Śmierć czai się za każdym drzewem (69)

– Przecież nie mogłaś tu zostać, Zosiu – kontynuował Hubert. – Pamiętasz? Obmyśliliśmy to razem, żeby cię chronić. Nikt inny poza mną by nie zrozumiał. Nie mogłem znieść myśli, że ktoś obcy miałby cię oceniać, oskarżać, pamiętasz? – przemawiał jak do dziecka.
– Ale przestałeś się odzywać – zaszlochała Zofia. – Zostawiłeś mnie samą, a sam co? Pewnie się z nią zacząłeś umawiać. Zdradzać mnie! Zapomnieć o mnie chciałeś, uwolnić się ode mnie! – wykrzyczała. – Do tej kurwy było ci spieszno!
– Zosiu, Zosiu, kochanie, co ty wygadujesz?
– Pierścionek jej kupiłeś! Chyba nie zaprzeczysz?
– Ale dopiero po twojej śmierci – zapewnił z wyrzutem Hubert, a ja pomyślałam, że zabrzmiało to cokolwiek głupio, skoro Zofia nie tylko stała przed nami cała i zdrowa, ale jeszcze miała nas w garści i to ona decydowała o naszych dalszych losach.
– Ale czemu ona? Czemu właśnie z nią? – szlochała Zofia, kiwając się nerwowo na stylisku łopaty. – Wiedziałeś, że jej nienawidzę! Wiedziałeś, że to wszystko przez nią! Gdyby nie ona, nigdy by do tego nie doszło. Nigdy nie musiałabym wyjeżdżać. To wszystko przez nią, a ty co? Pierścionek kupiłeś! Żenić się chciałeś! Do naszego domu chciałeś ją wprowadzić – żaliła się Zofia, patrząc na Huberta, który w dalszym ciągu leżał odłogiem pod ścianą. Musiała go nieźle zdzielić tą łopatą, skoro tak sflaczał, pomyślałam niemal z satysfakcją.
– Zosiu, nie mam nic na swoje usprawiedliwienie – odrzekł Hubert z pokorą. – Ale Maja naprawdę nie ma z nami nic wspólnego. To nasza sprawa. Tylko twoja i moja. Ona nie jest nam potrzebna. Wypuść ją. Nikt nie powinien się wtrącać w sprawy między małżonkami. Było nie było – jest obca. Niech sobie idzie, nie chcę przy niej omawiać naszych spraw – przekonywał Hubert. Zrobiło mi się wstyd. Tak źle przed chwilą o nim pomyślałam, a on cały czas próbował mnie uratować. Nie mógł się ruszać, był całkowicie zdany na łaskę tej szalonej baby, a mimo to myślał tylko o mnie. Popatrzyłam na niego z wdzięcznością, zdając sobie sprawę z bezsensowności tej jego próby uwolnienia mnie. Ta kobieta na pewno była szalona, ale nie głupia. Miała w swojej głowie konkretny plan, który konsekwentnie realizowała, a to nie wróżyło dla mnie niczego dobrego. I pomyśleć tylko, że przez cały ten „narzeczeński” okres wahałam się, co do sensowności narzeczeństwa i ani razu nie poczułam się jak zakochana kobieta.
– Pytałeś, co zamierzam z wami zrobić? – zaśmiała się po raz kolejny tego wieczoru. – Już mówię. Dostaniecie oboje to, na co zasłużyliście. Ona zaraz zdechnie jak suka. Lekkie uderzenie łopaty zwala z nóg dużego mężczyznę, popatrz na siebie, a co zrobi z kobietą? Na wszelki wypadek rąbnę ją kilka razy aż jej piękna buźka zmieni fason. A potem…, o widzisz, to będzie najlepsze! Potem ktoś anonimowo wezwie policję, która stwierdzi, że to ty ją zabiłeś. Nie chciała za ciebie wyjść, oddała ci pierścionek, a ty nerwowy jesteś. Obsesję masz na je punkcie. Pamiętasz te biedne kobiety w lesie? Takie do niej podobne. Znajdą przy tobie kilka ich rzeczy i będzie po sprawie. Ona zdechnie, a ty posiedzisz w kiciu. A może nie będzie tak źle? Może lekarze stwierdzą, że jesteś niepoczytalny, szalony, że wariat z ciebie i trzeba cię zamknąć w szpitalu? Zawsze to lepsze niż więzienie, prawda?
– Zosiu, co ty bredzisz? – Hubert zachowywał godny podziwu spokój. – Przecież ja żyję. I będę świadczył. To się nie uda – przekonywał.
– Świadczył? O czym? Ja nie żyję! Rozumiesz? Ja nie żyję! Moje ciało zostało spopielone, nie ma DNA, nie ma śladu! – Zofia ruszyła w moją stronę, unosząc łopatę na wysokość głowy. W ostatnim przebłysku świadomości chwyciłam ciągle palący się znicz i chlusnęłam jej w twarz roztopioną stearyną, uchylając się przed ciosem. Widać musiało ją cholernie zaboleć, bo złapała ręką za poparzoną twarz, co dało mi możliwość wyrwania jej łopaty. Nie wahałam się ani minuty dłużej. Walnęłam Zofię łopatą w plecy i zwaliła się na piwniczny beton niczym wór kartofli. Na wszelki wypadek przyłożyłam jej ponownie, starając się ominąć głowę. Nie chciałam jej zabijać, ale ogłuszyć. Popatrzyłam, jak leży bez czucia i pomyślałam, że jestem rewelacyjna.
– Dzięki Bogu – Hubert odetchnął głęboko. – Zaklej jej ręce taśmą. Pospiesz się – instruował, a ja popędziłam w kierunku skrzynek w poszukiwaniu taśmy.


Komentarze

Popularne posty