Końca świata nie będzie (71)
– I co teraz? – Lilka wpatrywała się w bladą jak ściana
twarz Iwony, która trzymała w trzęsącej się dłoni tlącego się papierosa. Iwona
zadzwoniła do niej i Magdy, błagając, żeby przyszły i to natychmiast. Nic nie
byłoby w tym dziwnego, gdyby nie fakt, że zadzwoniła o trzeciej nad ranem i
zaczęła histeryzować. Pognały więc do niej obie, nie bacząc na porę. Miały
przecież urlop, mogły więc teoretycznie szaleć teraz w jakimś nadmorskim
kurorcie na dancingu, gdyby pozwalały na to środki, skoro ich jednak nie
posiadały, pozostała im rozhisteryzowana Iwona.
– Weź ty zgaś tego papierosa! – Magda patrzyła na nią z
niesmakiem. – Ani palić nie umiesz, ani nie wyglądasz. Skąd u ciebie papierosy,
co?
– Jak wracałam, kupiłam na jakimś cepeenie – Iwona trzęsła
się jakby przed chwilą wylazła z przerębla.
– Opowiedz jeszcze raz. Coś ty zrobiła? – Magda w swoich
dociekaniach nie dawała za wygraną, za co Lilka była jej niezmiernie wdzięczna.
Sama bała się odzywać po ostatniej awanturze, w której to Iwona zarzuciła jej
egoizm, który miał być przyczyną zniechęcenia do niej Jacka.
– Pojechałam do niego – Iwona zaczęła mówić roztrzęsionym
głosem – bo się skurwiel przestał odzywać. Pisałam, nie odpisywał, dzwoniłam,
nie odbierał, byłam kilka razy, nie otwierał drzwi, a jestem pewna, że był w
domu, skurwiel jeden. Pojechałam wieczorem, żeby przypilnować, przecież musiał
wrócić. Zaparkowałam tak, żeby mnie od razu nie zobaczył, bo by mógł tylnym
wejściem czy jakoś tak… No żeby nie zwiał – zdenerwowała się, że musi im
wszystko dokładnie tłumaczyć.
– To akurat rozumiemy, co dalej? – Magda stanowczo żądała
wyjaśnień.
– Siedziałam sobie w aucie, myślałam, jak zacznę, co powiem,
że niby z humorem, trochę ze złością… Tak ciekawie miałam zamiar, no wiecie,
żeby na inteligentną wyglądać…
– Rany boskie – wyrwało się Lilce, bo zaczęła się domyślać,
co się wydarzyło. Iwona spiorunowała ją wzrokiem, ale nie przerwała
opowiadania.
– Patrzę, podjeżdża tym swoim wozem, trudno nie zauważyć. Wysiadł
bramę otwierać, więc pomyślałam, że to najlepszy moment. Wyszłam, podbiegłam… –
Iwona przerwała opowieść, zakrztusiła się dymem, załkała histerycznie, wytarła
nos i znowu zaczęła mówić. –
Podbiegłam, kurwa, on tyłem stał, i zakryłam mu oczy i krzyczę „ Zgadnij kto?”.
Ten odskoczył ode mnie jak oparzony, stanął na baczność jakby kij połknął i
pyta „A pani do kogo?” Już miałam się roześmiać i udać, że się dobrze bawię, a
tu z jego auta wytarabania się jakaś różowa landryna: z metr osiemdziesiąt,
blondyna, szczupła, taka rasowa trzydziestka i wrzeszczy do niego: „Jacuś, kto
to jest? Co to za stara baba?” Kurwa!!! Stara baba? Jak do niej dopadłam, to
nie pomogły jej te dwumetrowe nogi! Jak nie złapię za ten farbowany koński ogon,
jak jej nie przyfanzolę w ten nos, który na pewno skalpelem rzeźbiony, jak nie
przypierdolę w to fluorescencyjnie obmalowane oko… I czuję, że ktoś mi ręce
wykręca, i wyzywa mnie od wariatek, a ja dawaj wrzeszczeć, ratunku wzywać, że
mnie napadli, że biją, że porywają…
– Rany boskie – ponownie wyrwało się Lilce, której
uruchomiła się już wyobraźnia i widziała całą tę scenę.
– … zbiegowisko się zrobiło, mimo późnej pory, jakiś sąsiad
policję zaczął wzywać, że niby biedną kobietę biją, bo ten skurwysyn to tam
lubiany nie jest! – dodała z satysfakcją Iwona.
– I co? Przyjechała? Policja przyjechała? – dopytywała
Magda.
– A jakże! Przyjechała – obwieściła triumfalnie Iwona. –
Wszyscy sąsiedzi poświadczyli, że napadnięta zostałam. Ha!
– O mateńko! Że też mnie tam nie było – Magda była wyraźnie
zawiedziona. – Toż to historia jak z jakiejś powieści.
– Raczej jak z brukowca – sprostowała Lilka. – No ale jak to
się skończyło? Policja była i co? Teraz po sądach będą cię włóczyć?
– A gówno tam! – zakrzyknęła Iwona z animuszem. – Jak
sąsiedzi po mojej stronie stanęli, to Jacuś zaczął się wycofywać i tę swoją
landrynę uspokajał, poprawę obiecywał i dogadywać się ze mną chciał. Więc od
razu obmyśliłam plan…
– Jezus Maria – nie wytrzymała Lilka.
– … i niby odjechałam, ale tak naprawdę to się przyczaiłam. Poczekałam
i jak się wszystko uspokoiło, przelazłam przez ten jego secesyjny płot, a on
auta po rozróbie do garażu nie schował…
– Wariatka, wariatka, wariatka… – Lilka jęczała, kolebiąc
się w przód i tył, ale Iwona nie zwracała na nią uwagi.
– I obrobiłam mu tę jego toyotę śrubokrętem z każdej strony.
Niech skurwesyn jakąś pamiątkę po mnie ma!
– Ty wiesz, ile kosztuje malowanie takie auta? – krzyknęła Magda,
dolewając soku do wódki, bo na trzeźwo się już nie dało tego wszystkiego
wysłuchać.
– A niech spierdala! Autocasko ma, to mu pomalują, a
przecież ja po pobiciu z koleżankami wódkę piję i nic wspólnego ze śrubokrętem
nie mam. Aha, śrubokręt, na wszelki wypadek, do Obry wrzuciłam. Płytka, bo
płytka, ale śrubokręt przepadł.
– To po to nas wezwałaś w środku nocy? Żeby alibi mieć? –
Magda była wyraźnie zawiedziona.
– Po to też, ale tak po prawdzie, to mi się wódki chciało po
tym wszystkim napić, a sama nie będę, bo uzależnić się można. To do kogo miałam
dzwonić?
Komentarze
Prześlij komentarz