Końca świata nie będzie (12)
– Panie dyrektorze – głos Joli Madalniewicz, polonistki
uczącej w gimnazjum, niebezpiecznie zadrżał. – Czy to prawda, że podpowiedział
pan mojej klasie odmianę wyrazu oko? – Jola nawiązała do sytuacji, w której
dyrektor zastąpił ją na chwilę na sprawdzianie, gdy czekała z chorym uczniem na
przyjazd jego ojca. Magda przestała rozmawiać z koleżanką, słuchając uważnie
zaczynającej się dyskusji i żałując, że nie ma przy niej Lilki.
– A o co pani chodzi? – spytał podejrzliwie dyrektor.
– Panie dyrektorze – zdenerwowała się Jola – sprawdzając
zadania, zauważyłam, że jedno z nich, za które można było dostać aż pięć
punktów, wszyscy uczniowie napisali identycznie, co nie jest po prostu możliwe.
A najgorsze w tym wszystkim jest to, że te rozwiązania są złe! Błędy mają nawet
ci uczniowie, którzy do tej pory nie mieli kłopotów z gramatyką. To od nich się
dowiedziałam, że w czasie sprawdzianu zaczął pan robić za eksperta, zaglądając uczniom
do testów, a potem zaczął się pan śmiać, że źle odmienili rzeczownik nieżywotny
oko w liczbie mnogiej. Spytał ich pan nawet, kto ich takich głupot nauczył i
podyktował pan im swoją własną odmianę tego wyrazu.
– No i co? Źle? – zdziwił się dyrektor. – Przecież oni
wymyślali jakieś głupoty, koleżanko. Ja im tylko pomogłem. Co się pani tak
piekli? Będzie pani miała lepsze wyniki. Chociaż raz – dorzucił z przekąsem i
głośno, by usłyszeli inni. Jola pokraśniała ze złości.
– Dzięki pańskiej pomocy uczniowie stracili pięć punktów,
czyli dwadzieścia dwa procent. A tak na marginesie, panie dyrektorze, przypomnę
panu, że wspomniany rzeczownik w liczbie mnogiej brzmi „ok”. Są oka, nie ma ok,
przyglądam się okom. Nie ma żadnych oczek! Po co pan wypowiada się na tematy, o
których pan zielonego pojęcia nie ma?
– Koleżanko! Wypraszam sobie! Ja panią ostrzegam! Jestem
dyrektorem i należy mi się szacunek!
– Ale o czym pan mnie ostrzega? Już wczoraj wieczorem miałam
telefon od jednej z matek, która mi poradziła, żebym się, jak powiedziała,
douczyła, bo się nie znam i dopiero pan dyrektor dzieciom wytłumaczył, jak się
po polsku rzeczowniki odmienia. Co pan narobił najlepszego, co?
Mirka zachichotała
diabolicznie, co podziałało na dyrektora jak czerwona płachta na byka.
– A pani co? – dyrektor pogroził Mirce palcem. – Na
wszystkim się pani zna?
– Nie, dlatego się nie wygłupiam i nie udaję, że polskiego
mogę uczyć. I niech mi pan tu tym palcem przed nosem nie wymachuje. Ja mam taki
dziwny odruch. Jeszcze podświadomość mi się uruchomi, złapię za ten palec,
złamię jak gałązkę i będzie pan pół roku rękę na temblaku nosił.
– Ja sobie wypraszam. Kultury trochę proszę.
– Ja proszę o to samo.
– A pani – zwrócił się do polonistki – niech rzeczywiście
sprawdzi tę odmianę. Pierwszy raz słyszę, żeby jakieś oka odmieniać. Oczy,
oczka, oczęta, to rozumiem, ale oka? Jakieś pierdoły pani wymyśla, te dzieciaki
potem głupieją, na egzaminie farmazony jakieś piszą. Ten pani polski cały to
kula u nogi całego naszego gimnazjum jest. Ciekawe czy w innych gimnazjach oka
odmieniają? Pani się opamięta, koleżanko, bo to co pani robi, jest teraz nie do
przyjęcia.
Dyrektor odwrócił się na pięcie i wyszedł z pokoju nauczycielskiego
z dumnie uniesioną głową, emanując godnością osobistą i dyrektorską kulturą
bycia. Jola stała przed drzwiami w niemym osłupieniu.
Komentarze
Prześlij komentarz