Końca świata nie będzie (15)



– Iwona! Rozmawiałaś z Lilką? – Magda zadzwoniła zaraz po pracy. Krocząc powoli w stronę sklepu. Zebrane wiadomości rozpierały ją od środka, musiała zadzwonić do Iwony, by jej opowiedzieć o ostatnich wydarzeniach.
– Nie rozmawiałam, a co się stało? Coś z Martą?
– Nie, nic z tych rzeczy. Z Martą wszystko w porządku. Ale u nas w szkole takie szopki, że musiałam zadzwonić, bo inaczej by mnie wydęło, a od takie wydęcia człowiek pęknąć może.
– No dobra, gadaj – Iwona rozsiadła się wygodnie w kuchni, stawiając przed sobą filiżankę z kawą i słusznie przypuszczając, że zanosi się na dłuższą pogawędkę.
– Opowiadałam ci, że u nas w szkole trwają przygotowania do koncertu charytatywnego?
– No pewnie, u nas też. Panie przedszkolanki ubrane w kuse różowe spódniczki wywijają hołubce w rytm pioseneczki Lali Pop, prezentując obfite biusty, w dodatku nie pierwszej świeżości. Wiesz, jak to wygląda? Wyobraź sobie – zachichotała Iwona.
– Na pewno komicznie, ale wyobrażę sobie to później, teraz słuchaj. Te tak zwane próby odbywają się popołudniami, dla dyra i Marzenki okazały się fantastycznymi okazjami do randek i przesiadywania do późna w szkole. No ale  nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka…
– No ale że co? – zainteresowała się Iwona. – Jak to ponieśli?
– No nie przerywaj, tylko słuchaj! Właśnie zbieraliśmy się do wyjścia, dyro zamierzał przećwiczyć jeszcze jakąś „scenkę” po zebraniu ogólnym, bo oni w jakimś duecie grają…, a tu drzwi się otworzyły i na aulę weszli…, no zgadnij kto? – Magda zawiesiła znacząco głos, czekając na odpowiedź koleżanki, która głośno próbowała odgadnąć, kto spowodował tyle zmieszania, że w Magdzie buzowała ekscytacja niczym wrzątek w garnku.
– No to nie wiem, mówże wreszcie, nie będę tu godzinami zgadywać – zdenerwowała się Iwona po kolejnej chybionej próbie rozwiązania zagadki.
– Mąż i żona! – wykrzyknęła triumfalnie Magda.
– O czym mówisz? Czasami bredzisz, no naprawdę. Przestań mi tu szyfrować i gadaj normalnie.
– No mąż i żona! Marzenkowy i dyrektorowa!
– O cholera, sytuacja się zagęszcza. No i co dalej? – zainteresowała się Iwona.
– No więc wszystkich sparaliżowało. Stanęliśmy jak manekiny, ani w tył, ani w przód, nie wiedzieliśmy, co robić.
– No wcale mnie to nie dziwi. Za cholerę bym nie wyszła. Tyle miesięcy oglądać ten romansowy cyrk i gdy przychodzi co do czego, zejść z pokładu? Za nic! Mów dalej! – zachęciła.
– Kochana, i się narobiło! Marzenkowy wystąpił do przodu i dawaj do dyra: „Ty skurwysynu”, wrzasnął, „rodzinę mi rozwalasz, stary capie”.
– Ja pierdzielę! A dyrektorowa nic? Jak mumia stała?
– A, to jest dobre! Założyła ręce, tak wiesz, na piersiach, i śmiała się tylko, spoglądając spod byka na Marzenkę.
– A Marzenka? Nic?
– Marzenka dopadła dyra, schowała się za jego plecami, objęła go w pasie i zaczęła wrzeszczeć: „ Janek, a obiecywałeś po ślubie, że mnie nie będziesz bił”! I tak ze cztery razy. Jeśli ktoś do tej pory miał jakiekolwiek wątpliwości, że to żaden tam romans, tylko wredne plotki, no to tych wątpliwości się pozbył.
– A dyro? Mówił coś?
– Kochana! Stał jak ten ciul śmietnikowy, czerwony na gębie jak indor! Widac, że cisnienie mu poszło w górę, ale nic nie powiedział, ani me, ani be. Nic! Ta idiotka objęła go w pasie, wrzeszczała, żeby jej mąż nie bił, chociaż mąż wcale jej bić nie miał zamiaru, a lowelas tylko cofać się zaczął pod ścianę. W końcu Marzenkowy przestał go wyzywać i doskoczył.
– I dyro nic? Chłop jak dąb, a ten Marzenkowy jakiś taki mikry raczej?
– No pewnie, że mikry. Dyro wysoki, rozłożysty, a Marzenkowy we wzroście Marzenki, z serii kurduplowatych. Ale jak do dyra doskoczył, to w oczach jakby urósł nagle…
– No ten dyro dureń jeden. Palnąłby lewym czy prawym sierpowym i mikry by leżał jak zwiędły kalafior.
– Toś wymyśliła!! To nie tak łatwo. Taki rozłożysty zanim się rozbuja, nim się pochyli, żeby przyłożyć, to ten mikry dziesięć razy do niego podskoczy i przyłoży.
– Może i racja? No coś w tym jest? – Iwona wyobraziła sobie tę scenę wyraźnie, uznając rozumowanie Magdy za nader logiczne. – Czyli dyro dostał wpierdol? – spytała z nadzieją Iwona, która nie cierpiała Brzana, pamiętając doświadczonych z jego strony podłości, przez które musiała zmienić miejsce pracy.
– Niestety ! – westchnęła rozczarowana Magda. – Andrzej, nasz fizyk zainterweniował. Taki sam mikry jak Marzenkowy, więc i sprytu tyle samo. Wysforował się naprzód, Marzenkowego obezwładnił i wyprowadził za drzwi. Ja ci powiem, byłam rozczarowana wielce. Co jak co, ale się dyrowi obicie mordy należało. Za ten wstyd, który na nas wszystkich spada przez ten jego, pożal się Boże, romans. Inny romansowałby tak, że pies z kulawą nogą by o tym nie wiedział, a ten lata po szkole prawie że z nabiałem na wierzchu, tak go świerzbi. Wstydu za grosz, ani przed nami, ani przed uczniami, ani przed rodzicami.
–  I po cholerę ten Andrzej się w problemy rodzinne miesza, co? – wkurzyła się Iwona. – Taki altruista wielki? A dyrektorowa co? Też wyszła? Słowem się nie odezwała?

– Też. Tylko na koniec się odwróciła, łzy jej tak płynęły po twarzy. Popatrzyła na dyra, ten Marzenkę tulił… I wyszła. Marzenka zaczęła histeryzować, dyro ją uspokajał, wyszliśmy, zostawiając ich samym sobie. Wczoraj czułam niesmak, byłam przybita, nie chciało mi się nawet dzwonić. Lilce tylko dziś opowiedziałam. Ale dzisiaj już mi przeszło, więc dzwonię, Nie mogę cię pozbawić przyjemności wysłuchania tej historii. A co! 

Komentarze

Popularne posty