E jak Ewa (120)
I ten ćwok miał czelność wyśmiewać się z Jędrzeja? Do pięt Jędrzejowi nie dorastał. Jaki Jędrzej jest, taki jest, ale do takiej podłości nie byłby zdolny. U niego co na sercu, to na ustach. No ale Maćkowi się nie uda tak spokojnie zakończyć tej znajomości. Musi do niego zadzwonić i wyjaśnić wszystkie niejasności. Od dwóch dni jego samochód stał pod domem, więc wrócił do siebie. Początkowo miała nadzieję, że zaraz do niej zadzwoni, ale teraz wszystko zrozumiała. Dosyć tej zabawy w księżniczkę na ziarnku grochu. Nie czas na dumę i pieprzone uprzedzenia, zadzwoni do niego jeszcze dziś i rozprawi się z nim jak należy, a jeśli on sobie myśli, że zabierze jej Jagodę, to nawet nie wie, jak się myli! Czego taki typ mógłby nauczyć dziecko? A swoją drogą, to właściwie dobrał sobie partnerkę. Jedno warte drugiego. Czemu tylko wciągnęli ją w taką grę? Ileż musi w człowieku być podłości, żeby wpaść na taki pomysł? Zerknęła niecierpliwie na zegarek, nie mogąc się doczekać końca zajęć. Dopóki nie załatwi tej sprawy, nie będzie mogła normalnie egzystować. Już teraz zaczęła układać w myślach mowę, którą przywita Maćka. I wcale nie miała zamiaru przestrzegać zasad kulturalnej dyskusji. Od czasu do czasu trzeba się kierować Jędrzejową metodą prowadzenia konwersacji, pomyślała, próbując przypomnieć sobie jakąś zasłyszaną u niego wiązankę szczególnie dosadnych inwektyw. Będzie tylko musiała dopilnować, żeby nikt nie usłyszał tej rozmowy, ale to nie takie trudne. Poczeka aż matka z ciotką wezmą Jagodę na spacer. Dobrze, że Zbyszek miał drugą zmianę. To będzie długa rozmowa.
Śnieg sypał od rana tak intensywnie, że nie mogło być mowy o spacerze. Zosia przygotowywała obiad, bo Krystyna nie była w stanie się na niczym skupić. Za kilka dni przypadała Wigilia, ale o żadnych przygotowaniach do świąt nie mogło być mowy. Zresztą, tak naprawdę, to Krystyna sama nie wiedziała, czy w tym roku będą u nich jakieś święta. Jeżeli sąd odbierze im Jagodę, nikt się nie będzie przejmował gotowaniem bigosów. Przynajmniej ona się nie przejmie. Sama nie wiedziała, czy tak naprawdę czekała na powrót Zbyszka, czy też nie. Chociaż z drugiej strony, co ma wisieć, nie utonie, jak mawiała matka. Co to komu da, gdyby Zbyszek wrócił dopiero za tydzień? Spędziłyby święta normalnie? Niepokoiła ją ta nieobecność syna. Nie było go już od kilku godzin i to zaczynało ją poważnie martwić. Pewnie liże gdzieś teraz rany po przegranej sprawie. Żeby tylko jakiegoś głupstwa nie zrobił. Narwany jest jak mało kto. Mało to już miał kłopotów przez ten wybuchowy charakter? Żeby tylko nie narobił głupstw! Chodziła po pokoju tam i z powrotem, patrząc co jakiś czas w okno wychodzące na drogę. Prawdę Zosia mówi, że gdyby nawet wyrok był na ich niekorzyść, to i tak Jagody nie muszą tak od razu Aśce oddawać. Wyrok się najpierw uprawomocnić musi, a przecież apelację można złożyć. Popatrzyła na główkę bawiącej się lalkami wnuczki i ogarnęła ją znowu żałość. Jak tu się z nią rozstać? Od małego ją wychowała, od pieluch. A teraz, kiedy najlepsze lata jej idą, kiedy zacznie dorastać, ma tego nie widzieć? Taka śliczna dziewuszka. Mądra taka, jeszcze czterech latek nie ma, a rozmawia jak dorosły, całymi zdaniami. Nawet o litery pyta, wszystkie bajki zna na pamięć. Krystyna otarła fartuchem płynące łzy, starając się, by nie zauważyła ich Jagoda.
– Zbyszek wrócił. – Zosia stanęła w otwartych drzwiach pokoju, wpatrując się niespokojnie w siostrę.
– Wrócił? – Krystyna stanęła niepewnie, nie wiedząc, co teraz zrobić.
– Którędy? Cały czas siedziałam przy oknie.
– Nie wiem, sama zapytaj, jeśli zdoła z siebie coś wydusić, bo jest, że tak powiem, nachlany. Ledwie na nogach stoi.
– O Jezu! Upił się? To musiał mieć powód – Krystynie pociemniało w oczach – zabiorą nam dziecko. I co teraz, Zosia, co teraz? – Popatrzyła z przerażeniem na siostrę, która machnęła tylko ręką.
Komentarze
Prześlij komentarz