Końca świata nie będzie (9)

Magda zaprosiła je do siebie po powrocie z gór, w które na Dzień Nauczyciela pojechali dość liczna ekipą nauczyciele z ich szkoły. Lilce jak zwykle szkoda było pieniędzy. Zresztą, nawet gdyby nie było ich szkoda, nie miałaby skąd wziąć dwustu złotych, jakie trzeba było dopłacić do wyjazdu. Marta wprawdzie już pracowała, więc było im trochę lżej, jednak pensji dostawała tyle, co kot napłakał, więc i tak Lilka miała niezły zgryz, żeby wszystko ze sobą jakoś pogodzić. Magda zdawała relację z wyjazdu, gdyż wszystkie były zainteresowane rozwojem dyrektorskiego romansu.
– No wyobraźcie sobie – zaśmiewała się Magda – że dyrowi po raz kolejny słoma z butów wyszła!
– Cholera – Iwona spojrzała na nie trochę zaniepokojona – czy my aby nie jesteśmy za bardzo wredne? Czepiamy się tego waszego dyrektora, a on się po prostu zakochał. No co zrobić? Każdemu się zdarza i już.
– Moja droga! Zakochać się to jedno, a zachowywać się jak cham ostatni, to drugie. Nieustannie nas wszystkich uciszał, do słowa dojść nie dawał, nakazując, byśmy słuchali pana Tomasza – Magda zaczęła opowiadać o wyczynach przewodniczącego rady rodziców, lokalnego przedsiębiorcy, który od kilku miesięcy nie odstępował dyrektora na krok. – A pan Tomasz jakby amoku dostał. Dorwał mikrofon w autokarze, jakieś dziwne dowcipy solił typu „zdrowie na budowie”, to pieśń patriotyczną zaintonował, to wymyślił, że każdy po kolei jakąś pieśń ma zaśpiewać. Ja tam do śpiewania ostatnia, więc grzecznie odmówiłam, udając, że chcę się zdrzemnąć. Ostatecznie późną nocą jechaliśmy, ale gdzie tam, ten Tomasz cholerny tak się przypiął, że nic nie pomagało. Więc i ja zaśpiewałam, żeby się cholernik odwalił wreszcie, ale wtedy było jeszcze gorzej, bo się z mojego śpiewu wyśmiewać zaczął.
– A co zaintonowałaś? – zaciekawiła się Iwona, znając muzyczne antytalenta koleżanki.
– Pije Kuba do Jakuba. Nic innego nie umiem.
– No to się wpasowałaś w ogólny trend. Bo pewnie co niektórzy popijali?
– A dajcie spokój, wariata z siebie człowiek tylko zrobił.
– No a jak tam Marzenka? Zachowali przyzwoity dystans? Czy nie zdołali?
– No muszę powiedzieć, że początkowo im się udawało i gdy już myślałam, że wytrzymają, ta cholera wymknęła się w nocy do dyrektorskiego pokoju.
– A co z panem Tomaszem? Przecież on chyba z dyrem miał pokój? – zapytała Lilka.
– No otóż to. Tomasz ustąpił pola, nie wiedział, co ze sobą robić, więc przykleił się do kierowcy.
– Kurcze, ale to już świństwo jest, wiecie? Jak można tak człowieka w środku nocy z pokoju pogonić? – Iwona nie kryła oburzenia.
– No ba! W dodatku w pensjonacie ściany cieniuśkie, więc sąsiadujący z nimi ludzie słyszeli, co się u dyra działo. Ponoć Marzenka ma szeroki wachlarz achów i ochów na okoliczność damsko-męską, a nasz dyro dysponuje całkiem niezłą kondycją. Całą noc wojował, zmogło go nad ranem, przyciął komara na półtorej godziny, by przed śniadaniem doprowadzić Marzenkę do kolejnego orgazmu. Przynajmniej tak to można było odebrać.
– Czyli przestali się kryć? Skoro Marzenka nie wróciła na noc do pokoju?
– A gdzie tam! Wpadła potem z podkrążonymi oczami do swojego pokoju, informując Miśkę i Jadzię, że chyba coś jej zaszkodziło na żołądek, bo całą noc przesiedziała w łazience…
– No to już są jaja jakieś – Iwona nie kryła oburzenia. – Oni już nie mają honoru i czci. Rzeczywiście słoma z butów im wyszła, im obojgu. I nikt nie skomentował? Nie dał do zrozumienia, że sobie nie życzy, żeby w jego towarzystwie takie rzeczy się działy? – Magda popukała się znacząco w czoło.
– No kto miał się odważyć? Dyrektorowi tak powiedzieć? Zwariowałaś? A co do słomy z butów… Wdrapaliśmy się na Śnieżnik, mieliśmy fajnego przewodnika. Nie dość, że przystojny i w odpowiednim wieku, to jeszcze z poczuciem humoru, kulturą i naprawdę dużą wiedzą. Więc stoimy, podziwiając panoramę, przewodnik opowiada, raptem dyro krzyczy do niego, żeby na chwilę przestał mówić, bo pan Tomasz ma coś do powiedzenia. A pan Tomasz, ni z gruszki, ni z pietruszki jakimś kawałem zasunął o pierdzeniu i bezzębnej staruszce. Nie powtórzę! – zastrzegła Magda w stronę Iwony, która już miała poprosić o przytoczenie dowcipu. – Nam wstyd, przewodnik wiedział, że ma do czynienia z nauczycielami… Same rozumiecie. I śmiali się tam we trójkę, ten durnowaty Tomasz, dyro i Marzenka, która aż przykucnęła z uciechy. Przeczekaliśmy ten wybuch wesołości, przewodnik znów opowiadał, gdy dyro mu ponownie przerwał i rzekł. Cytuję: „ Widzę, że się pan próbował przygotować do tego spotkania, ale wie pan, my jesteśmy nauczycielami. Nas prócz wiedzy, którą wszyscy mamy i to większą niż pańska, interesują jeszcze wrażenia. Ani razu pan nie podniósł problemu estetyki, więc pan pozwoli, że panu pomogę. Proszę koleżeństwa! Koleżeństwo się odwróci teraz w lewo i popatrzy. No właśnie. Proszę popatrzeć, jaka przepiękna panorama Tatr”.
– O szlag! – Lilka wpatrywała się w Magdę jak w obraz. – Że też mnie tam nie było. I co? Nikt nie zareagował?
– No ale o co chodzi? – Iwona nie zorientowała się, o co chodzi.
– No masz! No jak to nie? Mirka z nami była. Przewodnika skręciło, zrobił się czerwony jak piwonia, zaczął kaszleć, że niby się czymś zachłysnął. A Mirka odczekała ten atak kaszlu, odwróciła się do dyra i wypaliła: „Panie dyrektorze, jesteśmy w Sudetach, stąd pan Tatr nie zobaczy”.
– Jak myślicie, co na to dyro? Zamurowało go. Marzenka zaczęła coś popiskiwać, że to metafora była, że dyro przecież wie, ze zażartować chce, ale ludzie zaczęli chichotać, dyro się wkurwił i zarządził zejście, nie pytając przewodnika o zdanie. A na dole zagroził, że wycieczkę nam skróci. I tak to się skończyło.

Komentarze

Popularne posty