E jak Ewa (61)



– Ty o sobie lepiej pomyśl, mądralo! – zdenerwowała się już na dobre Ewa. – Twój książę teraz pewnie gdzieś do szwedzkiego księżyca wyje i porwać nawet nie ma kogo, bo księżniczka u mamusi pod pierzyną schowana.
– To było podłe.
– Ty też słodka nie jesteś.
– No to idę, wpadnę jutro. Dobrze?
– Będę czekać.
Ewa nie mogła się uspokoić. Dobre rady Kaśki, których udzielała jej i wszystkim znajomym od niepamiętnych czasów, prawie zawsze wytrącały ją z równowagi. Maciek fajny, też rewelacja. Przecież każdy to widzi. Ona też. Ale czy ich znajomość przekroczy granicę zwykłej sympatii? Ewa od kilku tygodni łapała się na tym, że myśli o nim coraz częściej, wyobrażając sobie, co on akurat w tej chwili robi. W jego obecności udawała obojętność, bojąc się, że zauważy, jak jej zaczyna zależeć na tych spotkaniach. Właściwie sama nie wiedziała, czemu tak się zachowuje. Może dlatego, że bała się odrzucenia, upokorzenia, zdrady? Czy ona jest kimś, kto zainteresowałby kogoś takiego jak on? To prawda, co powiedziała Kaśka. Zawsze miała powodzenie u mężczyzn po przejściach lub na życiowym zakręcie. Obie zauważyły to już dawno. Śmiały się, że nie było w okolicy takiego pijaczka, który nie kochałby się w Ewie. Nawet ten ich sąsiad, rówieśnik matki. Alkoholik najgorszego sortu, jak mówiła o nim matka, zwierzył się jej kiedyś, że gra w Dużego Lotka tylko po to, by wygrać i ożenić się z jej córką! Ewa nie zapomniała wzburzenia mamy, która ze złości tchu nie mogła złapać, podczas gdy Zbyszek konał ze śmiechu. Wtedy to właśnie Kaśka wyjawiła jej swoją teorię dotyczącą tegoż nieziemskiego powodzenia wśród elementu, w której to centralne miejsce zajmowało przekonanie Kaśki o bezbronności przyjaciółki i przeświadczeniu niewydarzonych absztyfikantów o nieograniczonej możliwości podbijania jej oczu. Kto wie, czy nie miała trochę racji? Maciek też zauważył to zainteresowanie marginesu jej osobą. Nie raz już dokuczał jej Jędrzejem. Ewę drażniło nieco to jego przekonanie o swojej wyższości nad prostym, było nie było, człowiekiem i z czystej przekory nie pozwalała, by się z niego naśmiewał, chociaż wspomnienie jednej z wizyt Jędrzeja w jej domu ją samą doprowadzało do ataku śmiechu. Żałowała tylko, że zbiegła się ona z obecnością Maćka. Jędrzej, ubrany w jakiś roboczy kombinezon i dziwną, futrzaną czapę z czymś w rodzaju futerkowych uszu, jak co roku zresztą, przyniósł jej prezent na urodziny. Tylko że tym razem nie był to ogromny bukiet kwiatów. Jędrzej, który dla kurażu wypił przed wizytą co nieco, postanowił uczcić wybrankę serca pięcioma kilogramami kiełbasy czosnkowej swojskiej roboty. Aromat czosnku rozniósł się rychło po całym pokoju, a Jędrzej przez następną godzinę udowadniał wyższość swojskiej kiełbasy nad bukietem róż przyniesionym przez Macieja, który zanosił się serdecznym śmiechem. Zresztą, trudno było zachować powagę. Filozoficzny nastrój Jędrzeja nijak się miał do niecodziennego prezentu, a futrzana czapa, której nie zdjął z głowy przez cały czas trwania wizyty o mało co nie doprowadziła Kaśki do ataku histerii. Ewie chciało się to śmiać, to płakać, tylko jej mama zachowała powagę i z ogromną życzliwością rozprawiała z nieszczęsnym kawalerem. Zbyszek potem nie jeden raz wypominał matce, że za kilogram swojskiej kiełbasy wżeniłaby córkę w gospodarkę i Jędrzeja. Potem Ewa zastanawiała się wiele razy, co też mogło skłonić Jędrzeja do tak desperackiego kroku, zwłaszcza, że już ponad rok temu związał się z inną kobietą. Pewnie zauważył Maćka kroczącego dumnie ze swym bukietem róż i postanowił podjąć jeszcze jedną próbę, a ponieważ nie miał kwiatów, zabrał to, czego miał pod dostatkiem.

Komentarze

Popularne posty