E jak Ewa (62)
Napierskiej ten niecodzienny prezent, który początkowo
bardzo się jej spodobał, dał się potem nieźle we znaki, gdyż Jędrzejowa Halinka
skarżyła się sąsiadom na wredną biuralistkę, która tylko biednego Jędrzeja na
manowce zwodzi, do kłótni w rodzinie doprowadza i ostatnią kiełbasę dziecku od
ust odejmuje. Sytuacja nie należała do najprzyjemniejszych. Oczywiście nikt nie
miał wątpliwości co do tego, że to Ewa jest ową żarłoczną biuralistką, która
pozbawiła noworodka kilku kilogramów kiełbasy, suto przyprawionej czosnkiem.
Tylko Maciej wyszedł z imprezy wielce uradowany, a później przy byle
nadarzającej się okazji pytał, jaki Ewa chce prezent: niepraktyczne i nikomu
niepotrzebne kwiaty, czy może coś z gastronomii. Ewa cieszyła się tylko z
jednego: Lasse nie był przy tym obecny. To by dopiero było, gdyby zobaczył te
pęta kiełbasy między ciastem i kawą na stole. Lasse był miłym człowiekiem, ale
miał przewrotne poczucie humoru. Kto wie, czy nie podtrzymałby tradycji
przynoszenia kiełbasy zamiast kwiatów? No, ale teraz borykał się z innymi
problemami. Ale czy można winić Kaśkę za to, że nie dała rady i nie wytrzymała?
Może tylko ta ucieczka nie powinna się zdarzyć, bo każdy ma prawo wiedzieć, co
planuje ktoś, kogo uważa za najbliższą sobie osobę. Same ucieczki. Wokół tylko
nieudane małżeństwa, rozwody, zdrady, upokorzenia i … ucieczki. Czy ludzie
muszą wychodzić za mąż lub żenić się w świecie, w którym brak stałości, a
moralność jest tylko przestarzałym i wyświechtanym frazesem? Ale czy słowa
przysięgi „na dobre i na złe” mają jakikolwiek sens? Bo przecież to „ na złe”
tak wiele w sobie mieści: nie tylko to, co od nas niezależne jak choroba i
nieszczęśliwe wypadki, ale i zdradę, kłamstwa, utratę godności. Ewa pokręciła
przecząco głową. Nie, ona nie wplącze się w żaden taki układ. Postanowiła to
już dawno temu, gdy jeszcze jako mała dziewczynka obserwowała życie rodziców.
Małżeństwo brata tylko utwierdziło ją w słuszności własnej decyzji. Nie bała
się samotności, która, według niej, miała swoje miejsce w głowie, a nie w braku
partnera. Zresztą, każda samotność lepsza od tego, co ten partner mógłby jej
zafundować. I tylko przez bardzo krótki moment pomyślała, że być może,
traktując problem w taki sposób, mogła utracić coś naprawdę cennego. A
samotność? Czy frazesem było powiedzenie, że najbardziej samotnym jest się w
tłumie? Jednego tylko żałowała, że nigdy do tej pory nie była zakochana.
Czasami nawet myślała, że jest jakoś emocjonalnie okaleczona, bo wszyscy w kimś
się kochają, tylko ona nie. Ale co mogła na to poradzić? Może rzeczywiście
dotąd nie spotkała tego, który – jak święcie wierzyła Zosia – był jej pisany?
Ona sama miała tylko nadzieję, że jeśli to jej pisane, to spotka tego kogoś
przed sześćdziesiątką. Bo czy po sześćdziesiątce warto jeszcze czekać?
Komentarze
Prześlij komentarz