dlaczego? Przecież na pierwszy rzut oka widać, że powinien się cieszyć, ukończywszy zawodówkę w terminie. Pewnie mu tam niezbyt dobrze szło, jeśli rzucił szkołę, na którą namówiła go Ewa. No właśnie, ona w liceum, on samodzielny, pracował sam na siebie, zaczął obmyślać budowę i uczyć się w wieczorówce… Czy Ewa mogła snuć wobec niego jakieś plany? Czy pozwoliła sobie z nim na poufałość o jakiej on przy niej nie miał odwagi wspomnieć? Właśnie w tym wieku młodzież przechodzi ten swój pierwszy raz, czyżby Ewa przeszła go z Jędrzejem? Rany boskie, to niemożliwe!, przestraszył się. Z każdym, ale nie z nim! Nie ona! Ale z drugiej strony, czy Jędrzej cierpiałby do dziś, gdyby darzył ją tylko platonicznym uczuciem? Gdyby nic poważniejszego go z nią nie łączyło?

92.

Nie mógł sobie nawet wyobrazić tych dwoje w czułych objęciach. Traktował ją jak panią na włościach, nie poganiał, nie nalegał, nie wymuszał, a ona… mogłaby z kimś takim jak Jędrzej? Przypomniał sobie, z jaką złością zareagowała na jego żarty z niecodziennego podarunku, a przecież nic takiego nie powiedział, chciał tylko rozluźnić sytuację. No, jeśli to wszystko prawda, to nie ma sobie co głowy zawracać kimś takim, kto romansował z Jędrzejem. Trzeba być ślepym i głuchym, by nie zauważać, z kim ma się do czynienia. Wystarczyło gościa przez chwilę posłuchać, aby wyrobić sobie zdanie o jego poziomie, a ona tego nie zauważała? Kto wie, czy nie niańczyłaby już z sześcioro bachorów, gdyby ten gamoń skończył technikum, ale pani magister pewnie nie wypadało zadawać się kimś, kto mgr nie ma przed nazwiskiem. Te baby! Wszystkie takie same. I Aśka, i Ewka, i inne, zdenerwował się. Każda pusta jak bęben, a on się tu dwoi i troi, by się Ewka nie dowiedziała o nim i o Aśce. I co zrobi, gdy się dowie? Obrazi się i odejdzie? A czy oni w ogóle ze sobą są? Cały rok niby chodzą i co z tego chodzenia? Strach ją wziąć za rękę, strach się przytulić, trzeba uważać na każde słowo. Czy to jest bliskość? Kto wie, czy ten pieprzony Jędrzej nie był z nią bliżej niż on. Niech szlag trafi te wszystkie idiotki, tę świętą leliję i tę jej bratową, niech je wszystkie szlag! Nie pozwoli, by go która szantażowała, nie jego! Chce Ewka z nim być? Dobra, ale na innych zasadach. Oboje są dorosłymi ludźmi, dosyć tego średniowiecza. I dosyć tego bania się, że wszyscy się dowiedzą o Aśce. I co z tego, że z nią był? Nie wiedział przecież, że ma męża i dziecko, gdy umawiał się z nią pierwszy raz. Oszukała go. Nie znał Ewy. Jest jaki jest, zrobił, co zrobił i albo Ewka to zaakceptuje, albo nie. On nie stanie się niczyim zakładnikiem. Dosyć tego ukrywania się i zaszywania w pokątnych kafejkach, żeby nikt ich nie zobaczył. To przecież jakaś dziecinada. Nikogo nie zdradził, nikomu niczego nie przyrzekał. Może zadawanie się z cudzą żoną nie było w porządku, ale o tym powinna najpierw pomyśleć żona, przecież to ona, do cholery, okłamała nie tylko męża, ale i jego. Czy teraz ma za to pokutować? Najlepiej będzie jak zaprzestanie na jakiś czas spotkań z Ewą, może wtedy sam się przekona, czy są one dla niego ważne i czy było się czym przejmować. Może wtedy się wyjaśni, co Ewa tak naprawdę o nim myśli? Może niepotrzebnie się tak całą sprawą przejmuje? Nie musiałby się niczym przejmować, gdyby wiedział, że Ewa nie traktuje go poważnie. To taka dziwna dziewczyna. Kto wie, czego ona chce, do czego dąży? A czy on sam to wie? Gdyby wiedział, to myśl o zaprzestaniu spotkań by mu do głowy nawet nie przyszła. Widocznie nie zależy mu na niej aż tak bardzo, przynajmniej mniej niż na samym początku, a jeśli mu nie zależy, to czym tu się przejmować? Do cholery z tym wszystkim, z tą całą rodziną i jej problemami. Co za ludzie jacyś! Siedzą ciągle w tej swojej chorej przeszłości, rozkładają ją na części pierwsze, rozpamiętują niepowodzenia i krzywdy zamiast postawić na niej krzyżyk i iść dalej, nie oglądając się za siebie. Tak zrobiłby każdy normalny człowiek, ale nie oni, oni muszą urządzać polowanie na czarownice, ale on nie da się upolować i spalić na stosie. Gówno to Ewkę obchodzi z kim spał, czy on ją pyta, kim był jej pierwszy? Czy to ten cholerny Jędrzej, który do trzech bez kalkulatora nie zliczy? Dotykał ją, całował? A zresztą, kim oni dla siebie byli? Jak Ewa go traktowała? Dawała się łaskawie zaprosić do kawiarni i żądała, by traktować ją jak jaką księżniczkę, a potem często kręciła nosem. I co? I ona go będzie teraz osądzać? A za co? Zdradził ją czy co? A zresztą, gdyby nawet teraz spotykał się z kimś jeszcze? Przecież nigdy między nimi mowy nawet nie było o czymś poważniejszym. Już dosyć tego trzęsienia portkami na widok Aśki. Jeżeli Ewie na nim zależy, to zrozumie albo się przynajmniej postara zrozumieć, a jeśli nie? Cóż, będzie ktoś inny, Ewa to nie pępek świata, na pewno nie jego świata. Sam musi się przekonać czy warto przedłużać tę znajomość. Dobrze, że wyjeżdża na jakiś czas, będzie mógł wiele przemyśleć, a po powrocie, jeśli uzna, że warto, sam powie jej o Aśce. Tak będzie najlepiej.

93.

– Masz wiadomości od Zosi? – głos Hanki wskazywał na jej rozdrażnienie. Sam fakt, że zadzwoniła, był już czymś niezwykłym. Ostatecznie Hanka nigdy, prawie nigdy nie dzwoniła, uznawszy kiedyś tam, że jej jako najstarszej siostrze należy się wyjątkowy szacunek i to one, młodsze, powinny do niej dzwonić, a nie odwrotnie.
– Dostałam list. Kilka dni temu. – Krystyna próbowała wyobrazić sobie minę siostry. Zaraz zacznie robić te swoje wyrzuty, pomyślała. Sam fakt, że Zosia pisała do Krystyny a nie do niej, był dla Hanki nadto upokarzający, a co dopiero wiadomość, że Krystyna nie dzieliła się z nią tymi wiadomościami? Może Hanka miała trochę racji? Obie odstawiły ją na boczny tor, nie wtajemniczały w swoje sprawy, wiele rzeczy ukrywały…
– Kilka dni temu? – spytała przekąsem.– I co, zamierzałaś mi o tym powiedzieć czy nie? Może ja nie mam prawa wiedzieć, co się dzieje u naszej, powtarzam NASZEJ! siostry? Tak sobie dzisiaj pomyślałam, by zadzwonić, bo jak ciebie znam – zaczęła litanię – to ty nie zadzwonisz. Zawsze taka byłaś! Nigdy mnie nie potrzebowałaś! Ani ty, ani Zosia! Nigdy mnie nie potrzebowałyście. Zawsze byłyście tylko we dwie, a ja, jak zwykle, na uboczu, gdzieś tam… Ot, jest gdzieś tam, wypada ją odwiedzić raz w roku przy okazji wizyty najmłodszej siostry, żeby ludzie nie gadali…
– Zamknij się! – Krystyna wrzasnęła w słuchawkę. – Zgłupiałaś czy co? Do mnie masz pretensje? Przecież to ja do ciebie zawsze dzwonię, nie pamiętasz? Do Zośki miej pretensje, że nie pisze do ciebie, a nie do mnie! – Hanka chlipała głośno w słuchawkę, a Napierska znowu poczuła rosnące poczucie winy. Właściwie nie powinna się dziwić, wyrosła na poczuciu winy, Hanka zawsze ją obwiniała za wszystko, co się działo w rodzinie, więc czemu teraz, ona, kobieta w wieku uznawanym za średnio zaawansowany, tak głupio się czuła? Może rzeczywiście była winna i sumienie dawało jej się we znaki? Matka zawsze powtarzała, że sumienia niczym się nie zagłuszy, jeśli dręczy, to znaczy, że jest się winnym. Cholera, może przeprosić Hankę? Przez chwilę wyobraziła sobie reakcję Hanki. Ależ by triumfowała! Wypominałaby jej to do końca życia! Trudno, niech się dzieje co chce, niech wyrzuty sumienia ją zażrą, ale przepraszać nie będzie, bo Hanka straszniejsza od wszystkich wyrzutów.
– Jak byś jej na mnie nie nastawiła, to by i do mnie pisała – zachlipała Hanka.
– Jeszcze raz powiesz coś takiego, a rzucę słuchawką, ostrzegam!
– No dobrze, koniec już z wyrzutami. Czy możesz mi łaskawie powiedzieć, co się dzieje z NASZĄ siostrą?
– NASZA siostra nie ma się najlepiej, tak przynajmniej sądzę, bo ona napisała coś innego.
– Zosia napisała, że wszystko dobrze, ale ty, oczywiście, wiesz lepiej, czy tak?
– Tak, tak właśnie myślę.
– No proszę, Krystyna psycholog, ha!, ha!
– Hanka, ostrzegam cię!
– Już dobrze, dobrze. Powiedz, o co chodzi.
– No więc, jak już próbowałam ci przed chwilą powiedzieć, Zosia pisze, że wszystko u niej w porządku.
– Słyszałam, ale ty wiesz co innego, prawda?
– Nie wiem, ale się domyślam. Bo wiesz, ona nic nie pisze o Leszku, tak jakby go nie było. Zawsze pisała tylko o nim, a tym razem nic. To co byś o tym pomyślała?
– Skurwysyn jeden! – Hanka nie przebierała w słowach. – Sukinsyn pierdolony, po tylu latach ją rzucił! Myślałam, że mu przejdzie i do niej wróci, a tu chyba nic z tego. Jak myślisz?

94.

Krystyna zdumiała się. Hanka zapytała ją o zdanie? To coś zupełnie nowego, zawsze uważała ją za przygłupią, młodszą siostrę, a teraz zasięgała u niej rady? I ten jej język! Skurwysyn w jej wykonaniu nabierał nowego znaczenia. No, widać Hanka też się rozwija, a może starzeje? Jezusie! One wszystkie się przecież starzeją! Ale jeśli Hanka na starość zacznie przeklinać jak szewc, to już zupełnie się nie da z nią wytrzymać.
– Na pewno nie wrócił. Zosia by coś wspomniała, napomknęła chociaż, a tu nic. Zresztą poczekaj, przeczytam ci, list nie jest długi. – Krystyna wyjęła z szafki złożoną we czworo kartkę i zaczęła czytać, powoli, wyraźnie, dobitnie akcentując co ważniejsze fragmenty, tak jak tylko ona potrafiła. Nawet Ewa zachwycała się tym sposobem czytania, nazywając go interpretacją.
– No mówiłam, że skurwysyn! – Hanka krzyknęła triumfalnie. – Zostawił ją jak amen w pacierzu, mówię ci.
– Też tak myślę.
– Kryśka, ale ona nie napisała, co tam będzie sama robić. Co ona tam będzie robić? Sama jak palec w bucie? Musi wracać, koniecznie musi wracać! Słyszysz? Musisz jej kazać wracać i to natychmiast. Mieszkanie może sprzedać, zostawił jej przecież, tak? Jeszcze dziś do niej napiszesz!
– Sama napisz, jak taka mądra jesteś – zdenerwowała się Krystyna – czemu ja mam pisać?
– Nie do mnie napisała, tylko do ciebie! Ona mi się nie zwierza, nie jestem godna zaufania – głos Hanki niebezpiecznie zadrżał. – Ciebie uważa za siostrę, nie mnie. Ty musisz jej napisać, ciebie posłucha, ja się dla niej i dla ciebie w ogóle nie liczę.
– Jezusie, Hanka! Pieprzysz jak poparzona, jak by mój Zbyszek powiedział. Czy ty słuchasz tego, co mówisz? Jak do ciebie przyjść po radę, jeśli ciągle jesteś rozżalona i w pretensjach? Ty nie doradzasz, ty wymuszasz i narzekasz. Kto to wytrzyma?
– Jak ja nie mam mieć pretensji? Ty byś była inna? A mi kto doradzi? Kto mnie pocieszy?
– A czy ty potrzebujesz pocieszenia? Wszystko ci się dobrze układa, mąż dobry, zaradny, dzieci w Warszawie, kariery robią. Oj, Hanka, nie narzekaj, nie narzekaj…
– Tak, masz pewnie rację, powinnam się cieszyć. Mąż dobry, zaradny, pieniędzy nam nigdy nie brakowało, ale porozmawiać nie mam z kim. Karola nie interesują żadne sprawy. Tylko praca, dobry obiad i praca. Wiesz, że my ze sobą już w ogóle nie rozmawiamy? Gdybym rano nie wstała, to by pewnie zauważył dopiero przy obiedzie, gdyby go nie dostał. Wtedy by się zainteresował, czemu go nie dostał. – Krystyna nie wiedziała, co powiedzieć. Hanka nigdy przedtem jej się nie zwierzała. Czyżby coś się złego działo, że postanowiła zrobić to teraz?
– Może to tylko chwilowy kryzys? Wiesz, tyle lat jesteście razem, może czasem trzeba od siebie odpocząć?
– Chciałaś powiedzieć: odpocząć od ciebie? Czyli ode mnie? Może masz rację, trudny mam charakter, sama wiem, ale Karol odpoczywa tak ode mnie już od … kilku lat. Nie mogę z nim nawet pomówić o Jurku, on nic nie chce słyszeć.
– A co u Jurka? Przecież siedzi u Joli, ma dobrą pracę, sama mówiłaś.
– Już nie siedzi u Joli – westchnęła Hanka – wyprowadził się.
– O! Usamodzielnił się? I to cię martwi? No coś ty, Hanka, powinnaś się cieszyć, chłopak dojrzał nareszcie.

95.

– Jakie tam dojrzał! – Hanka przerwała jej z rozdrażnieniem. – Wyprowadził się, zamieszkał u jakiegoś chłopaka, tam u niego prawie melina! Jola go odnalazła i pojechała zobaczyć, co się dzieje. W całym pokoju pełno butelek po wódce, smród taki, że oddychać nie ma czym, ten kolega to jakiś kryminał. Zaczął Jolę obmacywać, ale Jurek jeszcze nie stracił do końca rozumu, bo ją obronił, ale zaraz potem wygnał. Do pracy przestał chodzić, wygląda jak ostatnia łachudra, tak Jola mówi.
– Jezus Maria! Hanka, coś trzeba zrobić! Trzeba gówniarza stamtąd zabrać i to natychmiast!
– Zabrać? Jak? Pełnoletni jest. Joli dowodem przed nosem machał, gdy ją z tego mieszkania wyganiał. Jak mam go do domu ściągnąć? To nie dziecko. Przez kolano go nie przełożę, lania nie spuszczę. Dorosły jest. – Hanka znowu zaczęła płakać, tym razem Krystyna nie przerywała. Kto by pomyślał, że to idealne życie Hanki nie jest wcale takie idealne? Kłopoty dzieci to najgorsza rzecz, jaka może się przydarzyć rodzicom. Ich matka miała rację, gdy to mówiła. Miała rację, nie ma co. I to nieważne czy dzieci dorosłe, czy małe. Z małymi jeszcze pół biedy, najgorsze to te dorosłe, z dowodem w kieszeni. Małemu przetrzepiesz tyłek, zabierzesz kieszonkowe czy nie pozwolisz wyjść z domu i spokój. Co zrobić z dorosłym? Co Hanka może zrobić z dorosłym Jurkiem?
– Słuchaj, Hanka, Warszawa to duże miasto, może Jola znajdzie kogoś, kto jej podpowie, co robić?
– Ale co można zrobić? Krystyna! Dawniej, gdy ktoś nie pracował, to mówili, że niebieski ptak i do roboty milicja sama goniła, a dziś? Człowiek sam decyduje, pracować czy nie. Nikt nikogo do roboty nie przymusi. Wasza Aśka alimenty powinna płacić, a płaci? Nie i nie będzie, a najgorsze, że nikt jej nie zmusi, żeby płaciła, bo bezrobocie. To samo z Jurkiem. Ma prawo robić, co chce.
– A z czego żyje? Przecież musi jakoś zarabiać na jedzenie?
– Jola wykupiła mu obiady w jakimś barze. Tak załatwiła, by jadł na miejscu, sam, bo się bała, że będzie wynosił temu kryminaliście. A tak to chociaż raz dziennie się naje – Hanka znowu zapłakała – ale coś mi się wydaje, że same obiady mu nie wystarczą. Boję się tylko, by do więzienia nie trafił. Przecież oni muszą jakoś pieniądze zdobywać. A jak zdobywają, skoro nie pracują? Chciałam, by Karol mu co miesiąc parę groszy posłał, ale go tylko zdenerwowałam. Dla niego Jurek już nie istnieje, tak powiedział. Tylko Jola jest godna zaufania, Jurek sam siebie skazał na przegraną. I jeszcze powiedział, że jak go w końcu zamkną, to nawet na adwokata złamanego grosza nie da, a w ogóle to wszystko to moja wina, bo go za bardzo rozpieszczałam.
– Ty go rozpieszczałaś? A on gdzie był? Kto gówniarzowi małego fiata kupił na osiemnaste urodziny? Ty? Jest tam gdzie ten twój Karol? Dawaj go do telefonu, zaraz mu wygarnę, co myślę! Dopóki synek się dobrze uczył, to był cacy. Drogie prezenty i inne duperele, a gdy zawiódł oczekiwania tatusia, to już przestał być ukochanym synkiem? To na tym polega rola ojca? To tak ojciec powinien robić? To swołocz jest, nie ojciec i ty mu to ode mnie powtórz! – Krystyna, myślałam, że może ty byś ze mną do tej Warszawy pojechała? Jurek zawsze się ciebie bał. Może jak by ciebie zobaczył, to by ze mną do domu wrócił? – Krystyna głośno wypuściła powietrze z płuc. No tak, biedny Juruś boi się ciotki hetery, więc może by tak tą heterą postraszyć i do domu go ściągnąć? Aż to śmierdziel jakiś. Ciotki się boi? A co mu ta ciotka złego kiedy zrobiła?

96.

– Przecież wiesz, że nie mogę. Ewa pracuje, Zbyszek też, kto Jagodą się zajmie?
– Tak, tak, rozumiem, sama nie wiem, czemu cię o to poprosiłam, masz swoje sprawy. – Głos Hanki, zgaszony i pozbawiony zwykłej energii wywołał w Krystynie znowu poczucie winy. Sama już nie wiedziała, co jest gorsze, Hanka wojująca i w pretensjach, czy Hanka przypominająca zbitego psa.
– Czekaj, Hanka, może Zbyszek by z tobą pojechał? Ma jeszcze parę dni zaległego urlopu, a i tobie raźniej by było mieć chłopa u boku. Wiesz, jaki Zbyszek jest. Nikt do niego nie podskoczy, a sama mówiłaś, że ten kolega to kryminał jakiś. Co my we dwie byśmy poradziły?
– Myślisz, że Zbyszek by pojechał? – Hanka ożywiła się. – Boże, Krystyna, to jeszcze lepiej! Zbyszka każdy się boi, a Jurkowi on zawsze imponował! Jak by tak się zawziął, to by go do domu przywlókł!
–Też tak myślę.
–To kiedy go zapytasz?
– Jak to kiedy? Gdy z pracy przyjdzie.
– Dobrze, to dobrze. Krystyna, ja pokrywam wszystkie koszty. Zbyszek grosza nie wyda na nic, powiedz mu o tym – mówiła gorączkowo, jakby bała się, że siostra zaraz wycofa się ze swojej propozycji. – Przenocujemy u Joli, a ja za wszystko płacę.
– Dobrze, powiem. Nie martw się na zapas. Wszystko się jakoś ułoży, zobaczysz.
– Wiem, ale to tak trudno. Ty masz dobrze, dobrze dzieci wychowałaś. Są przy tobie, widzisz, jak sobie życie układają, masz na nie wpływ, Zbyszek by za ciebie w ogień poszedł, Ewa też. Wnuczka rośnie, a ja… Tak cię zawsze pouczałam, a teraz widzę, która z nas miała rację, trzymając dzieci przy sobie.
– Nie gadaj głupstw, jak je przy sobie trzymałam? Samo jakoś tak wyszło i też mam kłopoty, nie wiadomo, co z Jagódką będzie.
– Dobrze będzie, dobrze. Dzieci przy tobie, wnuczka przy tobie, a moje dzieci gdzieś tam w świecie. Żeby tylko Jurek do domu wrócił, to może jakoś się wszystko ułoży. On młody jeszcze, wszystko przed nim. Muszę już kończyć, Karol wrócił z pracy, trzeba obiad podać. Zadzwonisz, jak porozmawiasz ze Zbyszkiem?
– Zadzwonię, nie martw się.
– Krystyna! – Hanka zawahała się na moment. – Ja bym nigdy twoich dzieci nie zostawiła tylko dlatego, że biedne. Wiesz o tym, prawda? Wiesz?
– Wiem, Hanka, wiem.
– I napisz do Zosi, żeby do domu wracała. Tu u nas niech mieszkanie kupi. Co ją tam trzyma? Nie ma nikogo, nawet teściowej, bo co, ma teściową? Sama powiedz?
– Dobrze, napiszę. A może ty chcesz sama jej to napisać? Zosia się ucieszy.
– Nie, ty napisz. Ja bym znowu ją tylko zdenerwowała. Wiesz przecież, że żadna ze mnie dyplomatka. Nie umiem spokojnie, zaraz wszystko z grubej rury wygarniam. Niech ona do nas wraca. Napiszesz jej tak?
– Napiszę, nie martw się i zadzwonię.
Gdy Hanka odłożyła słuchawkę, Krystyna wyjęła z szuflady napisany do Zosi list. Co miała Hance powiedzieć? Że nie czekała na jej rady i napisała ten list wcześniej? Tylko by ją zdenerwowała. Może Hanka miała rację? Czy one jej potrzebowały? Zawsze ukrywały przed nią swoje sprawy w obawie, by nie zechciała ich rozwiązywać. Gdyby nie zadzwoniła, nie dowiedziałaby się o liście od Zosi.

97.

Po co jej dodatkowe kłopoty? Sama ma ich dosyć. Ten Jurek wpędzi ją przedwcześnie do grobu. Co się z nim stało? Jeszcze nie tak dawno najlepszy uczeń w klasie, a potem klapa. Groźba powtarzania roku, matura ledwo zdana, kto wie, czy nie po protekcji ? Jola była zupełnie inna. Samodzielna, mądra, rozsądna. Już samo to, jak dbała o brata, dobrze o niej świadczy. Trzeba będzie namówić Zbyszka, by pojechał z ciotką do tej Warszawy, zwłaszcza, że nie będzie musiał opłacać podróży. Może i Zbyszkowi ta wyprawa dobrze zrobi? Oderwie się choć na moment od sprawy rozwodowej, a i ciotce pomoże. Ale czy Jurek z nimi wróci? Wprawdzie zawsze bał się Zbyszka jak ognia, zapatrzony był w niego jak w obraz i chciał być tak silny jak on, ale czy to się nie zmieniło? Czy starszy kuzyn nadal mu imponuje? Ano, to się zobaczy, ale Zbyszek powinien pojechać. Pewnie popsioczy trochę, bo perspektywa wspólnej podróży z ciotką Hanką nie sprawi mu przyjemności, ale jak mus, to mus. Rodzina musi sobie pomagać. Bo jak nie rodzina, to niby kto? Po to się ma rodzinę, by w trudnych chwilach się na niej oprzeć, a na ciotkę właśnie taka trudna chwila przyszła. A do Zosi list trzeba wysłać jak najprędzej, może nawet dziś. Po co ma tam wśród obcych marnieć? Do domu niech wraca. I to jak najszybciej.
Gdy Alina wtargnęła do jej pokoju, Ewa się zdenerwowała. Nie dość, że musiała się z nią użerać w szkole, to jeszcze teraz, w domu, musi jej dotrzymać towarzystwa, a przecież miały z Kaśką posiedzieć spokojnie przy winie. W dodatku Alina była już nieźle wkurzona i wszystko wskazywało na to, że przyszła, by przed Ewą się wyżalić i wyrzucić, co jej na wątrobie zalega. Pewnie znowu szło o Makarego. Może nie udało jej się go namówić na kolejną wspólną eskapadę lub powiedział coś uszczypliwego i przez cały wieczór będą z Kaśką wysłuchiwać zrzędzenia Aliny, barwnie okraszonego podwórkową łaciną. Alina rozsiadła się wygodnie i zaczęła się upominać o wino, którego Kaśka skwapliwie jej nalała w nadziei, że podchmielona koleżanka Ewy da popis swojej niesamowitej polszczyzny, o której tyle słyszała.                                                                                                                                              – Co, popsułam wam spotkanie? – zaczęła Alina zaczepnie.– Nie myślę przepraszać, już dawno powinnaś mnie zaprosić, bym poznała twoją przyjaciółkę – zwróciła się do Ewy.                – Alina jestem. – Wyciągnęła dłoń w kierunku Kaśki. – Gdybyś nie wiedziała, w co wątpię, razem pracujemy.                                                                                                                                       – Bardzo mi miło. Ewa często o tobie opowiada, już dawno chciałam cię poznać, więc świetnie, że przyszłaś – Kaśka przyjaźnie podjęła dyskusje, taksując Alinę wzrokiem. W duchu przyznała Ewie rację, Alina była piękna.                                                                                                                                 – Dobrze, że chociaż jedna z was się cieszy. – Spojrzała spod byka na Ewę.                                           – Oj, przestań! Ciągle się czepiasz. Co powinnam robić, skakać z radości pod sufit? Pij wino, zobacz, ile tego naniosła, można z powodzeniem upić pułk wojska. – Przez chwilę milczały, jakby się zastanawiając, co by tu można powiedzieć, by nikogo nie urazić.                                            – Nie spytasz, czemu przyszłam?                                                                                                                          – Nie, ale ciekawi mnie, jak tu trafiłaś? Drałowałaś taki kawał na pieszo?                                              – A jak? Samochodu nie mam, co, Makarego miałam prosić? Skurwysyn jeden, nawet gdyby miał czas, to by mnie nie podwiózł. Chociaż, czekaj! Gdybym powiedziała, do kogo się wybieram, to kto wie. – Kaśka nastawiła uszu. Wreszcie spełnią się jej marzenia i będzie mogła poobserwować Alinę w akcji. Wysłuchiwać relacji Ewy to nie to samo, co usłyszeć osobiście, a z tego, co mówiła Ewa, wnioskowała, że było czego słuchać.
98.

– Mogłaś mi powiedzieć. Przecież bym cię zabrała ze sobą – Ewa nie dawała za wygraną, chcąc wyjaśnić sytuację.
– Nie mogłam, bo nie wiedziałam, że przyjdę. Długo się namyślałam, nie wiedziałam, co mam robić.                                                                                                                                               – Ty nie wiedziałaś, co robić? – Ewa spojrzała na nią szczerze zdziwiona. – Jesteś najbardziej zdecydowaną kobietą na świecie, więc co się musiało stać, żeś raptem taka niezdecydowana jak panna w noc poślubną?
– Ty to masz porównania! Panna niezdecydowana w noc poślubną? Kobieto, o jakich ty czasach myślisz? Co ci się śni? Średniowiecze? Która panna czeka dziś do nocy poślubnej?– zaśmiała się. – Poczęstujecie mnie tym winem czy nie? Muszę się dzisiaj napić. Kaśka nalała wina i podała Alinie, która nie czekała na nikogo z toastem.
– No to co się stało, powiesz? – zaczęła Ewa. Już od początku tej niespodziewanej wizyty podejrzewała, że wydarzyło się coś, co wyprowadziło koleżankę z równowagi. Od kilku dni zachowywała się jakoś inaczej, nawet Makarego zostawiła w spokoju, co jej się do tej pory nigdy nie zdarzało.
– Nie wiem, jak to powiedzieć – zaczęła – chociaż muszę z kimś o tym pogadać. Noszę się z tym zamiarem od kilku dni, ale… same rozumiecie, to nie takie łatwe. Mam nadzieję, że ty jesteś taka sama jak Ewka – spojrzała na Kaśkę – głęboka i niema jak studnia?
– No coś ty!– oburzyła się Kaśka. – Jeśli masz wątpliwości, to mogę przecież wyjść.
– Daj spokój! Co z ciebie taka obrażalska pinda? O człowieka chodzi, więc muszę wiedzieć, z kim mówię. Pociągnęła spory łyk wina i podstawiła Kaśce kieliszek, by napełnić go ponownie. Widać było, że albo jest przygnębiona, albo bardzo dobrze gra rolę, którą sobie narzuciła.
– O człowieka? Alina, mów wreszcie, co się stało. – Ewa zaniepokoiła się na dobre. O jakiego człowieka może chodzić Alinie? Czyżby dyrektor, z którym od dawna miała na pieńku, znowu sprawił jej przykrość? Ale czy Alina przejęłaby się czymś takim? Kłóciła się z nim od lat, świetnie się przy tym bawiąc. Ewa czasami współczuła dyrektorowi, z Aliną nie miał szans, zwłaszcza, że – w przeciwieństwie do Aliny – nie odznaczał się wybitnym intelektem, więc nie miał najmniejszej szansy na wygraną. Nie był przy tym kimś na tyle mściwym, by wykorzystywać zawodowe zależności. Poza tym Alina nie bałaby się mówić, gdyby chodziło o niego. Cóż to musiałaby być za wiadomość?
– O Makarego mi chodzi, a o kogo innego bym się mogła martwić? – Alina zaczęła następny kieliszek wina.
– Przepraszam, że się wtrącam, ale Makary to ten wasz kolega z pracy? – Kaśka spytała powodowana coraz większą ciekawością. – Podobno przystojny gość i bardzo inteligentny.
– A co? – Alina mrugnęła porozumiewawczo – Ewa ci o nim opowiadała? Czyżby się nim wreszcie zainteresowała i zauważyła jego zalety? Mam rywalkę?– zaśmiała się?
– Rany! Alina! Znowu zaczynasz? Możesz przejść do rzeczy?– Ewa wiedziała, że nie może dopuścić do pyskówek z Aliną, bo nie skończą się one niczym dobrym. – Powiesz wreszcie, o co w tym wszystkim chodzi?
– A powiem, powiem. Czemu nie… Pamiętasz, jak cię namawiałam, byś ze mną pojechała do Szczecina? Zakupy, spacery, kino i inne pierdoły?
– No pewnie, nie mogłam wtedy, bo Jagoda była chora.
– Ty nigdy nie możesz – Alina czknęła głośno – to Jagoda chora, to zeszyty do sprawdzania, to brat wyjechał…A ja się wtedy tak zdenerwowałam, że pojechałam sama.

99.

Czułam, że muszę wyjechać choć na kilka godzin, zwłaszcza że Makary też wtedy do Poznania jechał, o czym dowiedziałam się przypadkowo kilka dni wcześniej… Wiecie, taka kilkugodzinna ucieczka, chęć zmiany, przerwanie monotonii…, jak zwał, tak zwał. Brakowało mi powietrza, przestrzeni. Myślałam, że się tu uduszę. Pomyślałam sobie: Ewka ma rodzinę, dziecko, fajnego faceta, a ja? Znowu mi się nie udało z Makarym. Zbył mnie, niby grzecznie, ale stanowczo. Tak jakoś mi się ciężko zrobiło na duszy. Nie wiem, który to już raz… I pojechałam. Przyznaję, miałam nadzieję, że gdzieś tam się z nim spotkam i może na neutralnym gruncie, z daleka od szkoły ujrzy we mnie kobietę?
– Czemu tyś się tak na tego Makarego uwzięła? – Ewa nie wiedziała, jak ma ją pocieszyć. Potrafiła sobie wyobrazić samotność Aliny, ale nie rozumiała, czemu koleżanka wybrała kogoś, kto się od niej po prostu opędza.
– Nie przerywaj! Niech dokończę! Włóczyłam się po mieście prawie pół dnia, a potem poszłam do kina. Nawet nie pamiętam, jaki to był film, bo… Siedział ze dwa rzędy przede mną. Na początku sobie pomyślałam, że nareszcie trafiła mi się okazja i będziemy mogli porozmawiać poza szkołą, że zobaczy, jak potrafię się świetnie bawić, jakie mam poczucie humoru, itepe, itede, rozumiecie? Zaciekawiło mnie, z kim on tam przyszedł, bo gdyby to była jakaś dziewczyna, to mogłabym zrozumieć jego obojętność, ale wcale bym nie zrezygnowała. Ewka mnie zna – zwróciła się do Kaśki – kłopoty są po to, by je pokonywać.
– I prawidłowo, tak powinno być… – Kaśka chciała wyrazić swoją aprobatę.
– Czekaj, niech dokończę! Obok niego siedział facet! – krzyknęła. – Młody, przystojny facet. Rozumiecie? – Alina sięgnęła po butelkę z winem. Ewa nie wiedziała, co odpowiedzieć. Właściwie to o co tej Alinie chodzi? Rozpacza, bo w kinie Makary był z kolegą? To lepiej by było, gdyby go zobaczyła z inną kobietą? Wtedy dopiero by walczyła?
– Poczekaj – Kaśka postanowiła wyjaśnić sytuację – czy ty może sugerujesz, że ten wasz kolega gustuje w panach? Dobrze to zrozumiałam?
– O, inteligentna jesteś! – ucieszyła się Alina. – Tak, właśnie tak to miałaś zrozumieć – przytaknęła. Ewę nieco oszołomiło rozumowanie dziewczyn. Tego się po Alinie nie spodziewała. Czyżby była zdolna rzucić takie podejrzenie na Makarego tylko dlatego, że nie jest nią zainteresowany? Czy to możliwe? Nigdy by nie podejrzewała Aliny o mściwość.
– Alina – zaczęła – co ty bredzisz? Siedział z kolegą, więc myślisz, że … A sama mnie prosiłaś, bym z tobą wtedy pojechała. Gdyby nas ktoś w tym kinie zobaczył, to też by pomyślał, pomyślał tak jak ty? Daj spokój. Pogódź się z tym, że mu się nie podobasz. Znajdź sobie kogoś innego.
– Czy by sobie tak o nas pomyśleli? No niech się zastanowię – Alina zachichotała rozbawiona. – Gdybyśmy potem, po seansie, poszły do dyskretnej knajpki i rozmawiały, patrząc sobie w oczy, to pewnie by pomyśleli. A może nie? Ja pomyślałam. Ot, taka już jestem!
– Co robili?– Kaśka była wyraźnie podekscytowana. – Skąd to wiesz? Śledziłaś ich?
– A tak, śledziłam! – Alina warknęła zaczepnie. – Chciałam, żeby mnie zauważył. Rozumiecie? Niby to przypadkowe spotkanie w dużym mieście kolegów z pracy. Sytuacja aż się prosiła o wykorzystanie. Ale gdy ich zobaczyłam, zrozumiałam, że nigdy mu się nie spodobam, bo on jest homo!

100.

– To niemożliwe! – Ewę ogłuszyła ta wiadomość. – Makary to najbardziej męski facet, jakiego znam.
– A wyobraź sobie tego piździelca! – Alina otarła płynącą po policzku łzę. – Przecież to on zaczął. Adorował mnie, delikatnie, subtelnie, ale wyraźnie! Nie mogłam się mylić! Wszyscy to widzieli, nie tylko ja! A potem się po prostu zakochałam. Najzwyczajniej w świecie. Po co on to robił? Upokorzył mnie. Upokorzył jak nikt dotąd. I po co? – Alina pociągnęła zdrowo z kieliszka, w którym ukazało się dno. Podstawiła Kaśce kieliszek, który ta szybko napełniła i popukała się palcem w głowę.
– Kamuflaż? – podpowiedziała. – Pewnie w taki sposób oddalał od siebie podejrzenia. Zresztą, wcale się nie dziwię. Młody, przystojny, wykształcony, z tego co wiem – niebiedny. Czemu nie ma żadnej panienki, skoro te lgną do niego jak muchy do miodu?
– Ale czemu ja? – Alina nie dawała za wygraną.
– A co, wolałabyś, żeby Ewkę omotał? Przecież ona by się od razu załamała. A ty silna jesteś, niezależna, nie poddajesz się. To pewnie zdecydowało.
– Wcale bym się nie załamała. Wypraszam sobie. Poza tym nie wierzę w ani jedno wasze podejrzenie. Patrzyli sobie w oczy? Wyobraźcie sobie, że ludzie patrzą sobie w oczy, rozmawiając ze sobą, a może się mylę? – Kaśka zaniosła się śmiechem, kiwając przy tym z powątpiewaniem głową. Świetnie się bawiła. Alina sięgnęła po butelkę z winem i wlała sobie do kieliszka resztkę trunku, po czym przyjrzała się uważnie Kaśce, która nie mogła opanować chichotu.
– Ty, co tobie tak wesoło? A ty co tak siedzisz i siedzisz? Nie wracasz do tej swojej Szwecji? Nie bałaś się chłopa tam zostawić?
– To chłop mnie zostawił. Nie mam do kogo wracać.
– Zostawił? – Ewa popukała się palcem w głowę. – Jak on mógł cię zostawić, jeśli nawet nie wiedział, że uciekniesz. Chłopina wyszedł jak co dzień do pracy, a po powrocie stwierdził, że żonka umknęła w siną dal. Kaśka dyla dała i tyle! Nawet mu nie powiedziała, czemu wieje.
– List napisałam! – odburknęła Kaśka.
– List napisałam – przedrzeźniała ją Ewa – a ty co, przedszkolaczek? Jestem taka „mala”, „ mala”, śliczna, chimeryczna. Klękajcie narody, zwłaszcza skandynawskie. Co ci Szwedzi sobie teraz o nas, Polkach, pomyślą, co?
– Ty, a może on pedał jest? – Alina zwróciła się do Kaśki? – Teraz co drugi to homo. Moda taka.
– A skąd ja mam wiedzieć? Wy go lepiej znacie, pracujecie z nim przecież od lat. Jeśli widziałaś, jak się całuje z innym chłopem, to pewnie i pedał, bo który inny, normalny, by się całował?
– Nikt się z nikim nie całował! – wrzasnęła Ewa – nie wymyślaj swojej wersji wydarzeń. Alina uśmiechnęła się pod nosem, nie spuszczając Kaśki z oczu.
– O twoim mężu mówię, nie o Makarym! Może pedał, co? Jak to może być, żeby zdrowy, normalny chłop po kilku miesiącach żonę odprawił? Przecież ty, dziewczyno, jesteś jak… – Alina szukała przez chwilę właściwego słowa – jak łania, że tak rzeknę. Jak Jagna, co półdupkiem jednym orzechy łupała! O! Mam! – wrzasnęła – jak polska Walkiria! Tak, tak, słowiańskie wydanie Walkirii, tylko nie takie grube. Walkiria miała rogi? – zaczęła się głośno zastanawiać. – Chyba miała, w operze chyba z rogami na łbie śpiewa, zresztą, czort bierz rogi. Tak, to właściwe porównanie. Walkiria! Przecież oni, ci ze Skandynawii, lubią taki dorodny materiał. Czemu ten twój nie lubi, co? Zastanawiałaś się kiedy? Może taki z niego chłop jak i z Makarego?

101.

– E tam! – Kaśka machnęła lekceważąco ręką. – Już prędzej inną panienkę sobie przygruchał. Zwłaszcza, że się koło niego kręciła.
– Kręciła albo i nie kręciła. Świetny to by był kamuflaż, jak powiadasz. Niby wszystko w porządku, bo żonaty, ale żona nawiała do Polski. On zdruzgotany, nie chce się z inną wiązać… – Alina przedstawiła naprędce cały scenariusz wydarzeń.
– Ale po co miałby to robić? W Szwecji podchodzą do tematu inaczej, nie tak jak u nas. Taki Makary na ten przykład. Nauczyciel, wychowawca, niby autorytet, a tu taki cymes, kocha inaczej. Jak ktoś taki może uczyć w szkole i to w takiej małej mieścinie? To co z tego, że inteligencja mu aż uszami wycieka? Niemoralnie się prowadzi, nie wiesz? Możesz być kanalia, ale żonę masz i wszystko jest jak ma być. A to, że tę żonę dwa razy dziennie pasem po grzbiecie bijesz? To nikogo nie obchodzi. Ale Lasse? Po co miałby się z tym kryć?
– To nieważne, jak tam u niego do tych spraw podchodzą – Alina nie dawała za wygraną – ale jak ON do tego podchodzi. To jest najważniejsze. Nie uważasz? Może on sam nie mógł się z tym pogodzić i starał się ze wszystkich sił, ale mu nie wyszło? Czemu cię nie szuka? Normalny mąż by szukał, a ten siedzi jak mysz pod miedzą, czy to nie dziwne?
– Dziwne, bo mysz pod miotłą siedzi, nie pod miedzą. A co do Lassego, to niemożliwe. – Kaśka stanęła po stronie męża. – Nie zapominaj, że żyłam z nim kilka miesięcy. Żaden z moich dotychczasowych narzeczonych nie miał takiego temperamentu. Żaden homo nie mógłby się aż tak zakamuflować.
– Nie ma już wina? – Alina była wyraźnie zawiedziona.
– Nie ma, a na nas już czas. – Kaśka wyciągnęła w jej kierunku rękę.– Zamówimy taksówkę i jedziemy. Już późno. Muszę jeszcze zajrzeć do matki. Mój Lasse homo nie wiadomo? Aleś wymyśliła, dobre sobie. – Zawiesiła Alinie torebkę na ramieniu i obie chwiejnym krokiem zwróciły się w kierunku drzwi. Ewa nie zatrzymywała ich, miała już dość tej wizyty i cieszyła się, że wreszcie się kończy.
– Może to i dobrze, że taksówką pojedziemy, bo jakby mnie tak ubzdryngoloną w tym świętojebliwym miasteczku zobaczyli, to kto wie… Może spełniłoby się największe marzenie naszego dyrektora i mógłby mnie wypierdolić na bruk za niemoralność, a tak nic z tego… Tylko pamiętajcie – pogroziła palcem – nikomu ani mru-mru o Makarym. Niech się tam w krzakach obściskuje z kim chce, ode mnie nikt się tego nie dowie. I od was też nie. Morda w kubeł! Pamiętajcie!
– Dobra, dobra, zbierajmy się. Taksówka stoi pod domem, licznik bije.
– Do jutra, Ewka. – Alina pomachała jej ręką i obie z Kaśką wyszły z domu.
Ewa pokiwała tylko z naganą głową. Co Alina znowu wymyśliła? Znalazła wytłumaczenie obojętności Makarego? Ewa wiedziała, że jest zdolna do zrobienia komuś świństwa, zwłaszcza, gdy chodziło o jej interesy. Kilka razy przyłapała ją na wyolbrzymianiu spraw i drobnym przeinaczaniu prawdy, które nazywała własną interpretacją. Czyżby kłamała i teraz? Ale po co? Może w taki sposób chciała się zemścić na nim za brak wzajemności? Właściwie to miałoby ręce i nogi, ale czy Alina posunęłaby się do takiej perfidii? A ta jej teoria dotycząca Lassego już w ogóle kupy się nie trzymała. Właściwie to i Maćka można również posądzić o inne upodobania. Spotykają się już od roku i do tej pory nie próbował tej znajomości „zacieśnić”.

102.

Chociaż, czy tak naprawdę ona się jeszcze spotyka z Maćkiem? Ile czasu się już nie widzieli? Miesiąc? Przez ten czas do niej nie dzwonił ani nie przychodził, przed domem nie widać było jego samochodu. Może wyjechał? Ale do tej pory zawsze o tym wiedziała i dzwonił nawet wtedy, gdy nie było go w domu, więc co się zmieniło tym razem? Może to ona powinna zadzwonić pierwsza? Gdyby zachorował, zadzwoniłaby czy nie? Miałaby wtedy jakieś obiekcje? A jeżeli on nie chce, żeby dzwoniła? Może po prostu już go znudziły te spotkania? Co zrobi, gdy usłyszy, że nie chce z nią rozmawiać? Nieuczciwa kanalia! Tchórz. Nie ma nawet odwagi, aby zerwać. Zerwać? Zastanowiła się przez moment. Właściwie to co niby miałby zrywać? Przecież niczego nie deklarował, niczego nie obiecywał, a i ona za słodka nie była. Zawsze naburmuszona i w złym humorze, żeby nie myślał, że jej na nim zależy, chociaż przecież zależy i to jak! Dopiero teraz wie, że zależy, ale co jej po tej wiedzy? Może gdyby wcześniej okazała, że nie jest jej obojętny, nie odszedłby bez słowa? Znów coś sknociła, jak zwykle. Zawsze coś knociła. Nie potrafiła się zmienić. Przyjdzie jej życie spędzić w samotności, bo nikt z nią nie wytrzyma. Dobrze, że ma Jagodę. Dzięki niej chce się żyć. Szkoda tylko, że z Maćkiem tak wyszło, a raczej nie wyszło. Fajny facet, fajny pod każdym względem. Cóż, widać nie dla niej ktoś taki. Zresztą, sama mu się nie dziwi, gdyby była na jego miejscu, nigdy by na siebie samą nie spojrzała. Wokół jest tyle ślicznych, młodych dziewcząt, a on… I tak poświęcił jej tyle czasu, powinna mu być wdzięczna. Szkoda tylko, że nie wyjaśnił sytuacji i nie powiedział ostatniego słowa. A może teraz siedzi gdzieś i śmieje się w kułak z głupiej baby, która zaczęła mieć jakieś nadzieje. Nadzieje? Boże! Ależ to staroświeckie. Staroświeckie, żałosne i śmieszne. Niech to szlag! Do nikogo nie będzie dzwonić, niech się dzieje co chce! Ludzie nie z takimi rzeczami się godzą, więc i ona przejdzie nad tym do porządku dziennego. Nie ma innego wyjścia. Jak to dobrze, że nie zwierzyła się jeszcze Kaśce, dzisiaj wypiła tyle wina, że pewnie by się wygadała. Alina miałaby używanie! Cholerne baby! Przez nie prawie nie widziała się dziś z dzieckiem. Mała zasnęła, a ona nawet nie miała kiedy poczytać jej bajki na dobranoc. Jutro to nadrobi. I niech cholera weźmie Maćka i te jego zaloty. Żyła bez nich trzydzieści lat, będzie żyć nadal.

103.

– I Jurek z wami przyjechał? – matka wypytywała Zbyszka o szczegóły jego podróży
do Warszawy.
– Przyjechał, ale coś mi się zdaje, że on tu długo nie zabawi. Pójdzie w długą, że się tak wyrażę.
– W jaką długą? Co ty mówisz? – Krystyna nie bardzo zrozumiała.
– O rany! Mamo! Mówię tylko, że według mnie, Jurek nie posiedzi za długo w domu. Żebyś zobaczyła to jego towarzystwo! Dziesięć lat za samą gębę można dać. Znaleźliśmy go w melinie. Brud, smród i ubóstwo! Ciotka o mało nie zemdlała. Na stole pełno butelek, Jurek pijany w pościeli z jakąś babką. Była tak samo brudna jak ta pościel. Ciotka zaczęła płakać, a on nas nie poznał.
– Czekaj, czekaj, z jaką babką? To teraz jakaś stara go złapała? – Matka nie od razu zrozumiała sedna tych słów. Zbyszek westchnął ciężko, patrząc na nią. Też z nią ciężka przeprawa, trzeba wszystko po dziesięć razy tłumaczyć, bo od razu to nie zrozumie.
– Ty mi tu nie wzdychaj – zdenerwowała się – tylko mów po ludzku!
– Z jakąś kobietą leżał na kanapie w pościeli, a właściwie w takim barłogu i zabierał się do rzeczy, że tak powiem.
– Jezus Maria! – Napierska zerwała się ze stołka. – I Hanka to widziała?
– No pewnie, że widziała. Weszła tam przecież razem ze mną, choć prosiłem, żeby poczekała, bo jak zobaczyłem, co to za dom, to już wiedziałem mniej więcej, co można tam zobaczyć. Ale gdzie tam! Ciotka jest uparta jak muł, nawet myśleć o czekaniu nie chciała.
– No i co? Jak zobaczył matkę, to co?
– Na początku nic. Ta ździra zaczęła się drzeć, a ten lump, właściciel mieszkania, rzucił się do mnie do bicia. Stłukł butelkę i prosto do mnie. Na szczęście ledwo na nogach się trzymał.
– Jezus Maria! Trzeba było uciekać! Niech by sobie Hanka policję wezwała. Po co ja ciebie tam posłałam? – zaczęła lamentować.
– Spokojnie! Co z mamą? Przyfanzoliłem facetowi w twarz, że się kopytami nakrył i grzecznie odczołgał się do swojego kąta. Wtedy Jurek mnie rozpoznał. Zwlókł się z wyra i dalej w gościnę zapraszać, matkę po rękach całować. Ciotka tylko płakała. Uspokoić się nie mogła. Nawet jej tą swoją dziwę próbował przedstawić.
– Ale przyjechał z wami? Może już w domu zostanie? Przecież sam mówisz, że w melinie mieszkał, to w domu przecież ma lepsze warunki.
– Rany, mamo! Ale mama niedzisiejsza jakaś! Jurek to meliniarz! On lubi tę melinę,
a przyjechał z nami, bo się mnie przestraszył zwłaszcza po tym, co zrobiłem z kumplem. Bał się po prostu, że go zleję. Nie czekaliśmy nawet, by wytrzeźwiał. Naciągnął na grzbiet jakieś lumpy i taksówką zatarabaniliśmy go na dworzec, nawet do Jolki nie jechaliśmy. Zresztą, on z Jolką nie ten tego. Strasznie na nią narzekał.
– Narzekał? – Napierska nie kryła oburzenia – dziewczyna wzięła go do siebie, pomogła jak potrafiła, znalazła pracę, mieszkanie… Co jeszcze powinna zrobić? Oddawać mu połowę swojej wypłaty? Wtedy byłby zadowolony?

104.

– No coś w tym rodzaju. Ale przy okazji się wydało, że Jola też nie najlepiej sobie radzi.
– Co? Co ty gadasz?! Bzdury jakieś! Jurek jest zazdrosny i tyle! Dziewczyna wyuczona, mądra, dobrze zarabia. Czego on chce?
– Chyba jednak coś w tym jest. Jola ma „narzeczonego”. Gdy przyjechaliśmy, on akurat u niej był. Fajny facet, przystojny, wprawdzie dużo od niej starszy, ale taki z klasą. Wie mama, spojrzy się na gościa i od razu się wie, że taki to garnitury na miarę u najlepszych krawców sobie szyje.
– No popatrz! Zawsze ambitna była. To się Hanka chyba ucieszyła?
– Czy ja wiem? Na moje oko to nie za bardzo. Tak jakby coś wyczuwała.
– Oj, Hance to nikt się nie podoba. Sam mówisz, że człowiek na poziomie, to czego się czepia? Że starszy? No i co z tego? Ważne, żeby uszanować umiał.
– Ale Jurek twierdzi, że on żonaty jest. To szef Jolki, właściciel tej firmy, w której ona pracuje. Do tego podobno żona coś podejrzewa i już kilka razy robiła Jolce jakieś nieprzyjemności czy coś w tym rodzaju. Zresztą, sama mama widzi, jak szybko wróciliśmy. Jolka przyjęła nas, a jakże, ale szczęśliwa nie była. Z początku myślałem, że to może przeze mnie, że jej nie w smak moje towarzystwo, ale ciotce też się na szyję z radości nie rzuciła. Ciotka to od razu zauważyła i tak jej z tym było jakby, za przeproszeniem, w twarz dostała. Jak tam jechaliśmy, to cały czas świergoliła jak to Jola nas ugości, jak to się na nasz widok ucieszy, ale potem jej mina zrzedła, aż mi jej się szkoda zrobiło. Wstyd normalnie, żeby matkę tak dzieci traktowały. Mówię mamie – wstyd. Nie ma się czym ciotka Hanka poszczycić, naprawdę, mówię mamie. No dobra, idę z Jagodą na spacer, bo niedługo mała zapomni jak jej ojciec wygląda.
Krystyna została sama, zastanawiając się nad słowami syna. Czy to wszystko możliwe? Jak doszło do takiej sytuacji? I to w rodzinie Hanki, która przez całe swojej życie wszystkich pouczała, a już w szczególności ją, Krystynę, jak dzieci wychowywać? I co? Jak sama swoje wychowała? Jej się czepiała, że Ewę za bardzo przy sobie trzyma, że to przez nią dziewczyna za mąż dotąd nie wyszła, bo się matki zostawić boi… A Zbyszek? Hanka zawsze miała coś na jego temat do powiedzenia. A to, że uczyć się nie chciał, a to, że z żoną w domu matki zamieszkał, co rozwodem się skończyło. Tak jakby to matki i siostry wina była, że mu się małżeństwo rozpadło. Ale Hanka swoje wiedziała, no i proszę. Dzieci Krystyny matkę szanują, są przy niej, a gdy im się krzywda dzieje, to są przy sobie. Jedno może liczyć na drugie, a u Hanki? I czemuż to ten Jurek w domu siedzieć nie chce? Skończyłby jaką szkołę, taki zdolny chłopak przecież… Zbyszkowi się nie udało, w szkole niezbyt dobrze sobie radził, ale czy to jego wina? Jednemu wszystko się udaje, a drugi musi o wszystko walczyć, ale jaki to wartościowy chłopak, pomyślała z dumą. A ręce ma złote jak mało kto. Czego się tknie, to wszystko naprawi, wszystko zrobi. Nawet Hanka ostatnio musiała przyznać, że takiego fachowca jak jej Zbyszek, to mało gdzie znaleźć można. I domu się trzyma, jak wszędzie pięknie porobił. Sąsiedzi zazdroszczą mu pomysłów. I co z tego, że nie magister? A która matka nie chciałaby, że jej dzieci magistrami zostały? Jak się Hanka śmiała, że Zbyszek tylko zawodówkę skończył? I co teraz o swoim Jurku powie? Co z tego, że zdolny i studia mógłby zrobić, jeśli teraz o niego z nim samym walczyć trzeba? Czy ten zdolny Jurek może choć stanąć przy jej Zbyszku? Przy Zbyszku mało kto stanąć może, bo tak porządnego człowieka rzadko kiedy się spotyka. A że całe życie pracować ciężko będzie? W ich rodzinie nikt się dotąd ciężkiej pracy nie bał. Co by to było, gdyby każdy tylko o lekką pracę zabiegał?

105.

Ale że też ta Jolka się w coś takiego wpakowała! Co za dziewucha paskudna! I ładna, i wykształcona, i przebojowa taka! Nie mogła to sobie innego chłopa przyhołubić? Po jaką cholerę jej ten żonaty? Żona gania, wyzywa pewnie, a ta i tak sobie nic z tego nie robi. Taki piękny ten jej żonaty fatygant? A Hanka? Ta to musi przeżywać. Syn, oczko w głowie, wyciągnięty na siłę z jakiejś meliny, a córka w objęciach żonatego faceta. Tyle się nagadała o fatalnej, życiowej pomyłce ciotki Kryśki, a tu masz, córka w ślady ciotki w te dyrdy poszła. Toż to musi być cios! Krystyna uśmiechnęła się mimo woli, by już po chwili kreślić znak krzyża na czole i piersiach. Boże, pomyślała, jaka ja jestem podła! Wybacz mi, proszę, ileż we mnie podłości. Jak można się cieszyć z cudzego nieszczęścia? Zresztą, jakie to cudze?
To nie cudze, tylko swoje, siostry przecież, czyli tak jak swoje własne. W takich właśnie chwilach człowiek poznaje samego siebie, stwierdziła. Dobra ze mnie siostra, pomyślała. Jeszcze nie tak dawno narzekała, że mimo siostry mieszkającej niedaleko, nie ma się przed kim wyżalić, ale czy przed nią Hanka mogłaby się wyżalić? Ledwo Zbyszek próg przekroczył, a ona już się cieszy z niepowodzenia Hanki i jej dzieci! I po jaką cholerę ta Hanka Jurka do Warszawy goniła? Trzeba było chłopaka w domu trzymać i na krok od siebie nie puścić, dopóki zawodu porządnego by nie zdobył. Od dziecka wszyscy widzieli, że chłopak był trudny, swoje chimery pokazywał na każdym kroku, ale do matki to nie docierało. Kto wie, czy już za późno na wychowanie nie jest? Karol też dobry! Obraził się na syna. Zostawił Hankę z tym całym bajzlem, niech sobie sama radzi, on się do niczego nie miesza. On zarabia! Klękajcie narody! Synek nie spełnił oczekiwań tatusia, więc jest zły. Już nie warto sobie nim głowy zawracać. Matka niech się martwi, wychowała łajdaka, to niech sobie sama radzi. A on gdzie był? Gdzie był, gdy ojcowskiej ręki chłopak najbardziej potrzebował? Pieniądze zarabiał, ale pieniądze jeszcze nigdy nikogo nie wychowały. I co? Na co mu teraz te wszystkie jego pieniądze? Te samochody? Komu je da? Kto je po nim przejmie? Obraził się na dziecko własne, wariat jakiś. Co to by było, gdyby wszyscy się tak na siebie obrażali? Rodzin by nie było, bo każdy byłby obrażony. Boże, żeby tylko ich rodzina jakoś przetrwała. Może Jola wyjdzie na swoje, zawsze cwana była, już wie, czego chce od życia i oszukać się nie da. Twarda z niej sztuka, podniesie się nawet z upadku. Ale z Jurkiem już trudniejsza sprawa. Ten jeszcze matce kłopotów narobić może, a i sobie życie zmarnować. Po chwili Krystyna przypomniała sobie o własnej sytuacji. Biadoli nad siostrą, a sama przyjmuje każdy dzień z Jagódką jak dar od losu, bo to wiadomo, co sąd zdecyduje? Nawet myśleć nie chce o tym, co zdarzyć się może. Zosia też znowu znaku życia nie daje. Widać, nie wszystko idzie po jej myśli, bo gdyby szło, napisałaby przecież. Wie, jak ona, Krystyna, się o nią martwi. Dzięki Bogu, z  Ewą kłopotu nie ma, bo cicha, spokojna, zrównoważona. Szkoda tylko, że nie ma przy niej nikogo, kogo mogłaby pokochać. Przez jakiś czas był ten Maciek, ale ostatnio w ogóle się u nich nie pokazywał, a i Ewa o nim nic nie mówiła. I mimo że Ewa nie należy do tych, co to się chętnie zwierzają, Krystyna widziała, że córka zmieniała się przy tym mężczyźnie, tak jakby promieniała, a teraz znowu była smutna.

106.

Może to i lepiej, że wszystko się samo rozwiązało? Co by było, gdyby Ewa się dowiedziała o nim i Aśce? Napierska nie chciała nawet się nad tym zastanawiać, chociaż sama musiała się przed sobą przyznać do pewnych nadziei związanych z tym człowiekiem. Początkowo miała mu za złe romans z synową, ale później…To porządny człowiek. Byłby dobrym mężem. Mógłby zagwarantować rodzinie bezpieczeństwo i oparcie. Kto wie, może znowu zszedł się z Aśką? A może przychodził do nich nie dla Ewy, ale po to, by się zorientować w sytuacji i donosić Aśce? Człowieka przecież do końca się nie pozna, nigdy nie wiadomo, kogo na co stać. No, jeśli tak, to lepiej, że to już się skończyło. Ewa jakoś to przeboleje. Może kiedyś spotka kogoś, kto ją pokocha? I kogo ona pokocha? Daj Boże, to przecież dobra dziewczyna, a samej iść przez życie to nie najlepszy pomysł. Przynajmniej nie wtedy, gdy się ma trzydzieści lat. W tym wieku człowiek powinien zaznać miłości. Może z tym Maćkiem jeszcze nie wszystko skończone? Czas pokaże. 
Brzuch zaczynał się wyraźnie zaznaczać pod bluzką, Aśka widziała go wyraźnie
i robiła wszystko, by jak najdłużej ukryć fakt, że jest w ciąży. Na szczęście koniec lata jak i nadchodząca jesień była dosyć chłodna i można było nosić już kurtkę. Byleby tylko przetrwać do kolejnej rozprawy, może tym razem ostatniej, myślała, to potem już jakoś będzie. Z Krzyśkiem nie zginie, a ten oszalał na punkcie dziecka. A tak się bała mu o nim powiedzieć! Kto by pomyślał, że on tak jest za dziećmi? Nawet całe mieszkanie już odmalował i wziął od siostry łóżeczko. Najgorsze, że matka się jakoś o ciąży dowiedziała. Jak ona to robi? Przecież Aśka nawet jeszcze u lekarza nie była, bo się bała, że się Zbyszek dowie i wykorzysta to przeciwko niej w sądzie, a matka i tak się dowiedziała. Przyszła spytać, czy to prawda. A co ona miała odpowiedzieć? Kłamać? Po co? Za kilka tygodni i tak się wszystko wyda, nie ma się co łudzić. Brzuch rośnie jak na drożdżach. A właściwie, może to i dobrze, że się dowiedziała? Może wreszcie przestanie się czepiać Krzyśka, że przychodzi do jej mieszkania? Przecież teraz nie będzie chyba odpędzać ojca od dziecka? „Biedne to twoje dziecko, oj biedne” – powiedziała. Biedne? A czemuż to? Jeszcze się nie urodziło, a już ma pokój dziecinny jak się patrzy i całą szufladę ubranek. O wszystko Krzysiek się postarał. A jakby z niej taka dobra babcia była, to by sama jeszcze co dzieciakowi kupiła, ale nie, wszystko tamtej, Jagodzie, ładuje. Mało to ludzie opowiadają, jak to Jagoda ubrana? I sukienki, i kurteczki… A z czego Zbyszek by to wszystko kupił? Musi matka dawać mu forsę. Ale to się niedługo skończy, niech tylko matka nowego wnuka zobaczy, a zmięknie, na pewno zmięknie. Już tym razem zachowywała się inaczej, nawet spytała, czy Aśka ma co jeść, a potem zaprowiantowała jej lodówkę. Aśka dałaby sobie głowę uciąć, że matce spodobała się dbałość Krzyśka o mieszkanie i te nowo pomalowane ściany. Żeby tylko się nie wydało, kiedy w sądzie rozprawa, bo matka gotowa do sądu jechać, żeby zobaczyć, jak się sprawy mają. Aśka instynktownie przeczuwała, że zasądzenie alimentów od Zbyszka jakoś się matce nie spodoba, a z tych pieniędzy, nawet najmniejszych, nie mogła teraz zrezygnować. Wprawdzie Krzysiek dwoił się i troił, żeby do domu pieniędzy nastarczyć, ale i tak było ich mało. Stałej pracy załatwić nie mógł, kombinował coś z kolegami na boku, żeby na chleb zarobić, ale różnie z tym bywało. Raz przynosił więcej, innym razem mniej, a takie alimenty to byłby stały przypływ gotówki.
107.
Zbyszek zawsze mało zarabiał, więc w sądzie skóry z niego nie zedrą, a ona przynajmniej na mleko dla dziecka będzie miała. Zbyszkowi się krzywda nie stanie, przy rodzinie jest, to zawsze mu łatwiej. Ewka braciszkowi z głodu zginąć nie da, a i mamusia rentę co miesiąc dostaje, Aśka pomyślała z niechęcią o Napierskich. Wredne babsztyle! Niech się cieszą, że im pozwala swoje własne, rodzone dziecko wychowywać! Nie należy jej się wdzięczność? Co by te starte dupy bez dzieciaka teraz robiły? Zapłakałyby się na śmierć, a tak – mają sens życia. A dzięki komu? Dzięki niej właśnie, to o co chodzi? Ona im pomogła, a teraz będzie odwrotnie, one pomogą jej wychować jej dziecko, zachichotała. Ostatecznie, wszystkie dzieci są nasze, zaśmiała się już głośno. Wyobraziła sobie Ewkę dzielącą się swoją wypłatą ze Zbyszkiem. No i nie będzie miała za co kupić nowych ciuchów. Nie będzie miała czym szpanować przed Maćkiem. Na wspomnienie Maćka o mało szlag jej nie trafił. Teraz już miała całkowitą pewność, że szwagierka prowadzała się z Maćkiem. Ktoś ich widział w jakiejś knajpce za miastem. Czyżby to był kolejny przypadek? Najpierw razem w cyrku, potem w restauracji? Aśka nie wierzyła w takie przypadki. Szybko przypomniała sobie, jak ktoś ją widział w dobrym samochodzie z fajnym facetem. Maciek jest fajnym facetem i ma dobry samochód. Poza tym już wtedy, gdy był jeszcze z nią, już za Ewką zaglądał. Co też on w niej widzi? Wprawdzie szpetna nie jest, ale i o urodę jej posądzać nie można. Taka szara myszka. Wolał Ewkę zamiast niej? Prychnęła pogardliwie, ależ doskonałego wyboru dokonał. I co? Myśli sobie, że wszystko jest w porządku? Wprowadzi Ewkę do swojego nowego domu, który meblował razem z nią, Aśką, i będą żyli długo i szczęśliwie? Ewka będzie się panoszyła w domu, który budował dla Aśki? Przecież tak mówił, sam dokładnie tak mówił, że to dom dla niej. Dla niej, nie dla Ewki, a teraz co? Jednak dla Ewki? Ewka będzie jeździła jego samochodem, zwiedzała z nim kraje, o których tyle jej nagadał? Najpierw ją wykorzystał, pokazał lepszy świat, obiecał inne życie, a teraz się na nią wypiął, a sam wziął sobie inną? Bo i ona też głupia, jak nastolatka, pomyślała o sobie. Mogła od razu w ciążę zajść, wtedy by się wypiąć nie mógł. Matka też by inaczej na Maćka spojrzała. Wykształcony, na stanowisku, nie to co Zbyszek. Ale wtedy o tym nie myślała, wolność się jej marzyła, zabawa, podróże. I co zostało z tych marzeń? Bawiła się tylko przez chwilę, dopóki się nie zorientowała, że jest w ciąży, a o podróżach to i marzyć nie miała co. Krzysiek na jedzenie zarobi, ale gdzieżby tam na podróże jeszcze starczyło? Jaki ten świat niesprawiedliwy. Prawdę ludzie mówią, że ten cały świat to do dupy całkiem jest. Jedni mają wszystko, a inni nic. Nawet ta Agnieszka, niemota taka, a w Grecji wakacje spędziła. Ani ładna, ani mądra, a tak się jej udało. Co z tego, że na studia poszła? Wielka rzecz, studia, Ewka też je zrobiła i wcale przez to mądrzejsza nie jest. Każdy jełop może studia zrobić, jeśli Ewce się udało, że o Agnieszce już nie wspomni. A zresztą, czy to tylko szkoła o człowieku ma stanowić? Nie ma sprawiedliwości na świecie. Jeszcze, gdy ze Zbyszkiem była, widziała, ile Ewka zarabiała, a ile on. A co ona w tej szkole robić może? Zbyszek wracał do domu skonany, a ta przyjeżdżała samochodzikiem, umalowana, w dobrych ciuchach, wielka pani. A jak to udawała, że zmęczona! A czym to niby zmęczyć się mogła? Siedzeniem za biurkiem i popijaniem kawy? Co to ona nie pamięta, jak to u niej w szkole bywało, gdy się jeszcze uczyła? Nauczyciel zadawał , a uczniowie sami harowali, a ten tylko siedział i krytykował. I tak samo na pewno jest z Ewką, więc za co jej tyle płacą? A musi teraz jeszcze więcej dostawać. Aśka widziała tę jej nową skórzaną kurtkę. Nie miała takiej dawniej. Musiała za nią wybulić kilka setek. Widać, że pierwszy sort. A może sama jej nie kupiła tylko dostała od „narzeczonego”? Aśkę nagle uderzyła ta myśl. Czyżby taki prezent jej zrobił? Jak z nią jeszcze był, to od czasu do czasu perfumy tylko kupił, a Ewce by taki suwenir podarował? Ewka lepsza, bo pani magister? Jaki to podły skurwiel z tego Maćka, zdenerwowała się.
108.
I jak każdemu skurwielowi, tak i jemu należy odpowiednio zapłacić. Ciekawe, czy Ewka wie, kogo gościł w łóżku, w którym teraz ją przyjmuje. Łóżko na pewno już zaliczyli, bo nie robi się takich prezentów za patrzenie w oczy. A szanowny braciszek i mamusia nawet się niczego nie domyślają? Ależ mieliby miny, gdyby się dowiedzieli całej prawdy o wspaniałym panu Macieju! I trzeba będzie dopilnować, by dotarła do nich właściwa informacja, ale od innych ludzi, bo jej to na pewno nie uwierzą. Zaraz powiedzą, że wszystko zmyśliła z zazdrości. Będzie musiała wszystko dobrze przemyśleć. Jednak teraz nie miała czasu, żeby się nad tym zastanawiać. Teraz najważniejsza jest rozprawa i to, żeby się matka w nią nie wtrąciła.
Zaczęła się zastanawiać, czy matka do nich jeździ, żeby odwiedzić Jagodę? Nigdy ich nie lubiła, mówiła, że to przez Zbyszka Aśka szkoły nie skończyła, więc chyba nie jeździ? Pewnie jeszcze o niczym nie wie, ale z matką nigdy nic nie wiadomo, ma jakieś swoje dojścia i zawsze o wszystkim się dowiaduje. Może jednak tym razem się nie wtrąci, ostatecznie rozwód dorosłej już córki to nie sprawa jej matki. A swoją drogą, mogła ją poprosić o nowy płaszcz i buty. Niby to dopiero początek września, ale zimno tak jakoś, a jej stare buty były już do niczego, a nie wiadomo, czy Krzysiek skombinuje więcej forsy. Że też nie pomyślała o tym wcześniej. Ale gdy zobaczyła matkę w drzwiach mieszkania, spanikowała. Bała się, że przyjechała, by ją wyrzucić na bruk. Rany boskie! Kto to widział, żeby tak się bać własnej matki? Jak ona to robiła? Nigdy nie podnosiła głosu, nie krzyczała, nie groziła, nie szantażowała, ale wystarczyło, że się tak drwiąco uśmiechnęła, żeby człowiekowi ciarki szły po plecach. I tak było odkąd Aśka pamiętała. Jej matka to nie stara Napierska, dlatego tak matka tamtej nie lubiła, a jeśli nie lubiła kiedyś, to nie lubi dziś, bo matka rzadko kiedy zmieniała zdanie. Słowo dane dziesięć lat temu, nadal ma dla niej znaczenie. Tak więc na pewno do Napierskich nie jeździ, którzy nie mają okazji, żeby jej powiedzieć o następnej sprawie, więc wszystko może się jakoś ułoży po myśli Aśki. Trzeba będzie jednak schować wstyd w kieszeń i poprosić matkę o płaszcz i buty. Ciężarnej córce raczej nie odmówi, a Maciusia się jeszcze załatwi. Trzeba mu odpłacić pięknym za nadobne.

109.
Miarowy stuk kół pociągu ukołysał ją do lekkiego snu. Budziła się jednak raz po raz, sprawdzając, na jakiej stacji się zatrzymują. Z okien rozciągał się przygnębiający widok małych, zaniedbanych stacyjek i pasażerów to wsiadających, to wysiadających z wagonów i spieszących się do swoich spraw.
Jacy ci ludzie zmęczeni, pomyślała, zmęczeni, szarzy, zaniedbani. Zupełnie tacy sami jak te zaniedbane stacyjki. Nie ma w nich żadnej radości życia tak jakby było ono tylko długim pasmem udręk. Może i tak jest? Wokół bieda, brak pracy, brak perspektyw, brak nadziei i z czego niby mieliby się cieszyć? A czy ona naprawdę ma się z czego cieszyć?
Przecież straciła wszystko, co tak długo do tej pory budowała. Nie miała domu, nie miała męża, dzieci. Jeszcze do niedawna żyła nadzieją, że Leszek się w końcu opamięta, że przejdzie mu to zauroczenie młodszą o niemal dwadzieścia lat kobietą i wróci do domu. Przecież mieli się razem zestarzeć, to sobie obiecywali przez te blisko trzydzieści lat małżeństwa. Nie miał nawet odwagi, by się z nią spotkać sam na sam i porozmawiać. To ta „nowa” zażądała spotkania, rozsiadła się wygodnie w jej domu, trzymając jej męża za rękę, której on nie cofnął nawet przez przyzwoitość! To ona rozmawiała, a właściwie przedstawiała żądania. Trzeba przeprowadzić rozwód, najlepiej bez orzekania winy, trzeba ponownie wrócić do sprawy mieszkania, przecież to Leszek na nie zapracował, więc ma prawo do połowy jego wartości, trzeba podzielić meble, trzeba… A Leszek się nie odzywał. Przez te dwie godziny nie odezwał się ani razu. Nawet w oczy jej spojrzeć nie umiał. Dopiero wieczorem zadzwonił. „Tak będzie lepiej, wydukał, i dla ciebie, i dla mnie. Patrycja jest wszystkim, czego oczekuję od życia. Może ty też jeszcze kogoś spotkasz na swojej drodze?”
Może i ona „ jeszcze” kogoś spotka? Czyżby pytając wcale nie żądał odpowiedzi, bo wiedział, że to i tak niemożliwe? Musiała stamtąd uciec, nie mogła tam nadal mieszkać. Oddała Leszkowi połowę kwoty za sprzedane mieszkanie i kazała mu zabrać wszystkie meble, czemu Matylda stanowczo się sprzeciwiła. Ale po co jej te wszystkie graty? Co niby miała z nimi zrobić? A na mieszkanie rzeczywiście zarobił Leszek, więc jak miała postąpić? Zabrać mu wszystko tylko dlatego, że przestał ją kochać? Matylda chciała ją zabrać do siebie.
Co za kobieta! Przez cały czas ich małżeństwa nie uznawała jej, krytykowała na każdym kroku, by potem, gdy nareszcie się jej mogła pozbyć, stanąć za nią murem i zamknąć przed nosem drzwi ukochanemu synowi. I kto tu taką zrozumie? Może to przez poczucie winy? Sama przyznała się Zosi, że często się zastanawiała, czy Leszek nie poszukał sobie innej, żeby nie słyszeć dłużej tej nieustannej krytyki? Tak, to może być poczucie winy, ale Zosia wiedziała, że nie Matylda wepchnęła Patrycję w ramiona Leszka. Nawet to imię, Patrycja!, było takie inne od prostej Zofii, jakby samo jego brzmienie obiecywało nowe, wspanialsze życie.
110.
Dokąd ona wracała? Czy Krystyna się nie przestraszy tego nagłego powrotu, tej zmiany, jaka teraz nastąpi? Może się będzie bała, że Zosia zajmie jej na stałe część domu? Zosia nie miała takiego zamiaru. Pieniądze, które jej przypadły za mieszkanie powinny wystarczyć na zakup kawalerki, większe mieszkanie nie jest jej potrzebne. Zbyszek na pewno pomoże jej zrobić remont. Czemu nie zawiadomiła sióstr o swoim powrocie do domu? Bała się czy wstydziła? A może jedno i drugie? Odwiedzała je co roku, wiedząc, że wystarczy wsiąść w pociąg i spędzić w nim kilka godzin, by znaleźć się znowu w swoim pięknym mieszkaniu, w swojej kuchni, w której codziennie przygotowywała obiady dla Lesia. Tym razem jechała bez prawa powrotu do miejsca, w którym spędziła tyle lat i które, jak się okazało, tak naprawdę do niej nie należało. Ciekawe, jak Hanka zareaguje, gdy ją ujrzy z dwiema walizkami? Zacznie pewnie wymieniać znajomych prawników, by oskubać Lesia do gołej skóry. Cała Hanka. Dla niej zawsze liczyła się tylko liczba walizek, które ma się ze sobą, zupełnie jakby to na jej podstawie można było ocenić wartość człowieka. Inaczej było z Krystyną. Ona zawsze musiała się zadowolić jak najmniejszą liczbą walizek, więc przestały się dla niej liczyć, co Hanka uważała za jej podstawową wadę. Kiedyś i Zosia podobnie myślała, choć nikt poza Lesiem o tym nie wiedział. No i proszę! Życie samo zweryfikowało, która z nich miała lepsze podejście do życia. Wracała z dwiema walizkami, bo i ile tych walizek mogła ze sobą przytargać? Teraz to i Krystyna miałaby ich więcej. A może to los się na niej zemścił? Mało to razy obgadywała Kryśkę razem z Hanką, a potem wracała pod jej dach jak gdyby nigdy nic? Mało to razy przepowiadała jej, co Hanka mówiła i bawiła się do łez, gdy Kryśka się wściekała? Nie robiła tego, żeby zaszkodzić, bawiło ją to, że tak się nie mogą pogodzić i o byle co skaczą sobie do gardeł, ale jednak… Jak by na to nie patrzeć, Kryśka wyszła na tym najlepiej. Dzieci kochały matkę, szanowały, ciągnęły do domu. Jakoś razem pospłacali długi, remontują dom, a z Jagodą sobie też poradzą. Co innego Hanka. Dziećmi pochwalić się
nie mogła, jeśli to prawda, co pisała Krystyna, to same z nimi kłopoty. Po co tej Joli jakiś żonaty fagas? Taka ładna, mądra dziewczyna! Gdzie Ewie do niej? Ani tak ładna, ani tak mądra, a wszystko wskazuje na to, że życie poukłada sobie lepiej od niej, bo to już lepiej samą do końca życia zostać, niż komuś rodzinę rozbić i na cudzych łzach własne szczęście budować. Ciekawe czy Ewka wie już, jak to z tym jej Maćkiem się sprawy mają? Może trzeba było od razu jej wszystko powiedzieć? Ale wtedy to już biedny facet nie miałby żadnych szans, a i Ewa nie byłaby szczęśliwa. Przecież od razu widać, że jej na nim zależy.
I gdzie ona teraz, jesienią, mieszkanie kupi? Czy będzie musiała spędzić zimę w domu Krystyny? A może lepiej wynająć mieszkanie do czasu zakupu własnego? Czy potem starczy jej pieniędzy na kupno swojego? A praca? Czy znajdzie pracę w tym wieku? I co będzie mogła robić? Nie miała doświadczenia, zawsze była przy mężu. Może ktoś ją zatrudni w sklepie? Ile zarobi jako ekspedientka? Tysiąc pięćset? Na co starczy taka wypłata? Będzie musiała kupić kawalerkę, może jeszcze jej trochę zostanie. Ciekawe jakby Leszek zareagował, gdyby go podała o alimenty? Patrycja nie byłaby szczęśliwa.

111.

Patrycja! Też dali jej imię! Stara, trzydziestoletnia baba i Patrycja! Pati! Leszek mówi na nią Pati albo Patusia! Zosia w myślach nazywała ją Papilotem. Papilot! A niech ich oboje szlag trafi! Jak on mógł coś takiego zrobić? Odszedł bez jednego słowa, nie zapytał nawet, jak sobie teraz poradzi, a przecież wiedział, i to dobrze, w jakiej jest sytuacji. Nawet nie zapytał! Tylko łapę wyciągnął po pieniądze za mieszkanie. Zaniósł je pewnie swojej ukochanej Patusi, żeby kupiła sobie coś nowego do przyozdobienia tyłka. Ostatecznie jej tyłek ma dla niego ostatnimi czasy ogromne znaczenie, trzeba o niego szczególnie dbać. Zosia wściekła się. Jak ona mogła żyć z takim człowiekiem tyle lat i nie wiedzieć, że taka z niego kanalia? Zostawił ją gołą i wesołą! Po tylu latach! Nawet do widzenia nie powiedział, niczego dobrego nie pożyczył, zabrał się i poszedł zadowolony, że Patusi byt zabezpieczył. Zwiał jak szczur, który opuszcza tonący okręt, nie zwracając uwagi na pozostałych towarzyszy niedoli.
Kanalia! Tchórz! Nie miał odwagi porozmawiać z nią w cztery oczy, Patrycję przywlókł. A ta dziwka miała czelność się z nią układać, moralności jej uczyć. Siedziała rozparta wygodnie w fotelu, który Zosia wybrała i ustawiła tak, żeby Lesiowi było wygodnie. Zwykła kurwa! Kurwa i alfons. Dureń jeden, nawet się nie zastanowił nad tym wszystkim. Patusia się o mieszkanie wykłócała, stawiała warunki, dawała rady… A ten dureń siedział wpatrzony w nią jak w obrazek, nie zastanawiając się, że coś tu jest nie tak, skoro ukochanej zależy przede wszystkim na dostępie do jego konta. To na co poleciała? Na niego czy na mieszkanie? Ile lat jeszcze będzie przystojny? Dwa, pięć, osiem? Przecież już teraz widać, że dobija pięćdziesiątki. Na co liczy? Patusia na potulną gołębicę nie wygląda, gdy on będzie miał sześćdziesiątkę, ona będzie ryczącą czterdziestką. I niech by go zdradziła! Niech by wiedział, jak to jest, co to znaczy zostać tak strasznie upokorzonym przez kogoś, komu się bezgranicznie ufało, kto był sensem życia, kogo się tak kochało! Niech by wiedział, co to znaczy, gdy życie się wali na głowę i kończy się świat! A ona, Zosia, chciałaby to widzieć, żeby móc mu się roześmiać prosto w twarz i pokazać, jak sobie na nowo ułożyła życie, bo ona ułoży sobie życie! Ułoży na pewno! Inaczej być nie może i nie będzie… Sięgnęła do torebki, chcąc wyjąć chusteczkę do nosa, żeby otrzeć łzy z twarzy, które spływały po jej policzkach. Pod twarda plastikowa plakietka leżała na dnie torebki. Karta bankomatowa. Karta do ich wspólnego konta, o której zapomniała. Będzie musiała mu ją odesłać. Odda ją pewnie swojej Patusi, żeby mogła korzystać z pieniędzy, które się na nim mnożyły między innymi dzięki oszczędności Zosi. Zaraz potem zaświtała jej inna myśl. Czy rzeczywiście musi oddawać te kartę tak od razu? Lesiu też zapomniał o tym kawałku plastiku, bo inaczej już dawno zażądałby jego zwrotu. Będzie musiała sprawdzić, czy nie zablokował jeszcze konta. Ostatecznie połowa tych pieniędzy należała jej się jak psu micha; nadchodzi jesień, pomoże Krystynie kupić opał na zimę, bo na pewno nie ma pieniędzy i znowu musiałaby płacić za węgiel w ratach, a i Patusi mina zrzednie, gdy zobaczy, ile ich ubyło… Uśmiechnęła się do swojego odbicia w szybie.

112.

– Mam kilka wiadomości! – zawołała Kaśka, osuwając się na kanapę. – Ten wasz Makary chyba rzeczywiście jest nie ten tego, że się tak łagodnie wyrażę. Wszystko na to wskazuje. Alina ma rację. Makary jest homo jak amen w pacierzu. Nie mówiła ci? – Spojrzała na Ewę.
– Co mi miała mówić?
– O Makarym. Spotyka się regularnie z jakimś facetem. Obaj przystojni jak gwiazdorzy światowego kina. Tyle przystojnego chłopa się marnuje, gdy tymczasem wokół mnóstwo samotnych kobiet – Kaśka przesadnie westchnęła, wymownie spoglądając na Ewę.
– A jak się miewa Alina? A zresztą, czy to wszystko jest pewne? To, że się spotykają, jeszcze nic nie znaczy. My też się spotykamy.
– Może masz rację, może to tylko kumple, a Alina przesadza i w ten sposób sobie tłumaczy ignorowanie ją przez Makarego? Ale jeśli to prawda? Cholera wie, o co w tym wszystkim chodzi, ale na dwoje babka wróżyła. W każdym bądź razie Alina jest strasznie przygnębiona. Wiesz, on jej naprawdę głęboko za skórę zalazł.
– Czekaj, czekaj, a skąd wy wiecie, że on się z kimś spotyka, co?
Ewa zaczęła coś podejrzewać. Kaśka musiała widzieć tego drugiego faceta, inaczej nie byłaby taka pewna siebie, a gdzie go mogła zobaczyć? I skąd ona wie, co się teraz z Aliną dzieje? Czyżby się z nią spotykała od czasu tej imprezki? Kaśka nadawałaby się do towarzystwa Aliny, była tak samo zwariowana jak ona. Alinę na pewno było stać na śledzenie Makarego, a i Kaśka pewnie by się na to zgodziła..
– Śledziłyście go? Jak to zrobiłyście? Chodziłyście za nim krok w krok?
– No coś ty! Samochód od kumpla pożyczyłam i pojeździłyśmy trochę.
– Obie jesteście zdrowo rąbnięte! Jakim prawem? Co to ma być? Alina się zakochała i teraz będzie zatruwać tą swoją miłością Makaremu życie? A z tą jego skłonnością to też nic pewnego! My się spotykamy co drugi dzień, dawniej jeździłyśmy latem pod namiot, spałyśmy obok siebie i nikomu by do łba nie przyszło nas o coś podejrzewać. Ale jak facet ma przyjaciela i woli spotkania z nim od randek z nachalną koleżanką z pracy, która mu się nie podoba, to musi od razu znaczyć, że coś z nim nie tak? Ty się puknij w łeb! – Wykrzyczała rozzłoszczona.
– Sama się puknij! – Kaśka zaczynała się denerwować. – Tobie nic powiedzieć nie można, bo od razu nauczać zaczynasz. Alina mi zaproponowała wycieczkę za miasto, więc pojechałam i co się stało? Ale ona rzeczywiście się na niego zaparła... I była bardzo zadowolona, gdy zobaczyła tego drugiego. Triumfowała. Od razu wyciągnęła jedynie słuszne, jej zdaniem, wnioski.
– Mówię ci, Kaśka, trzymaj się od tego z daleka, bo Alina odwróci kota ogonem, jak to tylko ona potrafi, a ty zostaniesz w tym szambie. Nie wierzę, by Makary gustował w panach, po prostu nie wierzę. Ale gdyby tak było, to Alina nie ma prawa się w to wtrącać. Niby nie chce mu życia zmarnować, niby prosi o dyskrecję, ale coś mi się zdaje, że niedługo całe miasto będzie o tym mówić. Pewnie sobie wymyśliła, że zaciśnie wokół niego pętlę, a potem przyjdzie mu z pomocą. Jak to się stało, że cię w to wszystko wtajemniczyła? Zobaczyła cię po raz pierwszy w życiu i od razu ci tak zaufała? Ty się trochę zastanów! Żebyś czasami w przyszłości za świadka robić nie musiała.

113.

– O cholera, o tym nawet nie pomyślałam. Wiesz... Ona wtedy do nich podeszła.
– Kiedy? O czym ty mówisz?
– Ach, bo oni poszli do jakiejś knajpki, a my za nimi. I w pewnym momencie Alina wstała i podeszła do ich stolika. Wiesz, myślałam, że padnę, bo ta wariatka dosyć głośno powiedziała, że teraz już wie, czemu Makarego nie interesują kobiety czy coś w tym stylu. Ludzie zaczęli się na nich gapić. Facet zrobił się czerwony jak piwonia i zaczął wstawać od tego stolika, ale ten jego kolega go zatrzymał. Podobno Alinę obraził. Widziałam, że coś jej powiedział, ale nie słyszałam co. Ona mi potem powtórzyła, że niby kazał jej się odczepić, skoro już wie, ale czy to prawda? Alina była wściekła, ja zresztą też, bo gdy się do mnie wreszcie przysiadła, tamci cały czas nas obserwowali. Wstydziłam się jak diabli. A ta jeszcze dała niezły popis swojej przebogatej podwórszczyzny, jakby specjalnie chciała zwrócić uwagę wszystkich obecnych. Kelner był w szoku. Inni chyba też. Alina stwierdziła, że dla kogoś takiego jak Makary i jego „spedalonego” kolesia nie warto jest udawać księżniczki i że nareszcie może być sobą. – Ewa zaczęła się głośno śmiać. W jednej chwili wyobraziła sobie Kaśkę przy stoliku z rozwścieczoną Aliną. Dobrze jej tak. Po jaką cholerę tam z nią pojechała? Zachciało jej się kryminałów. Tylko Makarego szkoda, pomyślała o nim z nagłą sympatią. Też się musiał okropnie czuć.
– Dobrze ci tak. Po jaką cholerę się w to wszystko mieszałaś? Chciałaś sensacji, to ją masz.
– Sensację to ty zaraz będziesz miała, jak ci o twojej bratowej opowiem.
Kaśka postanowiła odwrócić uwagę Ewy od swojej skromnej osoby.
– O mojej bratowej? – Ewa spytała z niedowierzaniem. – O Aśce?
– A o kim? Coś taka zdziwiona? Wyobraź sobie, że jest w ciąży!
– Co? W jakiej ciąży? Co ty bredzisz?
– W normalnej ciąży. Już dawno słyszałam takie plotki, nie chciałam cię denerwować, ale teraz to już pewna wiadomość. I co ty na to? Nie cieszysz się?
– Mam się cieszyć? A to niby z czego? – Ewa nie wiedziała, o co przyjaciółce chodzi.
– Jak to z czego? Jeżeli ona jest w ciąży, to ma pewnie teraz inne zmartwienia i nie będzie się tak bardzo upierać przy Jagodzie. Nie rozumiesz? Wyobrażasz sobie Aśkę z dwójką dzieci? Przy jej pretensjach do życia i świata? Jestem pewna, że zostawi Jagodę w spokoju. Jestem pewna! – wyskandowała. Ewę zaszokowała ta wiadomość. Aśka w ciąży! Jagoda będzie miała brata albo siostrę. Jak to się wszystko ułoży? Czy rzeczywiście zostawi dziecko w spokoju i zajmie się drugim? A może teraz tym bardziej zechce mieć dwoje dzieci przy sobie? Może dojrzała do macierzyństwa? Przecież to by było logiczne. Czy sąd pozwoli na rozdzielenie dzieci? Gdyby ona była sędziną, nigdy by do tego nie dopuściła, więc najprawdopodobniej Jagoda już wkrótce zmieni miejsce zamieszkania. Jak to będzie bez dziecka? Jak ułożą sobie życia bez małej? Czy w ogóle możliwe jest, by to potrafili zrobić? A co z Jagodą? Ile czasu zajmie jej przyzwyczajenie się do nowego miejsca? Czy będzie jej ciężko przyzwyczaić się do matki, a może ją jeszcze pamięta i wcale nie będzie się musiała przyzwyczajać?
– Co ci jest? – głos Kaśki wyrwał ją z zadumy. – Nie cieszysz się?
– A czym mam się cieszyć? Jeżeli Aśka zechce zabrać Jagodę, to teraz już nikt jej nie przeszkodzi, nie rozumiesz? Matka ma prawo razem wychować wszystkie swoje dzieci. – Kaśka zastanowiła się na moment.
– Pewnie masz rację, ale nie w przypadku Aśki. Ona sobie z dwójką dzieci nie poradzi. Nie masz się co martwić, mówię ci. Martw się czym innym, ale nie tym – Kaśka była święcie przekonania o słuszności własnych sądów.
– Na szczęście nie mam innych zmartwień.
– Czy aby na pewno? A szanowny pan Maciek? Nadal się nie odzywa? Ile to już czasu? Półtora miesiąca?

114.

– Dokładnie tyle, ale nim się przejmować nie zamierzam. Przynajmniej staram się tego nie robić.
– A szkoda, bo facet niczego sobie. Czemu do niego nie zadzwonisz?
– Czemu on do mnie nie zadzwoni?
– Nie zadawaj pytań, tylko dzwoń.
– A ty już dzwoniłaś?
– Do kogo?
– Do męża. Męża masz jeszcze, pamiętasz?
– Daj spokój, pamiętam i dzwoniłam. Nikt nie odebrał. Zostawiłam wiadomość na sekretarce, ale nikt nie oddzwonił. Tylko się ośmieszyłam.
– No widzisz, a ja mam dzwonić?
– Ty to co innego, dzwoń.
– A pewnie, że co innego. Ty dzwoniłaś do męża, a ja do kogo? Do faceta, który nawet mnie pocałować nie próbował? To bym się dopiero ośmieszyła, nie sądzisz?
– A niech ich wszystkich cholera jasna! Może byśmy coś wypiły? Moja matka już całkiem wydobrzała, muszę to uczcić.
– Wróciła do domu?
– Wróciła, a jakże, już przyjmuje wizyty i obawiam się, że niedługo przedstawi mi następnego kandydata na nowego tatusia. Że też ta moja matka tak bez chłopa się obejść nie może! Po tamtym jeszcze smród nie wywietrzał, a ona już się dla nowego stroi.
– Ty, a może ona szczęśliwa jest i tyle? Ma się dla kogo stroić, malować.
– Ma przez kogo w szpitalu leżeć… – dokończyła Kaśka.
– Zostaw to już. I tak tego nie przeskoczysz. Masz rację, dobrze by nam zrobiła lampka czerwonego wina. Może poproszę Zbyszka, żeby do sklepu podskoczył, co?
– No pewnie. A powiedz mu, że jak pójdzie po tę flaszkę, to go na nią zaprosimy. Wiesz, nie ma to jak odpowiednia motywacja.
– I co teraz? – Ewa popatrzyła bezradnie na matkę i ciotkę. – Obie siedziały przy kuchennym stole, podpierając głowy dłońmi. Zupełnie tak samo, jakby się umówiły. Zbyszek już od dłuższej chwili nie powiedział ani słowa. Gdyby nie głosik bawiącej się Jagody, słyszeliby pewnie tylko własne oddechy.
– Nie ma się co martwić na zapas – Krystyna mówiła cicho i monotonnie – zobaczymy jak to będzie. – Wiadomość o ciąży Aśki zaskoczyła ich wszystkich. Nikt się nie ucieszył. Od razu pomyśleli tak jak Ewa, że teraz sąd może się kierować dobrem rodziny, dobrem wszystkich dzieci. A dzieci powinny być razem, to przecież każdy wie. Zwłaszcza, że Hanka gdzieś usłyszała chwalącą się Aśkę jakoby jej matka, czyli Bielska, obiecała swoją pomoc w wychowaniu dzieci. Hanka od razu zatelefonowała do Krystyny, żeby ją uprzedzić. „Zrób coś, krzyczała, nie możesz przecież siedzieć z założonymi rękami! Dzwoń do tej Bielskiej, niech się wytłumaczy!” Ale co Krystyna mogła zrobić? Zadzwonić do Bielskiej i spytać, czy to prawda? A gdyby tamta potwierdziła? Miała krzyczeć, skamleć o litość, grozić? Przecież to matka Aśki. Czy to może dziwić, że stanie po stronie córki? I tak tyle czasu trzymała się na uboczu ich wszystkich spraw, nie zakłócała im spokoju, nie wtrącała się do wychowania małej, a miała przecież do tego pełne prawo.
– Jeśli informacja o Bielskiej jest prawdziwa, to chyba nie ma się co łudzić – stwierdziła Zosia. – Trzeba się będzie z tym pogodzić. Innego wyjścia nie widzę.
– Pogodzić się? Jak to sobie ciocia wyobraża? Z czym się pogodzić? Jakiś degenerat będzie wychowywał Jagodę, a my mamy na to spokojnie patrzeć? Przecież ona nam nawet do niej zbliżyć się nie pozwoli! – Ewa nie potrafiła mówić spokojnie.

115.
– Uspokój się! – matka podniosła głos, spoglądając niespokojnie na Zbyszka, który nie brał udziału w ich dyskusji i przez cały czas siedział ze spuszczoną głową.
– Wierz mi, smarkata, z wieloma rzeczami człowiek może się pogodzić. Przerobiłam to na własnej skórze – Zosia wycelowała w nią palec, którym ciągle teraz groziła. – Nie zapominaj, że jesteś ciotką, tylko ciotką, a tamta to matka. Zła czy dobra, to nie ma dla sądu znaczenia, ważne, że to matka. Ciesz się, że tyle czasu wychowywałaś jej dziecko, bo niektóre z nas nawet tyle w swoim życiu nie miały. Wyjdź wreszcie za mąż i urodź własne dziecko, nie będziesz się musiała zajmować cudzymi problemami, wreszcie będziesz miała swoje.
– Cudzymi problemami? Problemy mojego brata to moje problemy, niech ciocia to sobie dobrze zapamięta!
– Sraty pierdaty! – odcięła się Zosia. – Brata zostaw w spokoju i tak ma wiele na głowie. Jagoda to jego dziecko, nie twoje. Jego i Aśki, nie twoje, dociera to do ciebie?
– Zbyszek, powiedz coś do jasnej cholery! Będziesz teraz tak siedział i napawał się swoim bólem? – Ewa zmusiła go, by na nią spojrzał.
– A odwal ty się ode mnie! – warknął. – Czepiasz się tak, jakby to wszystko ode mnie zależało. Co ja mam zrobić? Co mam zrobić? Zabić Aśkę? Zamknąć Bielską w domu i nie pozwolić jej dojechać na tę rozprawę? O co ci chodzi? Myślisz, że tylko ty się martwisz? Wszystkie się ode mnie odczepcie. – Podniósł się ze stołka i wziął Jagodę na ręce.
– Dokąd się wybierasz? – Krystyna spojrzała na niego z obawą.
– Idę nad rzekę – odparł. – Najpierw wrzucę dziecko, potem wskoczę sam. Pasuje mamie taka odpowiedź?
– Oczywiście, że pasuje! – syknęła. – Zasłużyłam sobie na nią już dawno. Najpierw zapłodniłam Aśkę, potem sprowadziłam ją do domu i zmusiłam was do ślubu, zaczęłam wyprowadzać ją do chłopów, następnie namówiłam, żeby cię rzuciła i zostawiła córkę, teraz też trzymam jej stronę. Ależ ty masz podłą matkę, syneczku! – Krystyna otarła płynącą po policzku łzę. –Tak, tak, taka odpowiedź jest dla mnie w sam raz. – Zbyszek stał przez chwilę z córką na ręku, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi.
– Widzisz do czego doprowadziłaś? – Zosia oskarżycielskim tonem zwróciła się do Ewy. – Po jaką cholerę zaogniasz sytuację i to przy Zbyszku? Taka niby mądra, a w rzeczywistości głupia jak but. Co ty sobie w tym swoim zakutym łbie myślisz? Że on serca nie ma? Że on się nie martwi? Wychodzi na to, że to tylko ty się wszystkim przejmujesz, tak?
– Przestańcie już! A ty się tak nie wymądrzaj! – Napierska popatrzyła na siostrę.– Lepiej opowiedz, gdzie Hanka o tym wszystkim usłyszała.
– Oj! Sąsiadka ją do siebie zaprosiła, u której Aśka akurat była. Właściwie to nie u sąsiadki, ale u jej córki. Jak Hankę zobaczyła, to się od razu przywitała, ciociu do niej cały czas mówiła. Hanka od razu zauważyła, że ona jakaś taka zmieniona. A znasz Hankę. Co w głowie, to i na języku, zapytała czy ona czasem nie w ciąży i jak sobie teraz poradzi, a Aśka od razu zaczęła opowiadać, jak to mama jej pomaga, bo się cieszy, że wreszcie od Zbyszka odeszła. Ona nigdy Zbyszka nie lubiła, bo przez niego Aśka matury nie zdała i w ogóle. Jak to pokój dla dzieci urządza, bo przecież Jagoda musi mieć już kanapę, a maluszek łóżeczko i tak dalej.
– Święci pańscy! – Krystyna zakryła oczy dłońmi. – To już po nas. Zabiorą nam dziecko. Przecież nie mamy najmniejszych szans. I co my teraz zrobimy? Tylko mi nie mów, żeby się z tym pogodzić – uprzedziła Zosię – tylko mi tego nie mów!
– Masz inne wyjście? Co zrobisz? Będę mówiła, że musicie się z tym pogodzić, bo nie ma innej rady.
116.
– Czekajcie, czekajcie – Ewie przyszło na myśl coś zupełnie nieoczekiwanego – a może ona sama tak wszystko wymyśliła, żeby nas zdenerwować? Jaka Bielska jest, to jest, ale wygarniała prawdę prosto w oczy, czy to się komu podobało, czy nie. Mamo, jak myślisz, Bielska robiłaby takie plany bez powiadomienia o nich Zbyszka? To poważna sprawa. Nie lubi Zbyszka, bo nie lubi, to fakt, przecież dla nas to żadna nowina, ona tego nigdy nie ukrywała, ale podłości po niej nigdy nie dało się poznać. A przecież ona sama wie, jak nam na Jagodzie zależy. Nie zawiadomiłaby nas? – Napierską zastanowiły słowa córki. Nie przepadały za sobą z Bielską. Nigdy się jakoś dogadać nie mogły. Bielska nie mogła się pogodzić z małżeństwem córki, a Krystynie nie odpowiadało traktowanie z góry. Bo i co takiego ta jej córka miała do zaoferowania? Po co to tak głowę do góry zadzierać, gdy do słońca droga daleka? Czas pokazał, kto z tej dwójki lepiej się w życiu sprawdził, Aśka, niby taka zdolna i mądra, choć do niczego nie doszła i nawet własnym dzieckiem zająć się nie potrafi, czy Zbyszek, który pracuje, jest dobrym synem i ojcem, i domu się trzyma. Po co to oskarżać Zbyszka, że przez niego na studia nie poszła, jak ona wcale o nich nie myślała? Nawet do matury nie podeszła, zresztą, poznali się przecież już po tej nieszczęsnej maturze! Ale Ewa miała rację. Bielska była uczciwa. Zawsze informowała o swoich zamiarach, nigdy nie ukrywała tego, co o innych myślała. Czyżby to się zmieniło? Przecież ona najlepiej wie, jak im bardzo zależy na wychowywaniu Jagody. Sama zrobiła wszystko, żeby mała nie trafiła do Aśki, więc teraz miałaby zmienić zdanie? Czemu ich nie zawiadomiła? Kto wie, czy Aśka rzeczywiście sobie czegoś nie wymyśliła, bo wiedziała, że Hanka im wszystko powtórzy i będą się martwić.
– Wiecie co? – zaczęła – to naprawdę jest takie dziwne. Aśka nigdy nie lubiła Hanki, jak Hanka tu nieraz przychodziła, to ona w ogóle nie schodziła z góry. Ile się Zbyszek naprosił, żeby się do ciotki grzecznie odezwała! Stara pulcheria, tak mówiła o Hance, przedrzeźniała ją prawie że w jej obecności, a tu nagle taka miła się stała? Mówię wam, Ewa ma rację. Ona to specjalnie zrobiła, żeby nam nerwów napsuć. Na złość chciała zrobić. Nie inaczej.
– No zadzwoń do tej całej Bielskiej i spytaj, o co w tym wszystkim chodzi! – krzyknęła Zosia.
– Nie wiem, czy to tak wypada?
– Czy to wypada? – Zosia się wyraźnie zezłościła. – Wypada, moja droga, jak najbardziej wypada. Od dwóch lat wychowujecie dziecko, bez alimentów, bez pomocy Aśki czy Bielskiej. Żadna się nie kwapi, żeby spytać, czy czego dzieciak nie potrzebuje. Obie wiedzą, że się u was nie przelewa, ale wcale się tym nie przejmują. A ta stara potrafiła jeszcze powiedzieć, że wychowanie dzieci należy do rodziców, nie do dziadków. Tylko że jej córunia nawet rodzicem nie jest. Odwróciły się tyłkami i zadowolone. A Bielska też dobra. Co to? Nie babcia czy jak? To ty masz obowiązek wobec wnuczki, a ona nie? I ty się jeszcze zastanawiasz czy to wypada? Na herbatkę się wybierasz i nie wiesz, co na siebie włożyć? Ty głupia, ty! Łap za telefon i dzwoń! Trzeba wiedzieć, o co chodzi. Inaczej jeszcze przed rozprawą się wykończysz.
– Mamo – Ewa spojrzała na matkę – ciocia ma rację. Trzeba zadzwonić. Ale nie wydaje mi się, żebyś to ty miała z nią rozmawiać. Od tego jest Zbyszek. To on musi zadzwonić do teściowej, nie ty, ja też nie. On musi sam z nią pomówić. To przecież dorosły człowiek, nie możemy go tak ciągle we wszystkim wyręczać…
117.
Zbyszek uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka.
– Prosiłem cię, żebyś mnie w czymś wyręczała? – zwrócił się do Ewy. – Sama się pchasz z pomocą, a potem pretensje. A mama niech się wreszcie uspokoi, bo pogotowie trzeba będzie wzywać. Bielska nic nie wie o planach Aśki na wychowywanie Jagody, o urządzaniu dziecięcego pokoju też nic nie wie. To bujda. A Bielska nie kłamie. Ta wariatka sama to wymyśliła.
– Jezu drogi! – Krystyna złożyła ręce jak do modlitwy. – A ty skąd to wiesz?
– Rozmawiałem z nią przed chwilą.
– I co? Co jeszcze mówiła?
– Nic, mama wie, jaka ona „wylewna”.
– A o wnuczkę spytała? – zaczęła kąśliwie Zosia.
– O wnuczkę nie, ale o termin rozprawy. I o godzinę. Chyba się tam wybiera.
– I co, powiedziałeś? – spytała ciotka.
– Powiedziałem, czemu nie. Coś mi się wydaje, że ona mi nie zaszkodzi, a pomóc może. Tylko nie mówcie ciotce Hance, kiedy rozprawa, bo się odgrażała, że się zjawi. Gotowa zadymy narobić. Ciotka jest szalona. Rany! To byłby niezły cyrk!
– Może tej Aśce dobrze by zrobiło wyszarpanie połowy kudłów na sądowym korytarzu? – zaśmiała się Zosia. – Może ja się z Hanką wybiorę?
– Niech się ciotka nie waży! – ryknął Zbyszek – bo obie was za łby chwycę i z sądu wyprowadzę! Ostrzegam. – Wyszedł zamykając za sobą drzwi, nie patrząc na matkę. Ewa wiedziała, że było mu głupio, bo przed chwilą zachował się nie tak, ale nie umiał matki przeprosić. A właściwie przeprosił ją tak jak potrafił, zadzwonił do Bielskiej, chociaż musiało go to wiele kosztować i uspokoił skołatane nerwy matki. Ewa znała brata jak własną kieszeń.
– Trochę się ciotek boi – zakpiła Zosia. – I właściwie, dlaczego? Co my dwie spokojne kobiety w mocno średnim wieku mogłybyśmy w tym sądzie zrobić? – Krystyna westchnęła tylko cichutko i obie zaczęły się śmiać.

– Czemu to robisz? – Ewa popatrzyła na Alinę, która jeszcze przed chwilą próbowała ją wciągnąć w jakąś rozgrywkę z Makarym. Dyrektor, jak zwykle obecny na przerwie w pokoju, udawał, że niczego nie widzi i nie słyszy. Pewnie bał się kolejnej utarczki z Aliną w obecności innych ludzi, którzy pochłonięci byli jakąś ożywioną dyskusją i zdawali się nie zauważyć rozgrywającej się przed chwilą sceny, chociaż Alina zrobiła wszystko, by nie przeszła bez echa. A może widzieli wszystko, a tylko nie chcieli dać jej satysfakcji? Postępowanie Aliny coraz częściej spotykało się krytyką.
– O co ci chodzi? – Alina z miną niewiniątka udawała, że przecież nic takiego się nie stało.
– Jak to o co? Wygadujesz te wszystkie idiotyzmy na jego temat, ciągasz ze sobą Kaśkę po jakichś knajpach. Po co to wszystko? Na co liczysz? Kaśka cię przejrzała, moja droga! Głupia to ona nie jest! Myślisz, że będziesz niszczyć Makarego, a ona potwierdzi te wszystkie wyssane z palca brednie? Nic z tego, nic z tego! – Ewa podniosła głos, aż siedzący po drugiej stronie stołu dyrektor nie wytrzymał i z zainteresowaniem zaczął im się przyglądać.
– Mów głośniej, a wyręczysz mnie w roli dręczyciela biednego Makarego – Alina zaśmiała się głośno.– I po co ta scena? Co cię to wszystko obchodzi? To moja sprawa z Makarym, a tobie gówno do niej, rozumiesz?
– Więc nie wciągaj mnie w to swoje gówno! Odczep się wreszcie!
– Będę robiła, co będę chciała! – warknęła. – Gnój jeden, oszukał mnie i za wszystko mi teraz zapłaci, rozumiesz?
– A niech ci płaci albo nie, ale ode mnie wara! Lubię Makarego i nie mam zamiaru mu świnić. Zresztą, gdybym go nie lubiła, to też bym nie pozwoliła się w nic wmanewrować. I jeszcze jedno ci powiem, Alina. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, w ani jedno!
118.

– Proszę, proszę – Alina przyjrzała jej się uważnie – grzeczna dziewczynka pokazuje różki. Nie wierzysz, bo co? Mam zwyczaj kłamać? Manipuluję ludźmi? Oszukuję ich?
– A nie manipulujesz? Zobacz, co robisz! Przez ciebie Makary jest zaszczuty jak zwierzyna na polowaniu. I za co? Za to, że ośmielił się ciebie zignorować? Nie dostrzegł twoich wdzięków, więc zniszczysz mu życie?
– Ewka, nie przeginaj! Uspokój się do kurwy nędzy, bo powiem zaraz coś, czego potem obie będziemy żałować, ale już będzie za późno na opamiętanie!
– Koleżanko! Koleżanko! Ja bardzo proszę! – Dyrektor z miną zgorszonego dziecka przypatrywał się Alinie. – Taki język nie przystoi pedagogowi. Proszę mieć wzgląd na innych – powiedział surowym tonem, mając pewnie nadzieję na poparcie ze strony obecnych. – My – zatoczył ręką szeroki łuk – nie musimy poznawać pani szerokiego repertuaru przekleństw, z którego pani, notabene, słynie.
– Dyrektorze, a pan wie, z czego pan słynie? – Alina uśmiechnęła się złośliwie, robiąc wyraźną uwagę do jego romansowego usposobienia. – A może panu przypomnieć?
– Proszę się nie zapominać! – Dyrektor, teraz już z twarzą koloru dojrzałego pomidora, poderwał się z krzesła i ruszył w kierunku drzwi. – Pani się wyraźnie zapomina! Oczekuję pani w swoim gabinecie po lekcjach! – Wyszedł, zatrzaskując za sobą drzwi i nie słysząc już chichotów, jakie się tu i ówdzie rozległy.
– Taka jesteś wrażliwa? – szept Aliny przypominał nieco syk. – Nie masz swoich kłopotów, że wtrącasz się do moich spraw? Widzę, że muszę cię czymś zająć. Może porozmawiamy o tym twoim Maćku, co? – Ewa uśmiechnęła się z politowaniem i powoli zaczęła zbierać swoje rzeczy ze stołu.
– Śmiej się, śmiej, ciekawe czy się będziesz tak głupio uśmiechała, jak ci powiem, czemu on nie dzwoni, nie pisze, nie przychodzi… No, chcesz wiedzieć, czy boisz się prawdy? – Ewa wstrzymała oddech, próbując na zewnątrz pozostać niewzruszoną tak, by Alina nie poznała, jak bardzo ją obeszła ta krótka wzmianka o Maćku. Mimo że faktycznie nie odzywał się już od ponad dwóch miesięcy, cały czas miała nadzieję, że jednak kiedyś się spotkają. Czyżby Alina coś wiedziała? Czemu mówi więc o tym dopiero teraz? Przedtem nie wiedziała? A może nie chciała jej martwić? Chociaż to ostatnie przypuszczenie było zbyt dalekie od prawdy. Podejrzewanie Aliny o wrażliwość równało się wierze w duchy. Co takiego wiedziała? A może wymyśliła coś na poczekaniu, żeby ją zranić? Potrafiła wymyślać bajki o Makarym, więc może też i o Maćku, ale jeżeli to nie są bajki?
– No co? Strach obleciał? Chcesz wiedzieć czy nie? – Alina bębniła palcami po stole, hamując swoją wściekłość.
– Strach? Aleś ty głupia, Alina, bardzo głupia. Ty myślisz, że ja oszaleję tak jak ty za Makarym? Na co masz nadzieję? Że się zniżę do twojego poziomu?
– O, księżniczka na ziarnku grochu! – Alina syczała przez zaciśnięte zęby – zmienisz zdanie, gdy ci powiem, że ten twój pierdolony Maciek pieprzył się z twoją bratową, a ciebie po prostu wykorzystał? – Ewa zastygła w bezruchu, analizując słowa koleżanki. Co ona znowu knuła? 
– Co, nie wierzysz mi?
– Mam ci wierzyć? Daruj sobie. W jaki to niby sposób Maciek miałby mnie wykorzystać? Nie mam pieniędzy, usług seksualnych nie świadczę, żadne znajomości na wysokich stołkach nie wchodzą w grę, więc… może wymyślisz coś bardziej wyrafinowanego?
– Wymyślisz? Gdybym sama to wymyślała, to na pewno byłoby to coś bardzo wyrafinowanego, uwierz mi. Ale to żadne wymysły! On miał romans z Aśką, sypiali ze sobą kilka miesięcy przed tym, jak się poznaliście. I mam nadzieję, że rzeczywiście nie świadczyłaś, jak to mówisz, żadnych usług, bo inaczej wyszłoby na to, że się z nim pieprzyłaś w tym samych łóżku, a może i w tej samej pościeli co ona. – Alina zaczęła chichotać, wstając powoli od stołu. Chciała najwyraźniej coś jeszcze dodać, ale rozległ się dźwięk dzwonka i przerwał tę rozmowę.
119.
Ewa, pozornie spokojna, podeszła do szafki i sięgnęła po dziennik. Czyżby Alina mówiła prawdę? Skąd ona może wiedzieć takie rzeczy? Od kogo się o tym dowiedziała? Ależ ona jest podła! Jeśli nawet to prawda, to po cholerę jej to powiedziała? Mistrzyni intryg! Wie gdzie i jak uderzyć, żeby zabolało! Pewnie to wszystko zmyśliła tak samo jak tę obrzydliwą historyjkę o Makarym. Szła powoli po schodach, ciągnąc nogę za nogą.
Czy to możliwe, by wymyślić taką historię? Na dobrą sprawę Alina nie wiedziała tak naprawdę, jak się układały jej sprawy rodzinne, Ewa nigdy nie wtajemniczyła jej w te swoje rodzinne zawiłości. Alina nie wiedziała, jakie układy łączyły ją i Aśkę, nie wiedziała też o sprawie w sądzie, tak się przynajmniej Ewie wydawało. Chyba, że Kaśka w przypływie przyjaznych uczuć opowiedziała jej o wszystkim, ale to było mało prawdopodobne, chociaż możliwe.
– W takim tempie to koleżanka zdąży akurat na koniec lekcji. – Dyrektor minął ją na schodach i pognał dalej. W dalszym ciągu był zły z powodu zajścia w pokoju, a poza tym uważał ją za, jak to kiedyś określił, totumfacką Aliny. Totumfacka? Też określenie, pomyślała. Dupek, prawdziwy dupek. Gamoń jeden, prowadzi lekcje raz na ruski rok, a do pouczania pierwszy. Przyśpieszyła jednak kroku, słysząc rozlegający się na korytarzu gwar, który tracił na sile w miarę, jak zbliżała się do drzwi gabinetu. Boże mój, westchnęła, przejęta nagłym wstydem. Dorosła kobieta, odpowiedzialny pedagog, wychowawca młodzieży i tak się załamuje? Załamuje z powodu chłopa! Rany boskie! To już jest koniec! Typowy syndrom staropanieństwa! Totalna załamka, jakby powiedział Zbyszek. I przez kogo? Przez jakiegoś gamonia! Casanova w podkasanych portkach, a niech go cholera jaśnista! Mechanicznie zapisała na tablicy temat i kazała otworzyć podręczniki, krążąc niespokojnie pomiędzy rzędami ławek. Nie była w stanie poprowadzić normalnej lekcji. Dopiero teraz do niej dotarło, że przestała zaprzeczać prawdomówności Aliny i jej słowa przyjęła za pewnik. Więc tak to wszystko wyglądało? – zastanowiła się. Najpierw Aśka, potem ona? Ale właściwie po co on to zrobił? Po co? Chciał ją upokorzyć, znieważyć, wyśmiać? Nie, to niemożliwe, chociaż… Po takiej kanalii wszystkiego się można spodziewać! Ale przecież, gdyby chciał się pośmiać, to nie zakończyłby tej znajomości w taki sposób, bo co by mu to dało? Ona na jego miejscu wymyśliłaby coś wręcz spektakularnego, coś, o czym ta druga osoba nigdy by nie zapomniała. A ten co! Tchórz cholerny! Nie umiał sprawy doprowadzić do końca? Pewnie obmyślił to wszystko z Aśką i śmieją się teraz we dwoje, leżąc w łóżku. Nagle uderzyła ją paraliżująca myśl. Czyżby to on był ojcem dziecka Aśki? Ta cholera znowu jest w ciąży, a ta jej ciąża jakoś dziwnie zbiegła się w czasie z tym „służbowym” wyjazdem Maćka. A w takiej sytuacji… rosły szanse Aśki na odzyskanie Jagody. Maciek miał piękny dom, dobrą pracę, równie dobrą pensję. Był w stanie zapewnić godziwe życie rodzinie. Gdyby ona była sędziną, tak właśnie by myślała. Jezu drogi! Przez moment zabrakło jej oddechu i poczuła, że jeśli natychmiast nie usiądzie, to nie zdąży dojść do krzesła i osunie się na podłogę. Wszystko raptem zaczęło się układać w logiczną całość. Aśka opuściła ich dom, ale chciała wiedzieć, co planują, więc poprosiła o przysługę Maćka, a ten sukinkot podjął się zadania. To dlatego był taki… wstrzemięźliwy, układny i na dystans. Sukinsyn jeden! Jaki wierny wybrance swojego serca. Przypomnienie tej jego układności zakłuło ją w samo serce, które zaczęło pracować w szalonym tempie. Jeszcze przez sukinkota zawału dostanę, pomyślała nieco zdziwiona i dotknęła rozpalonych policzków. Zaczęła gorączkowo myśleć nad tym, co ma w takiej sytuacji zrobić. Pokazać klasę i odwrócić głowę na widok Maćka? Splunąć za nim z impetem godnym huraganu? Udawać, że nic się nie stało i zachować kamienny spokój? Powiedzieć o swoich podejrzeniach Zbyszkowi, matce, ciotce i po raz drugi przeżywać upokorzenie związane z ich współczującymi spojrzeniami? Przecież ciotka prędzej czy później jej to wypomni.

120.
I ten ćwok miał czelność wyśmiewać się z Jędrzeja? Do pięt Jędrzejowi nie dorastał. Jaki Jędrzej jest, taki jest, ale do takiej podłości nie byłby zdolny. U niego co na sercu, to na ustach. No ale Maćkowi się nie uda tak spokojnie zakończyć tej znajomości. Musi do niego zadzwonić i wyjaśnić wszystkie niejasności. Od dwóch dni jego samochód stał pod domem, więc wrócił do siebie. Początkowo miała nadzieję, że zaraz do niej zadzwoni, ale teraz wszystko zrozumiała. Dosyć tej zabawy w księżniczkę na ziarnku grochu. Nie czas na dumę i pieprzone uprzedzenia, zadzwoni do niego jeszcze dziś i rozprawi się z nim jak należy, a jeśli on sobie myśli, że zabierze jej Jagodę, to nawet nie wie, jak się myli! Czego taki typ mógłby nauczyć dziecko? A swoją drogą, to właściwie dobrał sobie partnerkę. Jedno warte drugiego. Czemu tylko wciągnęli ją w taką grę? Ileż musi w człowieku być podłości, żeby wpaść na taki pomysł? Zerknęła niecierpliwie na zegarek, nie mogąc się doczekać końca zajęć. Dopóki nie załatwi tej sprawy, nie będzie mogła normalnie egzystować. Już teraz zaczęła układać w myślach mowę, którą przywita Maćka. I wcale nie miała zamiaru przestrzegać zasad kulturalnej dyskusji. Od czasu do czasu trzeba się kierować Jędrzejową metodą prowadzenia konwersacji, pomyślała, próbując przypomnieć sobie jakąś zasłyszaną u niego wiązankę szczególnie dosadnych inwektyw. Będzie tylko musiała dopilnować, żeby nikt nie usłyszał tej rozmowy, ale to nie takie trudne. Poczeka aż matka z ciotką wezmą Jagodę na spacer. Dobrze, że Zbyszek miał drugą zmianę. To będzie długa rozmowa.

Śnieg sypał od rana tak intensywnie, że nie mogło być mowy o spacerze. Zosia przygotowywała obiad, bo Krystyna nie była w stanie się na niczym skupić. Za kilka dni przypadała Wigilia, ale o żadnych przygotowaniach do świąt nie mogło być mowy. Zresztą, tak naprawdę, to Krystyna sama nie wiedziała, czy w tym roku będą u nich jakieś święta. Jeżeli sąd odbierze im Jagodę, nikt się nie będzie przejmował gotowaniem bigosów. Przynajmniej ona się nie przejmie. Sama nie wiedziała, czy tak naprawdę czekała na powrót Zbyszka, czy też nie. Chociaż z drugiej strony, co ma wisieć, nie utonie, jak mawiała matka. Co to komu da, gdyby Zbyszek wrócił dopiero za tydzień? Spędziłyby święta normalnie? Niepokoiła ją ta nieobecność syna. Nie było go już od kilku godzin i to zaczynało ją poważnie martwić. Pewnie liże gdzieś teraz rany po przegranej sprawie. Żeby tylko jakiegoś głupstwa nie zrobił. Narwany jest jak mało kto. Mało to już miał kłopotów przez ten wybuchowy charakter? Żeby tylko nie narobił głupstw! Chodziła po pokoju tam i z powrotem, patrząc co jakiś czas w okno wychodzące na drogę. Prawdę Zosia mówi, że gdyby nawet wyrok był na ich niekorzyść, to i tak Jagody nie muszą tak od razu Aśce oddawać. Wyrok się najpierw uprawomocnić musi, a przecież apelację można złożyć. Popatrzyła na główkę bawiącej się lalkami wnuczki i ogarnęła ją znowu żałość. Jak tu się z nią rozstać? Od małego ją wychowała, od pieluch. A teraz, kiedy najlepsze lata jej idą, kiedy zacznie dorastać, ma tego nie widzieć? Taka śliczna dziewuszka. Mądra taka, jeszcze czterech latek nie ma, a rozmawia jak dorosły, całymi zdaniami. Nawet o litery pyta, wszystkie bajki zna na pamięć. Krystyna otarła fartuchem płynące łzy, starając się, by nie zauważyła ich Jagoda.                                                       – Zbyszek wrócił. – Zosia stanęła w otwartych drzwiach pokoju, wpatrując się niespokojnie w siostrę.                                                                                                                                                             – Wrócił? – Krystyna stanęła niepewnie, nie wiedząc, co teraz zrobić.                                                                   – Którędy? Cały czas siedziałam przy oknie.                                                                                                    – Nie wiem, sama zapytaj, jeśli zdoła z siebie coś wydusić, bo jest, że tak powiem, nachlany. Ledwie na nogach stoi.                                                                                                                              – O Jezu! Upił się? To musiał mieć powód – Krystynie pociemniało w oczach – zabiorą nam dziecko. I co teraz, Zosia, co teraz? – Popatrzyła z przerażeniem na siostrę, która machnęła tylko ręką.
121.
– Jeszcze nawet z nim nie rozmawiałaś, a już wiesz – próbowała zbagatelizować jej lęk, ale sama myślała dokładnie to samo. Weszły do kuchni, w której za stołem rezydował Zbyszek. Popatrzył na matkę niezbyt przytomnym wzrokiem, próbując jej coś wytłumaczyć.                 – Aśka wygrała? – spytała cicho.                                                                                                                  – Wygrała – potwierdziła swojej podejrzenia, nie czekając na odpowiedź syna, który wybełkotał coś niezrozumiale. Nieprzyjemną ciszę przerwała Zosia, przypominając o tym, że to jeszcze nie koniec. Przecież tak naprawdę to wszystko dopiero się zaczęło i nie wolno się od razu poddawać. Zbyszek popatrzył tylko na ciotkę i wymownie popukał się w czoło.                    – A gówno tam – wybełkotał – gówno!                                                                                                         – No co ty – oburzyła się Zosia – tak łatwo się poddasz? Chłopie, tu trzeba walczyć, walczyć! A ty co? Chlać teraz zaczniesz? Jak tylko się problemy pojawiają, to ty w wódkę od nich uciekać zaczniesz? Na tym życie nie polega, synku, na pewno nie na tym. Walczyć trzeba, do końca! – Szykowała się do dłuższej tyrady. Krystyna ukryła twarz w dłoniach i cicho płakała. – A gówno tam – wrzasnął Zbyszek – gówno! Suka jedna! Alimentów jej się zachciało, suce jednej! – mówił z największym trudem, przekręcając wyrazy. – To niech ma! To niech ma! Trzysta miesięcznie! Trzysta! Bo dziecko musi wychowywać się w godziwych warunkach, tak sędzina powiedziała – zakończył swój wywód. Krystyna dopiero teraz uprzytomniła sobie, że Zbyszek mówi o alimentach.                                                                                                                       – Tyle jej zasądzili? Niezbyt dużo, ale przecież dziecko z tego ani grosza nie zobaczy! Wszystko pójdzie na knajpy i ciuchy. – Zbyszek popatrzył na nią przeciągle, widać było, że myśli dość intensywnie, bo podparł brodę pięścią i kiwał się na niej jakiś czas.                                                            – Pieniądze Ewka będzie dzielić. Nie straci. Ani grosza nie straci, spokojna głowa – podsumował, grożąc matce palcem.                                                                                                               – Ewka? – Matka spojrzała na niego z politowaniem. – Aśka pozwoli, by Ewa jej pieniędzmi rządziła? Oj, synu, synu – westchnęła.                                                                                                              – Sąd kazał. Suka jedna, chciała, to ma – mamrotał półgłosem, zapadając powoli w pijacki letarg. Zosia siedziała przez chwilę w milczeniu, bębniąc palcami po blacie stołu.                       – Ty – wrzasnęła – wstawaj! Sąd kazał Ewie alimentami rządzić? Co ty pieprzysz, gamoniu jeden, co? – Szarpnęła Zbyszka za włosy, aż jęknął.                                                                                  – Ciotka! – pogroził jej palcem. – Ciotka! Moje dziecko, moje alimenty. Aśka ma płacić. Trzysta miesięcznie. Ewka będzie rządzić. Bielska załatwiła. – Położył głowę na stole i zachrapał. Zosia pierwsza zrozumiała sens wypowiedzianych słów.
– Ty, głupia ty! – krzyczała – płaczesz, płaczesz, mało zawału nie dostaniesz, a Jagoda wasza! Wasza! To wam będzie ta flądra płacić, a nie wy jej, dlatego Ewa ma pieniędzmi gospodarzyć, rozumiesz? – Machała ręką zwiniętą w pięść przed nosem Krystyny, która siedziała całkowicie zdezorientowana.
– Zbyszek, Zbyszek – Zosia szarpała go za ramię i włosy – wstawaj, gamoniu jeden, wstawaj, opowiadaj jak było! Słyszysz?
Jednak ten na dobre zasnął snem sprawiedliwego i nikt nie był w stanie go zbudzić.
– Zosia, zostaw go. Prześpi się z godzinę i wstanie, ja go znam. Wtedy wszystko nam opowie, zobaczysz. Zobaczysz – powtarzała machinalnie, uspokajając siostrę i idąc do pokoju.
– Pijanica cholerna! – krzyczała Zosia, okładając śpiącego pięściami po plecach. – Musiał nachlać się w takim momencie! Jakby w domu nie mógł wypić pół litra, tutaj, gadając jak to było.
122.
Usłyszały trzaśnięcie drzwi samochodu. Ewa wróciła z pracy i weszła do pokoju.
– Zbyszek wrócił? – spytała zdenerwowana.
– Wrócił, wrócił! – Zosia pokazała na leżącego na stole Zbyszka. – A jakże! Pijany w trzy dupy, że nie można się niczego dowiedzieć. Tylko zdążył wybełkotać, że trzysta złotych alimentów zasądzili, ale kto komu ma płacić, to już tego nie jestem pewna.
– Jezu! Mamo! – Ewa przysiadła na brzegu fotela. – Chyba Zbyszek wygrał sprawę. Widziałam Aśkę, jak wysiadała z autobusu. Była zapłakana. A jak mnie zobaczyła, to zaczęła szlochać, gadała coś pod nosem i cały czas się na mnie oglądała. Chyba mnie od suk wyzywała czy coś w tym rodzaju. Nie przysłuchiwałam się, bo trochę się wstydziłam. Chciałam jej jak najprędzej z oczu zejść, ale od razu pomyślałam, że coś się jej nie powiodło, ale nie chciałam się przed czasem cieszyć. – Krystyna nie mogła wykrztusić słowa, ocierała tylko płynące po twarzy łzy i kiwała się lekko na pufie.
– Przestań mi się kiwać! – ofuknęła ją Zosia. – Chorobę sierocą masz czy jaka cholera? Stara baba, a zachowuje się jak nastolatka. I czego ryczysz? Masz powody?
– Jeszcze nic nie wiadomo, nic nie wiadomo – powtarzała Krystyna.
– Bo też i masz tego synusia, oj masz – zaczęła zjadliwie ciotka – zamiast wrócić do domu jak Pan Bóg przykazał, powiedzieć co i jak, a potem dopiero urżnąć się w trupa, to od razu do knajpy poleciał. Nie ma co! W ojca się wdał! Mówię ci, Kryśka, czysty Janek. Tylko patrzeć jak chlać zacznie.
– Niech już ciocia da spokój! – Ewa nie znosiła, gdy Zosia mówiła tak o ojcu.– Zbyszek nie pije, widać miał powód, żeby pójść do tej knajpy, a cioci nic do tego.
Zosia wybałuszyła oczy, nabrała powietrza w płuca i podparła biodra rękoma.
– Nie moja sprawa? Widzieliście ją? Jaka dorosła się zrobiła. To po to ci tyłek podcierałam, żeby teraz takie coś usłyszeć ? Ja nie należę do rodziny? Tak? To chciałaś powiedzieć? Zawadzam ci tutaj? Nie bój się, już niedługo się wyniosę. Już niedługo. – Ciotka rozszlochała się histerycznie i zamknęła za sobą drzwi swojego pokoju.
– Rany boskie! Ciociu! Ciocia doskonale wie, że nie o to mi chodziło. Ale niech ciocia przy mnie ojca nie znieważa, bo na to nie pozwolę. Słyszy ciocia? I dobrze ciocia wie, że mam rację!
Zosia nie odezwała się już słowem, słychać tylko było, jak głośno wyciera nos.
– Zostaw ją, niech się wypłacze, ona też to wszystko przeżywa, razem z nami. Jak myślisz? Zbyszek wygrał? – Krystyna spojrzała na nią z nadzieją.
– Myślę, że tak, mam jakieś takie przeczucie. Ale poczekajmy aż się Zbyszek obudzi.
A tak swoją drogą, to też miał kiedy się napić. Nieodpowiedzialny szczeniak. Przecież wiedział, jak na niego czekamy.
Krystyna nie odpowiedziała. Miała żal do syna. Rację miała Zosia, że się na niego zdenerwowała, rację ma Ewa.
123.
A więc to już koniec, pomyślał, choć nie odczuł żadnej ulgi. Telefon Ewy najpierw wprawił go w dobry nastrój. Myślał, że ją złamał i pierwsza do niego dzwoni, ale po chwili poznał cel tej rozmowy. Więc jednak się dowiedziała. Zresztą już od dawna spodziewał się, że Aśka znajdzie jakiś sposób, by powiadomić byłą szwagierkę o ich romansie. Zaśmiał się w głos na wspomnienie furii z jaką Ewa wyrzucała z siebie te wszystkie inwektywy pod jego adresem. Wprawdzie zawsze podejrzewał ją o starannie skrywany, ognisty temperament, ale dopiero teraz wyszło szydło z worka. Nie pozwoliła mu nawet dojść do słowa. I czego to ona nie wymyśliła? Poznał ją, żeby pomóc Aśce w rozprawie sądowej albo żeby Aśka wiedziała, co oni planują, albo… Rany, ależ ta Ewa ma wyobraźnię! Zresztą, czego innego się spodziewał? Jak on by zareagował, gdyby się znalazł na jej miejscu? Ale czy miała prawo sądzić, że ją upokorzył? Właściwie to w jaki sposób? Czemu to Ewa czuła się upokorzona? Bo ośmielił się podnieść swój plebejski wzrok na jaśnie panienkę? Może i Aśka miała rację, nazywając ją nieużytkiem! Zachowuje się jak matrona. Tylko ona się liczy, tylko ona czuje się oszukana, tylko ją upokorzono… jakby cały świat kręcił się wokół niej. Czy ona nigdy nie popełniła żadnego błędu, żadnego głupstwa, którego by potem żałowała? Cholerna zimna ryba! Wszystko miała zaplanowane, uporządkowane, przewidziane. Co ona tam krzyczała?, zaśmiał się głośno, przypominając sobie ten jej monolog. Że nigdy nawet nie próbował jej pocałować? I to ją upokorzyło? Musiała się naprawdę nieźle zdenerwować, skoro nie panowała nad swoimi emocjami. A swoją drogą, jak miał ją pocałować? Była zawsze taka… oschła, zimna, wyniosła, że strach było się do niej zbliżyć. Ile razy próbował to zrobić, zawsze osadzała go w miejscu. Ten jej drwiący uśmieszek, ta jej mina, to spojrzenie, które mogło zmrozić każdego!
Jak to się stało, że tyle czasu jej poświęcił, że wiązał z nią jakieś plany? Przecież nigdy nie dawała mu żadnej nadziei. Po prostu żadnej. Nadpił łyk zimnego piwa i bezmyślnie wpatrywał się w ekran telewizora. Kto to powiedział, że mężczyźni nie znają żadnych cieplejszych uczuć i wszystko, czego im potrzeba, mieści się w sferze seksu? Coś takiego mogła wymyślić tylko jakaś zgorzkniała kobieta, porzucona rozwódka lub stara panna, której nie udało się wyjść za mąż. Te wszystkie kobiety niezależne, uśmiechnął się drwiąco. Niezależne, też coś. Kolejny wymysł niezamężnych babek. Filozofia dorobiona do stanu staropanieństwa. Nie udaje się złapać męża, więc mówi się „niezależna”. Lepiej brzmi. Prawda jest jednak bardzo prosta. Każda chce wyjść za mąż, urodzić dziecko, posiadać własną rodzinę. Narodzi taka synów, wychowa je, a potem powie, że mężczyzna nie jest zdolny do wyższych uczuć. To jak go wychowałaś, babo głupia, co?, oburzył się. Co taka Ewa wiedziała o uczuciach? Przez całe życie będzie go osądzać za ten incydent z Aśką?
I jak to sobie wszystko wymyśliła! Związał się z nią, żeby pomóc Aśce? Co za głupia baba! Głupsza od tej idiotki Aśki. Do tej chociaż nie można mieć pretensji o jej głupotę, taka się urodziła i taka umrze, ale od Ewy można więcej wymagać, tak mu się przynajmniej do tej pory wydawało. Ciekawe, jak na to wpadła? A może to ta cholera Aśka takie pierdoły rozgaduje i Ewka w to uwierzyła?
124.
Wyjął z lodówki kolejne piwo. Może by tak do jakiego baru pójść? Ale czy warto? Jakaś durna baba nagadała głupot, druga durna zadzwoniła z pretensjami, a on już do baru? Upić się, żeby miała satysfakcję, że niby to przez nią? Nawet nie spytała, czy to wszystko prawda. Od razu do gardła mu się rzuciła, idiotka jedna. A skąd ona mogła wiedzieć, że to wszystko prawda? To jak Aśka mówi, to jest prawda, a jak on, to nawet pytać nie trzeba, bo on kłamie? Nawet go nie zapytała! Pokręcił z niedowierzaniem głową. Tyle przez tą Aśkę przeszła, a jednak uwierzyła jej słowom. Babska solidarność.
Popatrzył przez okno; gdy na drzewach nie było już ani jednego liścia, widać było podwórko Napierskich. Więc to już naprawdę koniec? Właściwie nie powinien się niczemu dziwić. Dokładnie tego się spodziewał. Właśnie dlatego zerwał kontakt z Ewą, bał się takiego zakończenia. Przewidział je. Ale czy naprawdę zerwał? Przecież przez cały ten czas znał każdy jej krok, wiedział, co porabiała, z kim się spotykała, dokąd chodziła. I cały czas miał nadzieję, że Ewa odezwie się pierwsza, że zadzwoni. Ile to razy sam chciał zadzwonić? Ale potem rezygnował z tego zamiaru, bojąc się, że usłyszy drwinę w jej głosie. Cholera, tyle fajnych babek na świecie, że też mu się Ewa właśnie spodobała! Co w niej właściwie takiego jest? Zastanowił się, nie mogąc sobie niczego szczególnego przypomnieć. Taka jakaś nijaka, więc czemu tak często o niej myśli? I na co miał nadzieję? Że nic się nie wyda, że Aśka odpuści i pobłogosławi jemu i Ewie? Nienawidziła jej, a teraz pewnie nienawidzi i jego. Od początku on i Ewa nie mieli szans. Chociaż… to mogło się udać, gdyby tak jednak przeciągnąć sprawę i nie dopuścić, żeby Aśka się o wszystkim dowiedziała, to kto wie. Ale z Ewą sprawy nie szły tak szybko. Zresztą na początku sam też nie wiedział, czego tak naprawdę chce, nie był pewien. A potem te fochy Ewki. Cholerna baba! Kręciła nosem jak jakaś arystokratka! Niby to błękitna krew, a z Jędrzejem się zadawała! Na samą myśl o tym zacisnął dłonie w pięści. Jak ona śmiała porównać go do tego głąba?! Ale żeby chociaż ich porównała! Ona stwierdziła, że jemu do Jędrzeja daleko! Daleko? A niby to pod jakim względem? Bo róże przynosił zamiast kiełbasy owiniętej gazetą? Bo nie chleje na umór i nie śpiewa pod jej domem tych pijackich serenad? Zresztą, czy ten bełkot można nazwać śpiewem? Prawdomówny Jędrzej? To że babę tłucze jak mokre zboże i dzieciaka po kątach przegania, to nieważne, liczy się, że Ewy nigdy nie okłamał. Dobre sobie! A w czym to on, Maciek, ją okłamał? Przecież nie spotykał się z nikim innym poza nią! Do cholery jasnej! Aśkę poznał o wiele wcześniej, czy ona tego nie rozumie? Widocznie nie rozumie. Pocałować jej nigdy nie próbował. Też mu zarzut. Wstydziłaby się, pinda jedna. Niech ją Jędrzej pocałuje tą swoją bezzębną gębą, z której nieustannie wionie tanim winem. I to ją upokorzyło? Zachowywała się tak, jakby kij zjadła na śniadanie, to czego się spodziewała? Jak tu taką pocałować? Chociaż tak naprawdę myślał o tym i to nie raz. Usta Ewy na pewno nadają się do całowania. Mają taką ładną, delikatną linię. Wszystko w niej jest delikatne. Oczy, usta, cera… Będzie miał nauczkę na przyszłość. To już naprawdę koniec?, zastanowił się ponownie. Przecież jej chyba też na nim zależało, inaczej by nie zadzwoniła. Wyraźnie słyszał. Jeszcze chwila moment i zaczęłaby płakać. Wprawdzie niektórzy płaczą z różnych powodów, bo są wściekli czy bezsilni, bo coś się nie powiodło. Ale nie Ewa, ona nie płacze, nigdy. Więc co? Koniec? Ktoś coś nagadał i koniec? I kto nagadał? Zamyślił się. Nie ma co tak od razu rezygnować. Trzeba przeczekać, postanowił. Po prostu przeczekać i być w pobliżu. Innego wyjścia nie ma. Może nie będzie tak źle?
125.
Szlochała jak małe dziecko. Zaczęła już w autobusie, nie była w stanie przestać. Ludzie gapili się na nią jak na wariatkę, ale gówno ją to wszystko obchodziło. I co teraz?
Co teraz? Brzuch rósł jak na drożdżach, pieniędzy miała tyle, co kot napłakał, a właściwie to tyle, ile Krzysiek zarobił, a ostatnio jakoś mu nie szło. Zimą zawsze z forsą było krucho. Myślała, że będzie miała swój stały grosz, żeby nie być tak zależną od Krzyśka, a tu co? A wszystko przez matkę! Jak ona mogła? Jak ona mogła zrobić coś takiego? Oszukała ją, własną córkę oszukała! To jest matka? Gdy się zjawiła tam w sądzie na korytarzu, Aśka się przestraszyła i to nie na żarty. Ale zaraz potem się uspokoiła. Matka nawet nie podeszła do Zbyszka, tylko do niej. Zagadała tak jakoś przyjaźnie, normalnie, jak matka do córki, że Aśka zgłupiała. Pomyślała nawet, że w końcu matka zrozumiała, że dziecko, jakie by nie było, jest najważniejsze i że nareszcie stanie przy niej i ją wesprze. Zbyszek miał niezłego pietra, na wspomnienie jego miny uśmiechnęła się. Już myślał, że po nim. To dlatego Aśka zgodziła się, żeby matka była obecna na sprawie, Zbyszek się nie sprzeciwił, zawsze się bał teściowej. A potem, już w środku, wszystko się zmieniło. Matka powiedziała, że ona – jej jedyna córka! – nie ma warunków do wychowywania dziecka, bo nie ma mieszkania. Nie ma mieszkania! I źle się prowadzi! Tyle głupot nagadała, że Aśka nie zajmowała się małą, że jest nieodpowiedzialna i lubi lekkie życie. Nawet sędzia był tym wszystkim zdziwiony. Myślał chyba, że matka przyszła, by jej pomóc, a tu masz. No i jeszcze ta ciąża. Że to niby nie ze Zbyszkiem, tylko z kim innym i dlatego te alimenty potrzebne. Żeby matki nie było, to kto wie… Jak by Zbyszek udowodnił, że nie jego? Co to sędzia materacem był? Zresztą, wcale nie zamierzała kłamać, że dzieciak jego. Krzysztof się niczego nie wypiera, wręcz przeciwnie, to po co miałaby Zbyszkowi wpierać? To matka tak odwróciła kota ogonem, że wszyscy pomyśleli, że chce Zbyszka wrobić. Wszystko przez matkę! Mała zostaje u ojca, a alimenty ma płacić ona! A z czego? Ci wszyscy ludzie już całkiem pogłupieli!? Po powrocie do domu leżała na kanapie, patrząc bezmyślnie w sufit. Jak to powiedzieć Krzyśkowi? On też był pewny, że sąd forsę zasądzi. Wszyscy przecież mówią, że w Polsce matka na prawie jest. Też jej prawo! I taka Ewka, jakaś dziesiąta woda po kisielu, będzie jej dzieciaka wychowywać, a ona nie ma do niego prawa! Rodzina? Jaka to rodzina? Jakaś tam ciotka! Tylko ciotka, a żadna ciotka matki nie zastąpi. Na myśl o Ewie zerwała się z kanapy i zaczęła nerwowo przemierzać pokój. Jak ona jej nienawidziła! Znowu się jej udało. Przypomniała sobie twarz szwagierki i znowu zapłakała. Wszystko jej suka zabrała. Dziecko, faceta…
A sama opływa w luksusy. Autem jeździ, ubrania w sklepie kupuje, nie musi w lumpeksach grzebać i znaszać po kimś starych łachów. Ciekawe, czy dotarły do niej wiadomości o Maćku? A gdyby i nawet dotarły, to i tak nie ma sposobu na to, by się tego dowiedzieć. Głupstwo palnęła, podpuszczając tę głupią Hankę i wygadując te bzdety o matce i jej pomocy, ale nie mogła się powstrzymać. Całe popołudnie wyobrażała sobie reakcję Napierskich na rewelacje Hanki, bo na pewno im je przekazała. Oboje z Krzysztofem zaśmiewali się do łez na myśl o tym, co stara Napierska i jej mądralińska córunia teraz o wszystkim myślą. Teraz Ewka może nie uwierzyć, że ona i Maciek byli kiedyś razem. I po cholerę to zrobiła? Przecież wiedziała, że prędzej czy później i tak się wszystko wyda, ale nie podejrzewała jeszcze wtedy, że matka przyjdzie do sądu.
126.
A teraz ta fałszywa menda się z niej śmiała. A może by tak zadzwonić do Maćka i sprytnie naprowadzić na temat? Przecież zawsze umiała go podpuścić i dowiedzieć się tego, czego chciała. Chociaż raczej nie. Jeszcze Krzysztof się jakoś dowie i narobi sobie kłopotów, a tych – jak na razie – miała dosyć. Innych nie potrzebowała. I tak ich nie uniknie. Krzysztof będzie chciał ślubu. Mówił o tym już od jakiegoś czasu. Dziecko, nazwisko, dom… Ale ona nie po to się rozwodziła i wolność odzyskała, żeby na nowo się w takie gówno pchać. A poza tym to Krzysztof jest fajny, zaradny nawet i uszanować ją umie, ale żadna z niego partia. Może się kto fajniejszy trafi? Już lepszy byłby Robert… A co to ona sroce spod ogona wypadła? Taka Agnieszka na ten przykład, ani ładna, ani inteligentna, a jakiego chłopa dorwała. A ona gorsza? Rozwódka z jednym dzieckiem to dzisiaj żaden kłopot. Przecież nikt nie powie, że z dwojgiem dzieci, jak jedno dziecko wychowuje ojciec. Chciał? To niech ma. Małej tam u niego ptasiego mleka nie zabraknie. Ciotka, stara panna, szans na swoje nie ma, to i bratanicą się zajmie jak własnym. Stanęła w oknie, patrząc na ponure, zaniedbane, wąskie uliczki. Myśl o tym, że nie miała prawa do własnego dziecka znowu zagnieździła się w jej mózgu i nic nie przynosiło ulgi, nawet świadomość, że sama nigdy nie zapewniłaby Jagodzie życia na takim poziomie jak to zrobi Ewka. Ździra jedna! Ukradła jej dziecko! Jej własne, rodzone dziecko! Gdzie tu sprawiedliwość na świecie? Coś takiego jest możliwe tylko w tym kurewskim kraju, nigdzie indziej. Dopiero teraz dotarło do niej, że nie widziała małej już tak długo, kilka miesięcy, od tamtej awantury z matką. To też jej nie pomogło w sądzie. Sędzia patrzył na nią jak na dziwoląga. Chyba naprawdę jest dziwolągiem. Która inna matka by do tego dopuściła?
To wszystko ich wina! Ich wina! Ten pierdolony klan Napierskich tak ją urządził! No i matka, jej własna matka! Ona chyba z nich wszystkich najgorsza. Zabrali jej wszystko, dosłownie wszystko. Matka śpi na pieniądzach i nawet nie zapyta, czy jej jedyna córka ma co do garnka włożyć. Ciekawe czy pomaga Jagodzie? Pewnie tak. O drugiego wnuka nawet nie zapytała, a przecież wie, że niedługo się urodzi. Pewnie liczy na to, że Aśka przyjdzie do niej po kolanach i po prośbie, ale niedoczekanie! Niedoczekanie! Nie będzie prosić o nic, ani o nowy płaszcz, chociaż stary spadnie jej niedługo z grzbietu, ani o buty, ani o nic! Sama sobie poradzi, poradzi sobie bez nich sama. Jeszcze im wszystkim pokaże! Jeszcze matce szczęka opadnie ze zdziwienia i tej cholernej Ewuni też! Zmarnowali jej tyle życia! Zbyszek jeszcze pożałuje. I matka też pożałuje. A Jagoda i tak do niej przyjdzie, prędzej czy później przyjdzie. Wszyscy tak mówią. Na nic się zdadzą starania Ewki i starej Napierskiej. Kiedyś odzyska dziecko. A teraz musi wymyślić coś, żeby się odbić od dna, żeby im wszystkim pokazać i nie prosić matki o pomoc. Woli kraść niż ją poprosić o cokolwiek. Niech ją szlag i ich wszystkich razem z nią. Niech ich szlag!
127.
Nowe firany nadały temu pokoikowi całkiem innego charakteru. Właściwie to było w nim nawet przytulnie. Wiosną nasadzi kwiatów na malutkim balkoniku, będzie jeszcze ładniej. No, może to nie pałac, ale jej własne mieszkanko. Pokój, kuchnia i mikroskopijna łazienka – wszystko, na co było ją stać po prawie trzydziestu latach małżeństwa z Leszkiem. Ale i tak nie mogła narzekać, niektórzy tracą wszystko, dosłownie wszystko. Z tej kawalerki przynajmniej nikt już jej nie wyprosi, żadna inna Patrycja nie może sobie rościć do niej pretensji. Należy tylko do niej. Tylko do niej. Wygładziła biały obrusik na okrągłym stoliku i poszła nastawić wodę na kawę. Za chwilę przyjdą jej siostry, Krystyna i Hanka, tym razem bez dzieci i wnuków. Będą tylko we trzy, tak jak dawniej. Na chwilę oderwą się od swoich codziennych obowiązków matek, żon i babć, by spędzić z nią parę godzin i zachwycać się jej nowym mieszkankiem. Hanka znowu zacznie psioczyć na Leszka i złorzeczyć mu ile sił w płucach, a Krystyna, początkowo milcząca, będzie gasić te jej mordercze zapędy aż dojdzie do kłótni, jak zawsze zresztą. Hanka pewnie zapłacze nad swoim niewdzięcznym losem najstarszej i nielubianej siostry, one obie z Krystyną się zawstydzą i, kierowane wyrzutami sumienia, postarają się zapewnić ją o swoim przywiązaniu i siostrzanej miłości.
Scenariusz stary jak świat. I tak już ma być do końca jej dni? Nic się nie zmieni? Tak już będzie zawsze? Właściwie to nie powinna narzekać. Ostatnio odniosła kilka sukcesów. Kupiła mieszkanie, dobija pięćdziesiątki, ale znalazła pracę. Wprawdzie oferowana pensja fortuny nie zapewni, ale przynajmniej nie umrze z głodu i uniezależni się od… Od kogo miałaby się uniezależniać? Od Leszka? On już pewnie zapomniał, że ktoś taki jak ona istnieje.
Wyjęła z szuflady zdjęcie, na którym on obejmował ją swoim silnym ramieniem i tulił do szerokiej piersi. Zatęskniła za jego ciałem, zapachem, ciepłem, ale zaraz potem przypomniała sobie, że teraz inna tuli się do niego, oddaje gorące pocałunki i pręży ciało pod jego dotykiem.
Boże! Co też ona! Stara baba, niedługo skończy pięćdziesiąt lat! Jej jeszcze myśleć o silnych ramionach?, zawstydziła się. Ale właściwie, dlaczego nie? Miłość jest zarezerwowana tylko dla młodych? A kto tak twierdzi? Schowała zdjęcie na dnie szuflady, lepiej, żeby Hanka go nie zobaczyła. Krystyna nic by nie powiedziała, ona by zrozumiała, Krystyna wiedziała o jej miłości i tęsknocie do Leszka. Krystyna wiedziała i niczemu się nie dziwiła, nie oceniała, ale Hanka! Boże święty! Według Hanki już dawno nie miała prawa go kochać, a co dopiero przechowywać jego zdjęcie!
– Lepiej ci będzie samej przy siostrach – powiedziała nie tak dawno Hanka, pomagając jej wstawić meble do kuchni i komenderując wszystkimi wokół. Ale Zosia nie chciała być sama, bała się samotności, nie mogła znieść myśli o tym, że samotność była jej już do końca pisana.
Według Krystyny wszystko się w końcu ułoży i taką też miała nadzieję.                                                    – Tylko się nie spiesz, pośpiech to zły doradca. Masz dużo czasu – powiedziała jej Krystyna, jakby wiedziała, czego Zosia boi się najbardziej i przed czym próbuje uciec. Dużo czasu? Szkoda, że jej ciało nie wie, że nie musi się starzeć w tak zastraszającym tempie, bo ma dużo czasu. Ostatnio zauważyła, że jej uda nie są już tak jędrne jak do niedawna i marszczą się tak dziwnie. Kurze łapki w kącikach oczu też jakby się pogłębiły, oczy straciły młodzieńczy blask. Zabawne, dotąd nigdy nie zwracała uwagi na swoje ciało. Leszek zawsze twierdził, że jest piękne. Widać nie było tak piękne jak ciało prawie o dwadzieścia lat młodszej Patrycji, westchnęła.
128.
To chyba jakieś fatum prześladujące ich rodzinę, ta samotność. Myślała, że ona przełamała tę złą passę, ale jak widać, myliła się. Czy ich matka przeżywała to samo co ona po śmierci ich ojca? Pewnie nie, ona przeżywała żałobę po ukochanym, nie została przez niego porzucona dla innej kobiety. Samotna też tak do końca nie była, miała je, trzy córki, o które musiała zadbać. Krystyna powieliła los matki, tak jakby kroczyła jej ścieżką albo przynajmniej te ich ścieżki w wielu miejscach się zetknęły. Hanka w gruncie rzeczy też przeżywała samotność. Kto wie czy jej samotność nie była jeszcze gorsza, mąż za ścianą, a ona jak palec w tym pięknym, wypucowanym na błysk mieszkaniu. Jola… szkoda gadać, ni mężatka, ni panna, między niebem a ziemią. Zosia próbowała sobie wyobrazić, co ona czuła, czekając na swego żonatego przyjaciela, kiedy ten przebywa na łonie rodziny. On, przykładny obywatel i ona ze statusem firmowej dziwki, polującej na awans dzięki romansowi z szefem. Ile upokorzeń przeżywała co dnia? I wreszcie Ewa. Czysty obraz babci Ali i swojej matki. Delikatna, wrażliwa, uparta i smutna. Bardzo smutna. Taka zaradna i z głową w chmurach jednocześnie. Pewnie cały czas czekała na swoją prawdziwą, jedyną miłość, której przecież dotąd nie znalazła. Ile czasu zajmie jej jeszcze dojście do wniosku, że nie warto czekać na królewicza na białym koniu, bo nikt taki się nigdy nie zjawi; że trzeba brać z życia to, co da się z niego wziąć? Zasmuciła się, przypominając sobie kartkę z pamiętnika Ewy, który kilkanaście lat temu wpadł jej w ręce. Przeczytała go wtedy, bawiąc się znakomicie i zaśmiewając do łez. Zdanie z królewiczem, zamkiem i białym koniem przeczytała Krystynie, a ta się wściekła nie na żarty. Wyrwała jej wtedy zeszyt z ręki i zdzieliła ją nim po głowie. „ Nie waż się! Nigdy więcej się nie waż!”– wrzeszczała jak opętana. Zosia obraziła się wtedy i na kilka dni przeniosła do Hanki, ale już po kilku godzinach zrozumiała, że nie powinna czytać tych zwierzeń siostrzenicy, a co dopiero wyśmiewać się z nich i wtajemniczać w to wszystko jej matkę. Tak więc cyniczne podejście do życia to nie dla Ewy, za to Zosia ją tak bardzo kochała. Martwiła się o nią, jej los zawsze leżał jej na sercu. Tak naprawdę to ona zawsze najbardziej ją obchodziła. Była jej ulubienicą. A teraz cierpiała, Zosia to zauważyła już kilka tygodni temu, Krystyna też, ale nie pozwoliła jej zapytać o przyczynę. W końcu musiała ustąpić i przyznać jej rację, to jej córka, znała ją najlepiej, wiedziała, czy można ją o coś zapytać. Zosia przeczuwała, że to przez tego Maćka. Pewnie Ewa dowiedziała się całej prawdy o nim i o Aśce. Gdyby mogła z nią porozmawiać, to poradziłaby jej, by plunęła na tę cholerną Aśkę i zrobiła to, na co ma ochotę… Facetem nie ma się co przejmować i nie można od niego za dużo wymagać, a ten Maciek fajny nawet. Ostatecznie z Aśką to już stara historia, po co to znowu wyciągać na wierzch? I co jej to da, że się obrazi i zakończy tę znajomość? Czasu nie cofnie, świata nie naprawi, zdrad nie powstrzyma. Ustawiła na stole kieliszki do wina, rozprostowując zmarszczę na obrusie. Hanka zaraz by jej to wytknęła i przez następne pół godziny uczyłaby ją, jak prasować obrus, żeby nie było na nim załamań. Ciekawe, czy wie już, dokąd zwiał Jurek? Pojechał do Warszawy, czy może ukrył się gdzie indziej? Jola miała sprawdzić w tej jego melinie, ale Zosia wątpiła, by tam wrócił. Bałby się pewnie, że Zbyszek znów go tam odnajdzie i zleje tych jego kolesiów tak jak poprzednim razem. Może to i dobrze, że nie mieli z Lesiem dzieci? Co by zrobiła teraz, gdyby trafił jej się taki Jurek? Leszek zajmowałby się Patrycją, a ona jeździłaby po kraju, szukając marnotrawnego syna? A może nie? Może Leszek nie spojrzałby nawet na Patrycję, gdyby mieli dziecko? Co go przy niej trzymało tyle lat? Kochał ją naprawdę, czy może nie spotkał nikogo, kto by go pociągał tak silnie jak ta jego Pati? A może było mu wygodnie? Wiedział, że ona go nie zdradzi, dobrze gotowała, czekała każdego dnia już z kapciami i całusem na powitanie? Może za bardzo mu matkowała i to mu się w końcu znudziło.
129.
Ciekawe, co tam u Matyldy? Musi odpisać na jej list. Jakie to dziwne, że dopiero teraz stały się sobie naprawdę bliskie. Matylda miała wyrzuty sumienia, obwiniała siebie za to, że Leszek porzucił żonę. Stwierdziła, że źle go wychowała i nie dała mu dobrego przykładu, bo źle traktowała Zosię. Co za kobieta! Obwiniać siebie za czyny swojego pięćdziesięcioparoletniego syna! A to, że źle ją traktowała? To prawda, ale jakie to miało teraz znaczenie? Przez trzydzieści lat Leszek się tym wcale nie przejmował, więc dlaczego dopiero po tylu latach miałby się przejąć opiniami matki? Bzdury! Musi odpisać na jej list.
Podeszła do okna, przez które zobaczyła nadchodzącą Krystynę. Jest taka krucha, pomyślała Zosia. Taka silna i taka krucha jednocześnie. Teraz, po sprawie rozwodowej Zbyszka trochę odetchnęła i przestała się martwić. A właściwie to przestała się martwic o syna i wnuczkę, ale nie o Ewę. Dobrze widziała, co się dzieje. No cóż, dzisiaj może uda się nie mówić
o problemach. Cała nadzieja w Hance i w jej talencie do wszczynania kłótni. Kłótnia z Hanką zawsze była swojego rodzaju katharsis. Może i tym razem będzie tak samo.

Siedziały razem już od kilku godzin. Ewa kilka razy opowiedziała przebieg rozprawy, jakby jeszcze nie wierząc, że wreszcie się skończyła. Skończyły się też obawy. Kaśka wreszcie przerwała ten jej monolog, chciała jej powiedzieć, jaką decyzję podjęła. Spotkały się dzisiaj po kilkutygodniowym niewidzeniu się. Nie miała czasu powiedzieć Ewie, że zupełnie niespodziewanie, bez zapowiedzi, przyjechał Lasse i zaprosił ją na wypad w góry. Zgodziła się bez wahania. Mieli przecież tyle do omówienia. Musieli wyjaśnić wiele spraw i podjąć jakieś decyzje. Spędzili tam Boże Narodzenie i sylwestra. Dopiero po powrocie spotkała się z Ewą.
– Znowu tam jedziesz? – Ewa obserwowała siedzącą przy stole Kaśkę. Nie wiedziała o jej spotkaniu z mężem, bo tak naprawdę to nie chciało się jej z nikim gadać, za bardzo się denerwowała sprawą Zbyszka. Nigdy by nie pomyślała, że Lasse przyjechał i zabrał żonę w góry. Widać było, że się jakoś dogadali, bo Kaśka promieniała. Lasse to, Lasse tamto. Czemu się tak długo nie odzywał, czemu przyjechał dopiero teraz, co robił do tej pory? Ewa nie musiała nawet na głos pytać, Kaśka sama wszystko wyjaśniła. Ważna praca, jeszcze ważniejszy kontrakt, a co najważniejsze – zmiana domu. Teraz będą mieszkali z dala od tej całej Guny i z dala od sióstr Lassego. To podobno ucieczka Kaśki natchnęła go do podjęcia decyzji o przeprowadzce na drugi koniec kraju. Między innymi załatwianie tej przeprowadzki miało trwać tak długo i to przez nią Lasse się nie odzywał, chciał jej zrobić niespodziankę. Ewa była bardziej praktyczna. Trochę złośliwie pomyślała, że gdyby nie intratna praca, to pewnie nawet by nie pomyślał, by się dokądkolwiek przeprowadzać, ale po co psuć Kaśce ten szampański humor? Była taka szczęśliwa. Nowy dom, nowi ludzie, nowa praca. Na szczęście Lasse załatwił jej pracę. Nie będzie siedzieć całymi dniami w domu i chodzić od okna do okna, czekając aż on wróci.
– Trochę się boję tej pracy. Jak oni mnie tam przyjmą? A jak będą mi świnić?
– Czemu mieliby to robić? Sama mówiłaś, że Szwedzi są przychylnie nastawieni do Polaków, teraz na sobie wypróbujesz to nastawienie.
– Ależ ty potrafisz być złośliwa – zaśmiała się. – Ty mi lepiej poradź, jak ich wszystkich obłaskawić.
– Ja mam ci radzić? Chyba oszalałaś! Widziałaś, żebym kiedykolwiek kogokolwiek obłaskawiła? Spotkaj się z Aliną i ją spytaj. Ona to umie. Jak chce, to obłaskawia, tylko że nie na długo. Zaraz potem zauważa w obłaskawionym jakieś poważne mankamenty i zaczyna je zmieniać albo wyśmiewać i czar pryska.
– Dzięki, nie mam ochoty słuchać rad Aliny, dała mi się we znaki ostatnim razem. Nawet mnie nie odpowiadają jej metody działania. Czemu masz taką markotną minę? Wyglądasz jakbyś na ścięcie czekała.
– A z czego tu się cieszyć? Niedługo wyjeżdżasz, znów zostanę tutaj sama jak palec. Śniegu po kolana, wiesz przecież, że nie lubię zimy. A najgorsze jest to, że nie widzę żadnych widoków na zmianę. Ty byś pewnie powiedziała, że brak dla mnie perspektyw. No i tym razem się z tobą zgodzę, rzeczywiście ich brak.
– Ewa, ja tu wrócę. Jeszcze nie w tym roku, ale wrócę. Obiecuję ci, już powiedziałam to Lassemu. On się tylko śmieje, myśli, że ja blefuję, ale ja tu wrócę. Mam nadzieję, że on przyjedzie razem ze mną, bo jeśli nie, to trudno. Ale tobie nie o to chodzi, prawda?
– A niby o co? Co ci po głowie chodzi?
– Ewa! Bądź choć raz ze mną szczera. Naprawdę nie ma szans, byś doszła z nim
do porozumienia? O co ty się właściwie tak na niego wściekłaś? Nie znał ciebie, nie znał twojej rodziny, nie znał Zbyszka. Na początku nawet nie wiedział, że istniejecie.
– Ale potem już wiedział.
– Potem już zerwał.
– Wcześniej zadał się z mężatką! A potem przychodził do naszego domu, wiedząc, że siada do stołu z jej mężem! Czyś ty już zupełnie zwariowała?
– To chyba ty zwariowałaś! Aśka to kurwa! Czy zdajesz sobie z tego sprawę, czy nie! Przy tym atrakcyjna kobieta. A do tego wszystkiego umie manipulować ludźmi. Zapomniałaś, co robiła, gdy przyszłam do was z Lasse? Pamiętasz? Zbyszek siedział obok, a ona się niczym nie przejmowała! Ani nim, ani mną, ani raczkującą między nami Jagodą!
– I to go usprawiedliwia? W taki sposób każde świństwo można wytłumaczyć, moja droga. Każde!
130.
– Usprawiedliwia? A co ty masz tu do usprawiedliwiania? Nie zdradził ciebie, twojego brata też nie. Poznał młodą, atrakcyjną kobietę, która zawróciła mu w głowie. Potem dopiero się dowiedział, że jest mężatką. Inny na jego miejscu wcale by się tym nie przejął i wcale by z nią nie zrywał. Ale on się przejął, to nic dla ciebie nie znaczy?
– A skąd wiesz, że tak było naprawdę?
– A skąd wiesz, że tak nie było? Zastanów się dobrze, co robisz. Nie przekreślaj go
tak od razu. To naprawdę fajny facet.
Fajny facet! Tak jakby ona o tym nie wiedziała. I jakby to od niej tylko to przekreślanie zależało. A tak naprawdę to on już wcześniej sam zrezygnował. Ten jej telefon był tylko próbą ratowania resztek honoru, ostatnim słowem, czymś w rodzaju kropki nad i. Ileż musiała zebrać w sobie odwagi, żeby zadzwonić. Co prawda, była nieźle wkurzona. Ale wystarczyło przecież jedno jego słowo, wyciągnięta ręka do zgody i kto wie, jakby ta rozmowa się zakończyła. Ten obojętny ton głosu tylko wyprowadził ją z równowagi i dolał oliwy do ognia. Teraz było jej wstyd, że się tak uniosła. I te wyrzuty, że nigdy nie próbował zacieśnić kontaktu! Jak mogła tak stracić nad sobą panowanie? Ależ on musi teraz śmiać się na wspomnienie tamtej rozmowy. Żeby to Kaśka słyszała! Miałaby używanie.
– No co jest? Ogłuchłaś?
– Co? Nie, nie ogłuchłam. Daj mi już spokój. Nie chce mi się mówić o tym po raz kolejny. Już nic się nie da zrobić.
– Na pewno nic?
– Na pewno. Nie przejmuj się, jakoś to będzie.
– A pewnie, że jakoś to będzie. Zawsze to masz Jędrzeja w odwodzie, no nie?
– Co? A idź w cholerę i przestań mnie denerwować! Jeszcze tylko Jędrzeja mi brakuje i tej jego wściekłej baby.
– A co tam u nich? Biorą ślub czy jak?
– Chyba nie, bo ta głupia skarżyła się u sąsiadów, że ja Jędrzeja nie puszczam, żenić mu się nie pozwalam i wcale na ich dziecko względu nie mam. Wyobrażasz to sobie? Ale najgorsze w tym wszystkim jest to, że sąsiadka powtórzyła to wszystko Jędrzejowi, ten babie grzbiet obił i z domu chciał wypędzić. Skończyło się policją. A potem, na drugi dzień znów się upił, śpiewał pod moją bramką do świtu i wrzeszczał, że wszystko mi kupi. Nowy samochód, nowy dom i tak dalej.
– To czemu to jest najgorsze? Może i dobrze, że jej skórę wygarbował? Przestanie się ciebie czepiać.
– A guzik tam przestanie! Jeszcze tego samego dnia lamentowała na całą ulicę, że to wszystko przeze mnie. I że wcale się nie zdziwi jak niedługo będę nowym autem jeździć, bo Jędrzej mi je kupi. Sęk w tym, że ja naprawdę rozmyślam już od dłuższego czasu o kupnie samochodu. Wiesz, jaki jest mój fiacik.
– I co tu z taką robić?
– No otóż to! Nic z nią nie zrobisz! Mogę jej tylko unikać, inaczej się nie da. Mamy mi tylko żal, bo zazwyczaj na niej się wszystko skupia. Wiesz, jak to jest, życzliwi sąsiedzi zawsze coś miłego jej powtórzą…
– Bo twoja matka za bardzo się tym wszystkim przejmuje. Powinna stosować metody mojej matki, od razu lżej by się jej żyło.
– A właśnie! Co u niej? Wie, że wyjeżdżasz?
– Dzięki, wszystko u niej w porządku. Powiem ci, że się ucieszyła. Pewnie jej ulżyło. Nie będę mogła pilnować, by nie przyjęła z powrotem tego żula, a on się wokół niej nieustannie kręci. Kwiaty przysyła przez sąsiada. Ostatnio nawet na czekoladki się szarpnął. Ciekawe, skąd wziął na nie pieniądze. Aż mi ciarki po plecach idą, gdy pomyślę, co może się zdarzyć, gdy wyjadę.
– Myślisz, że ona go z powrotem przyjmie?
– A myślisz, że nie? Ewka! Ale naiwna jesteś! Przyjmie i to z otwartymi rękami. Ale tym razem nie pójdzie mu tak łatwo z mieszkaniem. Będzie się musiał z nią lepiej obchodzić.
Zmusiłam ją, żeby chałupę przepisała na mnie. Nie będzie mogła w niej nikogo zameldować, a on będzie musiał siedzieć cicho jak pies przy budzie, bo inaczej fora ze dwora. Wypieprzę
wtrymiga!
131.
– Kiedy wyjeżdżacie?
– Po świętach. Chcę tutaj spędzić Wigilię. Na sylwestra będziemy już tam. Mamy iść na coś w rodzaju prywatki. Lasse chce mi przedstawić kogoś, z kim będę pracować, żeby mi łatwiej było wejść w środowisko, jak powiedział. Trochę się boję, nie wiem, czy sobie poradzę. To dla mnie zupełnie coś nowego. Praca w takim zakładzie musi mieć bardzo specyficzny charakter, nie uważasz?
– Pewnie tak, ale dzieci to dzieci, pamiętaj o tym. Te nie są tak mądre jak te tak zwane normalne, pewnie nie są też tak ładne, ale przecież to tylko dzieci. Poradzisz sobie.
– Co masz na myśli mówiąc, że nie są tak ładne? Myślisz, że ich wygląd też jest inny?
– A ty myślisz, że jest inaczej? Różnie to bywa i musisz się na to przygotować. Będzie ci lżej.
– Guny nie będzie w pobliżu! Już jest mi lżej. Że o siostrach Lassego nie wspomnę. A jak tam Makary? Uległ już Alinie czy nadal się trzyma?
– Ataki Aliny nieco zelżały, ale tylko pozornie. Myślę, że ona zmieniła taktykę, ale nie zrezygnowała. Ona nigdy nie rezygnuje.
– A ty? Nadal nie widzisz w nim mężczyzny? – Ewa roześmiała się głośno, patrząc na niewinną minę Kaśki.
– Boisz się, że sczeznę tutaj z nudów bez ciebie i chcesz mi kogoś na siłę załatwić? Oj, Kaśka, Kaśka! Czy ty myślisz, że gdyby on tak naprawdę zauważył we mnie kobietę, to bym się oparła? Przecież to naprawdę fajny facet. Gdyby on chciał, to czy ja bym nie chciała? No, sama pomyśl? Nie chciałabym?
– No to o co chodzi? Alina twierdzi, że Makary był tobą zainteresowany.
– Alina mówi też, że Makary lubi chłopców, a ja w to nie wierzę. On po prostu chciał odpędzić od siebie Alinę i myślał, że mu się to uda, gdy zacznie ze mną flirtować.
Zastanowiła się, czy Makary flirtując z nią, ratował się przed nachalnością Aliny, czy może robił Alinie na złość?
Wiadomość o tym, że Zbyszek zaczął się z kimś spotykać początkowo oszołomiła trochę Krystynę. Dopiero co uwolnił się od Aśki, a już inną zapoznał? Ile to od rozwodu minęło, trzy miesiące? W dodatku Hanka mówiła, że ta następna to nikt porządny. Męża rzuciła, kilku innych facetów po nim miała… Hanka była w swoim żywiole, opowiadając Krystynie przez telefon to, czego się dowiedziała od jakiejś swojej znajomej, która się nigdy nie myliła.
Z Ewą Krystyna na ten temat nie mogła nawet porozmawiać, bo ta stwierdziła, że Zbyszek już dawno temu dostał dowód osobisty i miał prawo decydować o tym, jak sobie życie ułożyć.
A przecież ona wcale nie chciała układać żadnemu dziecku życia. Zwyczajnie porozmawiać chciała. Czekała na Zosię. Miała przyjść po pracy, wiedziała już o tej nowej „narzeczonej”. Hanka obdzwoniła chyba całe miasto. Co za wścibska baba, pomyślała o niej Krystyna, wyjmując ciasto z piekarnika. Tak na dobrą sprawę, to przeczuwała coś od jakiegoś czasu. Zbyszek jakoś tak później wracał z pracy, nawet drogą wodę kolońską kupił… Może to i dobrze, że kogoś sobie znalazł? Jak to tak? Sam miał być już do końca życia? Taki młody człowiek? Żeby tylko dobrze trafił. No i co z tego, że rozwódka? Przecież i Zbyszek rozwodnik. Zosia weszła do kuchni, w której Krystyna kroiła gorący jeszcze placek i postawiła na stole butelkę wina.
– Mam nadzieję, że smarkata pić nie będzie, to mnie potem do domu odwiezie – stwierdziła. – Ile razy Hanka do ciebie dzwoniła?
– Dzwoni codziennie, za każdym razem ma inne rewelacje. Już mnie to wszystko zaczyna denerwować. W końcu jej wygarnę i skończy się rozejm.
– Do mnie wydzwaniała już chyba ze cztery razy, dzisiaj też. Chyba się obraziła, bo powiedziałam, żeby się lepiej za Jurka wzięła.
– I co ona na to?
– Trzasnęła słuchawką aż miło. Miałam już dość. Ona jest naprawdę trzaśnięta. Mówi tylko o tej Maryli. Wyobrażasz sobie? Przecież ona musi ludzi o nią wypytywać, żeby te wszystkie informacje zebrać.
– Tylko Zbyszkowi nie wypaplaj, że ciotka w porucznika Colombo się bawi, bo będzie do niej dzwonił z pretensjami – zastrzegła Krystyna. – Z niego też raptus. Najpierw coś palnie, a potem dopiero myśli. Ale ta nasza Hanka to naprawdę nie ma po kolei w głowie.
– Ona mówi, że to z troski o ciebie i Zbyszka – zaśmiała się Zosia. – Wymyśliła sobie, że jak się czegoś dowie, a ma nadzieję, że dowie się czegoś złego, to uratuje Zbyszka przed tą harpią, jak ją nazywa.
– Już widzę, jak Zbyszek ciotki słucha i z panną zrywa. – Krystyna podsunęła siostrze talerzyk z ciastem.
– No to nie jest panna – Zosia zaczęła ostrożnie – i jest trochę prawdy w tym, co Hanka o niej mówi. Przede wszystkim jest starsza od Zbyszka i to dużo.
– Jezusie! – Krystyna usiadła przy stole. – Starsza? Ale o ile?
Pomyślała przez chwilę.
– A może to i dobrze, że starsza? Starsza, doświadczona, pewnie chce już mieć rodzinę to i zadbać o nią umie? Zbyszkowi potrzebny ktoś taki.
– Może i masz rację. Wprawdzie Hanka twierdzi, że z niej żony i matki nie będzie, ale wiesz, jaka jest Hanka. Wszystkiego się czepia.
– A skąd ona to niby może wiedzieć? – Krystyna się trochę zdenerwowała.
– Cholera wie, ale ludzie trochę mówią. Wiesz, jak to jest. Podobno ten mąż to bardzo dobry człowiek, ale nie wytrzymała z nim. Odeszła do jakiegoś innego, ale mężowi spokoju nie dawała nawet po rozwodzie. Ponoć cały czas się czepiała. Musiał się wyprowadzić, bo inaczej by mu żyć nie dała. Nie miał prawa w domu kroku zrobić bez jej pozwolenia. Wiesz, wspólnota majątkowa. – Krystyna wzruszyła ramionami.                                                                     – No ale jak z tym drugim jest, to czemu Zbyszek z nią się ciąga?
– Z tym drugim to tylko rok była, potem od niego odeszła. Podobno innego poznała, ale to nie jest pewne. Nikt nie potrafi powiedzieć, kim był ten następny, więc albo się ukrywała, albo ludzie bajki plotą. Kilka miesięcy temu gdzieś zauważyła Zbyszka . Podobno amoku na jego punkcie dostała, tak przynajmniej mówią. Ganiała za nim jak głupia jaka. Bez wstydu i prawie że na chama, aż i on ją zauważył.
– I co ona się tak na niego uparła, co? Mało to innych chłopów na świecie? – Krystyna nie mogła usiedzieć na jednym miejscu.
– Oj, co się uparła, co się uparła! – przedrzeźniała ją Zosia – co ty, oczu nie masz czy co? Ty nie widzisz, jaki z niego przystojny chłop? Znajdziesz w okolicy przystojniejszego? Normalnie amant filmowy, a może jeszcze lepszy niż taki filmowy goguś. Baba piękna nie jest, to i w szał wpadła. A okazało się, że podbój trudny nie był. Ten, zgorzkniały po odejściu Aśki, stał się łatwą zdobyczą. I tyle.
– No dobra. I co właściwie z tego wynika? Czego ta Hanka tu do mnie tak wydzwania? Co ona myśli, że ja to towarzystwo rozpędzę czy jak?
– Najwidoczniej tak właśnie myśli, bo cały czas się drze, że robić coś musisz i syna ratować.

132.
– Jak mam go ratować? Ona już całkiem zgłupiała. Mój syn ma prawie trzydziestkę na karku, już sam jest ojcem, a ja mam mu kobiety wybierać? Niech ona swojego lepiej ratuje. Da radę? Czy ona w ogóle wie, gdzie jej syn się podziewa? Mnie będzie dobrych rad udzielać? –
Krystyna na dobre się wściekła. Nie chciała się przyznać przed Zosią, że się przestraszyła. Jeśli to, co mówią o tej Maryli, jest prawdą, to cieszyć się nie ma z czego i Zbyszek może trafić z deszczu pod rynnę. Ale co można zrobić w takiej sytuacji? Co matka dorosłego dziecka może zrobić? Hanka od zawsze zachowywała się tak jakby wszystkie rozumy pozjadała. Zamęczała wszystkich swoimi dobrymi radami. Sama dzieci upilnować nie umiała, ale teraz czepiać się będzie.
– O Jurku nie ma żadnych wiadomości – kontynuowała Zosia, nieświadoma wewnętrznego rozstroju siostry.– Najprawdopodobniej jest w Warszawie, ale nie wiadomo gdzie. A teraz coś ci powiem, jeśli przyrzekniesz, że nikomu nie powtórzysz, nawet Ewie i Zbyszkowi. –
Krystyna zbladła. Wpatrywała się w Zosię błyszczącymi ze strachu oczami pewna, że za chwilę usłyszy jakąś straszną wiadomość.
– Hanka mi powiedziała w wielkiej tajemnicy. Musiała z kimś porozmawiać, a z Karolem nie może. Jolę wyrzucili z pracy – zaczęła Zosia konspiracyjnym szeptem – i to z wielkim hukiem! Podobno żona tego jej kochasia wpadła któregoś dnia do biura i wyciągnęła ją z gabinetu za włosy, okładając przy tym parasolem i wrzeszcząc na całe gardło, że kurew firma nie zatrudnia. A że firma praktycznie należy do niej, to nikt Joli pomóc nie mógł. – Krystyna jęknęła tylko cichutko, bo nie była w stanie wydać żadnego innego dźwięku. Jeszcze przed sekundą była pewna, że dowie się czegoś strasznego o własnych dzieciach, ale teraz wcale nie czuła ulgi. Wyobraziła sobie scenę z Jolą i upokorzenie, które przeżyła.
– Kochaś nie wyszedł nawet z gabinetu, a po wszystkim udawał, że nic się nie stało. Nie zapytał nawet, gdzie Jola jest, nie zainteresował się, co się z nią stało. Tak jej koleżanka powiedziała. W biurze krążą plotki, że wcześniej o wszystkim wiedział. Inni mówią, że był z żoną w zmowie, bo się chciał Joli pozbyć, podobno zaczęła mu zawadzać. O ślub się dopominała czy jakoś tak. Wyobrażasz to sobie?
– Ty, od kogo Hanka o tym wie? I jak to ci mówiła?
– Od kogo? Hanka zadzwoniła, żeby o Jurka spytać, a Jola akurat po tej awanturze była i tak jakoś zaczęła się matce zwierzać. Rozkleiła się, nawet zaczęła płakać, że po takim wstydzie żyć jej się nie chce. Ale najbardziej ją to zabolało, że Wawrzyniec, ten jej stary pierdziel, ratować jej nie wyszedł i że potem już nie zadzwonił. Jej telefonów nie odbierał, na wiadomości nie odpowiadał. Zaczęła wierzyć w tę jego zmowę z żoną. On jej rzeczywiście małżeństwo obiecywał i ona się o to upomniała.
– I co dalej? Co ona teraz zrobi?
– Hanka ją namawiała, żeby do domu wracała. Studia skończyła, języki zna, to i tutaj pracę znajdzie. Może nie zarobi tyle co tam, ale przecież z głodu nie zemrze. Ale ona o tym nawet myśleć nie chce. Powiedziała, że ona jeszcze tego Wawrzyńca załatwi. Hanka się naprawdę boi.
– Matko jedyna! Jak ona go załatwiać zamierza?
– No wiesz, jak się z kimś od lat pracuje i jest się tak blisko, to się o różnych rzeczach wie i Jola zamierza tę wiedzę właśnie wykorzystać. Moim zdaniem, napyta sobie biedy.
– Biedna Hanka. Ależ ona musi to przeżywać. Ty, a czemu ona z tego tajemnicę przede mną zrobiła? Bała się mnie? Bo co? Bo to ja po całym mieście wydzwaniam i informacje o jej dzieciach zbieram? – Krystyna zapytała z kpiną w głosie. Dopiero teraz dotarł do niej sens prośby Zosi, żeby nie wydawała jej przed Hanką. Hanka nie miała do niej zaufania? Prosiła Zosię, by o niczym jej nie mówiła? No to niech ma za swoje, pomyślała z satysfakcją. Gdyby to ją poprosiła o dyskrecję, nikt by się o tym nie dowiedział, nawet Zosia. A tak wie o wszystkim. Hanka miała szczęście, że Zosia nie porobiła jeszcze za wielu znajomości, bo więcej ludzi już by wiedziało o wyciąganiu Joli z biura za włosy. Dyskrecja nie należała do jej zalet.
133.
Ewa weszła do mieszkania, dopiero przed chwilą wróciła z rady pedagogicznej.                                                    – Cześć smarkata – ciotka uśmiechnęła się do niej – odwieziesz ciotkę do domu czy mam wracać taki kawał na pieszo?                                                                                                                          – Odwiozę, odwiozę, akurat mój „wóz” jest na chodzie. Wszystko wypiłyście? – spojrzała    na butelkę wina – czy zostawicie mi lampkę? Skonana jestem, chętnie sobie coś chlapnę przed snem.                                                                                                                                                      Zostało dość dużo, starczy dla ciebie i dla twojego brata, ale najpierw mnie odwieź.                                                                                                                                                                   – Najpierw to może kolację zjemy? Niech się ciocia nie boi, przecież powiedziałam, że odwiozę. A gdzież to mój szanowny brat? – zainteresowała się.                                                                       – Pewnie na randce z tą podstarzałą pindą – zaśmiała się Zosia. Krystyna tylko przewróciła wymownie oczami i machnęła ręką.                                                                                                              – Rany, ciociu! Nie bądź złośliwa. Jak się ona Zbyszkowi podoba, to niech się z nią umawia. Co to nam szkodzi? Może się dogadują, może im ze sobą dobrze? Przecież jemu się też coś od życia należy, prawda?                                                                                                                         – Prawda, prawda – Zosia pogłaskała ją po ramieniu – obrończyni brata. A wiesz ty, Ewuniu moja kochana, co u Joli słychać?                                                                                                                 – Zośka! – Krystyna machnęła jej ścierką przed oczami – zamknij się! Hanka cię o dyskrecję prosiła, a ty ozorem mielesz jak najęta. Zamknij się!                                                                                 – Sama się zamknij! – Zosia nie miała zamiaru pozbawiać się przyjemności w dzieleniu się sensacyjnymi wiadomościami o Joli z Ewą – Ewa nie piśnie ani słówka. No nie? Ewa skwapliwie przytaknęła ciotce, nie patrząc nawet w stronę obrażonej matki. Mina Zosi świadczyła o tym, że za chwilę usłyszy coś naprawdę ekscytującego i nie zamierzała rezygnować z takiej rozrywki. Zosia zaczęła opowiadać od początku całą historię, z lubością przyglądając się skamieniałej z wrażenia twarzy siostrzenicy. Krystyna od czasu do czasu, mimo ostrych protestów siostry, włączała swoje trzy grosze w treść opowiadanej historii, jakby to ona usłyszała o niej od Hanki i modliła się tylko, by Zbyszek nie wrócił z randki przed odwiezieniem Zosi do domu, bo ta opowiedziałby i jemu wszystko od początku, a tego Krystyna wolała uniknąć. Zakochany mężczyzna zwykle nie jest sobą i dzieli się z ukochaną kobietą wszystkim co ma, nawet wiadomością. A po co ta, w gruncie rzeczy obca jeszcze Maryla, ma wiedzieć takie rzeczy o Joli? Może dziewczyna zechce wrócić do domu?                          W małym miasteczku byłaby napiętnowana, przynajmniej przez jakiś czas, a ona już swoje przeszła. Kto wie, czy Maryla nie wykorzystałaby tych informacji przeciwko Hance, która przecież nie była jej przychylna? Lepiej, żeby Zbyszek o niczym nie wiedział, bo jeszcze by się wygadał przed tą Marylą i to by dopiero było.
Alina nie schodziła do pokoju na przerwach już od kilku dni. Od kiedy rozeszła się plotka o wyjeździe Makarego, siedziała zamknięta w swoim gabinecie, nie życząc sobie, by jej przeszkadzano. Co przerwę przysyłała jakiegoś ucznia po dziennik, a dyrektor, chcąc nie chcąc, tolerował to jej zachowanie. Ewa raz spróbowała z nią porozmawiać, ale ta wyrzuciła ją prawie za drzwi, nie zważając na tłum uczniów kłębiących się za drzwiami na szkolnym korytarzu. Wrzeszczała, jakby ją ktoś obdzierał ze skóry. Nawet dyrektor zauważył jej dziwne zachowanie i chciał je we właściwy sobie sposób wyjaśnić, co mu się, niestety, nie udało. Siedział potem nabzdyczony, jakby powiedziała Alina, i zły na cały świat, który nie docenił jego mediatorskich wysiłków. Ewa postanowiła przeczekać. Nie była na nią zła, w pewnym sensie ją nawet rozumiała, chociaż dostało jej się wtedy aż miło. Wszystkie plany Aliny związane z Makarym legły w gruzach, dochodziły pewnie do tego wyrzuty sumienia, do których nawet podczas łamania kołem by się nie przyznała, ale które na pewno musiały jej się dawać we znaki. Ostatecznie, gdyby nie zatruwała facetowi ostatnimi czasy życia, nie pomyślałby o wyjeździe. Tak więc Ewa bywała ostatnio samotna w czasie przerw i nie robiła nic, by to zmienić, siedząc na uboczu. Nie miała ochoty na wysłuchiwanie chwalących się sukcesami swoich koleżanek. Czasami odnosiła wrażenie, że te kobiety poza szkołą nie mają żadnych innych zainteresowań. Wałkowały w kółko to samo. Mówiły przy tym tak głośno, że inne osoby znajdujące się w pokoju nie miały szans, by wyjść z niego bez wiadomości o nadzwyczajnych umiejętnościach pedagogicznych ich koleżanek. Makary dosiadł się do niej z właściwym sobie taktem.                                                                                                                                   – Teraz wiesz, jak postępować z Jakóbkiem? – nawiązał z wyraźną ironią do opowieści jednej z koleżanek, w której to dawała wszystkim obecnym rady na temat sposobów postępowania z upierdliwym Jakóbkiem, który wszystkim się dawał we znaki. Ewa z trudem powstrzymała śmiech. Jakoś nie mogła sobie wyobrazić Jakóbka bojącego się nieradzącej sobie na co dzień romanistki, o której od dawna krążyły po szkole różnego rodzaju historie na temat jak skutecznie zamknąć panią R. w gabinecie, by uniknąć lekcji francuskiego. Niestety, większość z tych historii była prawdziwa.                                                                                                   – W dalszym ciągu nie schodzi? – spytał po chwili, starając się, by przypatrujący się im dyrektor nie usłyszał pytania.                                                                                                         – Nie.                                                                                                                                                    – Rozmawiałaś z nią wtedy? Widziałem jak wchodziłaś – dodał.                                                                                      – Wyrzuciła mnie. Darła się jak opętana. Wyzwała mnie tak, że aż mi uszy spuchły.                                                         – Wyobrażam sobie – zaśmiał się cichutko. Słyszałem kilkakrotnie ją w akcji. Wiesz, że niektórzy tutaj obwiniają mnie za ten jej bojkot? Słyszałem nawet jakobym najpierw Alinę uwodził, a potem zaczął uwodzić ciebie i że Alina… – nie dokończył – sama rozumiesz.

134.
– Wiem, też mi to dano do zrozumienia. – Ewa wzruszyła ramionami.
– Ewa – popatrzył jej w oczy – naprawdę mi przykro, przepraszam cię.
– Daj spokój, to nie twoja wina, że ludzie plotkują. Plotkowali, plotkują i będą plotkować, taka już ich natura. Powiedz mi, Makary – zawahała się – czy to prawda, że odchodzisz? Dlaczego?
Siedział ze spuszczoną głową i Ewie zdawało się, że nie dosłyszał jej pytania. 
– Naprawdę zmieniasz pracę? – powtórzyła. – To dlatego Alina zamknęła się w klasie i nie schodzi na dół?
–Tak, to prawda. Chyba to dlatego Alina nie schodzi do pokoju na przerwach. Tak mi się przynajmniej wydaje. Zadzwoniła do mnie któregoś wieczora z wymówkami. Moje odejście potraktowała jako ucieczkę, zwykłą rejteradę. Wyobrażasz to sobie? Nie zadzwoniła, żeby  ze mną rozmawiać. Ciągle tylko pytała, od czego uciekam.
– Ona chyba ma wyrzuty sumienia i myśli, że odchodzisz przez nią.
– Poniekąd to prawda. Chyba nie muszę ci mówić, że ostatnimi czasy dała mi się nieźle we znaki? W pewnym momencie uznałem, że jest niebezpieczna. Ale najważniejszy argument to ta nowa praca. Ta firma farmaceutyczna bardzo dobrze płaci, w szkole nigdy bym tego nie zarobił. Starczy na wynajęcie mieszkania, życie i rozrywki. I otoczenie jest inne, duże miasto. Nic mnie tu nie trzyma.
– To może z nią porozmawiasz, wyjaśnisz? – Popatrzył na nią z niedowierzaniem.
– Ty jesteś naprawdę niedzisiejsza, wiesz? Ty wiesz, co ona mi robiła? Nie pamiętasz już o jej oskarżeniach? Jak myślisz, do czego chciała doprowadzić? Posłuchaj – ściszył głos do szeptu – a gdybym naprawdę był gejem? Przecież ona by mnie zniszczyła i to bez zmrużenia oka, więc czemu teraz miałbym tak od razu wyjaśnić sytuację? Alinie pewnie spadłby kamień z serca, ale nic się nie stanie, jak pougniata on jej to serce jeszcze przez kilka dni, no, może godzin.
– A jesteś? – Ewa zadała to pytanie szybko, prawie bez zastanowienia, bojąc się, że już za chwilę nie starczy jej odwagi, by je powtórzyć. A przecież ciekawość, a może raczej niepewność zżerała ją już od dawna, właściwie od chwili, w której Alina rzuciła takie podejrzenie.
– Czemu pytasz? Boisz się, że ci umknę i nie dowiesz się prawdy, nie będziesz mogła mnie umoralniać? – zadrwił. 
– O rany, przepraszam. Nie powinnam, ale ciekawość była silniejsza – wyznała.
– To ja przepraszam. Przez Alinę zrobiłem się przewrażliwiony. Wiesz, że ona nachodziła mnie w domu? Kiedyś przyszła w nocy, wrzeszczała, żebym natychmiast otworzył, bo chce porozmawiać z moją matką… Nawet ci dotąd nie podziękowałem, że nie stanęłaś po jej stronie. To było dla mnie bardzo ważne, naprawdę. Słuchaj, Ewa, czy gdybym był, to by dla ciebie miało jakiekolwiek znaczenie? Jakbyś zareagowała, gdybym teraz powiedział „tak”? Odsunęłabyś się od mnie? Przestałabyś się do mnie odzywać, umyłabyś od razu rękę, którą mi podałaś? – mówił z pasją, nachyliwszy się jej do ucha.
– Odczep się! – warknęła – zgłupiałeś czy co? Nie chcesz, to nie mów, ale przestań się czepiać. I wiesz? Może i Alina nie ma wszystkich w domu, ale nie byłeś tak do końca w porządku ani wobec mnie, ani wobec niej. Na początku flirtowałeś z nami na całego, a potem, gdy Alina ten flirt podjęła, wycofałeś się zręcznie i udałeś, że nie wiesz, o co w tym wszystkim chodzi. – Makary spojrzał na nią i uśmiechnął się pod nosem.

135.
– Moja droga, flirtowałem z tobą, nie z nią, od niej się cały czas opędzałem. A zresztą, gdybym nawet flirtował, to co? To ją upoważniło do nękania mnie? Nic jej nie usprawiedliwia.
– No właśnie, Makary, no właśnie. – Wskazała na niego oskarżycielsko palcem. – Ja się ciebie czepiać nie będę, ale każda z nas jest inna. Tak więc widzisz sam. Też nie jesteś bez winy. Najpierw zawróciłeś jej w głowie, a teraz wiejesz, bo się okazało, że trafiłeś na lwicę, która podjęła twoją grę, co więcej, narzuciła swoje własne zasady.
– Rany! Ależ ty interpretujesz wszystko na swoją korzyść – zdziwił się prawie z podziwem.
– Lwica, powiadasz? A może po prostu kobieta niezrównoważona psychicznie? Zastanawiałaś się nad tym kiedyś? – Makary podniósł się z miejsca – uważaj na nią, dobrze ci radzę. Teraz do ciebie będzie się czepiać. Już coś bredziła przez telefon, że gdyby nie ty, to by do takiej sytuacji nie doszło. Podobno stanęłaś między nami. I te plotki, przykro mi to stwierdzić, też chyba jej sprawka. Mówię chyba, bo nie jestem tego pewien.
Dyrektor stanął w drzwiach i ostentacyjnie spojrzał na zegarek, kończąc tym samym dwudziestominutowe lenistwo. Alina znów przysłała ucznia po dziennik. Czyżby Makary miał rację? Ewa zaczęła się zastanawiać. Zachowanie Aliny zawsze było, delikatnie mówiąc, niekonwencjonalne, często też budziło sprzeciw innych, ale żeby tak od razu podejrzewać ją o niezrównoważenie umysłowe? Kaśka też ostatnim razem rzuciła taką uwagę, zniesmaczona jej bulwersującym zachowaniem, które teraz Ewa zaczęła analizować. Alina zawsze była nerwowa, ale mało to ludzi miało nerwy na wierzchu? Ona sama też potrafiła się nieźle wkurzyć. Mama czasami skarżyła się, że już wytrzymać z nią nie sposób. Wprawdzie nie wpadała w gniew, jak to nieraz bywało z Aliną, ale… A jeśli Makary miał rację? Alina bardzo często się wściekała, co prawda na bardzo krótko, ale jednak. I wyglądała wówczas strasznie. Nie panowała nad sobą, jakby na chwilę traciła świadomość. Z tym obwinianiem też Makary miał trochę racji. Przecież, gdy ją wyrzucała z gabinetu, też coś na ten temat wspomniała, a właściwie wypluła to oskarżenie pod jej adresem. A ile złośliwości mieściło się w jej tonie, ile pasji! A może to nie była złośliwość, tylko nienawiść? Ewa przypomniała sobie tamten moment. Twarz Aliny wykrzywił grymas, nie wiadomo, czy to była złość, zniecierpliwienie, czy zapowiedź szewskiej pasji, w jaką potrafiła wpaść z minuty na minutę.
– Jesteś podła, podła! – krzyczała – powinnaś mnie zrozumieć, a ty co? Po cholerę właziłaś między mnie a Makarego? Myślisz, że nie wiem o tych waszych wyprawach do kina we dwoje? Naprawdę myślałaś, że zdołasz to przede mną ukryć? To wszystko przez ciebie, przez ciebie! – wrzeszczała. – I co najlepszego narobiłaś? On się wyprowadza, rozumiesz? Wyprowadza się! – Mało brakowało, a uderzyłaby Ewę w twarz. Żeby chociaż miała rację, zastanowiła się. Żeby choć raz poszła sama z Makarym do tego cholernego kina, ale to przecież nieprawda, wierutne kłamstwa, które Alina najprawdopodobniej wymyśliła sama, a kto wie, czy nie podała ich dalej. Ktoś przecież musiał rozpowszechniać plotki o niej i Makarym. Kto jak nie Alina? Właściwie to Ewę zdziwiła własna reakcja na te plotki, a ściślej – brak reakcji. Jeszcze nie tak dawno wstydziłaby się zejść do pokoju nauczycielskiego, a teraz zaciekawione spojrzenia koleżanek w ogóle na nią nie działały. Kto wie, czy Alina właśnie na to nie liczyła? Może miała nadzieję na zaszczucie jej? Kto wie, czy Makary nie miał racji, podejrzewając Alinę o niezrównoważenie. Trzeba będzie się przygotować na ataki wściekłej Aliny w najbliższych dniach. Ona tak łatwo nie ustąpi. Jak już się do kogoś przyssie, to na amen. Ten jej własny spokój też ją zdziwił. Dawniej zamartwiałaby się już na zapas, nie mogłaby usnąć w nocy, wyobrażając sobie scenariusze zachowań Aliny. Teraz była zupełnie spokojna. Co mogło tak na nią wpłynąć? Pewnie Jagoda. Od kiedy ją miała, zmieniła zupełnie swój stosunek do życia. Ludzie mieli całkowitą rację, dziecko zmienia cały świat. Wcale się nie dziwiła kobietom, które za wszelką cenę chciały urodzić swoje dziecko, tak jak jedna z jej koleżanek, pokrojona wzdłuż i wszerz po kolejnej nieudanej operacji. A ona, Ewa, miała wyjątkowe szczęście. Codziennie mogła obserwować ten dar boży, za jaki uważała Jagodę. Już teraz zauważała w tym maleńkim człowieku efekty swojego wychowania. Nasiąkała nim jak gąbka woda i to było najbardziej fascynujące. Aśka, po jednej z wizyt, wykrzyczała, że Jagoda będzie taka sama jak ona, ale Ewa pokiwała wtedy tylko głową i to z politowaniem. Po jej trupie, po jej trupie!!! Jagoda będzie taka, jaka zechce być, ale w niczym nie przypomni własnej matki. Czy w obliczu takiej misji, jaką było wychowanie Jagody, nienawiść Aliny mogła mieć jakieś znaczenie? Być może dla kogoś tak, ale nie dla niej. A jeśli będzie chciała wybrać się z Makarym do kina bez Aliny, to zrobi to, bez względu na to czy Alinę zaleje krew, czy nie. Ostatecznie Makary wyjedzie dopiero za trzy miesiące, musi poczekać do wakacji. Będzie jeszcze dużo czasu na wspólne wypady do kina, zaśmiała się, wyobrażając sobie wściekłość Aliny.

136.

Po tym dziwnym telefonie nie mógł sobie znaleźć miejsca. Jakoś tak instynktownie wyczuwał, że Ewie grożą kłopoty i to niemałe. Nie wiedział, co w takiej sytuacji powinien zrobić. Zadzwonić do niej i ostrzec? A może machnąć na wszystko ręką? Ostatecznie, to przecież ona z nim zerwała, nie dając mu najmniejszej szansy na wyjaśnienia. A jeśli to prawda, co mówiła tamta wariatka…? Tłukł się po domu, nie wiedząc, czym się zająć. Ewa i ten cały Makary? Widział go raz czy dwa, facet przystojny, z poczuciem humoru. Mógłby się podobać Ewie? Pewnie tak. Ale czy Ewa była zdolna do tych wszystkich podłości, które z upodobaniem wyliczała tamta? Jakoś to mu się nie zgadzało, nie mógł sobie jej wyobrazić w roli wampa, który bez skrupułów odbija narzeczonego najlepszej koleżance. Zresztą, co to za narzeczony, którego można odbić?, pomyślał z sarkazmem. Nie, Ewa nigdy by czegoś takiego nie zrobiła. Nigdy. Nawet wtedy, gdyby facet jej się bardzo podobał. Starał się odtworzyć w pamięci każde słowo tej rozmowy, a właściwie monologu. Coś było nie tak z tą kobietą. Mówiła z taką nienawiścią i ten jej zmieniający się nastrój, to łkała jak małe dziecko, to śmiała się głośno. Nie dopuszczała go do głosu, ledwo zdołał spytać po co dzwoni i czego oczekuje. Coś mu się zdawało, że to jej zawdzięczał zerwanie z Ewą. Czy inaczej zadzwoniłaby, by mu pogratulować znajomości natury ludzkiej? Tak się wyraziła. Dosłownie. Chciała pogratulować znajomości natury ludzkiej, dzięki której uwolnił się od Ewy. A skąd ona wiedziała, że on się uwolnił od Ewy? Czyżby Ewa jej się zwierzyła? Ona? Taka zamknięta w sobie? Mogłaby o tym porozmawiać z Kaśką i pewnie rozmawiała, ale z kimś jeszcze? Z tą Aliną? Nigdy o niej prawie nie wspominała, kiedyś tylko była na nią wściekła, że wmanipulowała ją w jakiś wypad do kina, a potem robiła wymówki. Skąd wiedziała o nim? Skąd znała numer jego telefonu, nazwisko? Ilu Jedlickich jest w książce telefonicznej? Skąd wiedziała, o którego z nich chodzi? Dzwoniła do każdego Jedlickiego w mieście? Coraz bardziej nabierał przekonania, że była niebezpieczna. Postanowił, że jednak zaryzykuje i zadzwoni do Napierskich. Jeśli Ewa odłoży słuchawkę, to trudno, nie jego wina, przekonywał samego siebie. Przynajmniej nie będzie miał wyrzutów sumienia. Zaczął wykręcać numer telefonu Ewy. Miał nadzieję, że to ona odbierze i nie będzie się musiał tłumaczyć na przykład przed jej matką albo przed Zbyszkiem. Nie wiedział, czy Ewa podzieliła się z nimi swoją wiedzą o nim i Aśce. Jeśli to zrobiła, to mogło być nieprzyjemnie. Prawie się zdziwił, że jej głos się zupełnie nie zmienił przez tych kilka miesięcy.
– Alina do mnie dzwoniła – powiedział szybko, rezygnując z przedstawienia się w obawie, że Ewa przerwie połączenie. – Słyszysz, Ewa? Alina do mnie dzwoniła – powtórzył. Na próżno czekał na jej odpowiedź.
– Ewa? Jesteś tam? – spytał.
– Tak, jestem – odpowiedziała, odchrząkując nieporadnie.
Pewnie jest bardzo zaskoczona, pomyślał. Może jednak nie wszystko między nimi było skończone i powinien spróbować naprawić to co zepsuł?
– Była w strasznym stanie i wygadywała straszne rzeczy – mówił dalej.
– Czemu do ciebie zadzwoniła? – usłyszał.
Zawahał się na moment. Nie wiedział, co powiedzieć. Zacytować słowa wariatki i narazić się po raz kolejny Ewie czy skłamać i narazić się jej już na amen?  
– Gratulowała mi, że się od ciebie uwolniłem. – Postawił wszystko na jedną kartę.
– O, no proszę, podziękowałeś za te gratulacje? – zaśmiała się.
– Nie wygłupiaj się, ona jest niebezpieczna, Ewa! – prawie krzyczał – ty wiesz, co ona tu wygadywała? Oskarżała cię o wszystkie swoje niepowodzenia, krzyczała, że zniszczyłaś jej związek z tym całym Makarym i że się na tobie zemści. Po prostu ci groziła. Jeszcze słowo,
 a oskarżyłaby cię o wywołanie drugiej wojny światowej.

137.
– Ale czemu zadzwoniła akurat do ciebie? – jej głos przybrał rzeczowy ton, w którym można było usłyszeć, mimo pozornego spokoju, nutkę obawy.
– Nie wiem, spytałem, skąd ma mój numer telefonu, ale ona tylko zaczęła się histerycznie śmiać. A w ogóle to zachowywała się jak wariatka, to płakała, to śmiała się, to znowu krzyczała. Na początku nie wiedziałem, o co w tym wszystkim chodzi. Myślałem nawet, że to ktoś do mnie dzwoni z pretensjami. Wiesz, w mojej pracy to różnie bywa… – zawahał się.
Ewa znów milczała, ale nie odkładała słuchawki, jakby czekając na dalszy ciąg, na wyciągnięcie ręki.
– Ewa – zaczął – masz kłopoty? Ewa, słuchasz mnie? Odezwij się – poprosił.
– Nie wiem, co powiedzieć, naprawdę. Prawdę powiedziawszy, to trochę mnie wystraszyłeś. Wiesz, jej trochę odbiło, gdy się dowiedziała o wyjeździe Makarego. Sama nie wiem, co robić.
– Trochę odbiło? Jej całkiem odbiło! Jest jeszcze coś, chociaż nie bardzo zrozumiałem, o co w tym chodzi. Ona powiedziała, że podjęła już odpowiednie kroki i wkrótce wszyscy się dowiedzą, jaka jesteś naprawdę. Wydaje mi się, że zamierza ci, że tak się wyrażę, świnić. –
Ewa westchnęła.
– Już to robi. Rozpuszcza jakieś plotki, próbuje nastawiać na mnie ludzi. Obawiam się, że robi uszczypliwe uwagi przy uczniach. Kiedyś na lekcji ktoś coś próbował mi powtórzyć, ale ukręciłam łeb hydrze w zarodku – próbowała żartować.
– Co takiego? A dyrektor co? Nie reaguje?
– Dyrektorowi jest wszystko jedno. Gdyby to o niego chodziło, to pewnie by coś zrobił, ale w tej sytuacji… On się jej chyba trochę boi. Zawsze jej ustępował.
– To ona ci powiedziała o mnie i Aśce, prawda? – wyrzucił jednym tchem, czekając na odgłos odkładanej słuchawki, jednak to nie nastąpiło.
– Ewa? Ona ci powiedziała? – spytał ponownie.
– Pochwaliła ci się? – tym razem jej ton miał w sobie coś zaczepnego.
– Nie – wyznał prawdę – ale tak jakoś skojarzyłem fakty. Jeśli jest zdolna do tego, by wydzwaniać po twoich znajomych, żeby ci zaszkodzić, to i… – nie dokończył. Nie chciał, by tak to zabrzmiało, jakby wiadomość o jego romansie z Aśką miała jej zaszkodzić.
– To już wszystko? – spytała, nie odpowiadając na jego pytanie.
– Tak, ale… – zawahał się znowu, nie wiedząc, w jaki sposób przedłużyć tę ich rozmowę.
– No to dzięki za telefon. Jestem ci zobowiązana. Do widzenia.
Nagła zmiana jej tonu trochę go zaskoczyła. Chociaż czego się spodziewał? Na co miał nadzieję? I tak mu się udało, przecież początkowo myślał, że ta rozmowa nie dojdzie do skutku. Odłożyła słuchawkę tak szybko, że nawet nie zdążył dodać, by na siebie uważała. Zresztą, dlaczego miałby coś takiego dodawać? Pewnie sobie czegoś podobnego wcale nie życzyła. „Jestem ci zobowiązana”, przedrzeźniał chwilę potem jej obcesowy ton. Była zobowiązana, no to już coś. A jednak miał rację. To Alina powiedziała jej o Aśce. Ciekawe, skąd wiedziała? Przecież się nie znały. Więc w jaki sposób zebrała te informacje? Psycholka jedna. Ciekawe, jak Ewa sobie z nią poradzi? Może prawdziwe kłopoty trochę ją otrzeźwią i przestanie być aż tak uparta i nieprzejednana? A jednak z nim rozmawiała. To już o czymś świadczy. Jeszcze się okaże, że Alina mu pomogła. Przecież zawsze będzie mógł zadzwonić do Ewy z pytaniem, jak sobie poradziła? Brakowało mu jej i nic nie mógł na to poradzić. Kilka dni temu obserwował z okna, jak zmagała się z tym swoim rzęchem. Ciekawe jakby zareagowała, gdyby przyszedł jej pomóc? Pewnie znów nie mogła uruchomić tego grata i razem ze Zbyszkiem biegała po podwórku, dopóki Jędrzej nie wparował do nich ze swoją pomocą. Maciek zawsze zastanawiał się, jak to się dzieje, że Jędrzej wiedział, kiedy Ewa potrzebuje pomocy? Pewnie całymi dniami warował pod płotem jak pies albo miał wbudowany radar wczesnego ostrzegania, jak mawiał Zbyszek. Maciek mógł sobie prawie wyobrazić, jaki był zadowolony. Śmiał się i wymachiwał rękami, a potem zaprosili go do domu. Ciekawe, co na to wszystko Halinka? Nie krzyczała, że biuralistka jej chłopa podrywa? Pogodziła się już z tym, czy może bała się twardej ręki Jędrzeja? Wszyscy wiedzieli, że Jędrzej leje babę, ale Ewa i tak wyżej go ceniła od niego. Podobno był uczciwy i prawdomówny. Obijanie Halinki po gębie wcale jej nie przeszkadzało, bo nie romansował z Aśką. Po co mu to było?, zadał sobie to pytanie po raz kolejny. Przecież ona też i jego oszukała, ale to nikogo nie obchodziło. Ewa nawet o tym tak nie pomyślała. Skupiła się tylko na swojej osobie. Do Jędrzeja go porównała! Ważne, że Jędrzej nikogo nie oszukał. Ale czy na pewno? Dlaczego do tej pory nie ożenił się z Halinką? Wychowywali przecież dziecko, na co więc czekał? Na Ewę? Pewnie, że na nią, bo na kogo innego? Tego ona jednak zdawała się nie zauważać. To jej nie przeszkadzało? Jedno jej słowo i Halinka razem z dzieckiem znalazłaby się pod gołym niebem, a mimo to nazywała tego kmiota wartościowym człowiekiem. Przypomniał sobie reakcję Jędrzeja, gdy się któregoś razu spotkali. Uśmiechał się całą gębą i tak jakoś radośnie, że Maciek wrócił do domu w stanie przedzawałowym. Pewnie Jędrzej zauważył ochłodzenie stosunków towarzyskich między nim a Ewą
 i wyciągnął własne wnioski. Czyżby znowu robił sobie nadzieję? Maciek uśmiechnął się na myśl, że Jędrzej naprawdę jest głupi jak but. Naprawdę myślał, że Ewa się z nim kiedykolwiek zwiąże? O czym by z nim rozmawiała? Mieliby jakieś wspólne cele? Absurd, po prostu najzwyczajniejszy w świecie absurd i tylko ktoś tak głupi jak Jędrzej mógł sobie roić jeszcze jakieś plany. Może on sam już nigdy nie zwiąże się z Ewą, ale i Jędrzejowi to się nie uda. A do Ewy trzeba będzie znowu zadzwonić. Może znowu uda im się porozmawiać?

138.
Rodzić miała w czerwcu, już za trzy miesiące. Trochę się bała tego porodu, pamiętała o bólu, jaki towarzyszył jej, gdy rodziła Jagodę. Na szczęście czuła się dobrze, o wiele lepiej niż za pierwszym razem, o tyle dobrze, że nie musiała rezygnować z przyjemności. Bywała w kawiarniach, czasami nawet szła do dyskoteki. Wprawdzie z tak dużym brzuchem niewiele można było zdziałać, ale nie o to teraz jej  w tym wszystkim chodziło. Wystarczyło,
 że przebywała wśród ludzi, którzy ją lubili i nie musiała siedzieć cały czas w domu.
Z przyjemnością obserwowała, jak inni szaleją na parkiecie i snuła plany odbicia sobie strat w zabawie po porodzie. Wyglądała też całkiem nieźle, bardzo kobieco, dzięki czemu czuła się wciąż atrakcyjnie. Nie była ślepa. Mężczyźni spoglądali na nią mimo jej widocznej ciąży.
Z czułością pogłaskała duży brzuch. Właściwie to on sprawił, że zaczęła żyć na takim poziomie, o jakim dawno marzyła. Krzysztof wreszcie poszedł po rozum do głowy i zaczął kombinować. Ileż można pracować za tysiąc pięćset złotych miesięcznie? Na nią też nie mógł narzekać, pomagała mu jak mogła, a nawet poddawała coraz to inne pomysły. Nigdzie nie musiał chodzić sam, nie musiał też szukać nikogo innego do pomocy. Wszystko robili razem, dzięki czemu nie musieli dzielić się z nikim forsą, a tej przestało brakować, mogli sobie teraz na wiele pozwolić i to właśnie robili. Kupili już nawet nowy wózek i wyprawkę dla dziecka, dwa razy byli w górach. Aśka dopiero teraz zrozumiała, co to znaczy cieszyć się życiem.
Nawet matka spojrzała na Krzyśka łaskawszym okiem, gdy przyjechała do niej ostatnim razem na kontrolę. Podobał się jej zrobiony w mieszkaniu remont i nowe meble w pokoju. Wdała się wtedy z nim w dyskusję, spytała, czy umiałby położyć kafelki w łazience, a potem dała mu pieniądze, by je kupił. Krzysiek się rozliczył z forsy co do grosza, czym sobie znowu nabił punktów. Aśka była naprawdę szczęśliwa. Zbyszek nigdy nie dostąpił takiego zaszczytu, żeby nie wiadomo co zrobił, nigdy by nie uzyskał akceptacji jej matki. Starał się jak mógł, ale nic to nie dało. A Krzysiek nawet za bardzo starać się nie musiał. Dzięki niemu matka zaczęła też inaczej traktować i samą Aśkę, stała się jej trochę bliższa, kupiła jej nowy płaszcz, buty, koszulę nocną i szlafrok, a na paczki pampersów i ciuszki dla dziecka brakowało już miejsca w szafie. Szkoda, że tak późno związała się z Krzyśkiem i tyle lat zmarnowała u Napierskich, pomyślała z goryczą. Po co jej była ta cała bieda? Może gdyby nie wyszła za Zbyszka, matka by jej aż w takim stopniu nie odtrąciła? Widać, że nie za bardzo interesowała się Jagodą, nawet o nią nie zapytała, nie zapytała też o alimenty, za to zainteresowała się płcią nowego wnuka i Aśka dałaby sobie rękę uciąć, że była wniebowzięta, gdy usłyszała, że to prawdopodobnie będzie chłopiec. Tak przynajmniej po badaniach przypuszczał lekarz, do którego w końcu zaciągnął ją Krzysiek. Alimentów nie płaciła i nie zamierzała płacić, bo tak naprawdę nie miała z czego. Niech się Napierscy cieszą, że dziecko mają. Krzysiek dowiedział się, że niczego nie będą mogli jej zrobić, bo niczego nie miała. Mieszkała w mieszkaniu matki, nie pracowała, nie posiadała żadnego majątku, była w ciąży, więc czym tu się martwić? Przecież nie wsadzą do więzienia matki z małym dzieckiem tylko dlatego, że jest bezrobocie i nie można znaleźć pracy. Będzie musiała Ewka potrząsnąć kiesą. Nie będzie jej stać na nowy samochód, pomyślała z zadowoleniem. Skończą się comiesięczne wyprawy do sklepów z ciuchami, przerzuci się na lumpeksy, małpa jedna. Ten nowy samochód Aśka prawie odchorowała. Ktoś kiedyś w jej towarzystwie powiedział o tym, że Ewka myśli o kredycie na auto. Aśki o mało szlag na miejscu nie trafił. Cały wieczór wyobrażała ją sobie w nowym aucie i płakała. W końcu Krzysiek wytłumaczył jej, że dostać taki kredyt wcale nie jest łatwo, a jak dobrze pójdzie, to oni prędzej kupią samochód niż Ewka. Postanowiła wtedy, że zaraz po zakupie pojadą odwiedzić małą. Wyobraziła sobie nawet, jak Napierskich zamuruje z zazdrości i zdziwienia, przecież Zbyszek od dawna marzył o samochodzie.
139.
Będzie musiała zrobić prawo jazdy, planowała, nie może być gorsza od Ewki, której nienawidziła jeszcze bardziej od czasu, kiedy dowiedziała się o niej i Maćku. Postarała się wprawdzie, by do niej doszły wieści o jej romansie z Maćkiem, ale nie znalazła sposobu na to, by się dowiedzieć, jak ta zareagowała. Ciekawe czy matka by coś o tym wiedziała?, zastanowiła się. Może by tak kiedy zapytać? Raczej nie warto ryzykować, stwierdziła po chwili. Matka mogłaby pomyśleć, że planuje znów związać się z Maćkiem. Pewnie by się zdenerwowała, zwłaszcza po tym, jak pogodziła się z myślą o Krzyśku i o niej, a zdenerwowana matka mogła narobić kłopotów. Tak jak wtedy, w sądzie. Właściwie to czemu matka się wtedy wtrąciła, skoro wcale nie zamierzała pomagać Zbyszkowi i Jagodzie? O co jej chodziło? Chciała jej pokazać, kto tu rządzi? To do niej podobne, ale naprawdę jej o to chodziło? A może po prostu zrobiła wszystko, by utorować córce drogę do wolności i zerwać wszystkie więzy między nią a znienawidzonym zięciem? Zbyszka jej matka po prostu nienawidziła. Obwiniała go za porzucenie przez Aśkę szkoły. Aśka sama też lubiła go o to obwiniać, ale przecież tak naprawdę było zupełnie inaczej. Nie chodziła do szkoły całymi tygodniami, a do matury jej nie dopuścili. Zamiast zdawać egzaminy przesiadywała w kawiarni i tam poznała Zbyszka. Ależ był wtedy przystojny, rozmarzyła się, przypominając sobie moment ich poznania. Teraz też mu niczego nie brakowało, ale co z tego? Nie wyszło im, nie pasowali do siebie, nie oni pierwsi i nie ostatni. Jednym się udaje, innym nie i uroda nie ma tu nic do rzeczy. O, taka Ewka, na przykład, brzydka i niepozorna, a Maćka złapała...
 Zbyszek miał inne cele, a ona inne, stwierdziła. W dodatku ta jego rodzinka. Też się przyczyniły do tego rozwodu, pomyślała o Napierskich. U Krzyśka było inaczej, matka nie miała nic do gadania, znała swoje miejsce, swoją kolejność dziobania, pomyślała z rozbawieniem, przypominając sobie fragment jakiejś książki przyniesionej przez Ewkę, w której analizowano eksperymenty dotyczące różnych zachowań. Zdanie o kolejności dziobania spodobało jej się najbardziej, więc je zapamiętała. Pokłóciła się nawet wtedy ze Zbyszkiem, bo powiedziała coś o jego matce i jej miejscu w szeregu, a ten się najzwyczajniej w świecie wściekł. Jak zwykle zresztą, gdy mówiła niepochlebnie o jego matce albo siostrze. Zawsze stawał po ich stronie. Nie zapomniał jej wytknąć, że mieszkają w domu Napierskiej i dlatego też to ona ma prawo wskazywać innym ich miejsce na grzędzie. Ten dom teściowej wyszedł jej potem wierzchem głowy i nie mogła się doczekać, kiedy się z niego wyniesie. Wtedy wprawdzie miała nadzieję na zamieszkanie pod wspólnym dachem z tym skurwielem, Maćkiem, ale i tak się dobrze stało. Zdołała się stamtąd wyrwać, to było najważniejsze. 
Zaczęła przerzucać rzeczy w szafie, szukając czarnego dresu. Był jej potrzebny na wieczór. Znowu wybierali się z Krzyśkiem na małą wyprawę, tym razem mieli nadzieję na naprawdę niezły zarobek. Krzysiek przygotowywał wszystko już od kilku dni. Zawsze tak zresztą robił, był bardzo uważny i dokładny. Kto by pomyślał, że zagwarantuje jej takie życie? Nawet matka musiała się pewnie sama przed sobą przyznać do błędu w swoich ocenach. Przecież na początku go nie znosiła. Ciekawe, co by zrobiła, gdyby wiedziała, jak zarabiają na życie? Aśka zaczęła naciągać na siebie czarne, bawełniane spodnie. To by się dopiero zdziwiła. Wyobraziła sobie minę matki. Gdyby tylko wiedziała… Ale nie wie i nigdy się nie dowie. Nikt się nigdy nie dowie. Inaczej skończyłoby się wszystko nieciekawie. To dlatego załatwiali wszystko oboje, bez wprowadzania w szczegóły obcych osób. Jak do tej pory wszystko szło jak po maśle. Nikomu by nawet do głowy nie przyszło, by podejrzewać ciężarną kobietę o włamania do kiosków, a przecież to ona zawsze pilnowała, żeby nikt ich nie nakrył. Wyglądała bardzo naturalnie, przechadzając się wieczorami pomału w jedną czy drugą stronę, ale robiła to tylko wtedy, gdy nie miała gdzie się ukryć. Za każdym razem jechali do innej miejscowości, nigdy jak dotąd nie wracali w to samo miejsce. Krzysiek wcześniej we wszystkim się orientował, decydowali się na wyprawę dopiero wtedy, gdy mieli pewność, że nikt ich nie nakryje. Najgorsze w tym wszystkim było to, że jeździli starym motorem, co nie należało do przyjemności zwłaszcza w mroźne dni, a takie się jeszcze teraz w marcu często trafiały. Te drobne nieprzyjemności ich jednak wcale nie zniechęcały. Dzięki tym wyprawom mieli nie tylko pieniądze, ale i inne fanty. Nie wszystko przecież sprzedawali. A jak dobrze pójdzie, to motor zamienią na coś wygodniejszego i to już niedługo.
140.
Aśka spojrzała na półkę w łazience, pełną najprzeróżniejszych dezodorantów, mydełek i proszków do prania. Nigdy dotąd nie miała ich aż tak dużo. Nie mogła się już doczekać wieczornej wyprawy, bo w planach mieli sklep z kosmetykami i to  takimi z wyższej półki. Krzysiek dostał takie zamówienie. Aśka już kilka dni temu postanowiła, że tym razem wejdą oboje i wybierze sobie to, o czym od dawna marzyła. W tej kwestii nie mogła się zdać na Krzyśka, który po prostu nie znał się na tego typu towarze, a ona lepiej wiedziała, co najszybciej da się sprzedać. Zamówienie nie obejmowało konkretnych towarów, a pod pojęciem kosmetyki kryło się tak wiele rzeczy. To ona znała się na markach i cenach. Miała nadzieję na perfumy, wiedziała, że w takim sklepie zawsze na jakieś trafi. Za perfumy też zawsze najwięcej płacili. Parę flakoników zatrzyma dla siebie. Ciekawe, co by Ewkę trafiło, gdyby wiedziała, że Aśka posiada te, o których tamta od zawsze marzyła, a na które nie było jej stać z nauczycielskiej pensji? W rozmowie z Krzyśkiem nie wspominała o upodobaniach szwagierki do oryginalnych perfum, bo on zawsze się bał, że nienawiść do niej kiedyś ją zgubi. Krzysiek przemyślał jej propozycję wspólnego wejścia do sklepu i zgodził się, chociaż nie lubił jej narażać. W razie wpadki wolał sam odpowiadać, nie chciał dopuścić, by ciągano ją po sądach. Przecież nosiła jego dziecko. Nie bała się, co ją w pewnym sensie dziwiło. Właściwie to nie mogła się już doczekać, kiedy wyruszą. Krzysiek miał przyjść dopiero przed samym wyjazdem, przed którym musiał dokładnie sprawdzić stan motoru. Nie chciała nawet myśleć o tym, co by się stało, gdyby przypadkiem odmówił im posłuszeństwa i zepsuł się gdzieś po drodze. Krzysiek nigdy nie zdawał się na przypadek, był zbyt ostrożny, co dawało jej duże poczucie bezpieczeństwa. Znowu dotknęła brzucha. Chciała już mieć wszystko za sobą. Krzysiek obiecywał jej wyjazd nad morze, nie mogła się doczekać powrotu do dawnej formy. To miały być naprawdę ekscytujące wakacje. Na początku martwiła się, że nie będą mieć swobody, opiekując się dzieckiem, ale Krzysiek zapewnił, że zajmie się nim matka. O statecznie, od tego ma się babcię, żeby dziecko bawiła, a matka Krzyśka od dawna była samotna, więc będzie się cieszyć, mając zajęcie przy upragnionym wnuku. Wyjęła z szafy krótką, ocieplaną kurtkę, czapkę i szal i przysiadła na pufie, sięgając bo wygodne adidasy. Zaraz powinien się zjawić Krzysiek, stwierdziła, zerkając na zegarek.
W kilka chwil potem usłyszała ciche pukanie do drzwi.  
141.
Jeszcze raz sprawdziła wzrokiem cały pokój, poprawiła niewidzialną fałdkę na firanie, wygładziła obrus na stole. Oceniła, że rzeczy w szafie ułożone są równo, prawie pod linijkę.
Tyle lat znała Matyldę, a wciąż miała tremę przed spotkaniem z nią, nawet teraz, gdy teściowa, a właściwie była teściowa, nie miała najmniejszego prawa do robienia jej uwag.
Do przyjazdu pociągu zostało jeszcze trochę czasu. Będzie musiała wyjść po nią na stację. Jak to się stało, zadała sobie pytanie, że zaprosiła Matyldę do siebie na Wielkanoc? Ale czy raczej nie powinna zapytać, jakim sposobem Matylda zdołała się do niej wprosić? Zadzwoniła ni z gruszki, ni z pietruszki, opowiedziała jej o swoich wszystkich dolegliwościach, a potem powiadomiła, że przyjeżdża do niej na święta, a ona zachowała się jak panienka z dobrego domu i nie zdołała się z tego jakoś wyplątać. Hanka śmiała się potem całe popołudnie, nawet Krystyna dobrze się bawiła. Niech to cholera! Czego ta kobieta od niej chciała? Miała swoje dzieci, a ciągnęła się taki kawał, żeby spędzić Wielkanoc z nielubianą byłą synową? Pewnie się pokłóciła z dziećmi i nie miała dokąd zwiać, więc wybrała ją. To było bardzo prawdopodobne, bo Matylda, jak każdy konfliktowy człowiek, kłóciła się ze wszystkimi bardzo często, a najczęściej z własnymi dziećmi, na których próbowała wciąż coś wymusić, nie zważając na to, że mają ponad pięćdziesiąt lat. Zosia pamiętała tamtą historię z bratem teściowej. Zaraz po wojnie wyjechał do Niemiec, urządził się tam, ożenił, nieźle mu się powodziło. Pomagał rodzeństwu jak mógł. Matylda często do niego jeździła i za każdym razem wracała z dodatkowym neseserem. Tamtego lata też było tak samo. Cała rodzina podziwiała te nowe firany i narzuty na kanapy, siostra Matyldy dostała ładny obrus i wszystko byłoby w porządku, gdyby ten ich brat nie zapragnął spędzić Bożego Narodzenia w Polsce. Wtedy się okazało, że firany i narzuty były dla Eli, tej drugiej siostry. Matylda przez miesiąc ukrywała się u niej i Leszka, a potem przez następne pół roku chodziła ciężko obrażona na cały świat. Przyjazd Matyldy nie był Zosi na rękę. Miała swoje plany na te pierwsze święta w swoim mieszkaniu. W pierwszy dzień świąt zaprosiła ją Krystyna, drugi wszyscy mieli spędzić u niej, w jej mieszkanku. Ewa się śmiała, że będzie musiała wystawić kilka krzeseł na balkon, by się pomieścili, ale to nie było istotne. A tu Matylda wyskoczyła z tą swoją wizytą, która wymusiła zmianę planów. W drugi dzień, zamiast gościć siostry, pójdzie z teściową do Hanki. Hance takie rozwiązanie się spodobało, bo ciągle miała pretensje o ten pierwszy dzień świąt u Krystyny. Wszak to ona była z nich wszystkich najstarsza… Ciekawe, ile teściowa zamierzała u niej siedzieć? Może powie coś o Leszku? Zosia postanowiła, że sama nie zapyta, choć ciekawość ją po prostu zżerała. A może Leszek zerwał z tą malowaną lalą i chce do niej wrócić? A jeśli Matylda z tego właśnie powodu do niej przyjeżdżała? Żeby w imieniu syna prosić, by do niego wróciła? Nagle zrobiło jej się gorąco i poczuła, że musi usiąść. Jakby się zachowała, gdyby to się okazało prawdą? Co by miała zrobić? Zaśmiać się Matyldzie twarz i powiedzieć, że teraz to ma jej syna głęboko w dupie? Rzucić jej się na szyję, przytulić, rozpłakać ze szczęścia? I co potem? Znowu wrócić? Do Leszka? Przecież ją zdradził, zresztą, co tam zdradził! Zranił, upokorzył, zdeptał! Miałaby znowu dać mu szansę? Już poskładała swój świat w całość, miałaby go od nowa burzyć i mieć nadzieję na dobrą wolę Leszka? A jeśli by jej nie wykazał? Co by zrobiła, gdyby za rok, za kilka lat znowu poznał jakąś następną Patrycję? Miałaby siły, żeby spakować walizki i wrócić do Krystyny, zwalić jej się na głowę, zburzyć jej spokój? Czy Leszek był tego rzeczywiście wart? Rozejrzała się ponownie po pokoju. Mały, ciasny, ale własny. Niektórzy marzą o takim przez całe życie. Ani Leszek, ani Matylda nie są warci tego, żeby się rozstawać z tym mieszkankiem. Spojrzała na zegarek. Właściwie to zdąży jeszcze upiec ciasto. Ciekawe czy tym razem Matylda ośmieli się ją pouczać.
142.
To mogą być naprawdę ciekawe święta, zaśmiała się głośno, ucierając ser. Wyobraziła sobie Matyldę próbującą jej ciasta. Do tej pory zawsze miała jakieś uwagi, tym razem będzie musiała się podporządkować. Hanka też pewnie da jej popalić. Wprawdzie obiecała, że nie będzie się czepiać, ale Zosia jakoś nie bardzo w te jej zapewnienia wierzyła. Dlatego też Krystyna odmówiła swojego udziału w imprezie Hanki. Stwierdziła, że nie ma ochoty wysłuchiwać, jak Hanka tyranizuje starą kobietę tylko za to, że jej syn okazał się zwykłą łachudrą rodzaju męskiego. Pokłóciły się przy tym jak zwykle, bo Hanka najpierw próbowała udowodnić, że jaki dom, taki człowiek z niego wychodzi, a zaraz potem się popłakała, pewnie skojarzyła swoje wychowanie z zachowaniem Jurka i Joli.
Zosia nie lubiła Matyldy, ale wydawało jej się, że obwinianie jej o to, że Leszek porzucił żonę dla kochanki i wypominanie jej teraz prześladowania synowej było co najmniej głupim pomysłem. Wprawdzie Hanka obiecała im wtedy, że słowem się nie odezwie, ale według Krystyny, były to przysięgi rzucane na wiatr. Uważała, że dotrzymywanie danego słowa było wbrew naturze Hanki, a Zosia musiała się z nią zgodzić. Szkoda tylko, że Ewa nie chciała przyjść. Mogłaby rozładować atmosferę. Jakoś tak potrafiła usadzić Hankę w miejscu, a i Matylda ją bardzo lubiła. Zosia się często zastanawiała nad tym, jak to z tą Ewą jest. Umiała rozmawiać z ludźmi, wszyscy się z nią liczyli, a powodzenia u mężczyzn nie miała. Dawniej Zosia marzyła, by Ewie trafił się ktoś taki jak jej Lesiu, ale teraz na samą myśl o tym przechodził ją dreszcz niepokoju. Boże broń Lesia i jemu podobnych! A gdyby jeszcze miała się Ewce taka Matylda za teściową trafić? A za jaką to karę? Zasłużyła sobie dziewczyna na kogoś lepszego. Szkoda, że nie spotyka się już z tym Maćkiem. Krystyna przypuszczała, że Ewa w końcu się dowiedziała o nim i o Aśce, bo raptem przestała o nim wspominać. Zosia chciała ją kilka razy delikatnie wypytać, ale Krystyna stwierdziła, że to głupi pomysł, bo Ewa zaczęłaby się czegoś domyślać. Ona zawsze tak jakoś potrafiła prawdę wyniuchać, nawet jak była dzieckiem. Zbyszek nigdy niczego nie wiedział, ale przed tą cholerą nie można było nic ukryć. Tak jakoś zawsze wszystko sobie do kupy poskładała. Mogłaby pracować w policji jak nic. Kiedyś nawet o tym marzyła, ale potem wybrała inaczej. Hanka się śmiała, że Krystyna taka mądra, a pozwoliła, by córka tylko nauczycielką została i za głodową pensyjkę harowała. Szczyciła się przy tym Jolą. Studia odpowiednie, pensja wysoka, kariera w Warszawie, samochód godny asystentki prezesa i sam prezes na dokładkę w łóżku Joli. Szkoda tylko, że żonaty. Od tamtej afery Hanka nie miała od niej żadnej wiadomości. Dzwoniła codziennie, by porozmawiać z automatyczną sekretarką, Jola nie oddzwaniała. A Ewa żadnej automatycznej sekretarki nie miała, za to z matką rozmawiała codziennie. Zbyszek też aż tak zdolny jak Jurek nie był, a pochwalić się nim Krystyna mogła. A Hanka w Wielkanoc będzie obcą babę gościć, pomyślała o Matyldzie, bo jej dzieci nie przyjadą. Jola udaje, że nie istnieje, Jurek gdzieś się bardzo skutecznie zaszył. O, i ma Hanka za swoje, sama przecież mówi, że jaki dom, taki człowiek z tego domu wychodzi.
Nastawiła piekarnik i zmiotła resztki mąki ze stołu. Będzie musiała jeszcze do Ewy zadzwonić i przypomnieć, żeby przyjechała na stację. Jak znała Matyldę, to ta przywlecze pewnie ze sobą ze dwie ogromne walizy. Ewa obiecała przywieźć je ze stacji. Że też się tej Matyldzie tak chce przez pół Polski tłuc w pociągach. Ciekawe czy jej ten nawyk za bardzo w krew nie wejdzie, zaniepokoiła się. Chyba nie zwali jej się na głowę latem? Tak zresztą prorokowała Krystyna. To już byłby szczyt wszystkiego! W razie czego będzie musiała prosić Hankę o interwencję. Sama sobie nie poradzi.
Zaczęła wyciągać z szafy rzeczy, żeby się przebrać. Musi przecież dobrze wyglądać. Nie może pokazać Matyldzie, że skapcaniała. Niech sobie nikt nie myśli, że Leszek zabił w niej kobietę. O nie. Jeśli Matylda przyjechała ją pocieszyć, to będzie bardzo zdziwiona.
143.                                                                                                                                               
Ona nie potrzebuje żadnego pocieszenia, a już na pewno nie ze strony teściowej, która jeszcze do niedawna nie dawała jej żyć. Ale czy warto pamiętać o takich głupotach? Co komu da takie pielęgnowanie dawnych uraz? Matylda jest starą kobieta, przyjedzie, posiedzi i wróci do siebie. Może naprawdę przyjeżdża na prośbę Lesia?
Przejrzała się w lustrze, sprawdzając, jak wygląda. Była pewna, że Matylda zda szczegółową relację ze swojej wizyty całej rodzinie. Dobrze by było, żeby ani Leszek, ani tym bardziej Patrycja nie mieli żadnej satysfakcji, słuchając o biednej Zosi, która to po porzuceniu przez męża przestała dbać o siebie i wygląda jak śmierć na chorągwi. Nie da takiej satysfakcji nikomu, ani Matyldzie, ani Leszkowi, ani Pati.
--------------------------------------------------------------------------------------------------------- 
– Przyprowadź swoją dupę do mojego gabinetu! – Alina zaglądała przez uchylone drzwi klasy, spoglądając na Ewę zbierającą swoje rzeczy po skończonej lekcji. Ciekawe, czy powiedziałaby dokładnie tak samo, gdyby w klasie znajdowali się uczniowie, pomyślała Ewa. To dopiero dzieciarnia miałaby ubaw, podsumowała własne rozważania, namyślając się, co ma teraz zrobić: iść do gabinetu Aliny czy zignorować jej „prośbę”? Alina od kilku tygodni nie pojawiała się w pokoju nauczycielskim, czym początkowo wzbudzała sensację, po jakimś czasie jednak ludzie tak do tego przywykli, że przestali się nią interesować. Czyżby znowu zamierzała robić jej wyrzuty związane z Makarym? A może chciała się dowiedzieć, czy nie zmienił swojej decyzji o przeprowadzce? Może po prostu najzwyczajniej w świecie powinna zignorować to jej obcesowe zaproszenie, żądanie raczej i pójść do domu? Alina czekała przed drzwiami swojego gabinetu, które zamknęła za Ewą.
– Rozmawiałam z tym twoim Maćkiem – wypaliła od razu, nie czekając na jakikolwiek gest
 ze strony koleżanki. – Nagadałam na ciebie bzdur. Chciałam ci zaszkodzić. – Popatrzyła na Ewę, oczekując po niej jakiejś reakcji.
– Słyszysz, co mówię? – krzyknęła. – Zadzwoniłam do tego twojego, żeby go przed tobą ostrzec, nic mi nie powiesz? –  Ewa wzruszyła tylko ramionami.
– A co mam powiedzieć? Czego się po mnie spodziewasz?
– Boże! Ty jak zwykle! Lelija pierdolona! Ktoś ci w gębę pluje, a ty nie wiesz, co masz zrobić? Gdybyś to ty mi zrobiła coś takiego, to ja bym ci tę twoją gładką gębę gównem wysmarowała w taki sposób, że nie byłoby widać siniaków, które wcześniej bym ci nabiła, rozumiesz? – Patrzyła na Ewę z niedowierzaniem.
– Nie wątpię, ale ja nie jestem tobą. Ani ci siniaków nabijać nie zamierzam, ani niczym smarować nie będę. – Alina kiwnęła głową i podparła się pod boki. 
– Gówno ci przez gardło nie przejdzie, co? – zagadnęła z przekąsem.
– Oj, Alina, daj ty mi spokój. Maciek jeszcze tego samego dnia do mnie zadzwonił. Opowiedział mi o wszystkim. Uznał, że nie jesteś w pełni władz umysłowych. I po ci to było?
– To jeszcze nie wszystko… – Alina westchnęła ciężko, jakby szykowała się do prawdziwej spowiedzi – obdzwoniłam wszystkich znajomych i opowiedziałam im, jak to namówiłaś Makarego do zmiany pracy i zerwania ze mną. – Ewa popatrzyła na nią z niedowierzaniem.
– Naprawdę to zrobiłaś? Jakich znajomych masz na myśli?
– O rany! – Alina wyglądała na coraz bardziej rozdrażnioną – wszystkich z  pracy. Nie wyłączając dyrektora. Ten dureń nawet mi obiecał, że z tobą porozmawia – zaśmiała się.
– Jezus Maria! – Ewa jęknęła. Wiedziała, że Alina rozpuszcza o niej jakiejś niewiarygodne plotki, ale nie przypuszczała, że na taką skalę.
– Tylko tyle masz mi do powiedzenia? Jezus Maria? Przeklnij siarczyście, zakurwuj porządnie, rzuć pizdą i chujem po klasie, ale świętych mi tu na pomoc nie wzywaj!
144.
– Boże, Alina, ty rzeczywiście nie masz wszystkich pod sufitem! – wrzasnęła Ewa – ty się lecz, ty nienormalna jesteś, wiesz o tym? Coś ty najlepszego zrobiła? I o co ci chodzi, co? O co ci chodzi? – zajęczała prawie.
Alina niespokojnie przemierzała gabinet wzdłuż i wszerz. Nie odzywała się przez dłuższą chwilę, jakby analizując słowa Ewy.
– Ewa, coś ze mną jest nie tak? – Stanęła przed nią z założonymi na piersiach rękami.– Ze mną jest coś nie tak, prawda? Nie byłam w stanie zapanować nad gniewem. Po prostu nie byłam w stanie. Gdybyś wtedy przede mną stanęła, obdarłabym cię żywcem ze skóry i, wierz mi, wcale teraz nie żartuję! Obwiniałam ciebie za wszystko, po prostu za wszystko.
– Ty jeszcze pytasz? Ty wariatko jedna! – Ewa coraz głośniej krzyczała. – Coś ty najlepszego zrobiła? Teraz już wszystko rozumiem! Wszyscy tak jakoś dziwnie na mnie patrzyli, niektórzy nawet przestali się do mnie odzywać, a ja nie wiedziałam, o co im wszystkim chodzi. Makary tylko od czasu do czasu usiłował coś dać mi do zrozumienia, ale ja w swojej głupocie nie przyjmowałam tego do wiadomości. Alina, coś ty najlepszego zrobiła? – powtarzała prawie bezmyślnie – dyrektora we wszystko wmieszałaś? To ty nie wiesz, że to idiota?
Alina stała przed nią ze spuszczoną głową, kiwając się miarowo w przód i w tył. Ewa miała ochotę potrząsnąć nią i to porządnie.
– Właśnie dlatego go wmieszałam – zaczęła cicho – chciałam, żeby uprzykrzył ci życie. Byłam wściekła. Myślałam, że Makary ucieka ze względu na ciebie, ale on mi to wszystko wytłumaczył. Uwierz mi, naprawdę jest mi bardzo przykro. – Ewa miała mętlik w głowie. Alina zrobiła przed nią to dziwne wyznanie własnych win, bo Makary jej wszystko wytłumaczył? Co mógł jej wytłumaczyć? Przecież jeszcze do niedawna w ogóle nie chciał z nią rozmawiać, a raptem coś jej tam tłumaczył? Co jej mógł wytłumaczyć?
– Co ci wytłumaczył? – spytała. – Nie rozumiem, o czym ty w ogóle teraz mówisz.
– Ach! Nie ma o czym mówić – Alina lekceważąco machnęła ręką – gdybyś mi od razu powiedziała, że nie byłaś z nim sam na sam w żadnym kinie i w ogóle, to by do niczego nie doszło. Ale ty się zachowywałaś jak ta ciemięga, to masz za swoje.
– Jak ciemięga? Ty Alina to już całkowicie głupia jesteś, wiesz?
– Oj, wiem, wiem – zaświergotała – a ty wiesz, że dzisiaj idę z Makarym do kawiarni?
 I właściwie to dobrze się stało tak jak się stało, bo inaczej to dyrektor by z nim nie rozmawiał i Makary nie miałby okazji do rozmowy ze mną, więc mam nadzieję, że to wszystko zrozumiesz. Ostatecznie, co się takiego stało?
– Co się stało? Dobre sobie! A inni też zrozumieją? Jak myślisz?
– Inni? – zaśmiała się. – Masz na myśli tę głupią bandę? Co się przejmujesz, wystarczy,
 że zobaczą, jak ze sobą rozmawiamy i plotki ucichną. A dyrektorem się wcale nie przejmuj, dam mu popalić, to od razu o tobie zapomni.
– No nie wątpię, nie wątpię. – Ewa wyszła z gabinetu Aliny. Nie mogła się skupić. Zdenerwowała się tym, co usłyszała. Jak ta Alina mogła zrobić coś takiego? Czyżby Maciek miał naprawdę rację, twierdząc, że Alina jest niezrównoważona psychicznie? Dzwoniła do dyrektora ze skargą na nią? I co powiedziała? Że odbiła jej Makarego? Tak powiedziała Maćkowi. To ci dopiero idiotka skończona. I ten dyrektor. Taki sam. Umoralniał Makarego? Szkoda, że tego nie słyszała. Co mógł mu takiego powiedzieć, że ten raptem zauważył Alinę i zaczął się z nią umawiać? Jakoś nie mogła uwierzyć w to nagłe zainteresowanie, chyba że… Makary kilka razy powtarzał, że zrobi wszystko, żeby jej nie zaszkodzić. Czyżby starał się w ten sposób załagodzić ten głupi spór? Zastanowiła się przez chwilę. To by miało sens. Do jego wyjazdu pozostało tylko kilka tygodni. Może postanowił się poświęcić i w ten sposób uspokoić Alinę?
145.
– Rany boskie! – Ewa nie wiedziała, czy się dziwić, cieszyć, zgorszyć, czy może oburzyć.                                  
– Stary piernik, no po prostu stary piernik – wydukała.
– Nie taki znowu stary – zaoponował Makary – a z drugiej strony to facet ma dobry gust, nie uważasz?
– Nic już z tego nie rozumiem – wyszeptała.
– Oj, co tu jest do zrozumienia? – Zniecierpliwił się. – Jeszcze kilka tygodni i uwolnię się od Aliny, dyrektora i od was wszystkich, ale ty tu niestety zostaniesz. Nic mi się przecież nie stanie, jak się od czasu do czasu umówię z Aliną i pozamykam wszystkim gęby. A co najważniejsze, Alina nie będzie mogła wygadywać o tobie tych wszystkich bzdur. Ty wiesz, że ona nawet do tego twojego… chłopaka wydzwaniała? – Zawahał się na moment.
– Do jakiego chłopaka? – żachnęła się. – Co to za głupoty jakieś?
– Okej, to nie do chłopaka, ale do niego dzwoniła i to kilka razy. Powiedziała mi o tym przedwczoraj.
– Wiem, Maciek do mnie zaraz potem zadzwonił, zresztą, ona też mi to powiedziała – odparła zrezygnowana.
– No, przecież ci mówiłem, że to wariatka, to mi nie chciałaś wierzyć – stwierdził
z zadowoleniem. – Ale muszę ci powiedzieć, że nie była zadowolona z rozmowy z tym Maćkiem. Musiał ją potraktować, że tak powiem, po macoszemu, bo się trochę wściekła, mówiąc o tym. Nie zdołała go przekonać, że jesteś jednocześnie pożeraczką męskich serc, wredną babą i harpią. O, i kazał jej się leczyć, serio. Tak jej poradził – zaśmiał się.
Alina powiedziała chyba coś zabawnego, bo dyrektor ryknął na cały pokój, uderzając jednocześnie dłońmi w stół.
– Makary – Ewa popatrzyła mu w oczy – nie musisz się dla mnie poświęcać, naprawdę. Jest mi bardzo miło, że chcesz, ale nie rób niczego wbrew sobie. Ja sobie poradzę i z Aliną, i z dyrektorem, i z każdym innym.
Uśmiechnął się lekko i dotknął jej dłoni.
– Wcale się nie poświęcam. Robię to z przyjemnością. Wiesz, jesteś jak dotychczas jedyną kobietą, z którą…, w moim typie, o, to dobre stwierdzenie, i gdyby nie różne inne… przeciwności i zobowiązania, to kto wie… Może musiałabyś się ode mnie opędzać tak jak ja od Aliny? Nie myśl, że się poświęcam. Nawet nie wiesz, jakie to wspaniale uczucie wyprowadzać tę wariatkę w pole. Czy ty wiesz, że ona też zaczęła szukać pracy w Poznaniu? A tak na marginesie, to ten facet, ten Maciek, to fajny gość. Od razu go polubiłem. Nie wiem, co tam między wami zaszło, ale nie warto tak długo trzymać urazy. Naprawdę nie warto. Wiesz, czasami dobrze zobaczyć w człowieku tylko człowieka i zrozumieć, że ma wady, dając mu szansę na poprawę. 
 Ewa zamilkła. Ciekawe jakie to okoliczności sprawiają, że znane mu kobiety nie są jego typie? Czyżby podejrzenia Aliny co do preferencji seksualnych Makarego nie były zupełnie bezzasadne? A niech to wszystko dunder świśnie, zdenerwowała się. Czy to wszystko jest takie ważne? Przecież i tak nie rozwiąże tej zagadki. A tak naprawdę, najważniejsze było to, że miała przyjaciela, bo czyż Makary nie był jej przyjacielem? Który inny zdecydowałaby się na randki ze świrnięta Aliną po to tylko, by odciągnąć jej uwagę? Tak, Makary był niewątpliwie jej przyjacielem, a co do Maćka… Czy ktoś musiał jej ciągle przypominać, że fajny z niego facet? Ludzie czasami byli bardzo dziwni. Zachowywali się tak, jakby to od niej zależały wszystkie sprawy. A przecież tak wcale nie było.
146.
Naprawdę współczuła Hance. Co też teraz musiała czuć?  Jola w ogóle się nie odzywała do rodziców, wyłączyła nawet automatyczną sekretarkę, żeby matka nie mogła się na niej nagrywać. Co za dziewucha paskudna jakaś, oburzyła się. Jak można coś takiego zrobić własnej matce? Czy stałoby się coś, gdyby raz na jakiś czas do niej oddzwoniła?  Ale ona już jako mała dziewczynka pokazywała rogi. Wszyscy to widzieli, tylko nie Hanka. Ta cieszyła się, że córka, jak przyjdzie co do czego, to ich wszystkich z całym domem sprzeda. Też było się z czego cieszyć! Pewnie zaszyła się gdzieś z tym swoim dyrektorem czy prezesem i boi się nosa wyściubić, żeby ich jego żona nie znalazła. Co za wariatka jakaś. Boże, jakie to szczęście, że jej Ewa rozsądna, pomyślała z ulgą. Niech już lepiej przez całe życie będzie sama, niżby miała być przez jakieś żony prezesów za włosy przy ludziach targana.
Ale najgorzej to z tym Jurkiem Hanka się miała. Po tym jak go Zbyszek z Warszawy do domu przywlókł, zwiał i wszelki duch o nim na kilka miesięcy zaginął. Aż tu nagle ktoś go gdzieś zauważył i matce o tym doniósł. Hanka znowu z płaczem do Zbyszka przybiegła, żeby z nią po Jurka pojechał, a ten się zgodził, bo jak mógł się nie zgodzić?  Obcego ciotka w sprawy rodziny miała mieszać? Krystyna sprawdziła, czy ugotowana dla Jagody zupa nie jest za gorąca. Dziewczynka przewijała właśnie lalki i kolejno usypiała je, kołysząc w wózku, który nie tak dawno Zbyszek kupił jej na urodziny. Jaka śliczna z niej dziewczynka, Krystyna pogłaskała wnuczkę po schludnie uczesanej główce.  Śliczna i mądra. Mała była nad podziw inteligentna.
I co z tym Jurkiem teraz się stanie? Wróciła myślami do Hanki i jej problemów. Zbyszek mówił, że bez pobytu w szpitalu się nie obędzie, bo podobno uzależniony i to od narkotyków. Na odwyk musi iść. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ten cholerny Karol o niczym nie chciał wiedzieć, ledwo tolerował syna w domu. Wszystkie sprawy pozostawił na głowie Hanki i nic go w ogóle nie obchodziło. Jeszcze jej morały prawił, że niby to przez nią Jurek tak źle skończył. Krystynę aż skręcało na myśl o tym, że Karol takim nieużytkiem się w rezultacie okazał. Przez lata po cichu zazdrościła siostrze męża, który umiał zadbać o rodzinę i dzięki któremu ptasiego mleka im nie brakowało, ale teraz wiedziała, że diabła on wart razem z tą swoją zaradnością i talentem do zarabiania pieniędzy. Bo i co to za ojciec, co to za mąż, który wyrzeka się dziecka i zwala na żonę winę za jego wychowanie? Może i Hanka przesadziła z tym rozpieszczaniem syna, ale właściwie to jak już ona go tam rozpieszczała? Uczyć się musiał, do szkoły chodzić musiał, w domu miał swoje obowiązki, więc o co teraz Karolowi chodziło? A gdzie on był, ten przykładny tatuś, gdy Hanka Jurka rozpieszczała? Nigdy go w domu nie było. Niby to pieniądze zarabiać musiał, ale inni też nieźle zarabiali, a w domu dla dzieci czas mieli. A Karola po prostu nie było. Szkoda tylko, że Hanka wszystko w tajemnicy przed Krystyną trzymać próbowała. Zwierzała się tylko Zosi i zakazywała mówić o czymkolwiek Napierskiej. Czemu ta Hanka tak się zachowywała? Krystyna zastanawiała się nad tym nie raz. Ufała Zosi, która i tak o wszystkim mówiła Krystynie. Zwierzała się, wypłakiwała się na jej ramieniu, a potem miała pretensje, że jak przychodzi do kłopotów, to nie ma przy niej obu sióstr. Może Zosia mówiła prawdę, że Hanka wstydziła się przed Krystyną? Właściwie to było w tym wszystkim trochę racji, bo wiele razy wyrzucała Krystynie, że źle wychowuje dzieci, które przez matkę nie chcą się w świat ruszyć i zostaną w tym ich grajdole już na zawsze.
147.
 Krystyna nigdy nie próbowała zatrzymać swoich dzieci w domu. Same chciały do tego domu wrócić, nikt niczego im nie narzucał. Która z nich wychowała dzieci lepiej? Hanka nie wiedziała nawet, co się z córką działo. O to jej kiedyś chodziło? Tego pragnęła? O tym marzyła? „ Dzieci muszą iść własną drogą”, pouczała Krystynę, ale czy o takiej drodze myślała? Jaką drogę wybrała sobie Jola? Młoda, śliczna i mądra dziewczyna. Gdzie tam Ewie do Joli!, stwierdziła obiektywnie. Ewa przy niej zawsze wyglądała jak uboga krewna. A Jurek? Szkoda słów. Kto to powiedział, że dorosłe dzieci nie są już problemem rodziców? Bzdury jakieś. Wtedy to się dopiero zaczynają problemy! I znikąd pomocy. Co taka Hanka może zrobić? Komu może się poskarżyć, że Jola nie pisze? Każdy tylko wysłucha, pokiwa głową, a niejeden to i w tę głowę się palcem popuka. Czego stara chce? Córka przecież od dawna dorosła, może robić co zechce, więc o co chodzi? Że z żonatym się zadała? I co z tego? Czy to ona pierwsza? Taki standard, jak kiedyś ktoś powiedział. Małżeństwo już przestało być gwarancją na przyszłość. Przypomniała sobie Zosię i tę jej nadzieję, że przyjazd Matyldy nie jest przypadkowy. Zwierzyła się przecież Krystynie ze swoich przemyśleń. Niby powiedziała to od niechcenia, ale Krystyna wiedziała, jak bardzo czekała na teściową z nadzieją, że Leszek zrozumiał swój błąd i gdzieś tam za nią tęskni. Krystyna nie miała sumienia powiedzieć, by się na nic takiego nie nastawiała. Przeczucie jej nie myliło.
Matylda po prostu znowu się ze wszystkimi pokłóciła i przyjechała do Zosi. Gdyby nie Hanka, to by pewnie siedziała u niej przez następne pół roku, ale Hanka niczego nie owijała w bawełnę. Od razu jej wygarnęła, że nie powinna się naprzykrzać obcej osobie, skoro ma własne dzieci. Przecież Zosia obcą już dla niej była, a i przedtem za swoją Matylda jej nie uznała. Początkowo i Zosia, i Krystyna obraziły się na Hankę, bo sytuacja zrobiła się naprawdę nieprzyjemna. Zbyszek nazywał ją patową, Krystyna nie bardzo wiedziała, co to znaczyło, ale nie było to pewnie nic dobrego. Matylda najpierw udała wielce urażoną, potem się złamała i zaczęła płakać, a na końcu postanowiła, że jej noga więcej u Zosi nie postanie i zaczęła pakować swoje rzeczy. Na próżno obie z Zosią prosiły, żeby jeszcze została, zwłaszcza, że Hanka do końca nie odpuściła. Raz po raz przypominała sobie krzywdy wyrządzone wcześniej przez byłą teściową najmłodszej siostrze i z upodobaniem wyliczała każdy zapamiętany szczegół, a było ich naprawdę dużo. Po wyjeździe Matyldy Zosia o mało nie znokautowała Hanki, która się niczym w ogóle nie przejęła i stwierdziła, że jeszcze jej wszyscy za tę szczerość podziękują. I miała rację. Zosia przebolała wszystko, i swoje zawiedzione nadzieje, i zakłócenie świątecznego spokoju, i wszystko inne. Potem nawet częściowo przyznała Hance rację, bo gdyby nie jej interwencja, Matylda stałaby się wkrótce Zosiną rezydentką. Przy okazji dowiedziały się czegoś nowego o Leszku i jego nowej flamie. Oczywiście Zosia uniosła się honorem i nie zapytała o niego ani razu, a Matylda jakoś wcale się nie kwapiła, by cokolwiek powiedzieć od siebie. Dopiero Hanka przyparła babinę do muru i zaraz się okazało, dlaczego Matylda trzymała język za zębami. Leszek był między innymi tego powodem, bo prosił matkę, by nic nie mówiła. Patrycja nie mogła zajść w ciążę! Niby młoda, niby zdrowa, niby wszystko w porządku, a w ciążę zajść nie mogła! Zosia śmiała się przez cały wieczór a one razem z nią, tylko Matylda siedziała nadąsana, że dała się podejść i tajemnicę syna zdradziła. Zosia od razu sobie przypomniała, jak Patrycja mówiła o porozumieniu i kulturalnym rozstaniu, nie omieszkała też wspomnieć o planowanym dziecku, co Zosia odczuła wtedy jak kopniak. Oj, biedna ta Matylda, biedna! Całe życie marzyła o wnuku, który by nazwisko przed zatraceniem uratował i chyba to jej nie będzie dane. Następna synowa i następne rozczarowanie. Jak za karę jaką czy co? Może los się zemścił na Matyldzie za te wszystkie lata, kiedy dokuczała Zosi? Hanka to też jej przypomniała. Spytała czy nazwie Patrycję suchą gałęzią, jak mówiła o Zosi? 
148.
Krystyna znowu popatrzyła na wnuczkę. Właściwie to czy mogła dziwić się Matyldzie, że pragnęła mieć chociaż jednego wnuka? Przecież tak naprawdę w rodzinie najważniejsze jest dziecko. Co warta rodzina bez dziecka? Co warte byłoby ich życie bez Jagódki? Może i Leszek chciał za wszelką cenę dziecka, więc zdecydował się na tę Patrycję póki jeszcze miał czas? A swoją drogą, los byłby naprawdę złośliwy, gdyby i ta jego Pati nie mogła urodzić.
Krystyna pamiętała wyraz twarzy szwagra, gdy przyjechali do nich z Zosią po narodzinach Jagody. Siedział przy łóżeczku przez kilka godzin, aż Zosia się denerwowała. Może poczuła się wtedy zagrożona albo zazdrosna? A może po prostu nie mogła znieść tego, że ona nie dała mu dziecka? Boże drogi, westchnęła. Jak to jest? Niektóre rodzą dosłownie jak królice, porzucają te swoje dzieci, oddają je, nie dbają o nie wcale albo i gehennę robią z ich życia, a tej jej biednej Zosi ani jednego dzieciaczka nie było dane urodzić. Gdzie tu sprawiedliwość jaka? Czy w tym jest jakiś sens? Może i jest, ale jak zrozumieć to wszystko? Czy w ogóle to można zrozumieć? Czym ta jej biedna Zosia komu zawiniła, żeby ją tak karać?
A może to nie żadna kara? Może tam, w górze, wcale nikogo nie ma? Może nie ma nad nimi nikogo, kto mógłby wysłuchać tych wszystkich modlitw, skarg i próśb? Bo gdyby ktoś tam jednak był, to czy dopuściłby do tylu nieszczęść, chorób, do tylu podłości? Zadumała się na chwilę, by już po sekundzie przeżegnać się znakiem krzyża. Jezu drogi! Jakże to tak? To wystarczyło jedno małe niepowodzenie i już zwątpiła? Już poddała w wątpliwość własną wiarę? Co tam własną! Wiarę jej matki, ojca, wszystkich tak drogich jej osób. Co z niej za człowiek, że tak łatwo obwinia za swoje niepowodzenia innych? Cóż Bóg jest winien temu, że Zosia urodzić nie mogła i Leszek ją zostawił dla innej?  Mało to razy sama doświadczyła Jego dobroci i opieki nad własną rodziną? A dzięki komu Jagódkę mają? Panie Boże, wybacz mi, modliła się bezgłośnie, raz po raz kreśląc na piersi znak krzyża świętego. Wybacz mi i miej nas nadal w swojej opiece. Usiadła naprzeciwko wnuczki i przyglądała się, jak mała z apetytem pałaszuje zupę. Niech się dzieje co chce, nie ona, Krystyna, jest winna wszystkim plagom egipskim na świecie i nie ona te plagi zdoła przepędzić z tego świata. Sama też wiele wycierpiała, ale warto było cierpieć, żeby teraz móc siedzieć naprzeciwko tego małego człowieczka, który patrzył na nią jak na święty obraz. Jagódka to dar boży, pomyślała z miłością. Daj Boże każdemu takiego daru, daj Boże. Ale widać nie każdy taki może otrzymać, to co, ona teraz będzie  Boga z decyzji rozliczać? A jakim to niby prawem? Ot, głupia baba, tylko by oceniała, zamiast cieszyć się tym, co los jej zesłał.

149.
        
Czasami miała wszystkiego dość. Brzuch stawał się coraz większy. Właściwie nie powinna się temu wcale dziwić, przecież od porodu dzieliły ją zaledwie tygodnie, ale naprawdę już miała tego wszystkiego dosyć. Nie mogła patrzeć sama na siebie, ale nie mogła też nie podejść po kilka razy dziennie do wielkiego lustra, wiszącego w przedpokoju. Jak można mieć tak ogromny brzuch, myślała wtedy. Gdy chodziła w ciąży z Jagodą, nie miała aż tak dużego brzucha, może ludzie mieli rację, gdy mówili, że tym razem urodzi chłopca? Chwała Bogu, że mimo tych monstrualnych rozmiarów, dobrze się czuła i nie musiała rezygnować ze zbyt wielu rzeczy, a Krzysiek interesował się bardziej ich przyszłym dzieckiem i zaspokojeniem ich przyszłości niż jej wyglądem. Marzyła o powrocie do dawnej figury i dawnej formy, zwłaszcza, że dzięki zapobiegliwości Krzyśka miała teraz mnóstwo nowych rzeczy, w których świetnie będzie wyglądała. Wyciągała je z szafy po kilka razy dziennie i próbowała sobie wyobrazić, jak je nałoży. Wszystko szło jak po maśle. Matka płaciła za nią alimenty na Jagodę i opłacała mieszkanie, Krzysiek zabezpieczał codzienne potrzeby. Może niepotrzebnie wpadła tak wcześnie z drugim dzieckiem, ale dziecko to właściwie żaden problem, a kto wie, czy nie było rozwiązaniem jej problemów? Jakoś to będzie. Przyjdzie dziecko, przyniesie ze sobą bochenek chleba, jak mawiała jej babcia. Z głodu nie umrą.
Przejrzała znowu zawartość półek w łazience, radując oczy kolekcją firmowych kosmetyków. Nigdy dotąd takich nie miała. Tym razem zabiorą się z Krzyśkiem za monopolowy. Najwięcej kasy można zarobić. A forsa była im bardzo potrzebna. Krzysiek opracował dokładnie cały plan, zebrał już nawet zamówienia. Jak dobrze pójdzie, wpadnie im w ręce kilka tysięcy! Takiej forsy nigdy dotąd nie widziała na oczy. Zraz po porodzie pójdzie odwiedzić Jagodę, tak postanowiła. Ile mała skończy niedługo lat? Cztery? Ależ ten czas szybko leciał. Miała już tak dużą córkę! Odsztafiruje się tak, że Ewce i starej oczy zbledną, a Zbyszek będzie wył za nią po nocach, zamarzyła. Kupi małej puzzle i jakąś ekstra zabawkę. Najlepiej misia, bo Jagoda nigdy nie przepadała za lalkami, i pójdzie. Była pewna, że ich wszystkich szlag na miejscu z zazdrości trafi. Ciekawe, jak Jagoda zareaguje? Czy ją pozna? Coś zakłuło ją w samo serce. To ona się doprowadziła do tego, że teraz się boi, że jej własne dziecko nie pozna? Jezu drogi! Przysiadła na kanapie i zakryła oczy dłońmi. Jej własne dziecko. Z krwi i kości. Czy ją pozna? A ona? Pozna małą? Czy w gromadzie innych dzieci będzie umiała wskazać własną córkę? Jak mogła doprowadzić do takiej sytuacji? Jak mogła dopuścić do tego, żeby taka ohydna Ewka zastąpiła ją jej dziecku? Zaczęła robić wyrzuty samej sobie. Do czego doprowadziła? Na jakie życie skazała Jagódkę? Jaką krzywdę jej wyrządziła, dopuszczając, żeby wychowywały ją te dwie obce baby. Przypomniała sobie scenę z cyrku i przerażenie malujące się na buzi jej córki, kiedy do niej podeszła i chciała ją wziąć na ręce. Zachowała się jak ktoś zupełnie obcy, nie jak moja córka, pomyślała. I jak przytuliła się wtedy do Ewki, przypomniała sobie z kolejnym ukłuciem w sercu. A przecież to nie Ewka nosiła ją przez dziewięć miesięcy pod sercem, to nie Ewka rodziła ją w bólu, to nie ona rozwijała zawiniątko, które przyniosła jej siostra, i  sprawdzała, czy ma wszystkie paluszki na swoim miejscu! To nie ona! Położyła rękę na brzuchu i delikatnie go pogładziła.
Ty będziesz tylko mój, tylko mój. Nie będzie żadnej drugiej Ewki, żadnej drugiej Napierskiej. Nawet matka nie będzie miała prawa wypowiadać swojego zdania! To dziecko będzie tylko jej, niczyje inne. Nawet Krzysiek jej go nie zabierze.
150.
Wprawdzie wspominał już kilkakrotnie o ślubie, ale Aśka wiedziała swoje. Alimenty i tak zapłaci, a w razie czego nie będzie miał żadnych praw. Nie, Aśka nie popełni po raz drugi tego samego błędu. Nie pozwoli, żeby ktoś zupełnie obcy miał prawo wtrącać się do jej życia. Nawet matka nie miała takiego prawa. Łaski przecież nie robiła, pozwalając jej mieszkać w swoim mieszkaniu. Ostatecznie, też przyczyniła się do zmarnowania jej życia. Gdyby nie te jej ciągłe pretensje, jej życie potoczyłoby się inaczej. Złapała się tego Zbyszka jak tonący  brzytwy. I wszystko przez matkę. Nigdy nie była z niej zadowolona, ciągle tylko wygłaszała jakieś kazania i umoralniała. Czy ona mogła kiedy porozmawiać tak szczerze z matką?  Nigdy. Mogła liczyć co najwyżej na kolejne joby z jej strony. Inni mieli normalne matki, a ona? Rozżaliła się nad sobą, przypominając sobie moment, kiedy to przedstawiła matce swój pomysł na życie. Czy stałoby się coś, gdyby wtedy pozwoliła jej zostać fryzjerką? Ale matce to się nie spodobało, miała inne ambicje, zmusiła ją, żeby poszła do liceum i co z tego wszystkiego wyszło? Ani liceum, ani matury, ani zawodu. A teraz ona skazała na taki sam los swoją własną córkę, bo Ewka też miała ambicje. Oj, ta to dopiero je miała! Była pewnie jeszcze gorsza od jej matki. Ona też pewnie spapra Jagodzie życie, wymagając posłuszeństwa i kolejnych fakultetów, a najgorsze w tym wszystkim było to, że Aśka, jej prawdziwa matka, nie mogła nic na to poradzić. Tak sama sobie narobiła.
Wyjęła z lodówki butelkę wody mineralnej i upiła spory łyk. To dziwne, jak często teraz, na krótko przed porodem, myślała o Jagodzie. Do tej pory mało co ją wspominała, bo wspomnienia bolały. Co się z nią teraz dzieje?  I po co właściwie demonizowała tę całą Ewkę i jej matkę? Zaczęła uspokajać samą siebie. Obie kochały Jagodę tak, że i ona tak nie potrafiła, stwierdziła z niechęcią. One jej nie skrzywdzą, na pewno nie. Może w ich domu Jagoda nie zbuntuje się przeciwko nim tak jak ona przeciwko swojej matce? Może Ewka znajdzie jakąś drogę porozumienia z dorastającą dziewczyną i wykieruje ją na ludzi? Przecież jest nauczycielką, do jasnej cholery, zdenerwowała się, przypominając sobie wyraz twarzy szwagierki. Nie, stara Napierska nie pozwoli skrzywdzić Jagody, zapewniła samą siebie. Nawet jeśli mała zechce zostać fryzjerką, to stara jej na to pozwoli, nie pytając Ewki o zdanie.
Jakie to dziwne, spostrzegła, że nie myślała wcale o Zbyszku i jego wpływie na wychowanie córki, ale była całkowicie pewna, że on zwalił wszystkie problemy z tym związane na matkę i siostrę. Zawsze tak było. Zresztą, ona też lubiła to robić, gdy jeszcze u nich mieszkała.
Od rozwiązywania problemów i płacenia rachunków mieli Ewkę, a ta głupia, chociaż się nieraz buntowała, i tak dawała się w to wszystko wrobić. Ciekawe jak teraz jest między nią a Maćkiem? Widziała go kilka razy w mieście, ale zawsze był wtedy sam. Ktoś kiedyś jej wspomniał, że przedtem często przebywał w towarzystwie Ewki, ale od jakiegoś czasu to się wszystko zmieniło. Miała rację, podejrzewając, że coś tam między nimi zaiskrzyło. Na pewno też nie myliła się, przewidując, że Ewkę nieźle rąbnie, gdy się dowie o niej i Maćku. Widać, musiało ją mocno trzepnąć, że od tamtej pory nikt ich razem nie widział.
151.
W tej chwili bardziej miała żal do niego niż do niej. Co tam ona? Nie najmłodsza i nie najładniejsza, pewnie ucieszyła się, że ktoś taki jak Maciek się nią zainteresował. Można mieć do niej o to żal? Przecież ona, Aśka, też czuła się przy nim jakby Pana Boga za nogi złapała.  Ale on, ten szczur jeden, co on sobie myślał? Na co miał nadzieję, że zabawi się z nią, a potem sobie lepszą znajdzie? Tak? Tak to zaplanował? Inna do łóżka, inna do ołtarza? Ewka mu się zamarzyła? Że niby lepsza od Aśki? A w czym to niby lepsza? Bo studia skończyła? To studia teraz o człowieku decydują? Zdenerwowała się. Jak ją do łóżka brał, to o żadne studia nie pytał. O nic nie pytał, nic mu nie przeszkadzało, ani mąż, ani dziecko, ani teściowa, nikt, nawet Ewka. Co on w tej Ewce zobaczył? I kiedy? Jeszcze przed ich rozstaniem czy już po? Panny z dobrego domu mu się zachciało, jakby powiedziała babcia.
Ale niedoczekanie skurwysynowi jednemu! Niedoczekanie! Dobrze wiedziała, jaka więź łączy Ewkę i Zbyszka. Kiedyś trochę im tej więzi zazdrościła. Nadziwić się nie mogła, jak to między nimi jest. Na co dzień ze sobą wcale prawie nie rozmawiali, a jeśli już, to tylko po to, żeby się pokłócić i to tak naprawdę ostro, a już po minucie gadali ze sobą jakby nigdy nic. Żadnych cichych dni, do których przyzwyczaiła ją matka. A niechby to któremu z nich kto krzywdę chciał wyrządzić! Boże drogi! Jeden za drugim w ogień by poszedł, bez namysłu i z pieśnią na ustach! Co on sobie myślał, skurwysyn jeden, że najpierw Aśkę w swoim łóżku wyszmaci, a potem do niego Ewkę zaprosi i nikt się o tym nie dowie? Naprawdę liczył na dyskrecję? Jak on śmiał? Żeby chociaż kimś innym się zainteresował, ale czemu akurat tamtą? Wiedział przecież, jak Aśka jej nienawidzi, więc chyba specjalnie się za nią wziął, żeby jej na nerwach zagrać. 
Chociaż… on już chyba od dawna się siostrą Zbyszka interesował, bo co jakiś czas pytał o nią i niby to się śmiał razem z Aśką, gdy przedrzeźniała szwagierkę, ale to chyba nie do końca było tak. Tak ją podszedł! Szczwany lis! Ostatecznie policjant, nie ma co się dziwić.
Na szczęście nie wydał jej wtedy z tym cementem, ale jakby się nad tym zastanowić, to czy mógł ją wydać? Ewka od razy by się zorientowała, że coś w tym wszystkim za bardzo śmierdzi. Debilką to ona nie jest. Musiał utrzymać tajemnicę dla swojego własnego dobra.
Ależ ona wtedy głupia była, zawstydziła się. Co by najlepszego zrobiła, wsadzając Zbyszka do paki, gdyby oczywiście jej plan się powiódł? Co by jej to dało? O tym, że skrzywdziłaby najbardziej Zbyszka, nie chciała w tej chwili myśleć. Co się stało, to się nie odstanie, skonkludowała, dobrze, że tak naprawdę nic się stało. Ostatecznie Zbyszka tylko przesłuchali, nic poza tym.  Ale po co to jej było? Gdyby się wydało, Krzyśka by wsadziła i sama się mogła nieźle pogrążyć. Na szczęście anioł stróż nad nią czuwał. Może i będzie nadal się nią opiekował, nawet wtedy, gdy następne głupoty przyjdą jej do głowy. Przecież tak naprawdę nie chciała nikogo skrzywdzić. Marzyła tylko o lepszym, łatwiejszym życiu, w zasadzie nikomu źle nie życzyła. Czasami nawet czuła wyrzuty sumienia z powodu Ewki i Maćka, ale zaraz potem przypominała jej się własna krzywda. Potem się pocieszała, że może uratowała Ewkę przed związkiem z kanalią. Po co Ewce kanalia? Niech poszuka kogoś innego, nawet ona nie zasługuje na kogoś, kto świni w rodzinie. Lepiej, że dowiedziała się prawdy prędzej niż później. Jakby siadała z rodziną do wigilijnego stołu wiedząc, że jej mąż jeszcze kilka lat temu sypiał z bratową i zmarnował bratu życie? Ewce to nie byłoby to obojętne. Ciekawe czy powiedziała matce?
152.
– Wiesz już? – Krystyna patrzyła na Ewę, która jadła obiad.
– O czym? – Ewa zawsze bała się rewelacji matki, które zwykle wiązały się z czymś niezbyt dobrym. Co tym razem miała jej do przekazania? O następnym rozwodzie w rodzinie nie mogło być mowy, chyba że rozwieść się miała ciotka Hanka, co było mało prawdopodobne, a Aśka raczej nie zamierzała walczyć w sądzie o Jagodę.
– O Kaśce. – Zdziwiła się matka. – Nie napisała do ciebie? Zdawało mi się, że ty zawsze miałaś od niej najświeższe wiadomości? Podobno gadacie przecież ze sobą przez Internet? Nawet mi o tym nie mówiłaś. Od obcych się dowiedziałam – dodała z wyrzutem.
– Też tam gadamy, czasami tylko. A od kogo wiesz i co z Kaśką? – zainteresowała się nagle.
– Rozmawiałam z jej matką.
– Z jej matką? A gdzie ją widziałaś?
– U Zosi byłam w sklepie i ona tam weszła, to pogadałyśmy trochę. Kaśka wraca do Polski
i to już na stałe. 
– Znowu? Co jej się stało tym razem?
– Aj, z nią to tylko kłopot! Zielińska nie była zadowolona, mówię ci.
– Nie wątpię – Ewa przytaknęła nieco kąśliwie – z czego ma się cieszyć? Wróci Kaśka i znowu przegoni tego jej kamrata, to i się Zielińska boi. Kaśka pewnie jeszcze nie wie, że matka znowu tego obszczymurka przyjęła i nie pamięta już nawet, że ją pobił i w szpitalu przez niego leżała.
Krystyna zastanowiła się nad słowami córki.
– Może ty masz rację? Jakoś tak za bardzo ona narzekała na ten jej powrót, a przecież cieszyć się powinna, bo jedną jedyną ją ma.
– A powiedziała, czemu Kaśka wraca? – zaciekawiła się Ewa.
– Powiedziała. Ponoć już tam wytrzymać nie może i koniec. Wraca jak tylko znajdą kogoś na jej miejsce, żeby tam nie pomyśleli sobie, że Polka to jakaś nieodpowiedzialna jest.
– Sama wraca? Lasse zostaje?
– No właśnie tego tak za bardzo nie zrozumiałam. Wydaje mi się, że ten jej mąż też tu przyjedzie, ale najpierw się budować będą. Kaśka wszystkiego dopilnuje, a on na gotowe zjedzie czy jakoś tak?
Kaśka i budowa? Ewa nie mogła się nadziwić.  Ona nigdy nie chciała mieć domu, wolała mieszkanie w bloku. Widocznie Lasse miał odmienne zdanie na ten temat, więc się mu podporządkowała. Dom to zawsze dom, coś solidnego. Wszystko jakoś zaczynało wracać do normy. Kaśka wracała, Alina się uspokoiła, Makary wyjeżdżał, a ona zmieniała pracę. Właściwie to tę pracę załatwił jej Makary, co zachowała w głębokiej tajemnicy, bojąc się reakcji Aliny. To on jej powiedział o zwalniającym się miejscu w liceum i umówił ją na rozmowę z dyrektorem, a swoim kolegą, co Ewa przyjęła z wdzięcznością. Miała dosyć swojej szkoły, atmosfery, jaka ostatnimi czasy tam panowała i Aliny. Ta na wieść o jej odejściu najpierw się zdenerwowała. Pomyślała pewnie, że Makary zabiera ją ze sobą. Dopiero gdy dowiedziała się wszystkiego, trochę się uspokoiła. Makary miał chyba dużo racji, upierając się, że Alinę powinien obejrzeć psychiatra i to dobry.
153.
Ewa też coraz częściej dochodziła do tego samego wniosku. Matka jak zwykle martwiła się byle czym. Zresztą, może tej nowej flamy Zbyszka nie powinno się bagatelizować? Ostatecznie miała coraz większy wpływ na jego życie. Ich życie ulegało jakiejś normalizacji, a problemami brata postanowiła się już nigdy więcej nie przejmować. Już dosyć tego, stwierdziła. Był przecież dorosły, sam o siebie powinien dbać. Niech sam pije piwo, którego sobie nawarzy, a coś jej się zdawało, że nieraz je będzie musiał wypić. Ale matka się znowu zamartwiała, a ciotki znosiły jej coraz to inne wiadomości na temat nowej kandydatki na synową. Ewa przestała uczestniczyć w ich burzliwych naradach. Miała tego wszystkiego serdecznie dość. Interesowała ją tylko Jagoda i nikt poza tym. Prawdę mówiąc, nie miała kim się więcej interesować. Nikogo nie poznała, a Maciek nie zadzwonił ani razu od tamtego dnia, gdy ostrzegł ją przed Aliną. Westchnęła ciężko. Miała jednak rację, myśląc, że wcale mu na niej nie zależało. Gdyby było inaczej, nie zrezygnowałby z niej tak łatwo. Ale szkoda, przyznała w duchu, naprawdę szkoda.
– Ty wiesz, że ta Halinka Jędrzeja chodzi znowu z podbitym okiem? – głos matki wyrwał ją z zadumy.
– Co? Znowu? Ale to głupia baba, po co z nim siedzi? I co? Znowu na mnie zrzuca winę?
Krystyna pokiwała potakująco głową.
– A jak! Wszystkim opowiada jak to pewna biuralistka – matka spojrzała na nią tak wymownie, że Ewa nie miała najmniejszych wątpliwości o jaką biuralistkę chodzi – namawia Jędrzeja, żeby dom zadłużył i samochód jej kupił, a ponieważ ona się temu sprzeciwiła, to oberwała.
– Ludzie! – Ewa szepnęła ze zgrozą – co za głupia baba. I co z taką zrobić? Przecież ona całkiem nienormalna jest.
– No pewnie, że całkiem nienormalna! Stara Barcikowa od rana lata po chałupach i prostuje rewelacje „synowej”, a Jędrzej znów tej swojej wygarbował skórę. Ale to na niewiele się zda. Jędza z niej taka jakich mało. Ona po prostu nas wszystkich szczerze nienawidzi.
– Ale za co? Przecież ja jej nawet nie znam!
– Ty też za mądra nie jesteś, wiesz? Mało to razy pod naszym domem serenady wyśpiewywał? A jak wszystkim się chwalił, że jest w stanie ci nowe auto od ręki kupić i nowy dom postawić? Ty byś się nie denerwowała? A ta Halinka przecież prymitywna jakaś, kto wie, czy nie upośledzona jaka, to i zagrożona się czuje ze strony biuralistki.
– I ta biuralistka! – Ewa nie kryła pasji. – Co to za przezwisko jakieś? Skąd ona to wytrzasnęła? Może i dobrze Jędrzej zrobił, że jej gębę obił. Krystyna popatrzyła na nią z niemą zgrozą.
– No coś ty! Chyba nie mówisz poważnie? On za słodki nie jest, sama wiesz, a ona taka sama jak i on. Ten sam poziom. Ale żeby tak bił bez opamiętania? Co to za życie jest? Jak oni to swoje dziecko wychowają w takiej rodzinie? Ależ on się tak na ciebie zawziął. Tylko ty i ty. I tak od dziecka. Nikt mu do rozumu przemówić nie mógł i tak do dziś zostało.
154.
– A skąd ja mam to niby wiedzieć? Tak mnie pytasz, jakbym go zachęcała!
– No i po co te nerwy tak od razu? – matka spróbowała załagodzić sytuację.
– Po co nerwy? To po co mnie denerwujesz? Też się przyczyniłaś do tego wszystkiego.
– Co ty bredzisz? A w jaki to niby sposób?
– A kto kiełbasy od Jędrzeja przyjmował? Ja? Nawet wiedział, jaką kiełbasę najbardziej lubisz i taką przynosił!
– Tak jakbyś ty tych jego kiełbas nie jadła! – wytknęła jej Krystyna. – A jakbyś się na tego nieszczęsnego Maćka nie obraziła o byle co, to i Halinka by się ciebie nie bała i głupot by nie wymyślała. Ale ty nie byłabyś sobą, gdybyś się nie obraziła i o kogo? O Aśkę? Też mi mecyje wielkie! Jaka Aśka była, wszyscy wiedzą, a chłop każdy taki sam, trzeba go mocno trzymać, a nie obrażać się – wygarnęła córce, która nie podjęła dyskusji, a tylko patrzyła na matkę  w milczeniu. Dopiero po chwili Napierska zorientowała się w tym, co zrobiła, ale było już za późno, by to wszystko odkręcić.
– Mamo, ty o wszystkim wiesz? – spytała cicho.
– Co? A o czym bym tu wiedzieć miała? – Krystyna próbowała zbagatelizować sprawę, ale wiedziała, że teraz to już na nic i będzie musiała powiedzieć wszystko, co wiedziały z Zosią. Przeklinała siebie w duchu za brak rozsądku, ale nie było już na to żadnej rady.
– I mam tylko nadzieję, że nie obrazisz się teraz na Zosię, bo ona to wszystko dla twojego dobra zrobiła – dodała na koniec.
– Czemu mi nie powiedziałyście od razu? – Ewa spytała zupełnie spokojnie, czego matka się wcale nie spodziewała, licząc się z koniecznością wysłuchania długiej litanii skarg.
 – Dlaczego? Nie chciałyśmy się wtrącać, to ty tego nie wiesz?
– Oj, mamo, szkoda, że mi nie powiedziałaś. Może zareagowałabym inaczej? – westchnęła.
– A guzik tam! Wcale nie inaczej. Byłabyś wściekła i dobrze o tym wiesz. Każdy by się wściekł. My z Zosią też. Ale teraz już chyba trochę ci przeszło, co? Bo wiesz, jakby się tak nad wszystkim zastanowić, to i nie ma o co.
– Teraz to już trochę za późno na wszystko, nie uważasz?
Krystyna uśmiechnęła się tajemniczo.
– Za późno? Jakoś mi się nie wydaje. Coś za często ten Maciek się koło naszego domu kręci, żeby miało być na wszystko za późno.
– Kręci się? Kiedy?
– Kręci się, kręci i to bardzo często, ale ty jakaś taka ślepa ostatnio jesteś i niczego nie zauważasz. I kłania się zawsze tak ładnie, z szacunkiem takim – dodała z zadowoleniem.
– Kłaniał się mamie?
– No pewnie. A co myślałaś? Tylko wiesz co, dziecko? – zaczęła z wahaniem w głosie. – Nie wtajemniczaj w nic Zbyszka. Sama rozumiesz, że jemu byłoby trudno pogodzić się z pewnymi sprawami. Znasz go przecież. To co, zadzwonisz do niego?
– Do kogo?
– Do Maćka, a do kogo?
– Chyba oszalałaś! Jeszcze czego, dzwonić mam do niego? Niech on do mnie dzwoni! – Ewa znowu się zdenerwowała. Co ta mama wymyśliła? I od kiedy taka nowoczesna się zrobiła? Jeszcze nie tak dawno krytykowała te dzisiejsze zwyczaje, a teraz jej nie przeszkadzały?
– No i masz. Ty zawsze jakoś tak ze wszystkim na opak – podsumowała matka – chcesz, a boisz się. Inne się nie boją i na tym dobrze wychodzą, a ty ciągle się boisz, a i tak Jędrzejowa gębę sobie tobą wyciera. Przestań w końcu świętą Cecylię udawać. Człowiekiem z krwi i kości jesteś, a nie jakąś tam Cecylią. Jak trzeba zadzwonić, to trzeba. Po to telefon wynaleźli. Czego to się tak wstydzić? Przez telefon jeszcze nikt nikogo ani nie pogryzł, ani nie pobił, a słuchawkę w każdej chwili odłożyć można. – Machnęła ręką i wyszła z pokoju, zostawiając Ewę w lekkim szoku.
155.
Jak to możliwe, żeby o wszystkim wiedziały i z niczym się nie zdradziły? Po mamie można się tego spodziewać, potrafiła utrzymać tajemnicę, ale Zosia? Widać od razu, że im się spodobał, jeśli niczego nie wydały. Ostatecznie to nic dziwnego. Facet przystojny, wykształcony, z dobrą pracą, domem i ona, wiecznie samotna i kwękająca. Pewnie uznały go za jedyną deskę ratunku. Która z nich wpadła na pomysł, by nic jej nie mówić? Pewnie ciotka, mamę to musiało zaboleć, nie ma siły, ale dla dobra córki wszystko zniosła.
Jaka dzielna, oceniła z sarkazmem. Cierpiała, ale słowem nie pisnęła, biedna matka!
Więc Maciek cały czas miał świadomość tego, że w każdej chwili wszystko się mogło wydać? Wystarczyło tylko wyprowadzić Zośkę z równowagi, nic więcej. Przypomniała sobie ich spotkanie z Aśką w cyrku. Wtedy wydawało jej się, że nigdy wcześniej nie widział Aśki na oczy, a on pewnie siedział tam w stanie przedzawałowym? To ona się wstydziła za Aśkę przed nim. A może wcale nie? Pewnie się wcale tym wszystkim nie przejął, było mu wszystko jedno. Dlaczego miałby się którąś z nich przejmować? Z Aśką zerwał, a z nią też zakończył znajomość i przestał się odzywać, a teraz kręci się koło ich domu? A niech się kręci, czort z nim. Co z niego za mężczyzna? Kręci się? I po co? Czego chce? Jak on śmiał? Jak śmiał dążyć do zapoznania, wiedząc, że jeszcze nie tak dawno był z Aśką? Może jej coś obiecywał, a ta głupia uwierzyła i zaprzepaściła wszystko to, co miała? Pewnie gdyby nie on, siedziałaby ze Zbyszkiem do dziś. Ale czy byliby ze sobą szczęśliwi? Męczyliby się i męczyliby matkę, dziecko i ją, co nie usprawiedliwiało wcale Maćka. Był zupełnie pozbawiony poczucia odpowiedzialności, przejmował się tylko sobą. A co do Zbyszka, to pewnie, że lepiej go w to wszystko nie wtajemniczać. Niech sobie układa życie od nowa i po swojemu, może tym razem mu się uda? Ewa miała jednak w tej kwestii dużo wątpliwości. Jakie to życie potrafi być skomplikowane, westchnęła. Niby wszystko proste jak deska do prasowania, jednak skomplikowane i nic na to nie można poradzić.

156.

O Aśce dowiedzieli się od Zbyszka. Siedzieli potem wszyscy w pokoju, czekając aż Ewa wróci z pracy i nie wiedzieli, jak na to wszystko zareagować. Nawet Hankę na jakiś czas zablokowało tak, że nie odzywała się słowem.
– No to się doigrała – Zosia nie mogła sobie odmówić przyjemności podsumowania całej sytuacji.
– Czemu ciocia tak mówi? – zaciekawił się Zbyszek – czyżby ciocia o czymś już wcześniej wiedziała?
– Wiedziałaś o wszystkim? – Hanka rzuciła się w stronę siostry, wybudzona raptownie z letargu. Zosia puszyła się przez moment zadowolona, że znajduje się w ośrodku zainteresowania całej rodziny.
– Nie, nie żebym tak zaraz wiedziała o czymś takim – zaprzeczyła – ale zadawała się z byle kim i ma za swoje. Z kim się zadajesz, takim się stajesz. – Postukała palcem w stół jakby na potwierdzenie własnych słów.
– Ale kogo właściwie masz na myśli? – Hanka nie bardzo wiedziała o co jej chodzi.
– Jak to, o kogo? O tego jej fagasa, z którym mieszkała. Przecież to typ spod ciemnej gwiazdy. Nigdzie nie pracował, a pieniędzy mu nie brakowało. Jak je zarabiał? Ci jego koledzy też dziwni jacyś. Kiedyś ktoś mi coś tam napomknął, że Aśka z kimś się zadaje, co narkotykami handluje czy coś takiego. Kto wie, czy to nie o tym tam mówił?
– Nie, na pewno nie o tym – zapewnił Zbyszek – ten jej fagas, jak ciocia mówi, narkotykami się nie zajmował. Pewnie dorabiał sobie jakoś niezbyt legalnie na boku, bo faktycznie nie pracował, ale żadnych większych przekrętów nie robił. Co więcej, podobno nawet porządnym gościem się okazał. Remont zrobił, o Aśkę dbał, na dziecko czekał. Pracy szukał, podania składał, ale wie ciocia, jak dzisiaj o prace trudno.
– A ty skąd wiesz o tym wszystkim? – zainteresowała się Hanka.
– Ludzie o wszystkim powiedzą, zwłaszcza wtedy, gdy się nie chce słuchać. To ciocia o tym nie wie? – zaśmiał się.
– No tak, ale co teraz z nimi będzie? Aśka pewnie na dniach urodzi, a ten jej, jak mu tam…? – Hanka spojrzała po obecnych, szukając pomocy.
– Krzysiek – podpowiedział usłużnie Zbyszek.
– No właśnie, Krzysiek, to co, siedzi pewnie?
– Podobno zatrzymany na czas dochodzenia, a Aśka w szpitalu. Już chyba urodziła, o ile się nie mylę.
– Co ty powiesz? – Napierska spojrzała na syna. – Wiesz, co urodziła?
– Podobno córkę. Jagoda ma siostrę.
– Ale jak to się stało? – Zosia powróciła do głównego tematu.
– Nie wiem, ile w tym prawdy – zastrzegł się Zbyszek – ale podobno, jak ich policja zaskoczyła w tym sklepie na gorącym uczynku, to Aśka już nawet do samochodu dojść nie mogła, tak ją bóle porodowe chwyciły. Od razu ją do szpitala zawieźli.
– Możliwe – potwierdziła Hanka. – Toż to szok jaki! Ja bym chyba takiego wstydu nie przeżyła. Wcale się nie dziwię, że rodzić od razu zaczęła. Ale co z nią teraz zrobią?
– A co mają zrobić, ciociu? Nigdy karana nie była, dziecko urodziła, wezmą pod uwagę okoliczności łagodzące i karę w zawieszeniu dostanie.
– No, ale jego to pewnie wsadzą, co? Jak myślisz? – Hanka zapytała z nadzieją w głosie.
– E, tam! – Zbyszek lekceważąco machnął ręką. – On też dotąd karany nie był, a ojcem został, wszyscy wiedzą, że z pracą teraz kiepsko. Kara w zawieszeniu, na nic innego nie może ciocia liczyć.
– A coś ty taka praworządna się zrobiła, co? – Zosia nie mogła oprzeć się pokusie zrobienia siostrze uwagi.
– Zawsze taka byłam – odwarknęła Hanka. – Sprawiedliwość w narodzie musi być! Innych za kradzież cegły posadzą, a tym zaraz okoliczności łagodzące wynajdą? To ma być sprawiedliwość? Według kogo?
– Przestańcie się kłócić! – Krystyna uciszyła siostry gotujące się do walki na słowa. – Może to i dobrze, że te okoliczności wynajdą? Lepiej by było, żeby dziecko w więzieniu pierwsze swoje dni spędziło? I to za co? Za grzechy matki i ojca? To by była sprawiedliwość?
– Ja tylko ciekawa jestem, czy Bielska już o tym wszystkim wie? – zastanowiła się Zosia.
– No, nie chciałabym ja być teraz w jej skórze – przyznała Hanka. – Dzieci głupot narobią, a kto cierpi? Zawsze rodzice.
157.
– Już Bielska cierpieć za bardzo nie będzie. Nigdy nie przepadała za Aśką. Zachowywała się tak, jakby w ogóle nie miała córki. Dla niej to bez różnicy czy Aśka jest porządna, czy z kryminałem obeznana.
– Co ty wygadujesz! – Krystyna oburzyła się na syna. – Jak możesz tak mówić? To że z córką dobrze nie żyła, o niczym jeszcze nie świadczy. Aśka to trudny człowiek. Matka nie mogła się pogodzić z jej stylem życia, ale ty naprawdę myślisz, że matce nie zależy na własnym, w dodatku jedynym dziecku?
– Tak o nas myślą nasze dzieci – Hanka uśmiechnęła się zagadkowo, szykując się do rozważań filozoficznych. – Ty człowieku zajdź w ciążę, urodź w cierpieniu, wychowaj, zamartwiaj się przez całe dzieciństwo, a dzieci ci potem odpłacą.
– Może gdyby Bielska zachowywała się inaczej, to i Aśka byłaby inna? – Zbyszek nie chciał ustąpić, czym rozwścieczył Hankę na dobre.
– Coś ty powiedział? – wrzasnęła na całe gardło. – To co? Ja winna jestem temu, że mój Jurek pijak i narkoman jest? Że Jola za żonatym, starym piernikiem się po świecie ugania? Ja jestem temu winna? Czym zawiniłam? Bo za mocno kochałam? – Ciotka zaniosła się płaczem, zakrywając przy tym oczy dłońmi.
– Czy ja kazałam Jurkowi wódkę pić, w melinach spać? Czy ja pokazałam Joli, jak cudzych mężów żonom odbijać? – łkała, wygrażając Zbyszkowi pięścią przed nosem.
– Ciociu, przepraszam – wymamrotał – naprawdę. Palnąłem coś bez namysłu, a teraz mi strasznie przykro jest. Niech się ciocia na mnie nie gniewa – mówił, całując Hankę po zaciśniętej w pięść dłoni.
– Ty naprawdę tak myślisz, że to wina matki? – spytała już spokojniej.
– Ciociu, naprawdę, ależ ja głupi jestem – uspokajał ją Zbyszek. – Wie ciocia, że ja nigdy Bielskiej nie lubiłem. Często wydawało mi się, że te wszystkie nasze niepowodzenia to przez nią, bo mogła nam przecież chociaż spróbować pomóc. Mieszkanie puste stało, ale nie pozwoliła nam się tam przenieść, choćby na próbę. Gnietliśmy się tu jak króliki w klatce. Ona od początku nas skreśliła. Nie lubiła mnie i wcale się z tym nie kryła, a ja naprawdę się starałem. – Hanka otarła oczy chusteczką i pogłaskała Zbyszka po głowie.
– Myślała, że za zięcia ministra dostanie, a skończyło się na kryminaliście. Kto wie, czy teraz nie żałuje, że ci szansy nie dała? A ty sobie poradzisz. Ty tak. Zobaczysz, wszystko się dobrze ułoży. Mojemu Jurkowi się nie uda.
– Jeszcze nic nie wiadomo, to taki młody chłopak, ile on ma lat? Dwadzieścia jeden, dwa? Wszystko się jeszcze może zmienić – pocieszała Krystyna.
– Nic się nie zmieni i dobrze o tym wiecie. Nie ma co obwijać w bawełnę. Jurek nie chce wracać do domu, boi się szpitala. To tylko raz, wtedy w Warszawie, dał się wziąć z zaskoczenia. Teraz już umie się przede mną chować. I nawet ty nic tu nie poradzisz – powiedziała do Zbyszka.
– A Jola? Odezwała się? – spytała Zosia, korzystając z pretekstu, że Hanka sama zdradziła tajemnicę przed Krystyną, która  przecież nie powinna o niczym wiedzieć.
– Jola? – Hanka uśmiechnęła się gorzko. – Dzwoniłam całymi dniami. Ciągle się odzywała ta automatyczna sekretarka, aż któregoś dnia moja córka wreszcie podniosła słuchawkę. Nie widziałam jej, ale byłam pewna, że wyglądała jak zbity pies. Dopiero po jakimś czasie, gdy się już wypłakała, powiedziała, co się z nią działo. Wyjechała z tym starym capem gdzieś za Warszawę. Znowu jej obiecał, że zostawi żonę i znowu dała się nabrać, a któregoś ranka stwierdziła, że zniknął i on, i jego walizka. Opłacił tylko ten hotel, w którym mieszkali, a ona wróciła do swojego mieszkania. Nie ma pracy, mieszkanie wynajmuje, ale właściciel zaczyna jej robić jakieś trudności. Jola myśli, że to przez te awantury z żoną. Okazuje się, że ta baba przychodziła do niej kilka razy. I wcale się kobiecie nie dziwię, ale co miałam jej powiedzieć?
– Namów ją, żeby wróciła. Ma dobre wykształcenie, znajdzie pracę gdzieś tu, blisko domu – namawiała Zosia.
– A ty myślisz, że ja tego nie wiem? Przecież namawiałam, błagałam nawet, ale gdzie tam! Dla niej życia nie ma bez  Wawrzyńca, tak mi powiedziała. Wawrzek i Wawrzek. Słyszał to kto, żeby normalny chłop Wawrzyniec miał na imię? – zdenerwowała się. – W dodatku stary, wyleniały dziad! Niech Zbyszek sam powie, widział go przecież.
– Wie ciocia, młody to on nie był, ale żeby tak od razu wyleniały? Elegancki facet, powiedziałbym nawet, że… wytworny. Można dla takiego głowę stracić. Gdybym był jakąś przystojną babką, to bym głowę stracił.
– O żesz ty! – Hanka pomachała przed nim pięścią.  
– Ale co on się tak tej Joli uczepił? – zastanowiła się Zosia. – Innych kobiet tam nie ma? Po co jej w głowie zawracał? Przecież musiał jej czegoś naobiecywać?
– Jędrzej też się naszej Ewy uczepił, a nigdy niczego mu nie obiecywała. Zawsze od niego głowę odwracała, a on i tak swoje. Aż do dziś. Kobietę ma, dziecko ma, a pod naszą bramką śpi, wystarczy, że kieliszek powącha. Tak już czasami jest – odezwała się Krystyna.
– No sama widzisz. I ta moja Jola taka sama jak ten wasz durny Jędrzej, tylko Jola niby mądrzejsza, ładna, wykształcona, a Jędrzej wszystkich w domu nie ma. A postępują tak samo. I na co ta moja Jola liczy? Tyle razy ją oszukiwał, tyle razy żona ją za kudły przy ludziach targała, a ona ciągle na coś liczy. Ale na co, zapytaj się jej, to nie odpowie, tylko płacze.
– A Karol? Co na to? – zapytała Krystyna.
– O niczym nie chce wiedzieć i obwinia mnie za wszystko tak jak Zbyszek Bielską – załkała znowu Hanka.
– Pies mu mordę lizał – podsumowała gniewnie Zosia – niech cierpi w samotności, bo na pewno też cierpi. Nie chce o niczym gadać, ale nie wierzę, by się niczym nie przejmował. Ty przynajmniej masz siostry, a on siedzi pewnie w tym swoim biurze i gryzie palce z rozpaczy, ale niech tam sobie gryzie. Sam sobie wybrał takie rozwiązanie, to niech sam siedzi.
– Twoja Ewa to mądra jest – Hanka głośno wydmuchała nos w chusteczkę – jak nie ma porządnego, to za byle kogo się nie bierze. –  Krystyna tylko się uśmiechnęła i nie podzieliła się z siostrą swoimi myślami. Mądrość dobra rzecz, ale samotności ani nie odpędzi. Przydałby się jeszcze ktoś do towarzystwa.

158.
Wracała do domu późnym wieczorem. Po zebraniu dała się namówić na wyjście do małej knajpki na piwo. Wprawdzie sama nie piła, musiała przecież przyjechać do domu samochodem, ale nieźle się bawiła, siedząc ze wszystkimi i słuchając ich ożywionej dyskusji, zwłaszcza, że wszystkim dopisywał dobry humor, jak zwykle na kilka dni przed wakacjami. Makary siedział tylko trochę markotny i mało co się odzywał. Jakiś czas temu znowu przestał nadskakiwać Alinie, którą zupełnie zbił tym z tropu. Pewnie sama już nie wiedziała, co ma o tym wszystkim myśleć. Ewa, patrząc na niego, pomyślała, że tak na niego wpłynęła ich ostatnia rozmowa, ale niczego nie żałowała. Musiała postawić sprawę jasno, za daleko się już posunęła. Wypiła swój napój i pożegnała pozostałych. Chciała już wracać do domu. Makary nawet na nią nie spojrzał, co kojąco wpłynęło na Alinę.
Ewa wyjechała z małego parkingu. Czuła się wyraźnie odprężona, nie mogła się już doczekać urlopu. Miała za sobą trudny rok. Te wszystkie sprawy sądowe, strach o Jagodę, Maciek… Pomyślała o nim przez moment z żalem. Na szczęście jakoś wszystko się pomyślnie ułożyło. No, i Kaśka. Ona też się jej dała ostatnio we znaki swoimi problemami. Najpierw musiała poszukać dla niej działki pod budowę, a potem jeszcze negocjować z właścicielem jej cenę. Była zła sama na siebie, że tak dała się jej wrobić i nie umiała  odmówić, gdy ta zadzwoniła z błaganiem o pomoc. Sama nie mogła przyjechać, a chciała jak najprędzej rozpocząć budowę domu po swoim powrocie do kraju bez tracenia czasu na poszukiwanie odpowiedniego miejsca. Ewa miała tylko nadzieję, że wybrany przez nią plac spodoba się Kaśce, bo aż się bała myśleć, co by było, gdyby tak się nie stało. Musiałaby pewnie sama wszystko odkręcać i szukać kupca na ten niechciany kawałek ziemi.
Ewa nienawidziła takich spraw i poczuła niemałą ulgę, gdy wszystko pomyślnie załatwiła.
Na szczęście za tydzień rozpoczną się wakacje i nareszcie odpocznie od wszystkiego, marzyła. Musi jeszcze tylko przeżyć pożegnanie z kolegami, czego już głośno się domagali.
Na szczęście Makary przyszedł jej z pomocą i zaproponował zrobienie wspólnej imprezy.
Z tym Makarym też nie do końca mogła dojść do ładu. To jawnie z nią flirtował, to znowu traktował jak starego kumpla z wojska, dając prawie do zrozumienia, że nie widzi w niej kobiety, a ostatnio znowu zaczął próbować „zacieśniać” znajomość. Miał dobry pretekst w postaci szalejącej Aliny. Na początku wspierał Ewę jak mógł, czym zaskarbił sobie jej sympatię, ale potem zaczął wyraźnie okazywać jej swoje zainteresowanie, co jeszcze raz utwierdziło ją w przekonaniu, że Makary nie miał nic wspólnego z kochającymi inaczej. Co więcej, była wręcz przekonana, że to on sam tak manipulował informacjami, by wykołować Alinę i wpuścić ją w maliny. Zanim Ewa się zorientowała w sytuacji, kilka razy umówiła się z nim na wspólne wyjście do kina i kawiarni, a popołudniowe spotkania na kawie weszły im po prostu w krew. Zobaczyła w czym rzecz, gdy Makary zaczął niewinnie wypytywać ją o wakacyjne plany, a nawet zaproponował wspólny wyjazd nad morze. Przedtem całkiem naturalnie traktowała jego plany dotyczące zaproszenia jej na kilka dni do Poznania, wspólnego zwiedzania miasta i rundki po kinach i knajpkach. Jakoś tak nie widziała w tym nic niestosownego, a propozycja zamieszkania z nim na ten czas w jego kawalerce wydała jej się całkiem normalna. Jak widać, Makary umiał podejść i ją, zaśmiała się ze swojej naiwności.  Właściwie to te jego plany sprawiły jej wiele przyjemności i gdyby nie fakt, że właśnie podjął decyzję o przeprowadzce, to kto wie, czy nie pojechałaby z nim nad morze. Pewnie by pojechała gotowa na wszystkie konsekwencje związane z takim wyjazdem. Makary coraz bardziej jej się podobał. Czemu do tej pory nie zauważyła, jaki przystojny, dowcipny i inteligentny z niego facet? Pewnie przez tę wariatkę Alinę, bo przez kogo innego? Wyjazd Makarego jednak wszystko zmieniał. On nie chciał mieszkać tutaj, a ona nie mogła mieszkać gdzie indziej. Nie mogła i nie chciała. Potrzebowała codziennego kontaktu z Jagodą, co więcej, Jagoda potrzebowała jej. Nie mogła więc pakować się w ramiona Makarego wiedząc, że te ramiona trzymać ją będą tylko przez wakacje. Być może jakaś inna kobieta zadowoliłaby się letnim romansem, ale Ewa wiedziała, że w jej przypadku nie mógł on wchodzić w grę. Zbyt szybko zakochałaby się w Makarym, który już teraz stał się jej dziwnie bliski i skomplikowałaby życie nie tylko sobie, ale i całej rodzinie, a kto wie, czy i nie Makaremu.
159.
Nie miała żadnych wakacyjnych planów. Nie zamierzała też jechać do Poznania, o czym właśnie mu powiedziała. To dlatego nie odzywał się do niej przez cały wieczór, przeżywając pewnie porażkę. Auto nagle dziwnie zaczęło tracić moc i Ewa spostrzegła, że raptem zapaliły się wszystkie lampki na desce rozdzielczej. Co to za szmelc, zaklęła zaniepokojona, mając w dalszym ciągu nadzieję na ponowne uruchomienie silnika. Pewnie znowu trzeba wyregulować obroty, zadecydowała, próbując uspokoić samą siebie. Miała powody do niepokoju. Zbliżała się północ, była na odludziu daleko od domu, nie miała przy sobie telefonu i zupełnie nie wiedziała, co zrobić z samochodem, który stanął jakoś tak prawie na samym zakręcie. Silnik nie chciał ponownie zaskoczyć. Wysiadła niezbyt pewna siebie, zastanawiając się, jakby tu zepchnąć grata na bezpieczne pobocze. Przestraszyła się i to nie na żarty, gdy zobaczyła zatrzymujący się nieco dalej samochód.
– Musisz kupić nowe auto, tym się kiedyś zabijesz – usłyszała, usiłując przebić ciemności wzrokiem i starając się rozpoznać mówiącego. Otworzył bagażnik swojego samochodu i wyjął z niego linę holowniczą.
– Co byś zrobiła, gdybym nie nadjechał? Albo gdybym przejechał i się wcale nie zatrzymał? Już miała coś odpowiedzieć i to niezbyt uprzejmie, ale pomyślała, że to nie byłoby mądre z jej strony. Ostatecznie potrzebowała jego łaski. Niech no tylko odholuje ją do domu, a wtedy już mu powie, co by zrobiła, gdyby…Wzruszyła tylko ramionami, obserwując go, jak mocuje linę.
– Wiesz, co masz robić? – spytał.
– A co, masz nadzieję, że jestem skończoną idiotką? – nie wytrzymała.
Popatrzył na nią przez chwilę i zaśmiał się serdecznie.
– Nic się nie zmieniłaś – stwierdził – jesteś tak samo uparta jak zwykle.
– No cóż, przykro mi, że cię tak po raz drugi rozczarowałam – odparowała. – A teraz, jeśli naprawdę chcesz mi pomóc, to mi po prostu pomóż. – Zamierzała usiąść za kierownicę , ale jej na to nie pozwolił.
– Czemu tak mówisz? – zdenerwował się. – Czy ja powiedziałem, że mnie rozczarowałaś? Nigdy nic takiego nie mówiłem. O co ci znowu chodzi?
– Nie rozczarowałeś się? To jeszcze lepiej. Odwieź mnie do domu.
– Nie, powiedz mi najpierw, o co ci chodzi. Sama sobie dorabiasz jakąś głupią filozofię, a potem masz jeszcze pretensje?
– Filozofię sobie dorabiam? Ja? No oczywiście! A jakże! Dobra, Maciek. Nie chciałeś ze mną rozmawiać wcześniej, to nie rozmawiaj i dzisiaj. Pomożesz mi? Zawleczesz mnie do domu czy nie? – spytała zaczepnie, usiłując spojrzeć mu w oczy, żeby wywrzeć oczekiwany efekt, ale nie zdążyła. Otoczył ją ramieniem i pocałował. Pachniał tą swoją dobrą wodą po goleniu, od której zawirowało jej w głowie.
– Zawsze chciałem cię pocałować, nawet nie wiesz, jak bardzo. – Ewa była pewna, że się przy tym najzwyczajniej w świecie uśmiechał.
– Ach ty! – Zamierzyła się w jego kierunku, wyobrażając sobie jego roześmianą twarz i czując palący wstyd na wspomnienie swoich wcześniejszych zarzutów pod jego adresem, ale nie zdążyła nawet wziąć dobrego rozmachu. Używał naprawdę dobrej wody kolońskiej i miał gładko wygoloną twarz, o czym przekonała się po raz drugi tego wieczoru…
160.
– Muszę z tobą porozmawiać, Ewa, słyszysz?
Stała przed nim wściekła na własną słabość, przez którą nie była w stanie w należyty sposób zareagować na tę jego jawną bezczelność. Przecież powinna odwrócić się na pięcie i z godnością ruszyć przed siebie w ciemność, nie słuchając nawet jego ględzenia, ale nie potrafiła. Stała przed nim, wyzywając siebie w myślach od pozbawionej krzty godności starej panny z nadzieją, że Maciek znów zechce zaznaczyć nad nią swą męską przewagę.
– Podholuję twoje auto pod mój dom – powiedział stanowczo – porozmawiamy, odwiozę cię do domu, a rano zaprowadzę samochód do warsztatu. Musisz mieć nowe auto. Tym za długo już nie pojeździsz. Cały się sypie.
– Nie mogę na razie nic kupić – zdołała wydukać. – Przez Halinkę.
– Przez kogo? – zdziwił się.
– Przez Halinkę, tę Jędrzejową – odparła. – Wiesz, ona nagadała wszystkim, że Jędrzej nie daje jej pieniędzy, bo zbiera na auto dla mnie. Wiesz, co ludzie powiedzą, jak teraz wyjadę nowym samochodem?
– Przejmujesz się tak bardzo tym, co ludzie powiedzą?
– No pewnie. Trochę tak. Ale najbardziej o mamę mi chodzi. Wiesz, to wszystko odbija się na niej. Poza tym musiałabym wziąć jakiś kredyt, a trochę się tego boję. 
– Boże, Ewa, ty za bardzo wszystkiego się boisz. Życie ci przecieknie przez palce jak tak będziesz się wszystkiego bać. Popatrz na innych. Nie zważają na nikogo. Sami decydują o sobie.
Nie protestowała, gdy nie skręcił w kierunku jej domu. Zresztą, jak miała to zrobić, siedząc w niesprawnym aucie? Jego mieszkanie było takie, jak je sobie wyobrażała: czyste, przytulne, a jednocześnie przestronne. Dopiero tam, na miejscu, przypomniała sobie jak bardzo jej się podobał. Zastanowiła się, czemu pozwoliła mu zdecydować tego wieczoru za siebie? Może dlatego, że przyjemnie było zdać się na kogoś innego, na jego zdanie i osąd; przyjemnie było pozwolić sobie pomóc i nie musieć samej o wszystkim decydować, samej wszystkiego naprawiać i rozwiązywać? Czyżby to o takim silnym, męskim ramieniu mówiła ciotka Zośka, gdy mogła jeszcze polegać na swoim Leszku? Cóż, w jej przypadku to silne ramię jednak zawiodło. A jeśli i z nią stanie się podobnie? Jeśli za kilka lat i ona pozna, tak jak ciotka Zośka i tak jak wiele innych kobiet z jej rodziny, co to zdrada, oszustwo i rozstanie? Czy warto pakować się już teraz w taki związek? Ale czy Zosia żałowała, że wyszła kiedyś za Leszka? Jeśli żałowała, to tylko tego, że ją porzucił. Nie można chyba uciekać od drugiego człowieka tylko ze strachu przed tym, co może nastąpić za kilka czy kilkanaście lat? Właściwie to każde doświadczenie ma swoją wartość, stwierdziła, uśmiechając się do Maćka, podającego jej lampkę wina i wciskającego się niemal na siłę w fotel, na którym siedziała. Może to się akurat uda jej i Maćkowi? Żeby się o tym przekonać, będzie musiała po prostu przestać się bać i spróbować. Zapowiadał się bardzo długi i bardzo interesujący wieczór, z  którego nie miała zamiaru zrezygnować.
161.
   Noc spowiła świat, zalewając atramentową czernią zagubioną na obrzeżach miasteczka ulicę. Krystyna siedziała przy oknie w ciemnym pokoju, wpatrzona w dal. Jagoda spała w swoim łóżeczku, słychać było jej spokojny oddech. Ewa nie wróciła do domu po pracy, ale Krystyna przestała się o nią martwić, gdy Zbyszek zauważył, że ich nowy sąsiad przyholował jej autko pod swój dom sąsiadujący z warsztatem samochodowym. Chciał nawet gnać tam do nich, żeby od razu pomóc siostrze przy tym cholernym gracie, który od dłuższego już czasu coraz rzadziej był na chodzie, ale Krystyna nie pozwoliła. Syn najpierw spojrzał na nią ze zdziwieniem, bo niby dlaczego nie miałby pomóc siostrze?
– Zostaw ją – kategoryczny głos matki ostudził jego zapał.
– A co ci, mamo, chodzi po głowie? – zapytał z ciekawością.
– To jest fajny facet. Ona zasługuje na szczęście. A on może je jej dać, więc się nie wtrącajmy. I tak się dziwię, że mu odpuściła po tym jak… – zawahała się.
– Jak na mnie nasłał gliny? Czy może po tym, jak się z Aśką zwąchał? Ale trzeba Ewce przyznać, twarda z niej sztuka, że tak go pogoniła! Nasza krew – zaśmiał się.
Matka spojrzała na niego zaskoczona.
– No co mama tak na mnie patrzy? Mama myśli, że jak zawodówkę mam tylko, to głupi jestem i nie wiem, co się z moją żoną działo?
– Nie o to mi chodzi, tylko… Zbyszku, on jest policjantem, nie zrób czegoś głupiego. Proszę. Masz dziecko. – Patrzyła na niego z niepokojem.
– Rany, matka! Jak ja bym mu chciał coś złego zrobić, to by mnie ten jego mundurek nie wystraszył. Ale on… Z żalem to muszę przyznać, ale on jest porządny gość. A najważniejsze jest to, że na Ewce mu zależy. I to tak na serio. Wie mama, że on mi sam o wszystkim powiedział? O tej kradzieży, o Aśce, o tym, że Ewka go pogoniła, że znać go nie chce, a on nie chce innej, tylko Ewka mu w głowie…
Krystyna patrzyła na syna zdumiona. Przez chwilę nie mogła zebrać myśli. Sygnał przychodzącego SMS-a na chwilę odwrócił jej uwagę od słów syna.
– Ewa napisała, że wróci późno, bo auto jej się zepsuło i Maciek ją podholował i zaprosił na kawę – powiedziała. – Od dawna o tym wiesz? – spytała cicho, wracając do przerwanego tematu. Starała się nie zwracać uwagi na wyrzuty sumienia. Ostatecznie sama ukrywała przed nim, swoim dzieckiem, to, co powinna mu już dawno powiedzieć.
– A dwóch-trzech miesięcy.
– I nic nie powiedziałeś?
– A co miałem mówić? Wy też siedziałyście cicho. Jak tajemnica, to tajemnica.
– No a Ewa? Co z nią? Widziałeś, co się z nią dzieje i nic nie powiedziałeś?
Syn popatrzył na nią posępnie. Podszedł do łóżeczka Jagody, opatulił ją kołderką. Stał nad łóżeczkiem dziecka w ciszy.
– A co miałem mówić? – zaczął – że na początku najchętniej rozbiłbym mu łeb na kawałki? Że chciałem, żeby Ewka go upokorzyła, żeby zniszczyła mu życie? Żeby czuł się jak zbity pies? Bo tak chciałem, ale potem… Kiedyś podejrzałem Ewę, siedziała przy łóżeczku małej, myślała, że jest sama w pokoju, i tak strasznie płakała… I wie mama co? To nie był szloch. Ona płakała bezgłośnie, żeby Jagody nie obudzić, żeby jej nie przestraszyć. Jej twarz widziałem tylko z boku, ale była zalana łzami. Jakby przed chwilą ją umyła i nie zdążyła wytrzeć ręcznikiem. Pomyślałem sobie, że tu nie tylko o mnie chodzi i że nigdy dotąd nie chodziło o Ewę, a przecież jej zawsze chodziło o mnie. Zadzwoniłem do tego Maćka, zaprosił mnie do siebie. Wyglądał jakby był chory. On też cierpiał. Powiedziałem mu, że nic do niego nie mam, ale pomagać mu z Ewką nie będę, niech sobie sam radzi.
– Jak myślisz? Czy ona teraz się z nim pogodzi? Da mu szansę? – Krystyna patrzyła przez szybę na rozświetlone okna Maćka.
– Oj, mama, mama – Zbyszek przytulił matkę do siebie – gdyby nie chciała mu dać szansy, to by przyszła do domu. A ona, coś mi się zdaje, wróci dopiero nad ranem… I niech się mama nie dziwi ani zgorszonej nie udaje. I powiem mamie, że jak tak się dobrze zastanowić, to wszystko nam się dobrze układa. Ten Maciek fajny gość, on już jej teraz z rąk nie wypuści. Nasz sąsiad, więc będzie mama miała córunię na podorędziu, a Jagoda nie straci ukochanej ciotki. A i Ewa będzie szczęśliwa. Zobaczy mama.
Krystyna z uśmiechem patrzyła w punkt, który jeszcze przed chwilą jarzył się światłem, bo teraz ono zgasło. Ze zdziwieniem pomyślała, że jest szczęśliwa z tego powodu, że jej córka spędzi noc z tym młodym mężczyzną.
– Zbyszek, a jak my się jutro rano zachowamy? – spytała spłoszona. – Będziemy udawać, że nic się nie stało?
– A co się stało? Ewka nareszcie ma faceta! To trzeba oblać, ale nie ma czym…
– Czyli?
– Czyli zachowamy się jak gdyby nigdy nic, a ty, mama, szykuj się na przyjęcie zięcia.
Krystyna nie analizowała długo słów syna. Ma chłopak rację, pomyślała, jak gdyby nigdy nic. I zaczęła układać się do snu.

                                                             Koniec

Komentarze

Popularne posty