E jak Ewa (44)
Ewa siedziała jeszcze w pokoju nauczycielskim, dopijając
zimną już kawę. Dzięki Bogu, skończyła lekcje i przysiadła jeszcze na chwilę,
by uzupełnić tematy w dziennikach. Nie chciało jej się tak szybko wracać do
domu i wysłuchiwać biadolenia matki, która w miarę zbliżania się terminu sprawy
Zbyszka, zamęczała ją swoimi lękami. W dodatku wtórowała jej ciotka, która
próbowała przygotować siostrę na najbardziej prawdopodobny wynik sporu. Ewa
rozumiała obawy matki, sama też się bała, ale nie mogła już czasami znieść tych
żałosnych skarg. Co mogła zrobić, by ulżyć jej w cierpieniu? Pocieszała jak
mogła, ale coraz częściej miała wszystkiego dość. Czasami myślała, że teraz,
gdy jest już dorosła, role w rodzinie się odwróciły, bo to ona najczęściej
pocieszała matkę, jakby ta była małą, nieporadną dziewczynką. Zresztą, tak było
od dziecka. Gdy w domu pojawiał się jakiś problem, Ewa wiedziała o nim jako
jedna z pierwszych, bo wszyscy uważali ją za bardzo rozsądną i szukali u niej
nie tylko wsparcia, ale i rady. Za to Zbyszka, mistrza w przysparzaniu rodzinie
kłopotów, matka nie wtajemniczała w żadne sprawy, zawsze uważała go za dziecko,
które niczego jeszcze nie rozumie i które trzeba chronić przed problemami.
Jakoś żadnemu z nich nie przyszło nigdy do głowy, że Ewa też czasami potrzebuje
wsparcia i pocieszenia. Teraz, gdy Kaśka wyjechała, Ewa poczuła się naprawdę
samotna. Nie miała z kim porozmawiać o sprawach ważnych, których nie
powierzyłaby nikomu innemu. Wprawdzie Kaśka zasypywała ją listami, ale nie
zastępowały one rozmów. Przyjaciółka czuła się źle w obcym kraju. Robiła jakiś
kurs językowy w nadziei na uznanie jej dyplomu pedagoga i znalezienie pracy,
ale czuła się w nowym środowisku jak ryba wyjęta z wody i nie pomagała troska
Lassego, który dwoił się i troił, by jej pomóc w adaptacji. Znalazł nawet jakąś
Polkę, mieszkająca sześćdziesiąt kilometrów od nich i woził do niej Kaśkę, by
mogła porozmawiać w ojczystym języku. Ewa rozumiała, dlaczego Kaśka w każdym
liście wręcz rozpaczliwie domagała się jej przyjazdu, ale w sytuacji, w jakiej
się znalazła, nie mogła wszystkiego rzucić i jechać. Pewnie miała dużo racji,
pisząc, że urodzić się Polką jest w pewnym sensie jej przekleństwem, bo
praktycznie nie może znaleźć dla siebie miejsca. W Polsce tęskniła za zachodnim
dobrobytem, a teraz, kiedy miała go na co dzień, wcale się nim nie cieszy, bo
tęskni za Polską. Tu niedobrze, a tam całkiem źle. Gdyby nawet Ewa jakimś cudem
znalazła czas na tę podróż, to i tak nie miałaby za co się w nią wybrać, bo w
domu ciągle brakowało pieniędzy.
Komentarze
Prześlij komentarz