Śmierć czai się za każdym drzewem (63)
Czas się dla mnie zatrzymał w miejscu, głowa bolała, bolały
ręce i nogi. Napad potwornej paniki spowodował nagłe uczucie duszności, miałam
wrażenie, że moje płuca skurczyły się do wielkości włoskiego orzecha,
próbowałam łapać powietrze jak ryba wyrzuca na brzeg. W przebłyskach
świadomości docierało do mnie, że niedaleko mnie jest Hubert, ale do końca nie
rozumiałam, co tam robi. Początkowo miotałam się, leżąc chyba na zimnej
posadzce i uderzając głową o twarde podłoże. Nie mogłam powstrzymać szlochu, w
gardle ściskało coraz bardziej, co utrudniało przełykanie śliny. Próbowałam
krzyczeć: pomocy, ratunku!, ale mój głos przypominał pisk, nie mógł się
rozbujać i nabrać odpowiedniej siły.
– Maja, proszę cię, uspokój się, nie krzycz. Tutaj nikt nas
nie usłyszy – Hubert nadaremnie próbował mnie uspokoić. – Maja, słyszysz?
Proszę, odezwij się do mnie, ale nie wrzeszcz, oszczędzaj siły. Mów do mnie,
Majeczko, proszę – prosił Hubert, więc próbowałam skupić się na jego głosie.
– Co ty tutaj robisz? – wykrztusiłam. – Co ty tutaj robisz?
– moja inwencja twórcza sklęsła do tego stopnia, więc powtarzałam to pytanie
jak mantrę, bo żadne inne nie przychodziło mi do głowy. Właśnie dotarła do mnie
cała groza mojej sytuacji i jej beznadziejność, a Hubert, który siedział
przecież niedaleko, wcale się nie kwapił, żeby mi pomóc.
– Maja, uspokój się wreszcie! – Hubert krzyknął, a
stanowczość w jego głosie spowodowała, że przestałam się tarzać po posadzce i
zrozumiałam, że próba oswobodzenia rąk i nóg jest po prostu bezskuteczna. –
Słyszysz mnie? – spytał Hubert, jego głos nagle wydał mi się taki zimny, wręcz
oschły, by nie powiedzieć – agresywny. – Przestań się rzucać i nie płacz! Tylko
pogorszysz sprawę. Gardło ci spuchnie i nie będziesz mogła oddychać przez nos.
Już w tej chwili obtarłaś sobie pewnie dłonie do krwi. Możesz się jakoś tu do
mnie przysunąć?
– Ty się przysuń – wydukałam zapłakana.
– Majeczko, jestem przywiązany do regału, nie mogę się
ruszyć. Spróbuj się do mnie przysunąć, ty możesz.
– Po co? – nie dawałam za wygraną. W tamtej chwili bałam się
Huberta, myśląc, że cała ta koszmarna sytuacja to jego wina, że to wszystko
przez niego i to on pewnie wszystko zorganizował, by się odegrać za Baśkę i
Hugona.
– Bo ty nie jesteś przywiązana, a razem może się jakoś
wyswobodzimy. – Strach nieco zelżał, miałam przed sobą zadanie do wykonania,
więc zastanawianie się nad rolą Huberta musiałam odłożyć na później. Próbowałam
jakoś przysnąć się bliżej niego, ale nie bardzo mi się to udawało.
– Może dasz radę się przyturlać? – podpowiedział.
– Sam się turlaj! – wrzasnęłam, przysuwając się centymetr po
centymetrze do regału aż dotknęłam głową jego nóg. Albo mój wzrok przyzwyczaił
się półmroku, albo wstawał dzień i zrobiło się jaśniej, bo przysunąwszy się do
Huberta, zauważyłam, że siedzi on z rękami uniesionymi nad głową. Jego dłonie
owijała ciasno taśma przyczepiona do pionowej rury stanowiącej stelaż regału.
Po stronie twarzy, którą Hubert był zwrócony ku mnie, widać było wyraźne ślady
krwi.
Leżałam blisko niego, dysząc ciężko ze zmęczenia i nie
wiedząc, co dalej.
– Jeszcze troszkę, tylko parę centymetrów – zachęcał Hubert.
– Podnieś głowę, to położysz ją na moich nogach, będzie ci łatwiej oddychać.
– Co ci się stało? – spytałam, gdy udało mi się ułożyć głowę
na jego udach. – Gdzie jesteśmy?
– W mojej piwnicy – odpowiedział. – W domku, były tu kiedyś
działki. Za miastem. Dlatego nikogo tutaj nie ma.
– Ale co mu tutaj robimy?
– Siedzimy – odparł. – Związani i poturbowani. Mocno
oberwałaś?
– Nie wiem. Głowa mnie boli.
– Mnie też. Chyba mi przyłożyli i to zdrowo. Gdy się
ocknąłem, z głowy płynęła mi krew. Nie mogę dotknąć głowy. Mam związane ręce.
Komentarze
Prześlij komentarz