Końca świata nie będzie (34)



– Ten skurwysyn chciał cię zgwałcić? Rany boskie! Byłaś na policji? – roztrzęsiona Lilka nie mogła znaleźć dla siebie miejsca. Chodziła po pokoju, obijając się o meble i próbując zapanować nad drżeniem rąk.
– Ciociu, proszę cię… – Marta leżała na sofie, opatulona przez Lilkę ciepłym kocem, popijając herbatkę z melisy. Przyjechała kilka godzin wcześniej, by opowiedzieć ciotce, co ją spotkało przed miesiącem. Na początku myślała, że poradzi sobie z tym sama, ale potem zauważyła, że musi o tym z kimś porozmawiać. Gdy opowiedziała o tym Oskarowi, ten najpierw chciał stłuc pana Mariana na kwaśne jabłko, ale zaraz potem zaczął pytać, czy czasami Marta nie sprowokowała szefa do takiego zachowania.
– Kiedy to się stało? – Lilka przysiadła na sofie, przytuliła mocno Martę i raz po raz całowała ją w czoło.
– W tamtym miesiącu.
– Jezus Maria! Chodziłaś z taką bombą w środku przez miesiąc? Dziecko! Z nikim nie rozmawiałaś?
– Rozmawiałam. Z Oskarem – ton Marty obudził podejrzenia Lilki.
– A on co na to? Jak zareagował? Zainteresował się tym, zbagatelizował czy może stwierdził, że przesadzasz, bo faceci czasami tak mają?
– Najpierw się zdenerwował – Marta postanowiła niczego nie ukrywać. – Potem zaczął mnie oskarżać, że to moja wina, bo na pewno zachowywałam się prowokacyjnie. Inaczej Marian nigdy by się nie posunął do czegoś takiego – Lilka zerwała się z sofy i rozpoczęła swój marsz po pokoju, zaciskając ręce w pięści.
– A to skurwysyn jeden! – wybuchła. – Marta, to jest skurwysyn, bydle niemyte, piździelec pierdolony, kutafon zajebany, frędzel jeden! – wyrzucała z siebie kolejne inwektywy, wyobrażając sobie, że dopada Oskara, wbija mu zęby w tętnicę i rozrywa ją na strzępy.
– Rany, Lilu, co z tobą? Zaczynam się ciebie bać – Marta po raz pierwszy od miesiąca się roześmiała.
– Marta! Ty chyba mu nie uwierzyłaś? Dziecko, zapamiętaj sobie jedno! W niczym nie zawiniłaś. Nie ma czegoś takiego jak sprowokowanie do gwałtu. Gdybyś nawet paradowała przed tym zezolem w bikini, to i tak nie miał prawa wyciągać po ciebie swoich brudnych łap. Kobieta ma prawo uśmiechać się do mężczyzny, ma prawo ubierać krótkie spódniczki, ma prawo flirtować i eksponować biust, i nawet gdybyś tak właśnie się ubierała, czego nie robisz, nad czym ubolewam, to masz do tego prawo! A ten kutafon, twój szef, musi zapanować nad swoimi gaciami i trzymać swojego kutasa na wodzy, do cholery jasnej! Ale wiesz co? Takich jak ten Marian jest na pęczki. Niedowartościowani pierdziele, którym się wydaje, że pieniądze otwierają wszystkie drzwi. Gorszy w tym wszystkim jest Oskar. Ty nie możesz na niego liczyć, coś mi się wydaje, że on cię opuści, oszuka, sprzeda w najgorszym dla ciebie momencie.
– Wiem, ciociu, już teraz to wiem – po twarzy Marty płynęły łzy.
– I co z tym zrobisz? Wrócisz do niego?
– Spróbuję jeszcze raz.
– Marta, proszę… – Lilka jęknęła, cierpiała na samą myśl, że jej mała dziewczynka zda się na opinie faceta, który obniża jej poczucie wartości.
– Lila, nie rozumiesz, ja go kocham. Wiem, że jest okropny. Poza tym jest coś jeszcze. Od jakiegoś czasu on dziwnie się zachowuje, nie wiem, o co chodzi. Cokolwiek zrobię, on to wyśmiewa, często publicznie. To upokarzające, naprawdę, ale jeszcze go kocham.
– Marta, błagam cię. Nie mogę tego słuchać. Co zamierzasz?
– Zamierzam jeszcze dać się sponiewierać tak, żeby przeszła mi miłość do niego. Inaczej się nie uwolnię, za każdym razem będę żałować rozstania, myśląc, że popełniłam piramidalne głupstwo. Muszę dojrzeć, rozumiesz?
– Prawdę mówiąc – nie. Marta, czy on cię kiedykolwiek uderzył?
– Próbował, dwa razy, w tym raz w miejscu publicznym, na dyskotece.
– Zabiję dziada! – Lilka nie potrafiła ukryć emocji.
– Uspokój się, nie słuchasz, powiedziałam, że próbował. Raz tak mu zasadziłam kopa w jaja, że przez pół godziny nie mógł złapać oddechu. Za drugim razem walnęłam w nos, krew leciała strumieniem. Zastrzegłam, że trzeci raz będzie jego ostatnim i wyląduje w szpitalu, a że ludzie widzieli, jak rzucał się do mnie z łapami, prawo stanie po mojej stronie i chyba się przestraszył.
– Marta, chcesz tak żyć? Chcesz się bać jego powrotu do domu? Chcesz się z nim bić za każdym razem, gdy on podniesie na ciebie rękę? Dziecko! Proszę cię, wróć do domu. Uzbierałam trochę pieniędzy, kupimy drugie autko, będziesz mogła dojeżdżać do pracy. Proszę cię, wróć.
– Wrócę, ale jeszcze nie teraz. Bądź cierpliwa.
– A co zrobimy z Marianem? Przecież nie możemy mu tak odpuścić, prawda?
– Żadnej policji – zastrzegła Marta.
– Wiem, żadnej policji, ale gdyby tak łachudrze wymazać na witrynie napis „pedofil i gwałciciel”? A gdyby tak wymazać ten napis gównem? Co ty na to? Ten ochroniarz chyba by nas wpuścił po godzinach pracy, jak myślisz? – Marta zaczęła się śmiać. Najpierw po cichu, potem już głośno, razem z Lilką, wyobrażając sobie reakcję Mariana na gównianą reklamę sklepu.
– Ale skąd wziąć to gówno? – zaczęła się zastanawiać Marta.
– O to nie ma co się martwić. Same wyprodukujemy – znowu zaczęły się śmiać, omawiając szczegóły planowanej akcji. Marta leżała oparła głowę na kolanach Lilki, czując, że przy tej kobiecie nic jej nie grozi i że przy niej jest jej dom.


Komentarze

Popularne posty