E jak Ewa (121)


– Jeszcze nawet z nim nie rozmawiałaś, a już wiesz – próbowała zbagatelizować jej lęk, ale sama myślała dokładnie to samo. Weszły do kuchni, w której za stołem rezydował Zbyszek. Popatrzył na matkę niezbyt przytomnym wzrokiem, próbując jej coś wytłumaczyć.                
– Aśka wygrała? – spytała cicho. 
 – Wygrała – potwierdziła swojej podejrzenia, nie czekając na odpowiedź syna, który wybełkotał coś niezrozumiale. Nieprzyjemną ciszę przerwała Zosia, przypominając o tym, że to jeszcze nie koniec. Przecież tak naprawdę to wszystko dopiero się zaczęło i nie wolno się od razu poddawać. Zbyszek popatrzył tylko na ciotkę i wymownie popukał się w czoło. 
 – A gówno tam – wybełkotał – gówno! 
  – No co ty – oburzyła się Zosia – tak łatwo się poddasz? Chłopie, tu trzeba walczyć, walczyć! A ty co? Chlać teraz zaczniesz? Jak tylko się problemy pojawiają, to ty w wódkę od nich uciekać zaczniesz? Na tym życie nie polega, synku, na pewno nie na tym. Walczyć trzeba, do końca! – Szykowała się do dłuższej tyrady. Krystyna ukryła twarz w dłoniach i cicho płakała. – A gówno tam – wrzasnął Zbyszek – gówno! Suka jedna! Alimentów jej się zachciało, suce jednej! – mówił z największym trudem, przekręcając wyrazy. – To niech ma! To niech ma! Trzysta miesięcznie! Trzysta! Bo dziecko musi wychowywać się w godziwych warunkach, tak sędzina powiedziała – zakończył swój wywód. Krystyna dopiero teraz uprzytomniła sobie, że Zbyszek mówi o alimentach.   – Tyle jej zasądzili? Niezbyt dużo, ale przecież dziecko z tego ani grosza nie zobaczy! Wszystko pójdzie na knajpy i ciuchy. – Zbyszek popatrzył na nią przeciągle, widać było, że myśli dość intensywnie, bo podparł brodę pięścią i kiwał się na niej jakiś czas. 
 – Pieniądze Ewka będzie dzielić. Nie straci. Ani grosza nie straci, spokojna głowa – podsumował, grożąc matce palcem. 
 – Ewka? – Matka spojrzała na niego z politowaniem. – Aśka pozwoli, by Ewa jej pieniędzmi rządziła? Oj, synu, synu – westchnęła. 
 – Sąd kazał. Suka jedna, chciała, to ma – mamrotał półgłosem, zapadając powoli w pijacki letarg. Zosia siedziała przez chwilę w milczeniu, bębniąc palcami po blacie stołu. 
 – Ty – wrzasnęła – wstawaj! Sąd kazał Ewie alimentami rządzić? Co ty pieprzysz, gamoniu jeden, co? – Szarpnęła Zbyszka za włosy, aż jęknął. 
 – Ciotka! – pogroził jej palcem. – Ciotka! Moje dziecko, moje alimenty. Aśka ma płacić. Trzysta miesięcznie. Ewka będzie rządzić. Bielska załatwiła. – Położył głowę na stole i zachrapał. Zosia pierwsza zrozumiała sens wypowiedzianych słów.
– Ty, głupia ty! – krzyczała – płaczesz, płaczesz, mało zawału nie dostaniesz, a Jagoda wasza! Wasza! To wam będzie ta flądra płacić, a nie wy jej, dlatego Ewa ma pieniędzmi gospodarzyć, rozumiesz? – Machała ręką zwiniętą w pięść przed nosem Krystyny, która siedziała całkowicie zdezorientowana.
– Zbyszek, Zbyszek – Zosia szarpała go za ramię i włosy – wstawaj, gamoniu jeden, wstawaj, opowiadaj jak było! Słyszysz?
Jednak ten na dobre zasnął snem sprawiedliwego i nikt nie był w stanie go zbudzić.
– Zosia, zostaw go. Prześpi się z godzinę i wstanie, ja go znam. Wtedy wszystko nam opowie, zobaczysz. Zobaczysz – powtarzała machinalnie, uspokajając siostrę i idąc do pokoju.
– Pijanica cholerna! – krzyczała Zosia, okładając śpiącego pięściami po plecach. – Musiał nachlać się w takim momencie! Jakby w domu nie mógł wypić pół litra, tutaj, gadając jak to było.

Komentarze

Popularne posty