Końca świata nie będzie (56)
– Długo będzie się pani leczyć sama? – Lilka usłyszała za
sobą męski głos. Stała w aptece, prosząc o jakieś tabletki do ssania na gardło,
które dokuczało jej już od jakiegoś czasu. Właśnie rozpoczynały się majówki,
umówiła się z dziewczynami na wiosenny wypad za miasto, zamówiły nawet pokój w
pensjonacie nad jeziorem, ale ból gardła dokuczał i obawiała się, że zatruje
jej weekend. Odwróciła się, by zlokalizować rozmówcę i zobaczyła stojącego za
nią Gawlaka. Spoglądał na nią z kpiną, zsunąwszy okulary na czubek nosa.
– Jak boli, to przecież muszę coś kupić? – ni to zapytała,
ni odpowiedziała na zaczepkę.
– Jak boli, to do lekarza się idzie. Po to się uczymy, żeby
na ból gardła pomagać. Od dwóch tygodni ma pani chrypę i co? Leczy się pani
sama o ile te czynności można nazwać leczeniem. Już ma pani stan zapalny, a jak
jeszcze dłużej pani poczeka, to z wiązadeł głosowych przejdzie on niżej, na
oskrzela, jakaś astma się przyplącze i zacznie pani ganiać od gabinetu do
gabinetu. A na astmę lekarstwa nie ma – podsumował.
– No dobrze, pójdę, ale przecież dzisiaj już jest za późno.
Gabinety pozamykane, tygodniowy weekend, a mnie boli. To co mam zrobić?
– Przyjść do mnie za godzinę.
– Przecież pan tylko do czternastej… – zaoponowała, na co
Gawlak pogroził jej palcem.
– Tak się składa, że po szesnastej będę w gabinecie i
oczekuję tam pani. Najprawdopodobniej nie obejdzie się bez antybiotyku, ale
muszę to sprawdzić. Jak pani pracuje z takim bólem, co?
– Jakoś daję radę.
– To ja też przyjdę, jak pan już przyjmuje po południu –
rozdarła się jakaś baba z kolejki za nimi. – Tak mnie jakoś w boku kłuje i
zgaga jest, pan zobaczy, co to jest.
– Pani Matysiakowa, mówiłem tyle razy, od leczenia
niestrawności jest gastrolog. Dwa razy skierowanie wypisywałem. I niech się
pani tak nie objada, to pewnie ulgę pani poczuje.
– Oj tam, doktór to zawsze sobie żarty robi ze starych
ludzi. Gabinet otwarty, to przylecę. I to zaraz, żeby kolejkę zająć. Ta pani
młoda – wskazała na Lilkę. – No już nie taka młoda – poprawiła szybko – ale i
tak młodsza ode mnie, to se postać może, a ja już nie.
– Przecież mówi pani, ze już pobiegnie kolejkę zająć, to i
tak pani prawie godzinę całą stać będzie? – zdziwił się Gawlak.
– Eeeeee tam, doktór to tak zawsze – Matysiakowa machnęła
lekceważąco ręką i wybiegła z apteki, żeby zająć tę kolejkę.
– No i pobiegła, a jakim truchtem, kto by pomyślał? –
zastanawiał się Gawlak na głos aż Lilka roześmiała się, a potem rozkaszlała na
dobre.
– Aha! A nie mówiłem? Kazałbym pani już tu teraz otwór
gębowy otworzyć, żeby zerknąć, co się w nim dzieje, ale za tę Matysiakową po
południu musi mi się pani odpłacić. Pani wie, co Matysiakowa znaczy w
gabinecie? Bite dwie godziny będę musiał wysłuchiwać o jej wszystkich
dolegliwościach, a także o dolegliwościach jej męża. Oboje ważą razem ze
trzysta kilo, ale nie rozumieją, że przy takiej nadwadze cukrzyca ich niszczy,
a jak jest cukrzyca, to razem z nią wszystkie dolegliwości świata. Matysiakowa
zacznie wymuszać na mnie leki dla swojego męża, choć go na oczy nie wiedziałem
od roku, bo twierdzi, że on ma dokładnie takie same objawy jak ona. I dlatego
będzie mi pani musiała pomóc uratować ten początek weekendu.
– Ale co ja mogę? – zdziwiła się Lilka. – Ja się z tą
kobietą w konflikty wdawać nie będę, jeśli ona chce być przez pana badana, to
cóż ja mogę?
– Plan jest taki: Matysiakowa już sterczy pod drzwiami, ja
zaraz się stąd ewakuuję i w wolnym tempie dowlokę za jakieś dwadzieścia minut.
Przyjmę Matysiakową, drugie dwadzieścia minut, i tu wkracza pani. Zacznie pani
kaszleć, dokładnie tak jak przed chwilą, a wtedy ja uczepię się tego kaszlu jak
tonący brzytwy, wyforaję Matysiakową z receptą na zgagę i zaproszę panią.
Sprawdzę to pani gardło, osłucham, ostukam, wypiszę receptę i będzie pani mogła
udać się na to opłacone z góry łono natury. I proszę się nie spóźnić, bo
trzydziestu minut z Matysiakową nie wytrzymam, wyforaję babę wcześniej, recepty
nie dam, i już po dwóch dniach wróci pani skruszona znad jeziora z takim bólem
gardła jakiego pani do tej pory nie znała. – Gawlak wyciągnął rękę przez ladę
po paczkę, którą podawała mu farmaceutka i wyszedł niespiesznym krokiem z
apteki.
– No to już sama nie wiem, co mam teraz robić. Kupić coś na
to gardło czy nie? – zaczęła zastanawiać się Lilka.
– Niech pani sobie Orofar Max weźmie. To na ból gardła, ale
taki wirusowy, bakteryjny, skuteczny. Zawsze dobrze mieć przy sobie. – Lilka
podziękowała za pastylki i wyszła z apteki, spoglądając na zegarek, by zmieścić
się w limicie wyznaczonym przez Gawlaka. Ale skąd ten Gawlak wiedział, że ona
nad jezioro jedzie? I że od dwóch tygodni ją gardło boli? Co za wścibski dziad.
Pewnie siedzi w tym swoim gabinecie i plotki z całej gminy zbiera. Ale żeby się
tak cudzymi sprawami interesować? Aż dziwne.
Komentarze
Prześlij komentarz