Śmierć czai się za każdym drzewem (60)

Hubert zapadł się pod ziemię, sama nie wiedziałam, co mam o tym wszystkim myśleć. Początkowo odczułam ulgę, bo trochę się obawiałam wyrzutów z jego strony z powodu tej imprezy z Hugonem, ale potem ulga przeszła w niepokój, wreszcie w złość. Pomyślałam sobie, że powodem milczenia Huberta jest chorobliwa wręcz zazdrość, a może też chęć wycofania się z zaręczynowych zobowiązań po incydencie z drzwiami, doszłam bowiem do wniosku, że Hubert na pewno nie miał z nim nic wspólnego. Mógł być sobie zazdrośnikiem do kwadratu, ale używanie inwektyw i to wobec kobiet, wobec mnie, nie wchodziło w grę. Nie wiedziałam, co mam robić: dzwonić do niego, nie dzwonić, zainicjować kontakt czy też zostawić go już w spokoju, odczekać kilka tygodni i odesłać pierścionek? Jak powinnam się zachować? Podejrzliwość Przystojniaka też mnie rozstroiła. Co miał na celu, gdy pytał, kiedy Hubert się mną poważnie zainteresował? Dlaczego wspomniał o jego żałobie? Czy chciał się zachować złośliwie i pokazać mi, że jestem żałosna, bo tylko czekałam, aż ktoś mnie poprosi o rękę, nie zważając na towarzyszące tej sytuacji okoliczności? A może nie chodziło mu wcale o mnie, tylko raczej o Huberta? Może próbował zwrócić moją uwagę na jego pośpiech związany z zaręczynami i wcale nie szło mu o niestosowność, ale o zachowanie ostrożności? A jeśli Przystojniak nie wierzył w wypadek pani Zofii i podejrzewał Huberta o przyczynienie się do jej gwałtownego zejścia? W takim bądź razie, czy nie powinien mi tego powiedzieć wprost i zamiast bawić się w słowne rebusy, po prostu ostrzec? Sama zastanawiałam się już od pewnego czasu nad tym nieszczęsnym wypadkiem i dziwnym zachowaniem Huberta, bo ostatecznie jeśli żyje się z kimś prawie trzydzieści lat, to powinniśmy być tym kimś zainteresowani, a Huberta ten fakt w ogóle nie zajmował, w dodatku zachowywał się tak, jakby był wdzięczny sprawcy, że wyzwolił go z uciążliwych okowów. Nie byłam w stanie skupić się lekturze „Obozu świętych” Jeana Raspaila, choć treść lektury fascynowała wizjonerstwem, ukazując, do czego najprawdopodobniej doprowadzi głupota europejskich polityków, ich poprawność polityczna i zmuszanie Europejczyków do podzielenia się miejscem zamieszkania z milionem imigrantów o tak różnej kulturze i tak odmiennych celach, że może to doprowadzić tylko do katastrofy, której nie da się zatrzymać. Odłożyłam na chwilę książkę i wysłałam SMS do Huberta z prośbą, by zadzwonił. Gdy nie odpowiedział, zadzwoniłam, ale jego komórka była wyłączona. Zbiesił się chłopina, pomyślałam. Ale się zaparł, ale właściwie dlaczego? Bo poszłam do Baśki na wino? Bo Baśka nie chciała go na to wino zaprosić? Bo jakiś idiota, nie po raz pierwszy przecież, wyzwał mnie od kurew? A może stwierdził, że wyzywają mnie przez niego i postanowił się usunąć, żeby dali mi spokój? Zrobiło mi się przykro i w tej chwili poczułam, że Hubert jest mi bliski ze wszystkimi swoimi wadami. Nie kochałam go, nie, ale lubiłam, dobrze się przy nim czułam i fascynowały mnie jego wiedza i obycie. Czy byłoby nam ze sobą dobrze? Któż to mógł zagwarantować? Zresztą, brakowało mi kilku istotnych elementów do tego, by wiedzieć, czy mogłoby się nam udać, ostatecznie nie skonsumowaliśmy naszego związku w sensie fizycznym, co w obecnych czasach mogło uchodzić za coś nienormalnego. Hubert mnie nie ponaglał, bo ciągle twierdził, że daje mi czas na poznanie go, a ja nie miałam odwagi, by wyjść z inicjatywą, choć miałam na to ochotę. Zadzwoniłam po raz drugi i wkurzyłam się na dobre, gdy włączyła się poczta głosowa.
Już zamierzałam wysmażyć Hubertowi SMS takiej treści, żeby mu w pięty poszło, gdy przy moim biurku zjawił się mój kierownik.
– Pani Maju kochana – zagaił – mam dla pani niezbyt dobrą nowinę i z góry przepraszam, ale jak mus, to mus. – W głowie zapaliła mi się lampka alarmowa, bo czegóż ta przykra nowina miała dotyczyć jak nie Huberta? Może miał jakiś wypadek, a ja tu mu kołki na głowie ciosać zamierzałam? Albo znowu ktoś z donosem zadzwonił, żeby mnie z pracy wyrzucić? Wypięłam dumnie pierś gotowa na przyjęcie ciosu, bo nie zamierzałam histeryzować.
– Skontrum trzeba przeprowadzić – powiedział, patrząc na mnie z obawą, bo jeszcze oboje nie zapomnieliśmy ostatniej inwentaryzacji, podczas której mało nas szlag nie trafił. Odetchnęłam jednak z ulgą, bo ostatecznie skontrum jest jak zaraza morowa, ale przeżyć się je da bez uszczerbku na zdrowiu.
– Sam pan kierownik mówi, jak mus, to mus – odrzekłam. – Kiedy zaczynamy?
– Pani Majeczko, mamy mało czasu, bo komuś na górze się bardzo spieszy i ten ktoś życzliwy bibliotece nie jest. Najlepiej by było, gdyby inwentaryzacja wykazała poważne nieprawidłowości, wtedy by nas zamknęli, zbiory rozdali szkołom, a budynek… – powiódł wokół dłonią – poszedłby pod młotek. A że w centrum miasta i do tego po remoncie… – zawiesił znacząco głos. – Sama pani rozumie. Ale po moim trupie! Ja zacznę już dziś, posiedzę trochę wieczorem, a pani pomoże mi od jutra, dobrze?

– Pomogę panu już dzisiaj – zadecydowałam. – Tylko podjadę do domu na obiad i wrócę. Razem nam pójdzie szybciej, a ja i tak nie mam żadnych planów na wieczór. – Kierownik rozpłynął się między regałami, a ja podjęłam przerwaną pracę nad redagowaniem zjadliwej wiadomości do narzeczonego typu: „Proszę, proszę, Majeczka się już znudziła, więc się telefon wyłącza? No to pies mordę lizał!” Zanim pomyślałam, nacisnęłam „wyślij” i poleciało. Pacnęłam się wściekle w swój durny łeb, który nie mógł nadążyć za palcami, ale cóż było robić, wiadomość poszła i zawrócić się jej już nie dało. Dla złagodzenia efektu pokombinowałam trochę i wysłałam następną: „Ale żebyś aż tak szybko się mną znudził? Przykre. PS Przepraszam za to psie lizanie po mordzie.” Odłożyłam komórkę ze strachu, że mogę jeszcze coś palnąć w podobnym stylu i poszłam zaparzyć sobie kawę. Ostatecznie czekała mnie dziś nasiadówa. 

Komentarze

Popularne posty