Końca świata nie będzie (14)
Lilka siedziała w gabinecie lekarskim, oczekując na
wypisanie recepty. Przez kilkanaście dni leczyła się sama, a gdy ból gardła
osiągnął apogeum, powlokła się po lekcjach do przychodni. Siedziała teraz za
biurkiem przed lekarzem znanym ze złośliwości wobec nauczycieli, których
nazywał leniami. Zaczęła się nawet zastanawiać, co się stało doktorowi, że nie
zaatakował jej, jak zwykle to czynił z jej koleżankami.
– A to gardło to długo pani sama leczy? – zagadnął lekarz,
wpisując coś do karty.
– A ze dwa tygodnie – Lilka odparła zgodnie z prawdą.
– Czyli jak się jest nauczycielem, to i na leczeniu się też
zna? Lekarz niepotrzebny? – Gawlak zapytał z przekąsem, nadal nie patrząc na
pacjentkę.
– Nie znam się na leczeniu, wydawało mi się, że Gripex
pomoże. Nie pomógł, więc przyszłam
– Aha! – ucieszył się lekarz. – Więc jednak przyznaje pani,
że się na medycynie nie zna. Wreszcie powiedziała pani coś mądrego. – Lilka
zagryzła wargi, nie chcąc się wdawać w dyskusję, ale lekarz dopiero zaczynał
się rozkręcać.
– Czegóż to szanowna pani uczy, hę? – zawołał wesoło. – Czy
aby może polskiego?
– A może aby…– pociągnęła Lilka, nie ujawniając swojej
specjalności i z ciekawością oczekując dalszego ciągu.
– O! Czyli się pani łaciny uczyła? Wiem, wiem, uczyć się nie
znaczy umieć, nieprawdaż? Ale coś tam pani powinna pamiętać, prawdaż? Czy
szanowna uczycielka wie, jak po łacinie mówi się na Polaka? – zapytał,
nachylając się ku niej przez biurko.
– A pan dochtór wie? No to gratuluję, bo po piśmie wnoszę,
że polski nie był pana najmocniejszą stroną – odpowiedziała zaczepnie Lilka.
Gawlak zignorował zaczepkę, rozsiadając się wygodnie na
swoim krześle.
– Kołtun, pani uczycielko. Kołtun! A wie pani dlaczego? Bo
ma brudne buty. Znak rozpoznawczy kołtuna – brudne buty.
– Moje są czyste.
–Oj, nie wątpię. Ale zwolnienia nie będzie. Do roboty, droga
pani, do roboty. Nie będzie pani się na dzieci wydzierać, to gardło boleć nie
będzie – zaśmiał się głośno.
– Gdybym chciała zwolnienie, przyszłabym rano, a nie po
lekcjach. Mamy piątek, jak panu dochtorowi uda się choć raz właściwie dobrać
leki, to do poniedziałku mi przejdzie – Lilka uśmiechnęła się szeroko. Gawlak
zaczął bębnić nerwowo palcami po blacie biurka.
– Czyli w kwestii zwolnienia wyraziłem się jasno, prawda? –
powtórzył, jakby nie słyszał odpowiedzi.
– Aż nadto. Wypisze pan receptę? Czy nie zasłużyłam?
– Oczywiście, wypiszę, nie mogę dopuścić, by dzieciaki
straciły możliwość obcowania z kimś tak…wspaniałym – dodał kpiąco. Po chwili
Lilka ściskała już receptę w ręce.
– A może mi pan powiedzieć, dlaczego pan tak nie lubi
nauczycieli? – zapytała z ciekawością.
– A proszę bardzo! Nie pracujecie, nic nie umiecie, ciągle
się wymądrzacie, obciążacie budżet. Wystarczy? A, niczego nie uczycie, bo
niczego nie umiecie. Dla mnie to wy nie jesteście nauczycielami. Prawdziwi
nauczyciele skończyli się w latach sześćdziesiątych dwudziestego wieku –
wyrzucił prawie jednym tchem. Lilka przyjrzała mu się uważnie i podeszła do
drzwi.
– No to już teraz wiem, dlaczego pacjenci tak źle o panu
mówią. Był pan kształcony przez złych nauczycieli, bo urodził się pan przecież
w latach, w których ci dobrzy już się skończyli. Kiepscy nauczyciele, to
kiepscy lekarze. Czy pan aby dobrą receptę mi wypisał?
– Pani jest bezczelna! – Gawlak uderzył dłonią w blat
biurka. – Pani pyta lekarza pierwszego kontaktu czy umie recepty wypisywać?
Proszę wyjść z mojego gabinetu! – ryknął.
– Z przyjemnością. Aha, panie doktorze, na pana miejscu raczej
zadbałabym, by nie stać się lekarzem ostatniego kontaktu. Ostatecznie, czegóż
pana mogli nauczyć kiepscy nauczyciele?
Komentarze
Prześlij komentarz