Śmierć czai się za każdym drzewem (61)
Robiłam tę inwentaryzację już od paru godzin i w duchu
kurwowałam zawzięcie, uśmiechając się łagodnie do kierownika, po którym widać
było zmęczenie, co próbował zamaskować poczuciem humoru i subtelnymi żarcikami
rzucanymi w moja stronę, ot tak, niby od niechcenia. Zawsze podziwiałam jego
cierpliwość i zamiłowanie do mrówczej pracy, którego mi teraz właśnie
brakowało. Gdy tylko kierownik znikał w swoim kantorku, zerkałam pospiesznie na
ekran mojej komórki, czekając na odpowiedź Huberta, ale ten się nie spieszył z
ripostą. Znowu próbowałam się dodzwonić, ale jego telefon nadal był wyłączony.
Przerżnęłam sprawę, stwierdziłam z rozpaczą i oblał mnie zimny pot. Nagle
uświadomiłam sobie, że tak naprawdę bardzo zależy mi na Hubercie i
najzwyczajniej w świecie za nim tęsknię. Raz w życiu trafił mi się porządny
facet, człowiek, na którego mogłam liczyć, który otaczał mnie uczuciem i
szacunkiem, który widział we mnie ósmy cud świata, a ja go potraktowałam per
noga! Odznaczałam kolejne numery księgozbioru automatycznie, wściekła na
siebie, marząc o powrocie do domu i zamknięciu się w czterech ścianach mojego
pokoju, by móc się swobodnie wypłakać.
– Pani Maju, co panią trapi? – pan Czesław stał przy moim
biurku i patrzył na mnie z troską.
Próbowałam udawać zdziwienie, ale mój kierownik nie dał się
zbyć. Jak przystało na świetnego obserwatora i znawcę ludzkich dusz, zauważył,
że coś skrycie przeżywam i chciał mi pomóc. W jednej chwili postanowiłam wylać
przed nim wszystkie swoje żale, bo pogadać z kimś musiałam, a nie miałam z kim.
Baśka szalała w sklepie, mówić o tym z Ziutkiem się wstydziłam, a z mamą nie
mogłam, bo ciągle była do Huberta wrogo nastawiona. Zresztą cała ta trójka nie
darzyła go sympatią, uważając, że wychodząc za niego, popełnię… mezalians.
– Chyba popełniłam piramidalną głupotę – wyznałam, gdy pan
Czesław postawił przede mną filiżankę z kawą i przysiadł po drugiej stronie
biurka ze swoją.
– Pan Hubert? – domyślił się, a ja tylko smętnie pokiwałam
głową. Już po chwili zaczęłam opowiadać o ostatnich wydarzeniach, które
doprowadziły mnie do obecnych rozterek, nie pominęłam nawet treści SMS-ów, co
pan Czesław najpierw przyjął ze swojego rodzaju osłupieniem, by zaraz potem
wybuchnąć serdecznym śmiechem.
– Pani Maju kochana! Ja nie jestem oczywiście panem
Kuferkiem, gdzież mi tam do niego, ale uważam, że z panią nie sposób się
nudzić. Nie dość, że atrakcyjna i kobieca, to jeszcze jest pani kobietą z krwi
i kości, z temperamentem, taką zaangażowaną w każdym calu. My, mężczyźni, to
lubimy. Zapewniam panią. Pan Hubert albo ma poważny powód do tego, by się nie
odzywać, albo po prostu chce się przekonać, na ile jest pani zaangażowana. Może
mi pani nie wierzyć, ale mężczyzna też lubi, gdy kobieta o niego zabiega.
Najgorsze, co może się przytrafić facetowi, to obojętna mimoza – dodał. – To
co? Jeszcze godzinkę i wracamy do domu. Nie można żyć tylko pracą, a pani ma na
dzisiaj dosyć. I proszę się nie martwić. Wszystko będzie dobrze.
Zrobiło mi się lżej na duszy i postanowiłam, że zaraz po
powrocie do domu znowu spróbuję zadzwonić. Na wszelki wypadek wysłałam następny
SMS: „Jeszcze w pracy. Kończę o pierwszej. Zadzwonię jutro. Cmooooooooook.”
Doszłam do wniosku, że jeśli cmok go nie zmiękczy, to nie wiem, jak go
obłaskawić. Rozstałam się z panem Czesławem, który podprowadził mnie do auta,
życząc mi dobrej nocy. Ruszyliśmy jednocześnie, rozjeżdżając się w przeciwne
strony. Ujechałam kilka metrów, orientując się, że coś jest nie tak. Stanęłam
na wysokości parku i wyszłam z auta. Przebita opona widoczna była wyraźnie w
świetle latarni, nie przyszło mi na myśl, by o tej porze zmieniać koło, zwłaszcza
że nie umiałam, a pusty i niezbyt zarośnięty o tej porze park oddzielał mnie
wąskim klinem roślin od domu. Zamknęłam drzwi auta i popędziłam w kierunku
drzew. Ostatecznie gdybym wybrała dłuższą drogę, i tak nie byłaby
bezpieczniejsza, bo po jednej jej stronie ciągnął się park, po drugiej gęsty
żywopłot. Biegłam między drzewami z duszą na ramieniu i komórką w dłoni, modląc
się, by nie pomylić znanych za dnia ścieżek, które teraz przypominały gęsty
labirynt, gdy raptem straciłam równowagę i runęłam jak długa, zdzierając
kolana. Próbowałam się podnieść, przenosząc ciężar ciała na kolana, ale
poczułam silny ból głowy i zapadłam w pozbawioną błogości nieświadomość.
Komentarze
Prześlij komentarz