Końca świata nie będzie (10)

Stanęła na wadze, gdy ukazała się cyfra siedemdziesiąt trzy, zaklęła cichutko, kręcąc z dezaprobatą głową. Co się z nią dzieje?, pomyślała o sobie z gniewem. No niedługo zażre się na śmierć i będą ją wozić taczką. Na piętro nie wlezie, butów nie zawiąże, garderobę trzeba będzie wymienić na nową, a nie miała za co. Zresztą, co to za pomysł w ogóle, żeby garderobę zmieniać? I tak już nosiła rozmiar czterdzieści dwa, a w porywach dochodził do czterdzieści cztery. Cholera jasna! To dlatego, gdy chciała kupić sukienkę, by opędzić w niej wyjście do filharmonii, sprzedawczyni zaproponowała jej cały wieszak sukienek typu „wór”, w rozmiarze mama size! A niech by się udławiła baba wstrętna z tym swoim mama size! Ostatecznie też do chudziutkich nie należała. No trudno, trzeba się będzie wziąć za siebie i zejść jakoś do czterdziestki dwójki. Może ten błonnik Magdy przyniesie jakieś efekty. Ma przecież jeszcze trzy tygodnie…, a nóż widelec… Zaraz przypomniała sobie, jak to z tą filharmonią było i ukłucie niepokoju spowodowało szybsze bicie serca. Dotąd nie miała pewności, czy się nie wygłupiła.
Zaczęło się od tego, że zauważyła zmianę w zachowaniu Marty. Dziewczyna najpierw zmarkotniała, chodziła niczym struta i zbywała pytania Lilki jakimiś ogólnikowymi odpowiedziami. Lilka nawet się przestraszyła, że Marta wpadła w poważne tarapaty, omówiła sytuację w gronie Piątkowego Klubu Słodkiego Nieróbstwa i we trzy opracowały plan ewentualnej pomocy, który nie bardzo się Lilce podobał, bo w najgorszym wypadku zakładał zwrócenie się z prośbą o poradę prawną do Marka…Lilka początkowo oponowała zawzięcie, wreszcie Iwona przemówiła jej do rozumu, że najważniejsze było dobro Marty i nie ma co nochalem kręcić, tylko trzeba najpierw informacje od smarkatej wydobyć, a później plan pomocowy wdrożyć. Lilka zatem przemieniła się w upierdliwego komara brzęczącego nad uchem Marty, chcąc wyciągnąć od dziewczyny, co ją dręczyło, bo przecież dręczyło aż nadto widocznie. Nie przynosiło to długo pozytywnych skutków, aż którego popołudnia drzwi ich mieszkania się otworzyły i w progu stanęła Marta, a za nią widniał okazały kształt męski w osobie niejakiego Oliwiera. Świetlista łuna nad głową Marty w jednej chwili wyjaśniła Lilce sytuację, a wyjaśnienie to Lilka przyjęła ambiwalentnie: z jednej strony ucieszyła się, że Marta nie miała problemów i nie trzeba będzie padać na kolana przed szwagrem; z drugiej zaś zmartwiła, bo raptem okazało się, że jej malutka dziewczynka, ten brzdąc, to dziecię niewinne, ta dzięcielina jedyna chce być dorosłą kobietą! I po cholerę jasną aż tak szybko? Źle to im obu było? Po jakiego grzyba ten konstans zburzył ten jakiś Oliwier, Oscypek zresztą, wdzierając się ostrym klinem w ich idealny dotąd układ? Musiało minąć kilka tygodni, by Lilka przyznała, że Oliwier przystojnym młodzieńcem był, pracy się trzymał, na Marcie mu zależało, za oscypkowe nazwisko odpowiedzialności nie ponosił. I gdyby tylko o to chodziło, to Lilka mogłaby się z tym jakoś pogodzić, ostatecznie czy to Marta gorsza od innych dziewczyn, które w chłopakach przebierały? Ale to nie był koniec zmian w ich życiu. Któregoś razu, znowu popołudniem, młodzi oświadczyli Lilce, że wynajęli mieszkanie w oddalonym od nich o 50 kilometrów mieście wojewódzkim i zamierzają od tej chwili stanowić związek. Lilki o mało szlag na miejscu nie trafił, próbowała zasiać zwątpienie i delikatnie wybić ten pomysł Marcie z głowy, ale gdy zauważyła bezcelowość swoich zabiegów, wycofała się rakiem, żeby nie zrazić młodych Oscypków do siebie. I takim oto sposobem Lilka po prawie dziewiętnastu latach została sama. Obijała się od ściany do ściany, podjęła dodatkową pracę popołudniami, i raptem stwierdziła, że jeśli ta samotność się utrzyma, to zwariuje, nie doczekawszy czterdziestych piątych urodzin.
Któregoś wieczoru, użalając się na swój samotny los przy winie, weszła na czat i zaczęła klikać. Niebawem uświadomiła sobie, że nie tylko umie pisać na wiele tematów, ale potrafi też przykuć uwagę, ma niebanalne poczucie humoru i jest pożądaną towarzyszką wirtualnych pogawędek. Gdy jej stały gadacz zaproponował spotkanie przy kawie, najpierw szybko odmówiła, dopiero potem dała się jednak skusić na randkę z człowiekiem, który okazał się być osobą komunikatywną, inteligentną i z wieloma zainteresowaniami. Dopiero po dwóch miesiącach przyznała się dziewczynom do tej znajomości, bo początkowo się po prostu wstydziła, że zawarła ją w sieci. Teraz szukała jakiejś sukienki, by móc się godnie zaprezentować u jego boku w filharmonii, do której zaprosił ją wiedząc, że uwielbiała muzykę latynoamerykańską. I wszystko byłoby w porządku, gdyby tylko mogła wbić się w jakąś zwiewną kieckę ukazującą walory sylwetki, gdyż ta okazała się być nieco pełniejsza niż by tego chciała.


Komentarze

Popularne posty