Konca świata nie będzie (28.)




                                                                                                    G., 31 sierpnia 1997 r.


                                                         Kochany Marku!

        Widziałam Ciebie wczoraj z Grażyną: szliście, trzymając się za ręce. Ty poważny, spokojny i ona, uwieszona na Twoim ramieniu, gładząca Cię raz po raz po twarzy, przytulona do Ciebie jak łaszący się kot. Szłam z Martą przez kilka minut tuż za Wami, ale mnie nie zauważyliście. Skupiłam się na tym, by Martusia Ciebie nie zauważyła, nie chciałam, żeby zaczęła Cię wołać: „tata, tata”, bo przecież Ty już nie uważasz się za jej ojca. A potem natknęłam się na Twoją matkę. Ukłoniłam się, chciałam ominąć, bo przecież się nie łudzę, ona zawsze będzie stać po Twojej stronie. Nie ganię tego, nie mam żalu, ja zawsze stanę po stronie Marty, ale Twoja matka nie pozwoliła mi na minięcie jej, zastąpiła mi drogę, ucałowała Martusię. Teraz myślę, że musiała na nas czekać, wiedząc, że to stała trasa naszych spacerów, ale musiała też skutecznie się przed Wami ukryć, skoro jej nie zauważyliście. Czekała na nas. Obdarowała Martę ciastkami, które dla niej upiekła, gładziła jej włosy, całowała rączki. Płakała. Twoja matka, kobieta twarda jak głaz, która nigdy mnie nie lubiła, dając mi to wyraźnie do rozumienia – płakała. Byłam wstrząśnięta. Nie znałam jej z tej strony. Zawsze myślałam, że moja teściowa jest despotyczna, zarozumiała i pozbawiona wrażliwości, a tu? Jak człowiek może się tak strasznie pomylić jak ja albo inaczej – jak może się tak skutecznie kamuflować jak ona? Ale najbardziej zaskoczyła mnie jej uwaga poświęcona mnie. Twoja matka, kochany Marku, pogładziła mnie po twarzy, przytuliła, spytała jak się czuję i w czym mi może pomóc, a potem wcisnęła mi w rękę kopertę z pieniędzmi. Nie chciałam jej wziąć, ale ona mi na to nie pozwoliła. „Elu, ja wiem, że on nie płaci na Martunię. Weź, proszę, weź. To dla dziecka. Ja wiem, że nie byłam najlepszą teściową, kto wie czy to nie moja wina, to wszystko, co się stało, ale uwierz mi, ja nigdy tego nie chciałam. Nigdy. Elu, uwierz mi. Kochanie, dziecko nie może cierpieć niedostatku, weź pieniądze. To moja wnusia. Moja wnusia”. Stałam oniemiała, skrępowana, zażenowana. Nie mogłam patrzeć na tę niemłodą już kobietę, jakże do tej pory dumną, która teraz stała przede mną roztrzęsiona i z mokrą od łez twarzą. „To przez nią, mówię ci, Elu, to przez nią. Ja jej nie pozwolę. Ja nie pozwolę jej na to. Ona to wszystko sobie zaplanowała. Ja to wszystko obserwowałam, ja to wszystko widziałam, gdy ty byłaś w szpitalu. Ja to wszystko widziałam i nic nie mogłam zrobić, choć starałam się przeszkadzać, zaradzić. Nie mogłam Ci powiedzieć, w obliczu tej strasznej choroby nie mogłam Ci nic o moich podejrzeniach powiedzieć. Przysięgam ci, starałam się, ale nie dałam rady. Ale ja nie pozwolę. Dziecka ruszyć nie dam. Dziecka ruszyć nie dam”, powtarzała gorączkowo Twoja matka, moja teściowa, do której do niedawna mówiłam „mamo”, a którą teraz musiałam nazywać „panią”, na co ona nie zwróciła uwagi, trawiona jakąś gorączką. Popatrzyłam na nią jak na kogoś zupełnie mi obcego, nie jak na wroga, ale jak na kogoś, kogo dopiero mi przedstawiono. Pomyślałam, że jej nie znałam, że do tej pory tak bardzo byłam zajęta Tobą, Martą, sobą, naszą rodziną, naszym domem, że nie zauważyłam tej kobiety, niezbyt przeze mnie dotąd cenionej i uznawanej za osobę, która za często u nas bywa, za bardzo się wtrąca, za mało wie, za bardzo się wywyższa… A teraz stała przede mną nadal elegancka i prawie wytworna, mimo mokrej twarzy i rozmazanego makijażu; stała, by mnie wesprzeć w tajemnicy przed Tobą, jej jedynym, ukochanym synem, dumą i oczkiem w głowie. Zrozumiałam, że musiała stoczyć niezwykłą walkę z samą sobą, by w końcu stanąć po mojej stronie, a co za tym idzie – przeciwko Tobie. Pogładziłam jej rękę, pocałowałam w policzek, powiedziałam, że wyzdrowiałam, więc wszystko będzie dobrze, a Marcia zawsze będzie jej wnuczką. Chciałam jej dodać otuchy, więc wyjawiłam jej, że po Twoich oskarżeniach o zdradę i wyparciu się ojcostwa już dla mnie nie istniejesz jako mężczyzna i mąż. Nic mnie już z Tobą nie łączy i nie połączy. W tamtej chwili byłam pewna tego, co mówię, więc nie widziałam potrzebny podtrzymywania gorączki twojej matki i zmuszania jej, by zdradzała swoje jedyne dziecko na rzecz byłej synowej. „Rozumiem, że go nie chcesz, ja też bym go już chyba nie chciała po tym, co zrobił, ale tu o Martę idzie. Nie możemy tak tego zostawić. Ta kobieta nie może wygrać. Ona nie ma prawa wygrać. Ja na to nie pozwolę”, stwierdziła Twoja matka. Rozstałyśmy się w przyjaźni. Po raz pierwszy od dnia poznania Twojej matki pomyślałam o niej z sympatią. Ta nasza rozmowa przyniosła mi ogromną ulgę, w jej trakcie naprawdę uświadomiłam sobie, że nie chcę już z Tobą być.

Komentarze

Popularne posty