Końca świata nie będzie (35)
Drzwi gabinetu otworzyły się znienacka i stanął w nich
dyrektor, w całej swej okazałości; jak zwykle wszedł bez pukania, bez dzień
dobry, jak zwykle nie odpowiedział na chóralne „dzień dobry” dzieciom. Założył
ręce za plecy, rozejrzał się po klasie, wreszcie raczył zauważyć siedzącą w
dziecięcym kręgu Lilkę z książką w ręku.
– Koleżanko, proszę zadać coś dzieciom i proszę za mną –
rozkazał, stanąwszy w drzwiach i wskazując ręką, którędy Lilka ma się za nim
udać, jakby nie wiedziała, gdzie jest wyjście.
– Panie dyrektorze, dzieci są za małe na to, by im coś
zadawać. Nie mogą zostać same w klasie. Muszę zorganizować zastępstwo.
– Jak pani będzie szła za mną, to minie pani po drodze
bibliotekę. Pani powie tej bibliotekarce, żeby panią zastąpiła. Ona i tak nic
nie robi cały dzień. Proszę za mną. – Lilka uśmiechnęła się najłagodniej jak
umiała i ani drgnęła.
– Panie dyrektorze, nie wyjdę z gabinetu, dopóki pani Asia
tu nie przyjdzie. Nie mogę zostawić maluchów samych – stanowczość jej głosu
rozsierdziła dyrektora, który poczuł, że jej niesubordynacja zachwiała jego
dyrektorskim autorytetem.
– W tej chwili proszę za mną! – ryknął, oblewając się
krwawym rumieńcem. – Do kogo ja mówię? – jedna z dziewczynek zaczęła się płakać,
a chłopcy siedzieli po raz pierwszy chyba jak trusie, wpatrując się w
górującego nad nimi mężczyznę, który zaczął krzyczeć na ich panią. Lilka wyjęła
z torebki telefon i powoli zaczęła wybierać numer.
– Co pani wyprawia? – dyrektor cały czas stał w otwartych
drzwiach gabinetu, licząc na to, że Lilka się ugnie i w końcu wyjdzie za nim.
– Dzwonię do kuratorium, by zapytać, czy nauczyciel klas
jeden – trzy może zostawić same maluchy w klasie, bo żąda tego dyrektor. –
Dyrektor odwrócił się na pięcie i trzasnął drzwiami, wychodząc z klasy. Dzieci patrzyły
na Lilkę, która przytuliła płaczącą Amelkę. Po kilku minutach usłyszeli pukanie
do drzwi i do gabinetu weszła pani Asia, szkolna bibliotekarka. Usiadła z dziećmi
w kręgu i zaczęła czytać tam, gdzie przerwała Lilka. Tylko rumieńce na twarzy
świadczyły o tym, że dyrektor wyładował na niej swoje niezadowolenie. Lilka
przekroczyła próg jego gabinetu z mocna bijącym sercem. Nawet na nią nie
spojrzał, siedział za biurkiem, przeglądając jakieś papiery, gdy ona stała
posłusznie po drugiej stronie blatu. Wreszcie wskazał jej ręką krzesło.
– Pani koleżanko, pani mi naderwała mój autorytet – zaczął,
patrząc na nią groźnie.
– Przykro mi, że pan tak uważa – odparła, stwierdzając w myślach,
że dyrektor za mocny we frazeologii swojej mowy ojczystej nie jest.
– No tak, ale ja – jak pani zapewne wie – pamiętliwy nie
jestem. Mam dla pani zadanie – podał jej plik zapisanych kartek. – Jest projekt
do napisania. Pani się zapozna do jutra i napisze, tam jest data – wskazał
palcem kartkę. – Chcę to mieć do końca przyszłego tygodnia, muszę przecież
sprawdzić, bo wy jak coś napiszecie, to potem i tak muszę poprawiać. Może pani
iść do tych swoich dzieci.
– Kto jeszcze pracuje przy projekcie? – Lilka nie ruszyła
się z miejsca.
– Jak to kto? Ile osób ma pisać jeden projekt? Taka pani
mądra i sama sobie pani nie poradzi? Niech pani pokaże na co panią stać.
– Panie dyrektorze, może coś sobie wyjaśnijmy. Po pierwsze,
gdyby pan tak bardzo cenił tę moją mądrość, o której mówi pan teraz z
przekąsem, to pewnie miałoby to swoje odbicie w nagrodach, którymi hojną ręka
obdarowuje pan innych, mnie corocznie pomijając.
– To ja decyduję… – Lilka nie pozwoliła mu dokończyć.
– Proszę mi nie przerywać – zastrzegła. – Po drugie, zlecając
mi samodzielne napisanie projektu, zdradza się pan z niewiedzą, pan pojęcia nie
ma, co znaczy pisać projekt. Gdyby pan się na tym znał, wiedziałby pan, że w
innych szkołach projekty piszą grupy nauczycieli.
– Grupa? Proszę bardzo, będzie grupa. Pani Marzena Jasińska
będzie w tej grupie. Bibliotekarkę sobie dokoptujcie. I już jest grupa. O, i ta
ze świetlicy też. Siedzą cały dzień, nic nie robią, niech się przynajmniej na
coś przydadzą. To znaczy bibliotekarka i świetliczanka. One siedzą.
– Czego dotyczy ten projekt?
– A jakie to ma znaczenie?
– Czego dotyczy? – Lilka zapytała ponownie, więc dyrektor
sięgnął po kartki i czytał przez chwilę.
– Pracownię informatyczną można wygrać, pani wie, jaki to by
był sukces? – zakrzyknął wesoło. Lilka przypomniała sobie, co ostatnio mówiła
Mirka: dyrektorowi brakowało argumentów w walce o zachowanie stołka, więc
rozpaczliwie szukał sposobu na zaistnienie w środowisku.
– Prozę zaangażować w to informatyków i matematyków –
podpowiedziała Lilka. Przecież ani ja, ani Marzenka nie znamy się informatyce,
więc nie będziemy umiały wymyślić zajęć czy też zadań, które można wpisać w
projekt.
– Nie pani mi będzie mówić, komu mam zadanie przydzielić –
dyrektor zdenerwował się już nie na żarty. Lilka wiedziała, że informatycy
odmówili pracy nad projektem, ale wiedziała też, że nie może zabrać się za pracę
nad czymś, na czym się nie znała.
– Przykro mi, ale nie podejmę się tego. Ja mogę zajmować się
swoją dziedziną. Nie jestem informatykiem – na szkolnym korytarzu zabrzmiał
dzwonek oznajmiający przerwę. Lilka wstała i zasunęła za sobą krzesło.
– Co, nie chce się pracować, co? I ja miałem pani nagrody
dawać? Szansę pani dałem, pani jej wykorzystać nie umie. Pani w ogóle coś umie?
– Proszę ją wykorzystać samemu. W innych szkołach projekty
piszą także dyrektorzy. Razem z Marzenką spędzacie tu państwo tyle czasu po
lekcjach, że napiszecie ten projekt raz dwa. Pan zresztą jest inżynierem i z
tego, co mi wiadomo, skończył pan podyplomową informatykę, czyż nie? – wyszła z
dyrektorskiego gabinetu, zamykając za sobą delikatnie drzwi, gdy dyrektor
zaczynał coś wykrzykiwać. Siedząca za biurkiem w sekretariacie sekretarka ocierała
chusteczką płynące po twarzy łzy. Dopiero po chwili Lilka zrozumiała, że
kobieta śmieje się. Do łez.
Komentarze
Prześlij komentarz