E jak Ewa (125)
Szlochała jak małe dziecko. Zaczęła już w autobusie, nie była w stanie przestać. Ludzie gapili się na nią jak na wariatkę, ale gówno ją to wszystko obchodziło. I co teraz?
Co teraz? Brzuch rósł jak na drożdżach, pieniędzy miała tyle, co kot napłakał, a właściwie to tyle, ile Krzysiek zarobił, a ostatnio jakoś mu nie szło. Zimą zawsze z forsą było krucho. Myślała, że będzie miała swój stały grosz, żeby nie być tak zależną od Krzyśka, a tu co? A wszystko przez matkę! Jak ona mogła? Jak ona mogła zrobić coś takiego? Oszukała ją, własną córkę oszukała! To jest matka? Gdy się zjawiła tam w sądzie na korytarzu, Aśka się przestraszyła i to nie na żarty. Ale zaraz potem się uspokoiła. Matka nawet nie podeszła do Zbyszka, tylko do niej. Zagadała tak jakoś przyjaźnie, normalnie, jak matka do córki, że Aśka zgłupiała. Pomyślała nawet, że w końcu matka zrozumiała, że dziecko, jakie by nie było, jest najważniejsze i że nareszcie stanie przy niej i ją wesprze. Zbyszek miał niezłego pietra, na wspomnienie jego miny uśmiechnęła się. Już myślał, że po nim. To dlatego Aśka zgodziła się, żeby matka była obecna na sprawie, Zbyszek się nie sprzeciwił, zawsze się bał teściowej. A potem, już w środku, wszystko się zmieniło. Matka powiedziała, że ona – jej jedyna córka! – nie ma warunków do wychowywania dziecka, bo nie ma mieszkania. Nie ma mieszkania! I źle się prowadzi! Tyle głupot nagadała, że Aśka nie zajmowała się małą, że jest nieodpowiedzialna i lubi lekkie życie. Nawet sędzia był tym wszystkim zdziwiony. Myślał chyba, że matka przyszła, by jej pomóc, a tu masz. No i jeszcze ta ciąża. Że to niby nie ze Zbyszkiem, tylko z kim innym i dlatego te alimenty potrzebne. Żeby matki nie było, to kto wie… Jak by Zbyszek udowodnił, że nie jego? Co to sędzia materacem był? Zresztą, wcale nie zamierzała kłamać, że dzieciak jego. Krzysztof się niczego nie wypiera, wręcz przeciwnie, to po co miałaby Zbyszkowi wpierać? To matka tak odwróciła kota ogonem, że wszyscy pomyśleli, że chce Zbyszka wrobić. Wszystko przez matkę! Mała zostaje u ojca, a alimenty ma płacić ona! A z czego? Ci wszyscy ludzie już całkiem pogłupieli!? Po powrocie do domu leżała na kanapie, patrząc bezmyślnie w sufit. Jak to powiedzieć Krzyśkowi? On też był pewny, że sąd forsę zasądzi. Wszyscy przecież mówią, że w Polsce matka na prawie jest. Też jej prawo! I taka Ewka, jakaś dziesiąta woda po kisielu, będzie jej dzieciaka wychowywać, a ona nie ma do niego prawa! Rodzina? Jaka to rodzina? Jakaś tam ciotka! Tylko ciotka, a żadna ciotka matki nie zastąpi. Na myśl o Ewie zerwała się z kanapy i zaczęła nerwowo przemierzać pokój. Jak ona jej nienawidziła! Znowu się jej udało. Przypomniała sobie twarz szwagierki i znowu zapłakała. Wszystko jej suka zabrała. Dziecko, faceta…
A sama opływa w luksusy. Autem jeździ, ubrania w sklepie kupuje, nie musi w lumpeksach grzebać i znaszać po kimś starych łachów. Ciekawe, czy dotarły do niej wiadomości o Maćku? A gdyby i nawet dotarły, to i tak nie ma sposobu na to, by się tego dowiedzieć. Głupstwo palnęła, podpuszczając tę głupią Hankę i wygadując te bzdety o matce i jej pomocy, ale nie mogła się powstrzymać. Całe popołudnie wyobrażała sobie reakcję Napierskich na rewelacje Hanki, bo na pewno im je przekazała. Oboje z Krzysztofem zaśmiewali się do łez na myśl o tym, co stara Napierska i jej mądralińska córunia teraz o wszystkim myślą. Teraz Ewka może nie uwierzyć, że ona i Maciek byli kiedyś razem. I po cholerę to zrobiła? Przecież wiedziała, że prędzej czy później i tak się wszystko wyda, ale nie podejrzewała jeszcze wtedy, że matka przyjdzie do sądu.
Komentarze
Prześlij komentarz