Śmierć czai się za każdym drzewem (68)
Nadal klęczałam przy Hubercie, patrząc na zbliżającą się w
naszym kierunku postać. Wydawało mi się, że już ją kiedyś spotkałam, że znam
tego człowieka, bo było w nim coś znajomego, co na pewno już kiedyś widziałam.
Strach mnie obezwładnił, w gardle czułam rosnącą gulę, a ręce dygotały.
Jednocześnie nie mogłam się doczekać, by wreszcie zobaczyć tę zbliżającą się ku
mnie osobę, nie byłam też w stanie wydobyć z siebie głosu.
– Nie bój się, nie umrze – zaśmiała się Zofia, żona Huberta,
zwracając się do mnie i wychodząc z cienia, ukazując się nam w całej swej
okazałej postaci. Imponującej wielkości biust i równie imponującej wielkości
pośladki, obleczone w czarny, opięty dres zamajaczyły cieniem na ścianie, gdy
oparła się na trzymanej w rękach łopacie. Hubert raptownie nabrał w płuca
powietrza i wstrzymał na chwilę oddech, by później je powoli wypuścić. Wpatrywał
się w Zofię szeroko otwartymi oczami, zaciskając dłonie w pięści, które
wydawały się teraz bezsilne.
– Zofia? – wydukał wreszcie z niedowierzaniem. – To ty?
Zofia sprawiała wrażenie ucieszonej spotkaniem z mężem.
Znowu zaśmiała się głośno, podpierając się jedną ręką pod bok, bo w drugiej w
dalszym ciągu ściskała stylisko łopaty, co obudziło moje podejrzenia dotyczące niecnego
zamiaru wykorzystania narzędzia.
– Przecież nie żyjesz? –Hubert ni to stwierdził, ni to zapytał.
– A ty, ty! – pogroziła mu zalotnie Zofia – nie płakałeś na
Zosieczką zbyt długo, co? Od razu poleciałeś do jubilera. A po co tam pognałeś,
hę? – zapytała Zofia, taksując męża groźnie wzrokiem. – To ja ci powiem po co!
Pognałeś do jubilera, żeby wydać nasze oszczędności na pierścionek dla tego
czegoś! – wskazała mnie palcem. – Nawet nie poczekałeś na koniec żałoby! Tak ci
było do niej spieszno? – krzyczała Zofia, robiąc krok w naszym kierunku.
– Zosiu – wyjęczał Hubert. – Przecież odeszłaś ode mnie. I
nie żyłaś – dodał, co w tej sytuacji zabrzmiało trochę głupio.
– Odeszłam, żebyś mnie odnalazł! – Zofia nakręcała się coraz
bardziej. – Myślałam, że przyjedziesz tak jak to planowaliśmy, że będziesz
prosił, bym wróciła, że pokażesz, jak mnie kochasz, jaka jestem dla ciebie
ważna, że coś wymyślisz, a ty co? Ucieszyłeś się – oskarżyła.
– Zosiu – Hubert chyba miał nadzieję, że zdoła zmiękczyć
żonę, skamląc i przymilając się do niej, co zaczęło budzić mój sprzeciw.
– Nie ma już Zosi! – zagrzmiała Zofia. – Zabiłeś ją razem z
tą dziwką – skierowała w moją stronę wzrok. – Ukradłaś mi męża, ty suko!
Doskonale wiedziałam, co się święci, że nie kręcisz się koło naszego domu bez
powodu, ale on mi mydlił oczy i mylił tropy. Nie na długo jednak, o nie. Może i
byłam ślepo zakochana, ale nie ślepa! – patrzyła na mnie z nienawiścią.
– Zosiu, to nieprawda, Maja nic nie zrobiła. Naprawdę. To
ja, to moja wina – Hubert próbował skierować jej uwagę na siebie, czym tylko ją
jeszcze bardziej zdenerwował.
– I jeszcze jej bronisz? Ty jej bronisz? Ja, twoja żona,
cudem zmartwychwstała stoi tu przed tobą, a ty, zamiast się cieszyć, bronisz
tej kurwy, która zniszczyła nasze małżeństwo? – wrzeszczała Zofia, nachylając
się ku nam, oparłszy się na łopacie. Pomyślałam, że teraz nikt i nic już nie
zdoła nam pomóc, a ja popełniłam najgorszy błąd w moim życiu, zlecając starej
Tuszyńskiej zawiadomienie policji. I co ja chciałam osiągnąć, wracając do tej piwnicy?
Dlaczego nie pobiegłam po pomoc, jak nakazywał rozsądek, zamiast liczyć na
schorowaną kobietę, która pewnie już w połowie drogi zapomniała, o co ją
prosiłam? Nadeszła chwila zemsty i to nie w postaci Zofii, ale w postaci mojej
bezdennej głupoty i braku logicznego myślenia.
– Zosiu, to nieprawda – nie odpuszczał Hubert. – Maja nie
wiedziała nic o moich zamiarach. Nie wiedziała, że kupiłem pierścionek.
Naprawdę.
– Ona nie wiedziała! Ona niewinna! – przedrzeźniała Zofia. –
Niespodziankę jej zrobiłeś, co? Świece, pięć gwiazdek i wielki brylant! A czemu
nie? Zofii już nie ma! Zofia już nie stanie na przeszkodzie! Zofia już gnije
dwa metry pod ziemią! Można zaprosić do jej łóżka inną! Tak to sobie
wymyśliliście? Tak to miało być? – Pomyślałam, że za chwilę nastąpi mój
nieodwołalny koniec. Hubert leżał na posadzce niezdolny do jakiegokolwiek
ruchu, a mnie nie przychodził do głowy żaden pomysł na wyjście z tej opresji. I
tak oto sczeznę w tej piwnicy, w kurzu i brudzie, sponiewierana i wyzywana od
kurew. Być może za jakiś czas ktoś znajdzie moje nadgniłe i zmaltretowane
zwłoki, choć nie jest powiedziane, czy Zofia nie zakopie ich na tyle głęboko,
by nikt mnie nigdy nie znalazł. Biedna moja mama, biedny Ziutek, nawet Baśka
biedna! Już teraz pewnie odchodzą od zmysłów, może za jakiś czas trochę zapomną
i ból zelży, ale zanim to nastąpi, swoje przecierpią.
– No ale teraz Zosia wróciła i pokaże wam wszystkim –
Kuferkowa zachichotała radośnie.
– Zosiu, co masz na myśli? – zapytał Hubert. – Na kim i za
co zamierzasz się mścić? Porzuciłaś mnie, sama zdecydowałaś, że nie chcesz ze
mną być, a teraz jesteś zła? – ścisnął mnie za rękę, odpychając niewidocznie,
jakby chciał, bym się odsunęła, więc zaczęłam się przesuwać w kierunku stolika
ze zniczem, byleby jak najdalej od Zofii.
– Kłamiesz! – Zofia ryknęła jak ranne zwierzę. – Odprawiłeś
mnie, sam mi kazałeś wyjechać, schować się, przeczekać! A teraz co? Ja ciebie
porzuciłam? Sam to wszystko wymyśliłeś! – Odsuwałam się od Huberta coraz dalej,
nie wiedząc, co myśleć o tym, co słyszę. Miałam w głowie galimatias.
– Zosiu, przecież wiesz dlaczego. Przecież wiesz, kochanie.
Nie było innego wyjścia. Pamiętasz? – Hubert przemawiał czule jakby mówił do
dziecka. – Chciałem cię chronić. Przecież wiem, że to nie twoja wina. Rozumiem.
Ja wszystko rozumiem. A potem ten straszny wypadek. Od zmysłów odchodziłem –
przemawiał Hubert, a Zofia przez krótki moment patrzyła na niego jak zakochana
kobieta.
Komentarze
Prześlij komentarz