Końca świata nie będzie (49)
Lilka weszła do drugiej klasy z duszą na ramieniu. Co innego
uczyć maluchy, co innego stanąć przed hordą gimnazjalistów, bo tak kazał
dyrektor.
– Pani Lilu, nie ma co biadolić. Co to, polskiego pani nie
poprowadzi? Co to takiego trudnego?
– No nie wiem, niektórzy z nas mylą oka z oczkami – Lilka
nie odmówiła sobie złośliwości, którą dyrektor zignorował. – No ale dlaczego ja
mam tam iść? A ci z gimnazjum to co?
– Niech pani nie utrudnia, polonistka się rozchorowała, byle
grypa i już zwolnienie, a ty, człowieku, bądź mądry i pisz wiersze – westchnął
dramatycznie. – Ci z gimnazjum nie mogą, jakieś tam zajęcia mają, koła czy coś,
pani została. No co, nie poradzi pani sobie? Pani da radę, naprawdę – odwrócił
się i odszedł, zostawiając Lilkę z dziennikiem w ręku, a teraz stała przed
tablicą patrząc na znudzonych uczniów. Od razu zauważyła Dudzińskiego. Siedział
w pierwszej ławce, ziewając szeroko, nie wyjąwszy dotąd zeszytu.
– Przy ziewaniu zamykamy otwór gębowy. Nauczyciel nie jest
ciekawy treści żołądkowej swoich uczniów – powiedziała, patrząc na
Dudzińskiego. W klasie rozległ się nieśmiały chichot w wykonaniu tych, którzy
skupili uwagę na Lilce.
– Wyjmijcie zeszyty i ćwiczenia. Ostatnio mieliście
gramatykę, powtórzymy wiadomości z fleksji. Dudziński, wyjmiesz zeszyt, czy mam
ci pomóc?
– Znowu ten polski? – warknął Dudziński, wyciągając z
plecaka zmięty zeszyt. – Wczoraj polski, jutro polski, codziennie polski… –
zaczął biadolić.
– Do ministra z pretensjami, może ci wuefu więcej dołoży,
żebyś z drzew nie spadał, bo ponoć ostatnio noga ci się omskła, że tak powiem –
zripostowała, zagłuszając głośniejszy śmiech kolegów Dudzińskiego, którzy
zaczęli śledzić poczynania Lilki.
– Jinglisz powinni dołożyć – perorował Dudziński niezbity z
tropu. – Po co ten głupi polski, taki trudny. Tylko te głupie wyrazy odmieniać
trzeba. Po co mi ta odmiana?
– Żebyś nie mówił Kali jeść, Kali pić i żebyś umiał
przepisać temat, który zapisałam przed chwilą na tablicy.
– A po jinglisz nic odmieniać nie trzeba. Angole żadnej
głupiej fleksji nie mają – kontynuował niestrudzenie Dudziński.
– Dudziński, po polsku nie umiesz, po angielsku się nie
nauczysz. I nie jinglisz, tylko english. Przepisz zdanie z tablicy, nazwij
części mowy i określ ich cechy fleksyjne, czyli przypadek, liczbę, rodzaj, czas
i tak dalej.
– I po co mi to? Ja już lepiej po angielsku mówię.
– I dlatego prosiłeś anglistę, żeby cię przeniósł do
najsłabszej grupy? Podejrzewam, że twój angielski ogranicza się do trzech słów:
stop, start, go. Przepisuj zdanie.
– A po co mam z kujonami w grupie być? I tak po angielsku
już mówię, trochę się jeszcze poduczę i…
– I pojedziesz do Anglii na zmywak – Lilka zdenerwowała się
na dobre. – Masz rację, że nie chcesz być w tej lepszej grupie. Ty się nauczy
tylko kilku wyrazów: szczota, wiadro, talerz, jeść, pić, którędy do toalety.
Więcej się uczyć nie musisz. I wiesz co, Dudziński, jak już wytłuczesz te
talerze, których pomyć nie zdołasz, to dobrze by było, żebyś pouczył się kilku
słówek po niemiecku. Na przykład rów, kilof i łopata. Żebyś wiedział, co ci
niemiecki brygadzista zrobić każe. A teraz przestań mnie denerwować, bo ci
zaraz lufę wlepię, a z tego co widzę, to luf masz tutaj bez liku. Jak
powtórzysz klasę, to twoje marzenie o karierze w brytyjskim przemyśle gastronomicznym
oddali się znacznie w czasie.
– Proszę pani, Dudek na budowie chce pracować, nie w
gastronomii – podpowiedział Knapik, usłużny kolega siedzący w jednej ławce z
Dudzińskim. – I nie musi się uczyć języka, bo jego ojciec w Irlandii już kilka
lat jest i dogadać się umie.
– No – potwierdził Dudziński.
– A widzisz – przytaknęła Lilka. – czyli zgodnie z
powiedzeniem: nie chciało się nosić teczki, trzeba dźwigać woreczki. Ty,
Dudziński, zamiast po drzewach łazić, dźwiganie ciężarów zacznij – Lilka
zaczęła zapisywać na tablicy rozwiązanie zadania, zerkając raz po raz na
Dudzińskiego, który podparł policzek pięścią i zapatrzył się z tęsknotą w okno.
Lilka pomyślała, że on już widzi siebie skaczącego po irlandzkich rusztowaniach
i zrezygnowała z wymuszania na Dudzińskim konieczności odmiany wyrazów w
ojczystym języku.
Komentarze
Prześlij komentarz