Końca świata nie będzie (54)



Dzwonek do drzwi oderwał ją od mieszania zupy. Jakuba jak zwykle nie było w domu, ale obiad musiała ugotować. Zupa była daniem uniwersalnym, w każdej chwili można ją było odgrzać, a Kuba po treningu podchodził do obiadu kilkakrotnie. Niechętnie podeszła do drzwi, za którymi stał Leon. Musiała mieć naprawdę zdziwiony wyraz twarzy, bo już na wstępie zaczął się tłumaczyć i przepraszać, że ją nachodzi.
– Pomyślałem tylko, że może się pani przyda – wciągnął w jej kierunku rękę ze zrolowanym skrawkiem materiału. Magda po chwili wahania rozwinęła kawałek kolorowej szmatki, która okazała się być torbą na zakupy. Jednocześnie usłyszała otwieranie drzwi na półpiętrze.
– Proszę wejść – zdecydowała w jednej chwili, wiedząc, że przyczajona pani Aniela już stoi trochę niżej, podsłuchując ich rozmowę, gotowa do interwencji i zawłaszczenia Leona.
– Nie, ja tylko tak, pani pewnie zajęta. Nie chcę przeszkadzać – Leon cofnął się o krok, kierując się na górne piętro, gdy boje usłyszeli pospieszne kroki z dołu i zobaczyli czubek wznoszącego się koka Anieli.
– A właściwie, czemu nie? – zapytał retorycznie i prawie przeskoczył próg mieszkania Magdy, zamykając drzwi w momencie, gdy pani Aniela stawiała pierwszy krok na półpiętrze.
– Przepraszam – wymamrotał nieporadnie, patrząc na Magdę. – Ja tylko na chwilę, zaraz pójdę do siebie, naprawdę.
– Zapraszam do kuchni. Jak znam panią Anielę, to tak szybko nie odpuści – dodała.
– Kurczę – zakłopotany Leon usiadł na taborecie przy kuchennym stole. Magda postawiła przed nim talerz zupy gulaszowej.
– Proszę spróbować, nie wiem czy dobrze doprawiona. Czego się pan napije? Kawy czy herbaty? – wyjęła z szafki dwie filiżanki i słoiczek z kawą.
– Jeśli można, to kawy – Leon zaczął zajadać zupę. – Mogę poprosić o pieprz?
– Cholera, znowu nie doprawiłam!
– Nie, nie, dobra jest – zapewnił Leon. – Ale widzi pani, ja jadłem taką zupę na Węgrzech i od tamtej pory marzy mi się powrót do tamtego smaku. Za każdym razem doprawiam pieprzem na różne sposoby, to znaczy, sypię tego pieprzu coraz więcej, ale nigdy mi się nie udaje. Może tu wcale nie o pieprz chodzi? – zastanowił się. Magda postawiła na stole filiżanki z kawą i zaczęła podgrzewać mleko, które szybko spieniła.
– Czyli ukrywa się pan przed panią Anielą? – zapytała bezpośrednio, dolewając mleko do swojej filiżanki i pokazując na filiżankę Leona.
– Poproszę – przyzwolił, zerkając na dzbanuszek z mlekiem. – Przed panią Anielą? Trochę tak – przyznał.
– Wie pan, że cały blok panu kibicuje?
– Jak to kibicuje? – zdziwił się.
– Niektórzy trzymają za pana kciuki. Pani Aniela jest bardzo, że tak powiem, ekspansywna. I zagięła na pana parol – Leon zaśmiał się głośno.
– Pięknie powiedziane, „zagięła parol”, wie pani, że dzisiaj już nikt tak nie mówi? Poza panią, oczywiście? – oboje zaczęli się śmiać.
– Pani Aniela jest miłą osobą, ale obawiam się, że nie jestem w stanie sprostać jej oczekiwaniom – powiedział, sięgając po filiżankę. – Myślę, że już niedługo to zrozumie i wtedy będzie czas na zawiązanie dobrych sąsiedzkich relacji.
– Nie ma co się dziwić. Kobieta jest jeszcze na fleku i nie chce być samotna, więc szuka. A pan akurat pod ręką.
– Pani Magdo, ja to naprawdę rozumiem – zapewnił – ale ja nie szukam. Moje życie nie było różowe, mam za sobą dwa nieudane związki, jedną życiową tragedię, z której nie sposób się otrząsnąć, więc sama pani rozumie, że niespieszno mi do nawiązywanie tego typu relacji. Ja uciekłem kilkaset kilometrów od swojego dawnego miejsca zamieszkania, spaliłem za sobą wszystkie mosty, żeby umrzeć w samotności. – Magda spojrzała na Leona z ciekawością. Kto by pomyślał, że ten sympatyczny i z pozoru beztroski starszy pan dźwigał na swoich barkach taki balast i marzył o samotności? Co musiał przeżyć, żeby uciekać i zaczynać swoje życie od nowa?
– No tak to w tym naszym życiu bywa, że czasami samotność jest wybawieniem, ale to raczej smutne – podsumowała Magda, zbierając talerze i filiżanki ze stołu.
– Dziękuję za torbę – powiedziała, gdy stał już na korytarzu.
– Pomyślałem, że się pani przyda. – Pani Aniela majestatycznym krokiem zaczęła schodzić z góry z wysoko uniesioną głową.
– Aha, no rozumiem – rzekła płaczliwym tonem – Ja tu dzwonię i dzwonię, a ty, Leosiu, piętro niżej. Cóż, może innym razem zaprosisz mnie do siebie i wypijemy tę obiecaną kawę – rzekła i zamknęła za sobą drzwi wyraźnie urażona.




Komentarze

Popularne posty