Cytując Gustawa (10)



Poddając analizie swoją przeszłość, nie mogę pominąć Waldemara. Tak zwykle bywa, że czasami przyczepi się człowiek do kogoś, kto w nim nie widzi kobiety lub na odwrót – do kobiety przyczepi się ktoś, w kim ona nie chce zobaczyć mężczyzny. Waldek był  (nadal jest) moim sąsiadem. Wyższy trochę ode mnie, krępy, jasny blondyn bez dwóch górnych jedynek, które stracił w jakichś tam niewesołych okolicznościach i z wyraźną wadą wymowy, na którą wspomniane jedynki wpływu większego nie miały. Waldek seplenił bowiem od dziecka. To znaczy, te jedynki posiadał, sztuczne, jednakowoż gdy kobieta się chce do czegoś przyczepić, to najpiękniejsza porcelana wyda jej się fajansem. Waldek miał tak zwany fach w ręku, był z zawodu rzeźnikiem i kochał się we mnie od dziecka. Nie wiem, co on we mnie zobaczył, żaden tam ze mnie kwiat lotosu, w każdym bądź razie musiał zobaczyć coś pięknego, bo trwał w swym nieodwzajemnionym uczuciu całe lata. Chłop na schwał, że tak rzeknę, zaradny, robotny, czysty i… chorobliwie nieśmiały. Postanowił usłać drogę do mojego serca kwiatami, więc… podrzucał mi całe bukiety frezji (moja koleżanka, które je uwielbiała, powiedziała mu, że ja takie lubię!), pomagał mojej mamie w załatwianiu opału i w ogrodzie, słowem, dawał z siebie wiele. Śmiałość odzyskiwał jedynie po trunkach wyskokowych, więc i do kieliszka zaglądał dość często, bo bez rozmowy z ludźmi smutno się żyje. Na swoje imieniny zapraszał mnie i moją mamę, wprowadzał do obszernej kuchni jego matki i przygotowywał poczęstunek. Stawiał przed nami taboret, nakrywał serwetką i serwował nam po trochu przeróżne smakołyki, podczas gdy jego matka i liczne rodzeństwo obserwowali naszą degustację w milczeniu. Próbowałam ich zapraszać do częstowania się łakociami, ale Waldek robił wówczas groźna minę, mówiąc „już dostali”. Nienawidziłam tych jego imprez, szłam ze względu na mamę, która miała z Waldkiem układy „biznesowe”. Szybko owdowiała, musiała sobie radzić i z domem, i z dziećmi, a Waldek zawsze jej chętnie pomagał.  Któregoś zimowego wieczoru zatarabanił ktoś do naszych drzwi, za którymi stał ów absztyfikant: dla kurażu musiał wcześniej wypić niejedną setkę, bo zachwiał się nieco na ośnieżonych schodach, z których nie spadł dzięki ciężkim… walonkom. Wiadomo, but porządny, masywny utrzyma w pionie niejednego miłośnika trunków po tychże spożyciu. Na głowie zawadiacko sterczała czapka uszanka, kufajka wybrzuszała się dziwnie na piersiach. Wkroczył raźno do pokoju, bez słowa podszedł do stołu, zgarnął z niego wszystko i rozpiął tę swoją kufaję, spod której wypadło z 5 kg schabu i karkówki ze świeżo ubitej świni. Potem walnął pięścią w ów stół, wrzasnął „kurwa wasza mać!”, popatrzył na mnie spod byka i runął w kierunku drzwi. Wybiegłam za nim,  by podziękować, było nie było, prezent jak się patrzy, ale tak szybko wiał, że nie zdołałam go dogonić. Zziajana i zła na siebie za własną głupotę (bo która normalna chłopa po ulicy goni?) wróciłam do domu, żeby powiedzieć matce, iż nie życzę sobie jej kontaktów z Waldkiem za moimi plecami i ma mu jutro odnieść te cholerne schaby, ale właśnie porcjowała przyniesione kilogramy i ładowała je do zamrażarki. Na znak protestu walnęłam drzwiami, tynk się od ściany odpadł, matka tylko machnęła ręką stwierdziwszy, że Waldek naprawi. No ręce mi opadły! Gdy zaczął budować dom, oznajmił mi, że to dla mnie. Zaniepokoiło mnie to trochę, bo z Waldkiem nie było żartów. Któregoś razu zaczaił się na mnie, gdy wracałam z pracy i zażądał, bym weszła zawiesić firany i wybrać żyrandole… Wyobrażam sobie, ile go ten odważny krok kosztował zdrowia i przygotowań, ale  nie interesowałam się ani jego domem, ani firankami, ani żyrandolami. Gdy odchodziłam, stał na schodach nowego domu, patrząc za mną z niedowierzaniem. A kilka tygodni później odbił bratu babę, z którą tamten miał już dziecko. Są ze sobą do dziś. To się biją, to się godzą, ale jakoś ze sobą trwają. I niech trwają. Na zdrowie.

Komentarze

Popularne posty