Śmierć czai się za każdym drzewem (65)
Rozerwanie więzów na moich nadgarstkach wcale nie było
łatwe. Taśma owijała je grubą warstwą, była dziwnie twarda i moje obawy, że
mogę sobie na niej w najlepszym wypadku wyszczerbić zęby zaczynały nabierać
realnego kształtu. Co tam zęby, pomyślałam w desperacji. Ostatecznie
stomatologia stała na tak wysokim poziomie, że w razie czego obstalowałabym
sobie garnitur całkiem nowych zębów i to w dodatku porcelanowych.
Najważniejsze, żeby się uwolnić i wyleźć z tych kazamatów. Musiałam poranić
sobie wargi, bo zauważyłam ciemniejsze ślady na rękawie mojej jasnej bluzki,
ale i to nie stanowiło problemu. Byleby stamtąd uciec! Hubert zaczynał mnie
coraz bardziej wkurwiać swoimi dydaktycznymi wstawkami, które pewnie w
założeniu miały mnie wspierać, ale to jego wsparcie typu „dobrze, Majeczko”, „
nie spiesz się, powoli, spokojnie”, „ podejdź do tego metodycznie”, „świetnie
ci idzie, oby tak dalej” zamiast zagrzewać mnie do pracy coraz bardziej
zaczynało mi działać na CUN i ledwo hamowałam wściekłość. Miałam świadomość
tego, że gdybym zaczęła się z nim kłócić, to skończyłoby się na awanturze. Poza
tym zdawałam sobie sprawę z tego, że Hubert po prostu dodaje mi otuchy. Po
jakimś czasie zorientowałam się, że jego głos wydaje się być jakiś słabszy.
Spojrzałam na niego, siedział z zamkniętymi oczami i głową zwieszoną na jedno
ramię, ręce musiały go bardzo boleć, na pewno były ścierpnięte. Widać, że
naprawdę cierpiał. Przestraszyłam się. Nigdy przedtem nie widziałam go w takim
stanie, ale i sytuacja nie należała do typowych. Hubert wyraźnie opadał z sił.
Może to przez to wielogodzinne siedzenie w bezruchu i z rękami w górze, może
przez ranę na głowie, a może przez wszystko na raz. Strach zmobilizował mnie do
działania. Miałam opuchnięte i odrętwiałe wargi, zęby bolały, ale ręce były
wolne. Przez chwilę nie wierzyłam we własne szczęście. Już chciałam podnieść
się na nogi, gdy przypomniałam sobie, że te też mam skrępowane taśmą, o
przegryzieniu której nawet nie było mowy. Nawet gdybym miała jeszcze na to
siłę, to technicznie było to niewykonalne.
– Hubert, słyszysz mnie? – uklękłam, unosząc się na wysokość
jego twarzy. – Hubert? – Jego pozlepiane włosy świadczyły o ranie, którą
zakrywały. Otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie.
– Dzielna dziewczyna. Wiedziałem, że ci się uda. A teraz
uciekaj – szepnął.
– Jak to, uciekaj? A ty?
– Ja nie dam rady. Nie czuję ani rąk, ani nóg. Nawet się nie
uniosę. Uciekaj.
– Hubert, przestań bawić się w herosa. Mam związane nogi
taśmą. Muszę się jakoś wyplątać, ciebie też muszę uwolnić, ale nie dam rady
gryźć tej taśmy drugi raz. Czy tu są jakieś narzędzia?
– Za regałem. Kiedyś coś tam było, nie wiem. – Przesuwałam
się na kolanach, macając dłońmi po posadzce w nadziei, że w końcu moje ręce
natrafią na coś, czym będę mogła rozwiązać Huberta.
– Tam taka szuflada była – usłyszałam, doczołgując się do
przeciwległej ściany, gdzie istotnie stało kilka skrzynek. Gwoździe,
śrubokręty, śrubki, klucze, i niczego, czym można by przeciąć taśmę. W końcu
zdecydowałam się na śrubokręt. Skoro zerwałam taśmę zębami, to śrubokręt też
mógł się przydać. Przez chwilę nie wiedziałam, co robić – zrywać taśmę krępującą
moje nogi, czy raczej ruszyć na pomoc Hubertowi. W końcu stwierdziłam, że on
jest w tej chwili w gorszym stanie, a uwolnienie jego rąk powinno mu przynieść
znaczną ulgę. Starałam się dziurawić taśmę wokół jego rąk tak, by ich nie
poranić, ale nie było to łatwe. Namęczyłam się sporo, ale jednak się udało.
Rozmasowywałam mu dłonie leżące prawie bezwładnie na jego udach. W końcu i
Hubert zaczął poruszać palcami, a ja kaleczyłam taśmę oblepiającą mi spodnie.
– Majeczko, musisz uciekać – Hubert dotknął mojej twarzy. –
Posłuchaj mnie uważnie. Musisz stąd uciekać.
– Czyś ty już zupełnie zwariował? – zdenerwowałam się na
dobre. – Jak mam cię zostawić? Ty byś mnie zostawił?
– Majeczko, myśl logicznie. Ja nie dam rady, któreś z nas musi
sprowadzić pomoc. Tylko ty możesz to zrobić, rozumiesz? – pokiwałam głową. No
jasne, że rozumiałam. Ostatecznie Hubert miał rację. Mogłam lojalnie tkwić z
nim w tej piwnicy i czekać albo na nadejście tego, kto nas tu uwięził, albo na
śmierć głodową. Mogłam też uciec i sprowadzić pomoc.
– Hubert, ale dlaczego ty nie możesz uciec razem ze mną? Tak
się źle czujesz? Co ci jest?
– Skarbie, nie czuję się najlepiej, to prawda. W głowie mi
łupie, ale z tym bym sobie poradził.
– Więc o co chodzi?
– Nie zmieszczę się w okienku, a nie ma innej drogi. Drzwi
nie sforsujemy. Jestem od ciebie większy – przytulił się do mnie. – Najpierw
muszę wybić szybkę, bo okienko się nie otwiera. Poczekaj, nie podchodź, jeszcze
się poranisz szkłem – poszedł wolno w stronę stojących pod ścianą skrzynek, z
których wzięłam śrubokręt. Najpierw usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, a potem odgłos
drapania – to Hubert skrobał czymś ramę okienka, wygarniając z niej resztki
szkła.
– Gotowe – powiedział, podsuwając skrzynkę mającą służyć za
stopień. – Uważaj teraz. Gdy stąd wyjdziesz, staniesz tyłem do okienka. Skieruj
się w prawo, zaraz za drzewami zobaczysz ogródki działkowe, przejdź przez nie.
Nie biegnij przez las, choć tamtędy droga jest krótsza, ale pamiętaj, że ten,
kto nas tu zamknął, będzie najprawdopodobniej unikał ludzi, więc jeśli będzie
tu szedł, to właśnie przez las. I, Maju, biegnij prosto na policję. Nie do
domu. Na policję. Tak naprawdę nie wiemy, kto nam to zrobił. To może być każdy.
Pamiętaj. – Weszłam na skrzynkę i przełożyłam najpierw ręce, potem głowę przez
okienną ramę. Przeraziłam się, że się nie zmieszczę i utknę w tej dziupli. Hubert
robił, co mógł, by mnie wypchnąć na zewnątrz, a ja wyzywałam się w duchu od
cholernych grubasek i obiecałam sobie, że jak tylko mi się uda, to zacznę
przestrzegać diety. W końcu zaparłam się o coś nogą, najpewniej o Huberta, i
wytoczyłam się na zewnątrz. Zapadał zmierzch, więc musieliśmy przesiedzieć w
piwnicy pół nocy i cały dzień.
– Maja – Hubert uśmiechał się do mnie, patrząc przez okienną
ramę. – Przepraszam cię za wszystko. I pamiętaj, że cię kochałem. I tylko na
tym polegała moja wina. – Podniosłam się z klęczek.
– Nie dramatyzuj. Wrócę po ciebie, czekaj – obiecałam i
pobiegłam w stronę drzew. Potem dotarło do mnie, że nie odwzajemniłam mu się moim
„kocham”.
Komentarze
Prześlij komentarz