Cytując Gustawa (6)
Popadłam w jakąś dziwną apatię, może nawet chandrę, bo jak
tu cieszyć się życiem, gdy policzki zaczynają obwisać, skóra na szyi wiotczeje,
na udach tworzy się kalafior, a pięćdziesiątka gdzieś tam czai się za rogiem i
przy przychylnych wiatrach zapuka niedługo do drzwi? Rany boskie! Za trzy lata
miałam skończyć pięćdziesiąt lat, a niczego w swoim życiu nie osiągnęłam,
niczego nie dokonałam i nie wynalazłam. Skoro dotąd w moim życiu nie zdarzyło
się nic spektakularnego, to o czym miałabym marzyć, mając pięćdziesiąt lat? O
emeryturze? Broń mnie przed nią jeszcze, Panie Boże, bo przecież emerytura
oznaczała odsunięcie od życia zawodowego i znajomych, jacy by nie byli, a co za
tym idzie – samotność i starość. Czy mogłam marzyc o podróżach po świecie, o
których od zawsze marzyłam? Przy mojej pensji nie mogłam niczego uzbierać,
chociaż czasami coś tam udawało mi się uciułać, ale nie starczało tego na
zagraniczne wojaże. Nie starczało nawet na letnie weekendy poza miejscem
zamieszkania. Byłam jedynie w stanie odłożyć na tydzień urlopu nad moim
ukochanym polskim morzem (innych mórz nie miałam dane poznać i pokochać lub
znielubić) z Reną. Rena to moja przyjaciółka, trzy lata młodsza, o czym
nieustannie mi przypomina, atrakcyjna i samotna. Tak jak ja. To znaczy, nie
twierdzę, że jestem tak atrakcyjna jak ona, ale tak samo samotna. Albo
właściwie sama. Tak jak ona, bo przed totalną samotnością ratowały nas nasze
rodziny w postaci matek, dzieci, rodzeństwa, siostrzenic, bratanków i całej
reszty drzewa genealogicznego. Łączy nas jeszcze jedno – obie wykonujemy ten
sam zawód, obie próbujemy wychowywać, pracując w domu dziecka, choć praca coraz
częściej przypomina nadzór od wychowywania. Obie mamy trudnych wychowanków i
tak zwane przypadki beznadziejne, ale i biedne dzieci, porzucone, osamotnione i
nieszczęśliwe, więc omawiamy przypadki rodzicielskich oznak niezrównoważenia
psychicznego, głupoty i podłości, co pomaga nam przetrwać kolejne miesiące
pracy. Praca to z jednej strony nerwowa i niewdzięczna, z drugiej – wspaniała i
dająca satysfakcję, ze wszystkich stron – bardzo trudna. Jak pomóc dziecku, które
marzy o obiecanych przez rodziców świętach w domu, które nagle dowiaduje się,
że musi zostać w domu dziecka, bo rodzice zapomnieli o złożonej obietnicy? Nie
jestem w stanie uzdrowić tego świata i uszczęśliwić wszystkich dzieci, choć
bardzo bym tego chciała i to jest nieustannym źródłem przeżywanego stresu,
który z kolei przekłada się na tycie, bo ja stres po prostu zajadam. Nawet gdy
mój nowy wychowanek doprowadził mnie przedwczoraj do białej gorączki, dręcząc
młodszego chłopca i tak się wkurzyłam,
że wyzwałam go od zbójów, chamów i gnojów śmierdzących, a ten zagroził, że na
mnie naskarży, najadłam się nerwów, bo o pracę trudno, nie przełożyło się to na
brak apetytu, a właściwie przełożyło na jego wzmożenie. Po kotlecie schabowym i
dokładce tłuczonych ziemniaków sięgnęłam jeszcze po ciasto drożdżowe ze
śliwkami. Czasami wydaje mi się (zgodnie z teorią, się w każdej sytuacji trzeba
znaleźć dobre strony), że w razie huraganu ja będę bezpiecznie tkwić na ziemi,
bo nawet najostrzejszy podmuch wiatru nie oderwie mnie od ziemi. Zaraz po tym
obiedzie przyszło mi do głowy, że powinnam zjeść cały zapas chowanych po
szafkach ciastek i wypić to czerwone wino, żeby mnie nie kusiło przez następne
dni. Skoro i tak przyjęłam tyle kalorii, co dawniej więźniowie Alcatraz, to już
dopełnię tę bombę kaloryczną, a w następnych dniach ograniczę spożycie i
słodyczy i alkoholu, więc się wszystko wyrówna.
Komentarze
Prześlij komentarz