Cytując Gustawa (7)
Wypiłam wina, wena mnie naszła i
napisałam do Gustawa. Niech sobie, kurwa, nie myśli, że zapomniałam, jak
planował ze mną kolejne wakacje! Piąte z kolei, bo tych, kiedy na moich
schodach skręcił kostkę, która później przeszła w ból kolana, i rehabilitował
się cały rok, nie będę mu liczyć. Gnał chłopina po tych moich krętych schodach,
żeby mi kupić imieninowy pierścionek i nogę skręcił. Przez moment zastanawiałam
się nawet, czy to nie było skręcenie podświadome, ale doszłam do wniosku, że
skoro jednak do jubilera się doczłapał i kupił, to nie zadziałała
podświadomość, tylko przypadek. Też się zachowałam wówczas egoistycznie:
zamiast go zapakować w auto i do lekarza zawieźć, to beztrosko wyprawiłam
chłopa w drogę powrotną do odległego o trzysta kilometrów domu, nie myśląc
nawet, że taka podróż musiała być dla niego piekłem. Dopiero po kilku godzinach
uświadomiłam sobie, że postąpiłam jak ostatnia świnia, ale już było za późno na
jakiekolwiek czyny naprawcze. Wracając do wakacji… Od pięciu lat jest tak samo:
zbliżają się wakacje, sezon urlopowy, i się zaczyna. Najpierw Gustaw planuje
jakiś wspólny wyjazd, zwykle jest to coś dziwacznego: mam na przykład uczyć się
jeździć konno, podczas gdy on będzie moje postępy w tym anglezowaniu, czy jak to tam się zwie, spokojnie
obserwował, siedząc wygodnie w fotelu. Gdy zapytałam, dlaczegóż to ja mam sama
konno jeździć, stwierdził, że jako miłośnik zwierząt za bardzo kocha konie i
nie pozwoli, żeby biedne zwierzę padło pod jego ciężarem. Ja lżejsza jestem,
więc się koń pode mną za bardzo nie zmęczy. Nie miałam ochoty na uwagi Gustawa,
który na pewno dawałby mi dobre rady, jak się wdrapywać na koński grzbiet, jak się
utrzymać w siodle, jak trzymać fason, więc nie zgodziłam się na tę propozycję i
miałam wrażenie, że Gustaw odetchnął z ulgą… Innym razem wymyślił spływ
kajakowy jakąś rzeczką, którą pokonywać trzeba drogą wodno-lądową, dźwigając
kilometrami kajak, bo rzeczkę ową zagracają gnijące w niej drzewa. To znowuż
stwierdził, że pojedziemy pod namiot, żeby biwakować w szczerym polu na
odludziu. Czort bierz ten namiot, czort z tym polem i odludziem, ale co z
toaletą? To proste pytanie wyprowadziło go z równowagi; zdenerwował się na
mnie, krzycząc, że mu kłody pod nogi rzucam, i żebym damy nie udawała, bo
ostatecznie nic się nie stanie jak od czasu do czasu wystawię tyłek na powiew
świeżego powietrza i użyję liścia zamiast papieru toaletowego. Gustaw celuje w
tego typu pomysłach, którym daję zwykle kategoryczny odpór, proponując coś
zwyczajnego, miłego i przyjaznego dla ciała i ducha. Gustaw zwykle wtedy robi
mi wykład o braku inwencji twórczej, o zaściankowości, kołtuństwie,
filisterstwie i innych takich, a potem zgadza się z moim pomysłem i… nie
przyjeżdża, bo coś mu przeszkadza: albo nie może zostawić bez opieki rodziców
(co rozumiem, bo sama mam podobnie), albo leży złożony jakimś choróbskiem, które
jak na złość się do niego przyplątało w przeddzień wyjazdu; albo najzwyczajniej
w świecie przestaje się po prostu odzywać. Dziwnym zbiegiem okoliczności po
wakacjach się dowiadywałam, że Gustaw, mimo choroby, jeździł po Polsce, zwiedzał
nowe miejsca, odsłaniał pomniki, zakładał fundacje, odwiedzał kolegów, jeździł
na jakieś imprezy, bywał tu i tam... Jednym słowem, był tak zajęty, że nie miał
czasu, by do mnie zajrzeć. Gustaw mi o tym po prostu mówił, pomijając
milczeniem nasze wcześniejsze plany. Któregoś razu nie wytrzymałam i wygarnęłam
mu, co o tym wszystkim sądzę. Najpierw udawał zdziwienie, potem oskarżył mnie o
wybitną złośliwość, następnie zaczął nieskładnie coś dukać, na koniec
stwierdził, że rzeczywiście zawalił i następne wakacje spędzimy razem, a ja
uwierzyłam. Zawsze mi się wydaje, że tym razem będzie inaczej, że wreszcie
gdzieś razem wyjedziemy, może się bardziej do siebie zbliżymy, poznamy,
zacieśnimy więzi, może wreszcie, mimo wszystko i na przekór, zechcemy razem coś
wspólnego tworzyć… Łudzę się długo, aż w końcu następuje ten moment, w którym
już nawet łudzić się nie można. Tym razem było podobnie, więc mu wygarnęłam po
którymś tam z kolei kielichu wina, co ja myślę o tych „wspólnych” urlopach. Myślałam,
że się obrazi tym razem definitywnie, bo słodka to ja po tym winie nie byłam,
co to, to nie. Ale nie, nie obraził się. Przez dwa dni wykazywał wzmożoną
aktywność, tak zwane męskie zainteresowanie, że niby to ja taka interesująca,
taka piękna, taka seksowna i kobieca jestem, ale na szczęście po tym krótkim
zainteresowaniu nastąpił regres i wszystko wróciło do znanej mi normy.
Twierdzę, że na szczęście, bo zainteresowanie Gustawa było trochę sztuczne i
męczące. Po raz setny dotarło do mnie, że Gustaw nie myśli o mnie poważnie, a nasze
relacje nigdy się nie zmienią. On widzi we mnie kumpla. Nawet nie przyjaciela,
bron Boże przyjaciółkę! Jestem dla niego kumplem. Trochę dziwne to kumplowanie
się, bo nawet kumpla zaprasza się czasami do siebie, a ja na rewizytę już nie
mam co liczyć. Może to i dobrze? Niech tak będzie. Co ja się będę narzucać
facetowi, który patrząc na mnie, widzi stryczek na szyję? Niech on tam sobie poszuka
kogoś, kto mu się z jakąś leliją skojarzy, a nie ze stryczkiem.
Komentarze
Prześlij komentarz