E jak Ewa (117)
Zbyszek uchylił lekko drzwi i zajrzał do środka.
– Prosiłem cię, żebyś mnie w czymś wyręczała? – zwrócił się do Ewy. – Sama się pchasz z pomocą, a potem pretensje. A mama niech się wreszcie uspokoi, bo pogotowie trzeba będzie wzywać. Bielska nic nie wie o planach Aśki na wychowywanie Jagody, o urządzaniu dziecięcego pokoju też nic nie wie. To bujda. A Bielska nie kłamie. Ta wariatka sama to wymyśliła.
– Jezu drogi! – Krystyna złożyła ręce jak do modlitwy. – A ty skąd to wiesz?
– Rozmawiałem z nią przed chwilą.
– I co? Co jeszcze mówiła?
– Nic, mama wie, jaka ona „wylewna”.
– A o wnuczkę spytała? – zaczęła kąśliwie Zosia.
– O wnuczkę nie, ale o termin rozprawy. I o godzinę. Chyba się tam wybiera.
– I co, powiedziałeś? – spytała ciotka.
– Powiedziałem, czemu nie. Coś mi się wydaje, że ona mi nie zaszkodzi, a pomóc może. Tylko nie mówcie ciotce Hance, kiedy rozprawa, bo się odgrażała, że się zjawi. Gotowa zadymy narobić. Ciotka jest szalona. Rany! To byłby niezły cyrk!
– Może tej Aśce dobrze by zrobiło wyszarpanie połowy kudłów na sądowym korytarzu? – zaśmiała się Zosia. – Może ja się z Hanką wybiorę?
– Niech się ciotka nie waży! – ryknął Zbyszek – bo obie was za łby chwycę i z sądu wyprowadzę! Ostrzegam. – Wyszedł zamykając za sobą drzwi, nie patrząc na matkę. Ewa wiedziała, że było mu głupio, bo przed chwilą zachował się nie tak, ale nie umiał matki przeprosić. A właściwie przeprosił ją tak jak potrafił, zadzwonił do Bielskiej, chociaż musiało go to wiele kosztować i uspokoił skołatane nerwy matki. Ewa znała brata jak własną kieszeń.
– Trochę się ciotek boi – zakpiła Zosia. – I właściwie, dlaczego? Co my dwie spokojne kobiety w mocno średnim wieku mogłybyśmy w tym sądzie zrobić? – Krystyna westchnęła tylko cichutko i obie zaczęły się śmiać.
– Czemu to robisz? – Ewa popatrzyła na Alinę, która jeszcze przed chwilą próbowała ją wciągnąć w jakąś rozgrywkę z Makarym. Dyrektor, jak zwykle obecny na przerwie w pokoju, udawał, że niczego nie widzi i nie słyszy. Pewnie bał się kolejnej utarczki z Aliną w obecności innych ludzi, którzy pochłonięci byli jakąś ożywioną dyskusją i zdawali się nie zauważyć rozgrywającej się przed chwilą sceny, chociaż Alina zrobiła wszystko, by nie przeszła bez echa. A może widzieli wszystko, a tylko nie chcieli dać jej satysfakcji? Postępowanie Aliny coraz częściej spotykało się krytyką.
– O co ci chodzi? – Alina z miną niewiniątka udawała, że przecież nic takiego się nie stało.
– Jak to o co? Wygadujesz te wszystkie idiotyzmy na jego temat, ciągasz ze sobą Kaśkę po jakichś knajpach. Po co to wszystko? Na co liczysz? Kaśka cię przejrzała, moja droga! Głupia to ona nie jest! Myślisz, że będziesz niszczyć Makarego, a ona potwierdzi te wszystkie wyssane z palca brednie? Nic z tego, nic z tego! – Ewa podniosła głos, aż siedzący po drugiej stronie stołu dyrektor nie wytrzymał i z zainteresowaniem zaczął im się przyglądać.
– Mów głośniej, a wyręczysz mnie w roli dręczyciela biednego Makarego – Alina zaśmiała się głośno.– I po co ta scena? Co cię to wszystko obchodzi? To moja sprawa z Makarym, a tobie gówno do niej, rozumiesz?
– Więc nie wciągaj mnie w to swoje gówno! Odczep się wreszcie!
– Będę robiła, co będę chciała! – warknęła. – Gnój jeden, oszukał mnie i za wszystko mi teraz zapłaci, rozumiesz?
– A niech ci płaci albo nie, ale ode mnie wara! Lubię Makarego i nie mam zamiaru mu świnić. Zresztą, gdybym go nie lubiła, to też bym nie pozwoliła się w nic wmanewrować. I jeszcze jedno ci powiem, Alina. Nie wierzę w ani jedno twoje słowo, w ani jedno!
Komentarze
Prześlij komentarz