E jak Ewa (103)
– I Jurek z wami przyjechał? – matka wypytywała Zbyszka o
szczegóły jego podróży
do Warszawy.
– Przyjechał, ale coś mi się zdaje, że on tu długo nie zabawi. Pójdzie w długą, że się tak wyrażę.
– W jaką długą? Co ty mówisz? – Krystyna nie bardzo zrozumiała.
– O rany! Mamo! Mówię tylko, że według mnie, Jurek nie posiedzi za długo w domu. Żebyś zobaczyła to jego towarzystwo! Dziesięć lat za samą gębę można dać. Znaleźliśmy go w melinie. Brud, smród i ubóstwo! Ciotka o mało nie zemdlała. Na stole pełno butelek, Jurek pijany w pościeli z jakąś babką. Była tak samo brudna jak ta pościel. Ciotka zaczęła płakać, a on nas nie poznał.
– Czekaj, czekaj, z jaką babką? To teraz jakaś stara go złapała? – Matka nie od razu zrozumiała sedna tych słów. Zbyszek westchnął ciężko, patrząc na nią. Też z nią ciężka przeprawa, trzeba wszystko po dziesięć razy tłumaczyć, bo od razu to nie zrozumie.
– Ty mi tu nie wzdychaj – zdenerwowała się – tylko mów po ludzku!
– Z jakąś kobietą leżał na kanapie w pościeli, a właściwie w takim barłogu i zabierał się do rzeczy, że tak powiem.
– Jezus Maria! – Napierska zerwała się ze stołka. – I Hanka to widziała?
– No pewnie, że widziała. Weszła tam przecież razem ze mną, choć prosiłem, żeby poczekała, bo jak zobaczyłem, co to za dom, to już wiedziałem mniej więcej, co można tam zobaczyć. Ale gdzie tam! Ciotka jest uparta jak muł, nawet myśleć o czekaniu nie chciała.
– No i co? Jak zobaczył matkę, to co?
– Na początku nic. Ta ździra zaczęła się drzeć, a ten lump, właściciel mieszkania, rzucił się do mnie do bicia. Stłukł butelkę i prosto do mnie. Na szczęście ledwo na nogach się trzymał.
– Jezus Maria! Trzeba było uciekać! Niech by sobie Hanka policję wezwała. Po co ja ciebie tam posłałam? – zaczęła lamentować.
– Spokojnie! Co z mamą? Przyfanzoliłem facetowi w twarz, że się kopytami nakrył i grzecznie odczołgał się do swojego kąta. Wtedy Jurek mnie rozpoznał. Zwlókł się z wyra i dalej w gościnę zapraszać, matkę po rękach całować. Ciotka tylko płakała. Uspokoić się nie mogła. Nawet jej tą swoją dziwę próbował przedstawić.
– Ale przyjechał z wami? Może już w domu zostanie? Przecież sam mówisz, że w melinie mieszkał, to w domu przecież ma lepsze warunki.
– Rany, mamo! Ale mama niedzisiejsza jakaś! Jurek to meliniarz! On lubi tę melinę,
a przyjechał z nami, bo się mnie przestraszył zwłaszcza po tym, co zrobiłem z kumplem. Bał się po prostu, że go zleję. Nie czekaliśmy nawet, by wytrzeźwiał. Naciągnął na grzbiet jakieś lumpy i taksówką zatarabaniliśmy go na dworzec, nawet do Jolki nie jechaliśmy. Zresztą, on z Jolką nie ten tego. Strasznie na nią narzekał.
– Narzekał? – Napierska nie kryła oburzenia – dziewczyna wzięła go do siebie, pomogła jak potrafiła, znalazła pracę, mieszkanie… Co jeszcze powinna zrobić? Oddawać mu połowę swojej wypłaty? Wtedy byłby zadowolony?
do Warszawy.
– Przyjechał, ale coś mi się zdaje, że on tu długo nie zabawi. Pójdzie w długą, że się tak wyrażę.
– W jaką długą? Co ty mówisz? – Krystyna nie bardzo zrozumiała.
– O rany! Mamo! Mówię tylko, że według mnie, Jurek nie posiedzi za długo w domu. Żebyś zobaczyła to jego towarzystwo! Dziesięć lat za samą gębę można dać. Znaleźliśmy go w melinie. Brud, smród i ubóstwo! Ciotka o mało nie zemdlała. Na stole pełno butelek, Jurek pijany w pościeli z jakąś babką. Była tak samo brudna jak ta pościel. Ciotka zaczęła płakać, a on nas nie poznał.
– Czekaj, czekaj, z jaką babką? To teraz jakaś stara go złapała? – Matka nie od razu zrozumiała sedna tych słów. Zbyszek westchnął ciężko, patrząc na nią. Też z nią ciężka przeprawa, trzeba wszystko po dziesięć razy tłumaczyć, bo od razu to nie zrozumie.
– Ty mi tu nie wzdychaj – zdenerwowała się – tylko mów po ludzku!
– Z jakąś kobietą leżał na kanapie w pościeli, a właściwie w takim barłogu i zabierał się do rzeczy, że tak powiem.
– Jezus Maria! – Napierska zerwała się ze stołka. – I Hanka to widziała?
– No pewnie, że widziała. Weszła tam przecież razem ze mną, choć prosiłem, żeby poczekała, bo jak zobaczyłem, co to za dom, to już wiedziałem mniej więcej, co można tam zobaczyć. Ale gdzie tam! Ciotka jest uparta jak muł, nawet myśleć o czekaniu nie chciała.
– No i co? Jak zobaczył matkę, to co?
– Na początku nic. Ta ździra zaczęła się drzeć, a ten lump, właściciel mieszkania, rzucił się do mnie do bicia. Stłukł butelkę i prosto do mnie. Na szczęście ledwo na nogach się trzymał.
– Jezus Maria! Trzeba było uciekać! Niech by sobie Hanka policję wezwała. Po co ja ciebie tam posłałam? – zaczęła lamentować.
– Spokojnie! Co z mamą? Przyfanzoliłem facetowi w twarz, że się kopytami nakrył i grzecznie odczołgał się do swojego kąta. Wtedy Jurek mnie rozpoznał. Zwlókł się z wyra i dalej w gościnę zapraszać, matkę po rękach całować. Ciotka tylko płakała. Uspokoić się nie mogła. Nawet jej tą swoją dziwę próbował przedstawić.
– Ale przyjechał z wami? Może już w domu zostanie? Przecież sam mówisz, że w melinie mieszkał, to w domu przecież ma lepsze warunki.
– Rany, mamo! Ale mama niedzisiejsza jakaś! Jurek to meliniarz! On lubi tę melinę,
a przyjechał z nami, bo się mnie przestraszył zwłaszcza po tym, co zrobiłem z kumplem. Bał się po prostu, że go zleję. Nie czekaliśmy nawet, by wytrzeźwiał. Naciągnął na grzbiet jakieś lumpy i taksówką zatarabaniliśmy go na dworzec, nawet do Jolki nie jechaliśmy. Zresztą, on z Jolką nie ten tego. Strasznie na nią narzekał.
– Narzekał? – Napierska nie kryła oburzenia – dziewczyna wzięła go do siebie, pomogła jak potrafiła, znalazła pracę, mieszkanie… Co jeszcze powinna zrobić? Oddawać mu połowę swojej wypłaty? Wtedy byłby zadowolony?
Komentarze
Prześlij komentarz