Końca świata nie będzie (69)
– Ty mała żmijo! – Grażyna wrzeszczała do słuchawki
telefonu, chodząc po pokoju i uderzając, raz po raz, w sprzęty, które akurat
stanęły na drodze jej pięści.
– Ale o co chodzi? – Marta zachowała spokój, pokazując na
migi babci, żeby nie zdradziła się ze swoją obecnością.
– Ty znajdo pierdolona! Ty myślisz, że to już koniec? Myślisz,
że mnie okradniesz i ja ci dam spokój? Ty suko! To się dopiero zaczyna, ty
dopiero zobaczysz, co ja znaczę, co ja potrafię... Ja cię zniszczę, rozumiesz?
I tę starą razem z tobą. Obie mnie popamiętacie… – Emilia wyjęła telefon z ręki
wnuczki.
– Nie życzę sobie, żebyś wydzwaniała do mojej wnuczki,
groziła jej i ją szantażowała – powiedziała stanowczo. – Nie należysz do mojej
rodziny, mój mąż nie pracował na ciebie. Nic, co należy do mnie, nigdy nie
będzie należeć ani do ciebie, ani do Marka – przerwała rozmowę.
– Kochanie, podaj mi mój telefon – poprosiła Martę
spokojnie, choć jej twarz nagle zrobiła się blada jak ściana.
– Marku? Do której dzisiaj pracujesz? Po pracy jesteś u nas,
adres znasz – zażądała. – Nie, nie będę czekać, po pracy – dodała z naciskiem. –
Nie, bez Grażyny. I radzę ci zastosować się do mojej sugestii, inaczej będziesz
jej bronił na sali sądowej – milczała przez chwilę, słuchając tyrady syna. –
Czy szantaż, zastraszanie i groźby są dobrym powodem, żeby cię wykluczyć z
palestry? Dzisiaj o osiemnastej. Sam. – Odłożyła telefon, wzdychając głęboko.
– Przeczuwałam, że ta straszna kobieta nie da za wygraną. Od
zawsze usuwała wszystko, co stało jej na drodze, a na naszą willę miała chrapkę
od samego początku. Czasami myślę, że najpierw zainteresowała się domem, potem
dopiero Markiem. Przez ten dom znienawidziła Elę, chociaż czasami myślę, że ona
nie jest zdolna ani do miłości, ani do przyjaźni. Znieść nie mogła, że Ela,
twoja mama, kiedyś zostanie jego właścicielką. Znowu muszę porozmawiać z
profesorem. Biedak niedługo będzie się kulił na sam dźwięk dzwonka telefonu.
Ale co zrobić? Bez niego sobie nie poradzimy. – Wyszła do drugiego pokoju i
Marta usłyszała po chwili, jak wita się ze Staryszewskim, przepraszając już na
wstępie, że znowu mu zawraca głowę. Dźwięk dzwonka jej komórki wyrwał ją z
zamyślenia. Na wyświetlaczu zobaczyła imię Lilki.
– Dzwoniła do ciebie? – Lilka zrezygnowała z kurtuazyjnego
wstępu.
– Grażyna? No pewnie. Do ciebie też?
– Wyzwała mnie od złodziejek, dziwek, suk i zesłała na nas
wszystkie plagi egipskie. Groziła, że jeszcze ci pokaże… Marta, uważaj na nią.
To jest chora kobieta. Jest tam twoja babcia? Muszę z nią porozmawiać, bo coś
mi nie daje spokoju...
– Rozmawia ze Staryszewskim, jak skończy, to jej powiem,
żeby oddzwoniła.
– Do kogo mam oddzwonić? – Emilia stała w drzwiach pokoju.
– Ciocia chce z babcią porozmawiać. Graża do niej też
dzwoniła, wyzwała na czym świat stoi.
– Wcale mnie to nie dziwi. Prosta kobieta, więc prosty i
język, jakim się posługuje, a właściwie nie prosty, a prostacki. W konkursie na
wulgarne teksty zajęłaby każdorazowo pierwsze miejsce. Byłaby bezkonkurencyjna.
– Emilia wybrała numer komórki Lilki i zamknęła drzwi do swojego pokoju, co
trochę zdziwiło Martę.
– Wiem, że dzwoniła. Obie wiedziałyśmy, że da upust złości,
więc dlaczego się zdenerwowałaś? Co się dzieje? – spytała bez wstępu.
– Emilia – głos Lilki zdradzał zdenerwowanie – musimy
pilnować Marty. Wiesz, co Grażyna mi powiedziała? „Wasza rodzina krucha taka,
matka młodo zmarła i to śmiercią naturalną”, a potem zaczęła się śmiać. Emilia,
o co w tym chodzi? Rany boskie, jestem przerażona. Ona wyraźnie sugerowała, że miała
coś wspólnego ze śmiercią Eli, a jestem skłonna w to uwierzyć. Ta wariatka nie
przebiera w środkach, gdy jej na czymś zależy.
– Spokojnie, nie panikuj. To była tylko czcza próba
nastraszenia nas. Grażynie można wiele zarzucić, ale inteligencji jej nie
brakuje. Doskonale pamięta, że uważasz śmierć Eli za zagadkową, więc poszła tą
drogą. A na Martę uważać trzeba, tak czy siak. – Emilia zakończyła rozmowę i
zaczęła myśleć, ile razy ona sama zastanawiała się, jak to jest możliwe, że Ela
po pomyślnie zakończonym leczeniu umarła. Ot tak, po prostu. Przypomniała
sobie, jak nie mogła się z tym pogodzić i próbując znaleźć odpowiedź, umówiła się
prywatnie, w tajemnicy przed Markiem, na wizytę z onkologiem Eli, który
wyjaśnił, że po takiej chorobie wszystkiego można się spodziewać i po pierwszym
okresie polepszenia może nastąpić powrót, zwłaszcza wtedy, gdy żyje się w
sytuacji stresu, a kto miał go wówczas więcej od Eli? Dziewczyna rozpaczała po
rozwodzie, czuła się podwójnie zdradzona, do tego doszły te ohydne oskarżenia
związane z Martusią. Zdrowy by się załamał, a co dopiero osoba w okresie rekonwalescencji.
I to przez jej syna, przez Marka, niewdzięcznego i wypranego z uczuć durnia. Ale
i przez nią, przez teściową, która z lojalności i ślepej miłości do syna nie
zachowała się właściwie. Czy wspierała synową? Czy była przy niej, pokazała, że
nie podoba jej się postępowanie syna? Czy widywała wnuczkę? Nie. Poszła na
kompromis – Marek nie będzie przyprowadzał Grażyny, a ona zachowa się lojalnie
i nie będzie podtrzymywać kontaktów z Elą. Tylko raz zaczepiła je obie na
ulicy, chcąc pomóc chociaż finansowo, ale to nie usprawiedliwia obojętności
obciążającej do dziś jej sumienie. Jak ona nawet na moment mogła pomyśleć, że
Martusia nie jest jej wnuczką? Jak mogła tak się dać zmanipulować i choćby
przez chwilę pomyśleć, że Ela zdradziła jej syna? Nie znalazła dla siebie
żadnej okoliczności łagodzącej. Musiała zrobić wszystko, żeby zabezpieczyć
wnuczkę i ochronić ją przed nienawiścią Grażyny. Wyszła z pokoju, by
porozmawiać z Martą. Nie można zostawić dziewczyny w nieświadomości. Marta musi
na siebie uważać.
Komentarze
Prześlij komentarz