E jak Ewa (109)



Miarowy stuk kół pociągu ukołysał ją do lekkiego snu. Budziła się jednak raz po raz, sprawdzając, na jakiej stacji się zatrzymują. Z okien rozciągał się przygnębiający widok małych, zaniedbanych stacyjek i pasażerów to wsiadających, to wysiadających z wagonów i spieszących się do swoich spraw.
Jacy ci ludzie zmęczeni, pomyślała, zmęczeni, szarzy, zaniedbani. Zupełnie tacy sami jak te zaniedbane stacyjki. Nie ma w nich żadnej radości życia tak jakby było ono tylko długim pasmem udręk. Może i tak jest? Wokół bieda, brak pracy, brak perspektyw, brak nadziei i z czego niby mieliby się cieszyć? A czy ona naprawdę ma się z czego cieszyć?
Przecież straciła wszystko, co tak długo do tej pory budowała. Nie miała domu, nie miała męża, dzieci. Jeszcze do niedawna żyła nadzieją, że Leszek się w końcu opamięta, że przejdzie mu to zauroczenie młodszą o niemal dwadzieścia lat kobietą i wróci do domu. Przecież mieli się razem zestarzeć, to sobie obiecywali przez te blisko trzydzieści lat małżeństwa. Nie miał nawet odwagi, by się z nią spotkać sam na sam i porozmawiać. To ta „nowa” zażądała spotkania, rozsiadła się wygodnie w jej domu, trzymając jej męża za rękę, której on nie cofnął nawet przez przyzwoitość! To ona rozmawiała, a właściwie przedstawiała żądania. Trzeba przeprowadzić rozwód, najlepiej bez orzekania winy, trzeba ponownie wrócić do sprawy mieszkania, przecież to Leszek na nie zapracował, więc ma prawo do połowy jego wartości, trzeba podzielić meble, trzeba… A Leszek się nie odzywał. Przez te dwie godziny nie odezwał się ani razu. Nawet w oczy jej spojrzeć nie umiał. Dopiero wieczorem zadzwonił. „Tak będzie lepiej, wydukał, i dla ciebie, i dla mnie. Patrycja jest wszystkim, czego oczekuję od życia. Może ty też jeszcze kogoś spotkasz na swojej drodze?”
Może i ona „ jeszcze” kogoś spotka? Czyżby pytając wcale nie żądał odpowiedzi, bo wiedział, że to i tak niemożliwe? Musiała stamtąd uciec, nie mogła tam nadal mieszkać. Oddała Leszkowi połowę kwoty za sprzedane mieszkanie i kazała mu zabrać wszystkie meble, czemu Matylda stanowczo się sprzeciwiła. Ale po co jej te wszystkie graty? Co niby miała z nimi zrobić? A na mieszkanie rzeczywiście zarobił Leszek, więc jak miała postąpić? Zabrać mu wszystko tylko dlatego, że przestał ją kochać? Matylda chciała ją zabrać do siebie.
Co za kobieta! Przez cały czas ich małżeństwa nie uznawała jej, krytykowała na każdym kroku, by potem, gdy nareszcie się jej mogła pozbyć, stanąć za nią murem i zamknąć przed nosem drzwi ukochanemu synowi. I kto tu taką zrozumie? Może to przez poczucie winy? Sama przyznała się Zosi, że często się zastanawiała, czy Leszek nie poszukał sobie innej, żeby nie słyszeć dłużej tej nieustannej krytyki? Tak, to może być poczucie winy, ale Zosia wiedziała, że nie Matylda wepchnęła Patrycję w ramiona Leszka. Nawet to imię, Patrycja!, było takie inne od prostej Zofii, jakby samo jego brzmienie obiecywało nowe, wspanialsze życie.

Komentarze

Popularne posty