Końca świata nie będzie (51)



Iwona zerknęła po raz setny na stół: lawendowe talerzyki pięknie kontrastowały z jasnym obrusem, kieliszki do wina lśniły, a przygotowana z zielonej sałaty, mozzarelli i pomidorów sałatka z zielonym pesto wyglądała na smaczną i taką też w istocie była. Po tygodniach separacji postanowiła wreszcie zaprosić do siebie dziewczyny, które wiernie przy niej trwały mimo jej wariactwa. Ale najbardziej cieszyło ja, że znowu rozmawiała z Kacprem, odnajdując dawną nić porozumienia. Jej syn stanął na wysokości zadania, nie robiąc matce wyrzutów z powodu jej podłego zachowania. Gdy zapukała do drzwi wynajmowanej przez niego kawalerki, bała się jak cholera, że jej nie otworzy, gdy zobaczy przez judasza, kto za nimi stoi. Jednak tak się nie stało. Kacper powitał ją jak tą, która zaginęła i raptem się odnalazła. W jego mikroskopijnym mieszkanku było czysto i biednie. Jej syn musiał płacić za wynajem ze swojej pensji minimalnej i nie prosił o pomoc, nie narzekał, nie obraził się, podczas gdy ona planowała zakup mieszkania dla Adama, który od ich ostatniej rozmowy napisał tylko raz.     „Zostaniesz całkiem sama, idiotko”. Przepłakała całą noc, wyrzucając sobie, że naprawdę jest idiotką, że naprawdę zostanie sama, że straciła Adama na zawsze, a potem zaczęła myśleć. Więc jak to miało być? Wyrzuciła syna z mieszkania, chciała połowę oddać obcemu człowiekowi, zrezygnować z pracy tylko po to, by móc mówić, że nie jest sama? Naprawdę by nie była? Na szczęście miała to wszystko za sobą. Nie zgadzała się z powiedzeniem, że gdy coś człowieka nie zabije, to go wzmocni. Wcale nie była silniejsza. Na pewno była bardziej doświadczona. I doszła do wniosku, że musi pomóc synowi i to za wszelką cenę. Zamiast kupować apartamenty kochankowi, może przecież zamienić swoje trzypokojowe mieszkanie na dwie kawalerki, żeby Kacper już nigdy więcej nie był od nikogo zależny. Nawet meblami się podzielą, żeby nie trzeba było wydawać pieniędzy na nowe. Tak będzie najlepiej. Telefon wyrwał ją z zadumy.
– Iwona? – Lilka miała podenerwowany głos. Słuchaj, przepraszam cię, ale nie przyjdę.
– A co się stało?
– Cholera, mam… gości – Lilka zawahała się. – Przecież nie zwalę ci się z obcymi ludźmi. Może innym razem.
– Ilu tych gości jest?
– Dwóch. Bawcie się dobrze z Magdą. Zadzwonię, gdy moi pojadą. A jakby tak zechcieli pojechać szybciej, to może jeszcze do was zdążę dojść wieczorkiem – obiecała.
– Dawaj ich do mnie – Iwona zdecydowała się w jednej chwili.
– Co? No coś ty, daj spokój – w głosie Lilki słychać było wahanie.
– Przestań się wygłupiać, przychodź. Prawie przez trzy miesiące siedziałam sama, jak dzik jakiś, przyda mi się odmiana. Przyjdźcie. Mam dwie sałatki, jedną wymyśliłam, druga jest tradycyjna, więc damy radę. Czekam – odłożyła słuchawkę i poszła do kuchni po dodatkowe talerzyki i sztućce. Nie wiedziała czy ci goście Lilki będą pić wino, skoro mają dokądś jechać, jednak na wszelki wypadek dostawiła też kieliszki. Dzwonek do drzwi oznajmił jej nadejście Magdy.
– Mówiłam przecież, że nic nie musicie przynosić – powiedziała, patrząc na Magdę wypakowującą z torby miseczkę z pierogami.
– Kochana, narobiłam tych pierogów jak dla pułku wojska, jak mówi moja sąsiadka Aniela. Jakub odmówił współpracy, zjadł ze trzydzieści i powiedział, że więcej nie chce, to co? Zmarnować się miały? Lilki jeszcze nie ma?
– Zaraz przyjdzie. Ktoś do niej przyjechał i nie może się uwolnić.
– Kto przyjechał?
– Nie wiem, nie mówiła, powiedziała tylko, że ma gości. Dwóch.
– To jak przyjdzie? Ty, może to ten jej tajemniczy facet, jak myślisz?– zaciekawiła się Magda.
– Przekonamy się, powiedziałam, żeby ich przyprowadziła. No co? – Iwona spojrzała na Magdę. – Miałam mówić, żeby nie przychodziła? Oni mają jeszcze dziś odjechać, tak zrozumiałam. Wypiją kawę i pojadą, a my posiedzimy. – Magda usadowiła się na kanapie na ulubionym miejscu.
– Załatwiłaś już coś z mieszkaniem? – zapytała.
– Wywiesiłam ogłoszenia w każdym markecie, dzwoniły dwie osoby, ale na pytaniach się skończyło. Mam nadzieję, że coś się jednak ruszy. Nie mogę znieść myśli, że mój Kacper przeze mnie żyje w klitce wielkości pudełka zapałek, za którą płaci trzy czwarte swojej marnej pensji. Wyrzuty sumienia mnie zabijają.
– Nie przesadzaj, w przesadzie łatwo zgubić rozsądek. Pomysł z mieszkaniem jest fajny, ale nie rób nic na łapu capu. – Dzwonek do drzwi oznajmił nadejście Lilki. Przywitała się z Iwoną, wprowadzając dwóch mężczyzn.
– To jest mój znajomy, Błażej – przedstawiła wysokiego mężczyznę o miłej powierzchowności. Iwona przyjrzała mu się uważnie, bo do tej pory nie miała okazji go poznać, choć wiele razy o nim słyszała. Pomyślała, że przystojny z niego gość, taki w typie Lilki, przystojny, schludny mol książkowy.
– Pozwól, że ci przedstawię. To przyjaciel Błażeja, Jacek – Lilka przedstawiła drugiego z mężczyzn, który uśmiechał się przyjaźnie, ujmując delikatnie dłoń Iwony.
– My się przecież znamy – powiedział.
– Tak? – Iwona przyjrzała mu się uważnie, bo rzeczywiście kogoś jej przypominał.
– Jasne, kilka miesięcy temu zarysowała mi pani auto. Na światłach – dodał, uśmiechając się szeroko i prezentując imponujący garnitur śnieżnobiałych zębów. Iwona dopiero teraz przypomniała sobie, skąd zna tego faceta i zaśmiała się serdecznie.
– No proszę, będę miała okazję postawić panu kawę za rycerską postawę. Zapraszam – wskazała pokój. Lilka zaczęła się śmiać na przypomnienie zachwytów Iwony po tamtym zdarzeniu i pomyślała, że życie czasami dziwnie się układa.


Komentarze

Popularne posty