Końca świata nie będzie (36)
Lilka czytała książkę, popijając kawę i upajając się wolnym
czasem, którego ostatnio jej brakowało. Wprawdzie wolałaby sobotni wieczór
spędzić bardziej ekscytująco, ale już się przyzwyczaiła, że Michał wpadał do
niej tylko na dwie lub trzy godziny, zwykle po południu, a potem gnał jak
wicher do swoich spraw. Gdy usłyszała delikatne pukanie do drzwi, pomyślała, że
być może Michał wygospodarował dla niej dodatkową godzinę. Zerwała się, by
otworzyć drzwi, za którymi stała Emilia. Lilka zauważyła, że posunęła się w
latach, posiwiała, i jakby skurczyła się trochę, ale nadal była tą samą
elegancką kobietą, matką Marka, teściową Eli, którą obie z siostrą podziwiały i
przed którą obie stawały instynktownie na baczność. Uśmiechnęła się na widok
Eli i bez zaproszenia weszła do mieszkania, delikatnie popychając Lilkę do
środka i zamykając do drzwi.
– Nic się nie zmieniłaś, Lilu – uśmiechnęła się, ściągając
płaszcz i wieszając go na wieszaku. – Zaprosisz mnie na kawę? – bez zaproszenia
przeszła do pokoju, oniemiała Lilka podreptała za nią posłusznie ze
świadomością, że straciła kontrolę nad sytuacją.
– Stało się coś? – wydukała wreszcie, patrząc, jak babcia
Marty usadawia się na jej sofie i starannie składa koc, którym jeszcze przed
chwilą się okrywała.
– Tak, usiądź proszę. Musimy porozmawiać. – Lilka siadła
posłusznie, wpatrując się w twarz Manowiczowej. Staranna fryzura, bardzo
delikatny makijaż, lekka siwizna na skroniach, których nie pokryła farba do
włosów…, to wszystko podkreślało tylko niewątpliwą klasę tej kobiety, która
zawsze umiała się ubrać i to bez konieczności wydawania na siebie fortuny.
Manowiczowa sięgnęła po swoją torbę z naturalnej skóry, z której wyciągnęła
dwie duże szare koperty.
– Mój testament – podała Lilce jedną z kopert – a tu moje,
poświadczone notarialnie, uzasadnienie ostatniej woli i mój pamiętnik. Jeśli
chcesz, możesz poczytać. Pisałam go od śmierci Eli. Jak widzisz, zabezpieczyłam
się po zęby, ale gdy się ma syna prawnika i synową tak pazerną, że uważa, że
wszystko jej się należy, to trzeba się zabezpieczyć.
– Nic nie rozumiem – Lilka była zdezorientowana, trzymała w
ręce szare koperty i nie wiedziała, co ma dalej z nimi zrobić.
– Już tłumaczę – Emilia wyjęła jej koperty z ręki i odłożyła
na stolik. – Jak wiesz, jestem jedyną właścicielką tej pięknej willi, którą
zawsze tak podziwiałyście z Elą. Mój syn nic do niej nie ma. Mam też trochę oszczędności.
Mój mąż dobrze zarabiał, miał głowę do różnych inwestycji; wprawdzie nie żyje
od tylu lat, że muszę patrzeć na jego zdjęcia, by przypomnieć sobie jego twarz,
ale pieniądze mi się nie rozeszły, bo należę raczej do osób zaradnych i
oszczędnych – zaśmiała się. – Wszystko zapisałam Marcie, pozbawiając mojego
syna udziałów w spadku i uzasadniając moją wolę, ale testament rządzi się
swoimi prawami, więc za duże to uzasadnienie nie było… Uzasadniłam więc swoją
decyzję odrębnie, poświadczając to u notariusza. Wiesz, że pojechałam do
Poznania, żeby sporządzić testament? – zagadnęła.
– Ale to ponad sto kilometrów? – Lilka nie kryła zdziwienia.
– No a co ty myślisz? Do kogo tu miałam iść? Syn prawnik,
znany w środowisku, niby tajemnica zawodowa powinna notariusza trzymać w
ryzach, ale że ja podejrzliwa jestem, wolałam nie ryzykować.
– Ale czemu pani mi to daje?
– Żeby dziwnym trafem nie zaginęło. I jeszcze jedno. Nikt o
tym nie może się dowiedzieć. Gdyby to się wydało, mój syn i ta jego okropna
Grażyna już wysmażaliby pozew do sądu o ubezwłasnowolnienie mnie i wierz mi,
wiem, co mówię. Grażyna od kilku miesięcy przebąkuje, że mam siedemdziesiąt
pięć lat, jestem stara, niesamodzielna, więc nie mogę mieszkać sama. Z poczty
pantoflowej wiem, że już znalazła jakiegoś kupca na mój dom, a jest on wart
naprawdę duże pieniądze.
– Rany boskie – Lilka nie mogła sobie wyobrazić Emilii
mieszkającej pod jednym dachem z Grażyną.
– Nieźle to sobie umyśliła: dom sprzedać, mnie upchnąć w
domu starców, oszczędności zagospodarować. Marek jej w tym nie przeszkodzi. Od
początku chodzi na jej sznurku. To bardzo niebezpieczna kobieta. Wszystkiego
jej mało, i pomyśleć, że zrobiłam wszystko, czego chciała, trzymałam się z
daleka od Marty, choć serce mi krwawi na samą myśl o tym, że moja jedyna
wnuczka mieszkała przez te wszystkie lata tak blisko, a ja… – Emilia podniosła
się z kanapy.
– Muszę już iść. Nikomu nie mów o mojej wizycie, nie mów o
testamencie. Trzymaj Martę z daleka od Grażyny, i od ojca. Ona jest zdolna do
wszystkiego, a on – bezwolny, co oznacza, że zrobi to, czego ona zechce.
– Marta będzie za godzinę, może poczeka pani, wypije kawę…,
może chce pani z nią porozmawiać? – Lilka złożyła tę propozycję częściowo wbrew
sobie. Emilia dotknęła ręką jej twarzy i pogładziła po policzku.
– Nawet nie wiesz, jak o tym marzę, ale nie zrobię tego. A
wiesz dlaczego? Bo jest mi strasznie wstyd. Co mam powiedzieć mojej wnuczce? Że
bałam się przeciwstawić synowi i dla świętego spokoju zrezygnowałam z niej?
Nie, nie mogę. To moja pokuta, moja kara. Tak być musi. Nie mów o mojej wizycie
Marcie. Jest młoda. Gniew, żal, poczucie krzywdy albo i triumfu mogą sprawić,
że komuś o niej powie, a to może się źle skończyć. I dla mnie, i dla niej – nałożyła płaszcz i wyszła z mieszkania
Lilki, zostawiając ją w przedpokoju.
Komentarze
Prześlij komentarz