Końca świata nie będzie (23)
Marta przyjechała bez zbędnych zapowiedzi, Lilka zaczęła
uwijać się w kuchni, miksując składniki na pesto do makaronu, by nakarmić
dziecko, które – jak jej się wydawało – trochę zmizerniało. Po pierwszej
radości, wszak nie widziały się blisko trzy miesiące, Lilka zaczęła dyskretnie
przyglądać się Marcie. Ewidentnie coś było z nią nie tak. Rzeczywiście zmizerniała.
Sine kręgi pod oczami świadczyły albo o zmęczeniu, albo o jakiejś trawiącej ją dolegliwości.
Nagle ją olśniło. Marta jest w ciąży! Ostatecznie żyje z chłopakiem już prawie
od roku, więc prędzej czy później mogło jej się coś przydarzyć. Pewnie zaczęła
się martwić, że sobie nie poradzi.
– Marta, a z tobą wszystko w porządku? Jakoś tak kiepsko
wyglądasz. Nie chorujesz? – zagadnęła Lilka bez zbędnych wstępów. Dziewczyna
popatrzyła na nią, pokiwała głową, westchnęła kilka razy i wreszcie wypaliła:
– Nie jestem w ciąży.
– Czy ja ciebie o ciążę w ogóle pytam? – Lilka postanowiła
pójść w zaparte i nie przyznawać się do wcześniejszych podejrzeń, ale
niespodziewana ulga zdjęła jej ciężar z ramion.
– Nie musisz nic mówić, jesteś jak otwarta księga, przede mną
się twoje myśli nie ukryją – powiedziała Marta z kpiną w głosie. – Pomyślałaś,
że jestem w ciąży i zaczęłaś główkować, jak będziesz mogła mi pomóc. Nie
wypieraj się. Wiem, co mówię.
– Ale wiesz, że w razie gdyby co, to możesz na mnie liczyć,
więc nie masz się co martwić? – Lilka poszła za ciosem i przestała się bawić w
ciuciubakę.
– Wiem, zawsze to wiedziałam.
– To czym się martwisz? Tylko nie ściemniaj, że niczym. Przecież
widzę. Schudłaś i to dużo, cienie pod oczami, blada twarz. Chorujesz? Co się dzieje?
Marta mieszała makaron na swoim talerzu, podczas gdy Lila
cierpliwie czekała na jakąś odpowiedź.
– Kurczę, ciociu, coś złego się zaczęło dziać, no, wokół
mnie… – zaczęła cicho, a Lilce przeszedł po plecach dreszcz niepokoju. Marta
nazywająca ją ciocią? Od zawsze mówiły sobie po imieniu. A tutaj ta ciocia… Tak
się do niej zwracała tylko w chwilach zagrożenia, gdy działo się coś
niedobrego, gdy potrzebowała potwierdzenia, że dorosła Lilka jest jej najbliższą
rodziną i przyjdzie z pomocą, znajdując rozwiązanie.
– W jakim znaczeniu? – Lilka postarała się, by w jej głosie
nie było słychać niepokoju, nalała do kieliszków wina i przeniosły się na zatopioną
w półcieniu kanapę. – Mów, ale od początku. Coś z Oscypkiem?
– Chyba też, ale… Kilka tygodni temu ktoś zaczął do mnie
wydzwaniać. Numer nieznany, nie odbierałam. A wydzwaniał regularnie, z uporem
maniaka, jak to mówisz. Już miałam zablokować numer, bo zaczął mnie wkurzać,
gdy przyszedł SMS: „Marta, odbierz, musimy porozmawiać. Grażyna” – Marta popatrzyła
na Lilkę, której zadrżała ręka i kilka kropel czerwonego wina poleciało jej na spódnicę.
– Ta Grażyna? Ojca? – zapytała, doskonale wiedząc, jaka
będzie odpowiedź.
– Przecież wiesz. Pół godziny później zadzwoniła. Chciała
wiedzieć, czy Marek się ze mną kontaktował. Tak spytała, czy „Marek…” , żaden
tam ojciec. Gdy zaprzeczyłam, chyba się ucieszyła i zaczęła jakoś kręcić… Że Marek
nie może się kontaktować, bo ty mu tego
zabroniłaś, a zresztą mama wcześniej mu powiedziała, że on nie jest ojcem…
– A to suka! – Lilka nie wytrzymała.
– Czekaj, daj dokończyć! A potem, że ona jako najlepsza i
jedyna przyjaciółka mamy zrobiła wszystko, by Marek nie ciągał ani mnie, ani
ciebie po sądach, by zanegować swoje ojcostwo, ale ona jednak czuje się w
obowiązku, by mi pomóc…
– Suka jedna! – ręce Lilki tak mocno się trzęsły, że odstawiła
kieliszek z winem, bo nie mogła go utrzymać.
– Jak się nie uspokoisz, to nic więcej nie powiem –
zagroziła Marta. – Dalej wysłuchałam całej tyrady, której ty byłaś jedną z
bohaterek, negatywnych, że dla porządku dodam. Ponoć to ty poróżniłaś mamę z
Grażyną, bo byłaś zazdrosna o ich przyjaźń, a Marek wcale nie porzucił mamy dla
niej, tylko najpierw mama popędziła Marka, no bo uważała, że on nie jest moim
ojcem…, a dopiero potem on związał się z Grażyną, która sama rozpaczała po umarłej
przyjaźni, więc zaczęła wypędzonego Marka pocieszać… Sama rozumiesz. – Lilka
siedziała, dysząc ciężko i bojąc się odezwać, żeby nie drażnić Marty. Kiwała
tylko głową na znak, że rozumie.
– Po co zadzwoniła? – zdołała wydukać Lilka, czując, że w
gardle rośnie jej wielka gula.
– I tu się zaczyna dopiero robić dziwnie – zadumała się Marta.
– Myślę, że ty to rozgryziesz. Zaczęła marudzić coś o chęci pomocy, a przecież
ja już na swoim, z chłopakiem, więc potrzebuję pomocy, a ona zawsze mi dobrze życzyła
ze względu na mamę, a ja teraz już nie jestem zależna od ciebie…
– A to suka jedna!
– Uspokój się wreszcie! Zaproponowała mi trzy tysiące. I
przy tym powiedziała, że to taka nasza babska tajemnica, że gdyby Marek chciał
mnie o to zapytać, to żebym słówkiem nawet nie pisnęła, więc najlepiej to mam
nie odbierać od niego telefonów, przecież to wytrawny prawnik, zacznie mnie
wypytywać, więc się nie obronię. Ostatecznie poza wspólnym nazwiskiem nic nas
nie łączy, a ona, jako najlepsza i jedyna przyjaciółka mamy…
– Daj mi pokurwować, bo mnie zaraz apopleksja trafi! –
ryknęła Lilka.
– Zaraz! To jeszcze nie koniec. Uważaj teraz. Oczywiście odmówiłam,
więc Grażyna pomyślała, że trzy tysiące to dla mnie za mało i zaczęła podwyższać
stawkę. Doszła do dziesięciu tysięcy. Gdy znowu odmówiłam, rozwrzeszczała się,
że sama nie wiem, czego chcę. A potem zapytała, ile ma mi zapłacić, żebym się
usunęła i przestała jej niszczyć życie. I teraz, Lilu, możesz sobie pokurwować
ile wlezie. Najpierw powiedz mi, kim jest mój ojciec, skoro nie jest nim Marek,
bo chyba wiesz? A potem się zaczniesz zastanawiać, o co w tym wszystkim chodzi.
Dobrze? – Marta patrzyła na Lilkę, która próbowała wysupłać się z ciepłego
pledu.
– Tak, wiem – wydyszała, uwalniając się spod koca – twój
ojciec ma na imię Marek. Nazywa się Manowicz. Jest prawnikiem. Nadszedł czas,
byś poznała historię swojej rodziny. Kilka miesięcy temu znalazłam listy.
Pisała je twoja mama po tym, jak twój ojciec ją porzucił i przeniósł się do
Grażyny. Wiele wyjaśniają. To chyba była dla niej taka terapia. Nigdy ich nie
wysłała. Jeśli chcesz je przeczytać, to ci je pokażę, ale ostrzegam, jest w
nich wiele bólu, cierpienia. Sama musisz zdecydować, czy chcesz się z tym
zmierzyć.
– Listy mojej mamy? Nie zamierzałaś mi ich pokazać? Ciotka!
Co ty sobie wyobrażasz?
– Nie drzyj się! Te listy były dla mnie szokiem. Chciałam je
przeczytać bez twoich achów i ochów, bez twojego płaczu. Też mam do tego prawo.
Po rozmowie z Markiem skserowałam je nawet, żeby dziwnym trafem nie zaginęły,
bo po nim wszystkiego można się spodziewać.
– Marek dzwonił? I też nic nie mówiłaś.
– Cholera jasna! Zadzwonił ze trzy tygodnie temu, ciebie nie
było od trzech miesięcy. Chcesz te listy, czy nie? – podeszła do regału, z którego
wyjęła szary segregator. Wyjęła kilkanaście związanych wstążeczką kopert i
podała Marcie.
– Mamy jeszcze wino? – spytała Marta, dotykając kopert, a
Lila poszła po butelkę z winem, zastanawiając się, o co w tym wszystkim chodzi.
Komentarze
Prześlij komentarz