E jak Ewa (114)
– Dokładnie tyle, ale nim się przejmować nie zamierzam. Przynajmniej staram się tego nie robić.
– A szkoda, bo facet niczego sobie. Czemu do niego nie zadzwonisz?
– Czemu on do mnie nie zadzwoni?
– Nie zadawaj pytań, tylko dzwoń.
– A ty już dzwoniłaś?
– Do kogo?
– Do męża. Męża masz jeszcze, pamiętasz?
– Daj spokój, pamiętam i dzwoniłam. Nikt nie odebrał. Zostawiłam wiadomość na sekretarce, ale nikt nie oddzwonił. Tylko się ośmieszyłam.
– No widzisz, a ja mam dzwonić?
– Ty to co innego, dzwoń.
– A pewnie, że co innego. Ty dzwoniłaś do męża, a ja do kogo? Do faceta, który nawet mnie pocałować nie próbował? To bym się dopiero ośmieszyła, nie sądzisz?
– A niech ich wszystkich cholera jasna! Może byśmy coś wypiły? Moja matka już całkiem wydobrzała, muszę to uczcić.
– Wróciła do domu?
– Wróciła, a jakże, już przyjmuje wizyty i obawiam się, że niedługo przedstawi mi następnego kandydata na nowego tatusia. Że też ta moja matka tak bez chłopa się obejść nie może! Po tamtym jeszcze smród nie wywietrzał, a ona już się dla nowego stroi.
– Ty, a może ona szczęśliwa jest i tyle? Ma się dla kogo stroić, malować.
– Ma przez kogo w szpitalu leżeć… – dokończyła Kaśka.
– Zostaw to już. I tak tego nie przeskoczysz. Masz rację, dobrze by nam zrobiła lampka czerwonego wina. Może poproszę Zbyszka, żeby do sklepu podskoczył, co?
– No pewnie. A powiedz mu, że jak pójdzie po tę flaszkę, to go na nią zaprosimy. Wiesz, nie ma to jak odpowiednia motywacja.
– I co teraz? – Ewa popatrzyła bezradnie na matkę i ciotkę. – Obie siedziały przy kuchennym stole, podpierając głowy dłońmi. Zupełnie tak samo, jakby się umówiły. Zbyszek już od dłuższej chwili nie powiedział ani słowa. Gdyby nie głosik bawiącej się Jagody, słyszeliby pewnie tylko własne oddechy.
– Nie ma się co martwić na zapas – Krystyna mówiła cicho i monotonnie – zobaczymy jak to będzie. – Wiadomość o ciąży Aśki zaskoczyła ich wszystkich. Nikt się nie ucieszył. Od razu pomyśleli tak jak Ewa, że teraz sąd może się kierować dobrem rodziny, dobrem wszystkich dzieci. A dzieci powinny być razem, to przecież każdy wie. Zwłaszcza, że Hanka gdzieś usłyszała chwalącą się Aśkę jakoby jej matka, czyli Bielska, obiecała swoją pomoc w wychowaniu dzieci. Hanka od razu zatelefonowała do Krystyny, żeby ją uprzedzić. „Zrób coś, krzyczała, nie możesz przecież siedzieć z założonymi rękami! Dzwoń do tej Bielskiej, niech się wytłumaczy!” Ale co Krystyna mogła zrobić? Zadzwonić do Bielskiej i spytać, czy to prawda? A gdyby tamta potwierdziła? Miała krzyczeć, skamleć o litość, grozić? Przecież to matka Aśki. Czy to może dziwić, że stanie po stronie córki? I tak tyle czasu trzymała się na uboczu ich wszystkich spraw, nie zakłócała im spokoju, nie wtrącała się do wychowania małej, a miała przecież do tego pełne prawo.
– Jeśli informacja o Bielskiej jest prawdziwa, to chyba nie ma się co łudzić – stwierdziła Zosia. – Trzeba się będzie z tym pogodzić. Innego wyjścia nie widzę.
– Pogodzić się? Jak to sobie ciocia wyobraża? Z czym się pogodzić? Jakiś degenerat będzie wychowywał Jagodę, a my mamy na to spokojnie patrzeć? Przecież ona nam nawet do niej zbliżyć się nie pozwoli! – Ewa nie potrafiła mówić spokojnie.
Komentarze
Prześlij komentarz