Końca świata nie będzie (8)
G., 12 sierpnia 1997
Mój kochany Marku!
Muszę się z Tobą podzielić ważną
dla mnie wiadomością, nie chcę tej chwili przeżywać w samotności. Nie wiem, czy
to Cię ucieszy, ale profesor potwierdził ostatnie wyniki. Nie mam raka! Nie mam
raka! Nie wiem, jak to się stało, czy to jest możliwe, do tej pory wydawało mi
się, że raczej nie, a jednak. I wiesz co? W tamtej chwili, w chwili gdy lekarz
obwieszczał mi te radosną nowinę, gdy trzymał mnie za rękę, gdy mnie przytulił,
ciesząc się jak dziecko, ja myślałam tylko o tym, że Ciebie nie ma przy mnie.
Nie mogłam się cieszyć w pełni tym cudownym ozdrowieniem i zwróconym mi życiem,
tą drugą szansą na kontynuowanie mojej młodości, bo nie było przy mnie Ciebie.
Czy to nie straszne? Dopiero wtedy uświadomiłam sobie w pełni, że naprawdę
odszedłeś. Wychodziłam z gabinetu w szoku, co zaniepokoiło profesora, który
odprowadził mnie aż drzwi wyjściowych, pytając czy jesteś gdzieś w pobliżu.
Skłamałam, że jesteś i zaraz przyjedziesz, było mi zwyczajnie wstyd, że jestem
sama i zasiliłam klub setek tysięcy zdradzonych żon. Może raczej powinnam
napisać o klubie zdradzonych, my, kobiety, też przecież umiemy zdradzać i
wychodzi nam to nie gorzej niż Wam, ale wolę się jednak identyfikować z
kobietami. Może z egoizmu, a może z prostej przyczyny, że solidarność jajników
bliższa mi od solidarności prostaty? Zdrada stygmatyzuje, nie uważasz? Jest jak
naklejka na butelce, która trudno zerwać. Zdradzona, ta gorsza, pewnie nie
umiała go przy sobie zatrzymać. Tak więc skłamałam przed profesorem, a on,
człowiek już niemłody i doświadczony nie tyle wiekiem, co codziennym ludzkim
cierpieniem, pozwolił mi na to kłamstwo i w końcu dał za wygraną, pytając
dlaczego, nie dowierzam w cofnięcie się choroby? A wiesz, o czym ja wtedy
myślałam? Tylko o tym, że już do końca życia w najważniejszych jego momentach
będę sama. Lila czekała na mnie na parkingu. Nie pozwoliłam jej wejść ze mną do
gabinetu, przecież to była Twoja rola, nie jej. Czekała więc na mnie,
obgryzając paznokcie ze zdenerwowania. Jakie to śmieszne, że ta poważna
nauczycielka w chwilach stresu w dalszym ciągu zachowywała się jak mała
dziewczynka i obgryzała paznokcie. Robiła tak od zawsze – gdy zginęła nasza
mama, wracając do nas po wakacjach z kolejnym chłopakiem, a także potem, gdy
umierał nasz ojciec. Zastanawiam się, czy nie wisi nade mną jakaś klątwa,
fatum, które uaktywniło się w chwili uznanej przeze mnie za pełnię szczęścia.
Miałam przecież Ciebie i Martę, Lila się usamodzielniła, miała szansę na własną
rodzinę. Ale nie to jest ważne, ważne, że jestem zdrowa. Wzięłam sobie do serca
słowa profesora, który rzucił na pożegnanie, niby to mimochodem: „Dziewczyno,
głowa do góry. Jesteś zdrowa. Będziesz żyć. Tylko to się liczy. To i twoja
córeczka. Pamiętaj o tym.” Pamiętam. Postaram się być szczęśliwa. Na przekór
Tobie i Grażynie. I wiesz co? Właściwie, to jak się nad tym zastanowić, to
nawet do Ciebie nie mam takiego żalu jak do niej. Ciebie znam kilka lat, a
Grażynę prawie całe moje życie. Była przy mnie w najgorszych momentach mojego
życia, znała wszystkie moje tajemnice, wspierała mnie i trwała przy mnie po to,
by potem zabrać mi to, co kochałam. Dlaczego wybrała akurat Ciebie? Dlaczego Ty
wybrałeś właśnie ją? A może jest odwrotnie? Może to nie ona odebrała mi Ciebie,
a raczej Ty zabrałeś mi Grażynę? Ale brakuje mi Was obojga. Bardzo.
Komentarze
Prześlij komentarz