Końca świata nie będzie (50)
– Musi pani sobie kupić mocniejszą torbę na zakupy – sąsiad
schylił się, żeby pozbierać ziemniaki, które rozsypały się po półpiętrze, gdy
Magda szukała klucza do drzwi w torebce.
– Cholera jasna! – zaklęła – ja pana naprawdę przepraszam,
ale na co dzień sobie doskonale radzę z zakupami. Te reklamówki teraz takie
robią, że ledwo człowiek nimi za bardzo potrzęsie i wszystko leci.
– Wiem, dlatego powtarzam: trzeba kupić porządną torbę na
zakupy, taką płócienną, jak kiedyś robili.
– Kiedyś to nie torby płócienne, ale siatki były, takie z
dużymi oczkami, przez które wszystko się sypało – pani Aniela zgrabnie pokonała
kilka schodków i stanęła przy Magdzie i Leonie.
– Ale nasza sąsiadka
nie pamięta, to już inne pokolenie jest. Co tam ci młodzi wiedzą o siatkach,
kartkach i staniu w kolejkach po nocach, gdy w sklepach wisiały tylko haki i
człowiek musiał stać godzinami, żeby kupić masło? – uśmiechnęła się zalotnie do
sąsiada, odwracając się tyłem do Magdy i stając między nią a Leonem.
– Pamiętam – zaprzeczyła Magda. – I siatki, i kolejki, i
haki. Do ogólniaka już wtedy chodziłam, a pamięć mam zadziwiająco dobrą.
– A pan, panie sąsiedzie, miał chyba na kawę do mnie wpaść? – pani Aniela zignorowała Magdę, skupiając
uwagę na Leonie.
– Na kawę? – Leon nie krył swojego zdziwienia. – Ale
dlaczego?
– No jak to – pani Aniela zachichotała. – Nowy pan tu jest.
Zapoznanie z sąsiadami jakieś trzeba zrobić. Już trzy miesiące pan tu z nami
mieszka i jakoś się pan nie kwapi, by nas poznać. A my tu – pani Aniela
powiodła ręką, zataczając półokrąg – jesteśmy jak jedna rodzina.
– Naprawdę? – zdziwiła się Magda. – A pani u kogo była na
kawie? U mnie pani nie była, mnie pani do siebie nie zapraszała, choć mieszkamy
obok siebie kilka lat – dodała, nie kryjąc złośliwości. Pani Aniela zignorowała
ją i zalotnie poprawiła staranną koafiurę, nad którą musiała pewnie spędzić
cały poranek, kręcąc, tapirując i lakierując włosy.
– To co, panie sąsiedzie? U mnie czy u pana?
– Tak? – zapytał strapiony Leon, spoglądając rozbieganym
wzrokiem to na panią Anielę, to na Magdę. – To znaczy, ja chętnie, oczywiście,
ale może jakieś ciasto do tej kawy najpierw… Dziś tak nic… No tak bez niczego,
to raczej nie… – dukał nieskładnie, trzymając kurczowo ziemniaki w naprędce
powiązanej reklamówce.
– O właśnie! – ucieszyła się pani Aniela. – Dobrze pan mówi,
że bez ciasta się nie obejdzie. A ja i ciasto mam – pani Aniela ujęła Leona pod
rękę i powolutku skierowała ku schodom na niższe piętro. – A że pora obiadowa
jest, to i obiad mam. Zawsze nagotuję jak dla pułku wojska, potem jem dwa dni,
bo sama nie daję rady. Gumiklyjzy dziś daję. Pan lubi pewnie, prawda? Czy pan
aby nie ze Śląska jest? To pan musi lubić. Prawda? – pani Aniela nie czekała na
potwierdzenie własnych przypuszczeń.
– Co pani ma? – nie zrozumiał pan Leon, patrząc rozpaczliwie
na Magdę, która w tym momencie pomyślała mściwie, że skoro taki bezradny, to
niech go ta Aniela do siebie ciągnie jak cielę jakieś i uśmiechnęła się z
satysfakcją, rezygnując z chęci przyjścia mu z pomocą. Niech się teraz stary
zgred użera z wyfiokowaną Anielą. Nie po to cały ranek się tapirowała i stroiła
w perkale, żeby teraz go wypuścić po godzinie. Będzie musiał zjeść te wszystkie
kluski śląskie aż mu uszami wyjdą, nieboraczek jeden. Kulturalny jaki. Nie wie,
jak się z kawy wymówić, myślała, obserwując Leona kroczącego pod rękę z Anielą.
– No kluski śląskie, panie sąsiedzie. Kluski śląskie, roladę
też zrobiłam, czerwoną kapustkę mam… Jak wy na nią mówicie? Modra? – zaśmiała
się perliście, docierając do drzwi swojego mieszkania.
– Aha, no tak, ale wie pani, ja już obiad zjadłem na mieście,
a z tym Śląskiem to tak nie do końca… – Leon podjął ostatnią próbę
wyswobodzenia się spod opiekuńczych ramion Anieli.
– Och, taki duży, przystojny mężczyzna musi przecież zjeść, a
jedzenie na mieście, to żadne jedzenie. Oni w tych barach to gotować nie
potrafią, pewnie byle jak coś upichcili, żeby się resztek pozbyć. Nie ma to jak
prawdziwy domowy obiad – pani Aniela uchyliła drzwi mieszkania, zapraszając do
niego sąsiada, który po raz ostatni spojrzał na Magdę. Ta w dalszym ciągu stała
nieco osłupiała. Gdy za panią Aniela zamknęły się drzwi, Magda weszła wreszcie
do przedpokoju. Że też ta Aniela dopięła swego, pomyślała o niej z uznaniem.
Kto by to pomyślał? To tak się to robi? Bez pardonu i do przodu. Dzwonek do
drzwi wdarł się w ciszę panującą w jej małym mieszkanku. Na korytarzu stała
pani Aniela, dzierżąc w ręku reklamówkę.
– Pani ziemniaki – podała Magdzie torbę, patrząc na nią
triumfalnie. – I niechże pani wreszcie pójdzie za radą pana Leona i kupi sobie
porządną torbę, bo pan Leon – ściszyła konfidencjonalnie głos – będzie w
najbliższych dniach bardzo zajęty. Nie będzie miał kto pani tych klamotów z
posadzki zbierać. – Odwróciła się i zbiegła lekko po schodach, przystając przy
swoich drzwiach.
– Oj tam, pani Magdusiu, nie ma za co! – wrzasnęła na cały
blok. Od czego są sąsiedzi? Musimy sobie przecież pomagać – wystawiła w
kierunku Magdy środkowy palec, potrząsnęła nim kilka razy, poprawiła fryzurę,
przygładziła spódnicę na rozłożystych biodrach i zniknęła za drzwiami.
Komentarze
Prześlij komentarz