Końca świata nie będzie (39)



– Dzień dobry, kogo nie widziałem! – dyrektor zasiadł za stołem obok Marzenki, zajmując krzesło Magdy, która przesunęła swoją filiżankę w inne miejsce.
– Wyobraźcie sobie państwo, że tym ludziom to już kompletnie odbija – zaczął ze swadą. Był w bardzo dobrym humorze. Ostatnie spotkanie z burmistrzem upewniło go w przeświadczeniu, że nikt go nie zdejmie z zajmowanego od kilkunastu lat stołka, a protesty niektórych nauczycieli na nic się zdadzą. Burmistrz potrzebował takich dyrektorów jak on, bo był zawsze lojalny, pozbywał się niewygodnych ludzi, nie płacił za nadgodziny, nie płacił za delegacje, pod koniec roku oddawał zaoszczędzone w ten sposób nadwyżki do urzędu miasta.
– Czyli którym ludziom? – Mirka rozsiadła się wygodnie gotowa do konfrontacji, która zaczynała już męczyć ludzi. Nieustanna atmosfera napięcia nie wpływała dobrze na atmosferę w pracy do tego stopnia, że wielu nauczycieli zaczęło unikać przebywania w pokoju nauczycielskim na przerwach.
– No proszę sobie wyobrazić – dyrektor podniósł głos, dając tym samym do zrozumienia, by go słuchano – że dzisiaj odwiedziła mnie pani Burkiewicz. Ona kiedyś pracowała tu w podstawówce – dyrektor machnął lekceważąco ręką. – Na emeryturze już od dwudziestu pięciu lat, ale cały czas jej się wydaje, że jest nauczycielką – prychnął pogardliwie.
– Panią Burkiewicz powinno się pamiętać – odpowiedziała cicho Mirka, nie spuszczając z dyrektora oczu. – To moja dawna wychowawczyni. Prawdziwy nauczyciel – podkreśliła – z zasadami. Cieszy się ogromnym szacunkiem.
– Koleżanko, nauczycielem jest się wtedy, gdy się pracuje w szkole. Co ta pani może dzisiaj wiedzieć o pracy pedagogicznej, o pracy wychowawczej? To już nie te czasy. Zresztą, gdy tylko zaczęła te swoje trele morele, od razu można było się zorientować, że już chyba ją jakiś alzheimer łapie.
– Tak? Ale dlaczego pan tak mówi? – Mirka chciała się dowiedzieć, co się stało.
– No więc ta Burkiewicz przyszła, żebym szukał jakichś naszych uczniów. Wyobraźcie sobie państwo, że trzech uczniów przeskoczyło przez płot do jej ogrodu i paliło tam papierosy. Burkiewiczowa to zauważyła i poszła ich przegnać, a jeden z nich się odszczeknął. I ona w pretensjach.
– Co to znaczy, odszczeknął się? – dociekała Mirka.
– No a co miał zrobić? Zaczęła ich pouczać, że za młodzi na palenie, że zaśmiecają jej teren, bo rzucają pety do ogrodu, to jej powiedzieli „ Co cię to obchodzi, stara kurwo?”. I ta stara teraz chce, żebym ja prowadził śledztwo. Głupia baba.
– Przecież dyrektor nie jest od tego – poparła go Marzenka.
– No właśnie. Jak ja bym się miał zajmować takimi pierdołami, to bym tu musiał przez dwadzieścia cztery godziny siedzieć.
– A od czego jest dyrektor? – zapytała Mirka.
– Koleżanko, znowu koleżanka zaczyna? To już jest naprawdę nudne.
– Pani Burkiewicz była, jest i będzie nauczycielką do końca. Pani Burkiewicz to wiedza, kultura osobista, takt, zasady i odpowiedzialność. Pani Burkiewicz to autorytet. Ale pan tego nie zrozumie. Ty, Marzenko, też nie, bo oboje trafiliście do zawodu z tak zwanej negatywnej selekcji – nikt inny by was nie zatrudnił.– Mirka smagała słowami jak biczem.
– Pani koleżanko! – ryknął dyrektor. – Pani sobie za dużo pozwala! Zabraniam!
– Przez takich jak wy ludzie uważają nauczycieli za niekompetentnych nierobów. Przez takich jak wy niedługo wstyd się będzie przyznać, że jest się nauczycielem. W naszej szkole pracuje kilkadziesiąt nauczycieli, większość z nich to ludzie świetnie wykształceni, mądrzy i kochający swoją prace. Ci ludzie mają mnóstwo innych, pozaszkolnych zajęć dających niezłe zarobki, ale i tak codziennie przychodzą do szkoły, bo lubią uczyć, bo wierzą, że ich praca prędzej czy później przyniesie dobre efekty. Bo pamiętają, że gdy my byliśmy w szkole, też sprawialiśmy kłopoty i też czasami niezbyt dobrze się zapowiadaliśmy. Tak pracowała też pani Burkiewicz. Wie pan, co nam zawsze mówiła? Pani Burkiewicz uczyła, że nie trzeba kończyć studiów i robić doktoratów, by być dobrym człowiekiem, mądrym człowiekiem, by osiągnąć zawodowy sukces, bo gdyby świat był pełen miernych magistrów, to nie byłoby postępu. I miała kobieta rację. Co najmniej dwoje miernych magistrów siedzi teraz przede mną i naśmiewa się ze starej, mądrej nauczycielki tylko dlatego, że są nieudolni. A ty się nie śmiej tak głośno – popatrzyła na Marzenkę, bo od razu słychać twój poziom. Wiesz, że najgłośniejsza jest głupota? – zabrzmiał dzwonek i nikt już nie słuchał krzyczącego dyrektora i płaczącej Marzenki. Ludzie robili wszystko, by jak najszybciej wyjść z pokoju.

Komentarze

Popularne posty