Śmierć czai się za każdym drzewem (66)
Dobiegłam do wysokich sosen, za którymi ciągnęły się ogródki
działkowe, pozostawiając w tyle budynek z Hubertem i mijając po drodze
opuszczone od dawna zabudowania gospodarcze. Raz tylko obejrzałam się za siebie,
żeby dobrze zapamiętać to miejsce. Musiałam przecież wiedzieć, dokąd wrócić z
policją, nigdy wcześniej tu nie byłam, nie miałam nawet pojęcia, że stały tu
jakieś budynki. Zobaczyłam ścieżkę prowadzącą przez las, o której wspominał
Hubert i stanęłam przed nie lada dylematem: pobiec nią na skróty, czy raczej
poszukać furtki prowadzącej na działki i pobiec tamtędy? Przez krótką chwilę
walczyłam z pokusą, by wybrać najkrótszą z dróg, lecz przypomniałam sobie
ostrzeżenie Huberta. Robiło się coraz ciemniej, więc zależało mi, by jak najszybciej
odnaleźć tę cholerną furtkę, co wcale nie było najłatwiejsze. Chmiel
porastający ogrodzenie skutecznie ją maskował. Niewiele myśląc, postanowiłam
przeleźć przez płot, nawet za cenę potłuczenia przy ewentualnym upadku. Nawet
złamana noga czy ręka były lepsze od tego, co mogłoby mnie spotkać w piwnicy. Wylądowałam
w krzakach jeżyn, klnąc jak wszyscy diabli na ich kolce. Teren zajmowany przez
działki wydawał się ciągnąć kilometrami, nie bardzo wiedziałam, w którą stronę
mam pójść, by dotrzeć jak najbliżej miasta. Nie uśmiechało mi się spędzenie
nocy pod gołym niebem, szłam wzdłuż płotu, klucząc między altankami i
wypatrując wyjścia.
– Marysia? – u wyjścia bocznej alejki stała kobieta,
dzierżąc z rękach łopatę. – Rany boskie! Co ty tutaj robisz? Całe miasto cię
szuka, matka od zmysłów odchodzi. Ziutek na policji awanturę urządził, że nie
szukają, że to ich wina, a ty na działkach? – Podeszłam bliżej, bo nie mogłam rozpoznać,
kto tak biadolił nad moim losem.
– Pani Tuszyńska? To
pani?
– No pewnie, że ja, ale gdzie ty się, dziewczyno,
podziewałaś? Już wszyscy myśleli, żeś z tym Hubertem uciekła, ale twoja mama
nie wierzyła. Powiedziała, że ty byś tak bez słowa nie wyjechała. Bo i po co? A
ty na działkach siedziałaś? Z Hubertem? – Światła samochodu oświetliły
ogrodzenie. Jakieś auto sunęło powoli przez las i wszystko wskazywało na to, że
nie zamierza się zatrzymywać przy działkach.
– To ktoś po panią może? – zapytałam zaniepokojona, bo złe
przeczucia opadły mnie jak muchy miód.
– A gdzieżby tam po mnie – Tuszyńska machnęła ręką. – Ja tam
sama na nogach wszędzie chodzę. Mój stary ma skuter, ale mówi, że mam sama
chodzić, bo chodzenie to najlepsza rehabilitacja dla starych kości –
zachichotała. – A i bać się nie boję, bo kto by tam na starą babę napadać
chciał? – zapytała retorycznie. – Rozgarnęłam liście chmielu oplatające płot i
obserwowałam auto, które dojeżdżało właśnie do drzew, skręcając w stronę
budynku, w którym nadal siedział uwięziony Hubert.
– Pani Tuszyńska – złapałam ją za rękę – niech pani biegnie
do miasta! Niech pani biegnie na policję i powie, że mnie pani widziała na
działkach.
– Majeczka, no co ty? Gdzie ja tam na policję będę biegła? Po
co? – Tuszyńska wyglądała na wystraszoną.
– Pani Tuszyńska, niech pani biegnie. Na policję bliżej niż
do mojego domu. Pani posłucha. Tam za sosnami są puste domy, tak musi pani
powiedzieć na policji. W jednym z nich jest Hubert. Zamknięty w piwnicy. Jest
pobity, nie może się ruszyć.
– Jezusie Maryjo! – Tuszyńska załamała ręce. – Coś ty,
dziewczyno, najlepszego narobiła! Jak matka to przeżyje? I za co go pobiłaś? Co
on ci zrobił? – lamentowała, załamując ręce.
– Pani Tuszyńska! – krzyknęłam zniecierpliwiona. – Nic nie
narobiłam! Udało mi się uciec z tej piwnicy, ale Hubert nie mógł wyjść. Niech pani
biegnie po policję, ja muszę wracać. Widziała pani ten samochód? – wskazałam
ręką na sosny.
– No widziałam, ale Marysiu, może ty sama pobiegniesz? Młodsza
jesteś, nogi masz zdrowsze, ja stara. Nim dobiegnę, wytłumaczyć nie będę
umiała…
– Musi pani! Musi pani, ja muszę wracać. Niech pani biegnie.
Szybko!
– Ale po co ty, dziecko, chcesz tam wracać, co? – Tuszyńska
nie dawała za wygraną, trzymając mnie kurczowo za rękę, jakby się bała, że
zaraz naprawdę jej ucieknę.
– Muszę wracać, bo go zabiją. Rozumie pani? Niech pani
biegnie! – Odwróciłam się i pognałam w stronę, z której tu dotarłam. Przełażąc
po raz drugi przez krzaki jeżyn zorientowałam się, że przecież mogłam chociaż
zapytać Tuszyńską o furtkę. Obejrzałam się, lecz jej nie było już na ścieżce.
Miałam tylko nadzieję, że codzienna rehabilitacja w postaci długich spacerów na
działkę przyniesie teraz pozytywny skutek i dla nikogo z nas pomoc nie nadejdzie
za późno.
Komentarze
Prześlij komentarz