Końca świata nie będzie (24)
Znowu siedziały we trzy, tym razem u Lilki. Marta już
pojechała, więc Lilka zaprosiła je do siebie, żeby zagłuszyć panującą w
mieszkaniu ciszę. Po każdym wyjeździe Marty przez kilka dni czuła się strasznie
samotna, niepotrzebna i stara. Zdążyły już omówić zagadkowe zachowanie Marka i
Grażyny, razem doszły do wniosku, że trzeba się mieć na baczności, chociaż nie
wiedziały, co ta baczność ma oznaczać. Iwona zaskoczyła ich informacją, że
facet od stłuczki zapamiętał jej numer telefonu i się odezwał, zapraszając ją
na kawę. Magda na początku miała pretensje, że ona o żadnej stłuczce nic nie
wie, więc trzeba ją było zapoznać z tematem.
– No kurde, żeby mnie się choć raz przytrafiło coś takiego.
Ale gdzie tam. Ja jestem dla facetów niewidoczna, a przecież wcale okazała ze
mnie kobita – rzekła smętnie.
– Przecież mówiłaś, że faceci cię nie interesują, że musisz
dziecko odchować? – przypomniała jej Lilka.
– A co jedno ma wspólnego z drugim? Faceta do domu nie
wprowadzę, męskich kapci u siebie nie zniesę, ale przecież seks od czasu do
czasu by się przydał. Toć by mi chyba nie zaszkodził?
– Raczej by nie – przytaknęła Iwona.
– A ja to zawsze miałam takie zezowate szczęście – Magda
zaczęła wspominać przeszłość. – Ten mój pierwszy absztyfikant, wybrakowany
nieco, kulawy trochę i zezowaty był jakby, ale cała reszta była całkiem
całkiem.
– Jak to zezowaty trochę? – zainteresowała się Iwona. – Albo
zezowaty, albo nie. Zdecyduj się na coś.
– Jak mówię, że jakby, to znaczy, że jakby. Niby wszystko
miał ze wzrokiem w porządku, ale prawe oko tak jakoś mu w bok czasami uciekało,
szczególnie wtedy, gdy się zdenerwował. Wtedy zezował. A jak był spokojny, to
oczy szły na wprost.
– I co z nim? Czemu go wspominasz? – zainteresowała się
Lilka?
– Dajcie mi opowiedzieć, to się dowiecie. I ten Boguś, taki
niby łamaga, zdradził mnie! Pojechałam na praktyki, wróciłam po dwóch
tygodniach, a ten chodzi jakiś taki nabzdyczony, smutny, nie do życia. Pytam
się go grzecznie, co się stało, a ten na początku nic nie chciał powiedzieć.
Pomyślałam, że znowu ma jakieś tyły, pracy semestralnej pewnie nie może zaliczyć,
albo któryś egzamin położył, ale on westchnął tylko ciężko, tak dramatycznie
westchnął – Magda zademonstrowała westchnięcie Bogusia – i stwierdził, że musimy
poważnie porozmawiać. I zaraz mi oświadczył, że się zakochał.
– W kim? – Iwona nie mogła wytrzymać w ciszy i chciała nadać
opowieści Magdy żywsze tempo.
– W szantrapie takiej, w wywłoce osiedlowej. Niska tak była,
do pępka mi sięgała, i kto wie czy to nie o to chodziło, bo jemu też do pępka
sięgała, jeśli wiecie o co mi chodzi… – Magda znacząco zmrużyło jedno oko. – Głupia
jak pudel, do pudla zresztą też podobna była, z zębami wystającymi. Co ten
Boguś w tej Mariolce widział? Jego matka któregoś razu i w wielkiej tajemnicy
przybiegła do mnie na stancję, żeby Bogusia ratować, bo szantrapa go dorwała i
już nie puści, a ona miała nadzieję, że Boguś się ze mną ożeni, że razem z nią
zamieszkamy, a tu taka niespodzianka, zawód taki i co ona ma robić teraz?
– I co jej odpowiedziałaś? – spytała Lilka, by podtrzymać
konwersację.
– Pani Sobaczewska, powiedziałam, pani się nie martwi, jakoś
to będzie. Ale na pani miejscu do domu bym cholery nie wpuściła, bo ona panią z
własnego domu za próg wystawi.
– I co? Nie przyjęła? – spytała Iwona.
– Nie przyjęła. Boguś potem z pretensjami do mnie przybiegł,
bo ta głupia baba powiedziała, kto jej takiej rady udzielił…
– No to nieźle. A szantrapa jak to zniosła?
– A zniosła, obgadała mnie niemiłosiernie. Ale wiecie co? Ja
wam powiem jedno, faceci gustu nie mają. Facetom trzeba ten gust wmówić.
Szantrapa Bogusiowi wmówiła, że jest w niej zakochany.
– Ciekawe dlaczego ty nie umiałaś mu tego wmówić – zadrwiła
Lilka.
– Bo ja, kochana, delikatna i subtelna jestem. Narzucać się nie
chciałam – zachichotała.
– Ty, Magda, a może jak jemu to oko w zdenerwowaniu uciekało
– zaczęła się zastanawiać Iwona – to może on kiepsko widział? Może widział
wtenczas tylko jednym okiem, czyli tak naprawdę połowę szantrapy widział i się
na tę połowę skusił?
– Ty wiesz? To by miało sens. Ale źle się to dla Bogusia
skończyło. To jego zakochanie.
– A co? Zmarła? – wtrąciła
Lilka.
– A gdzie tam! Gorzej! Żyje cholera jaśnista. Rozrosła się,
teraz jest jak łania, za to Boguś chudy się zrobił, mikry taki, cień człowieka.
A stara Sobaczewska na mój widok na drugą stronę przechodzi, bo mówi, że to
moja wina. Ponoć oddalam Bogusia w łapy szantrapy bez walki i tego mi darować
nie może – zaśmiała się Magda.
– No dobra, to teraz powiedz, jaki związek szantrapa ma z
moją przyszła randką?
– Bardzo prosty związek ma – odrzekła Magda. – Skoro facetom
trzeba wmówić, co lub kto im się podoba, to znaczy, że musisz tego faceta od
początku bombardować różnymi bodźcami zmysłowymi i tak nim manewrować, żeby na
jednej randce się nie skończyło.
– Ty masz rację – ucieszyła się Lilka – takie hasła na
poziomie podprogowym trzeba wplatać w rozmowę i facet będzie jej jadł z ręki.
– Wy to obie nienormalne jesteście – zdenerwowała się Iwona.
– Lepiej mi doradźcie jak mam się ubrać. I co zrobić, żeby wykołować Kacpra.
Nie chcę mu na razie mówić o randce.
– Od wykołowywania jestem ekspertką, jako że sama była wykołowywana
regularnie – zaczęła Magda, nie dopuszczając już żadnej z nich do głosu. Lilka śmiała
się z koleżankami, myśląc o swojej randce, ale nie zamierzała o niej żadnej z
nich mówić. Przynajmniej na razie.
Komentarze
Prześlij komentarz