Śmierć czai się za każdym drzewem (59)
Nie wiem, do której Hubert koczował pod domem Baśki, ale gdy
wychodziłam rano, nie było go. Nie było też dalszych nieodebranych połączeń z
jego numeru ani SMS-ów, co wydało mi się trochę dziwne, bo przecież
przyzwyczaiłam się już do tego, że Hubert po prostu był. Policyjny samochód
przed domem początkowo mnie zdziwił, potem nieźle wystraszył. Przyspieszyłam
kroku, by wreszcie wejść do środka i uniknąć wścibskich spojrzeń stojących w
ogródku naszej najbliższej sąsiadki trzech kobiet, które na mój widok jakby
ściszyły głosy, ale nadal zawzięcie dyskutowały. Ziutek zamalowywał drzwi
wejściowe brązową farbą, czego stojący obok policjant wyraźnie odradzał.
– Co się dzieje? – spytałam, ale Ziutek wzruszył tylko
ramionami, bagatelizując sprawę.
– Nic, co ma się dziać?
– Co z drzwiami? – zaciekawiłam się, bo przecież wcale nie
wymagały malowania. Ba, malowanie na pewno im zaszkodziło i to na urodzie.
– Dzieciaki się wygłupiały, trzeba zamalować – odrzekł
głośniej Ziutek, żeby usłyszały stłoczone w trójosobową gromadkę sąsiadki.
– Właź wreszcie i nie stercz na tych schodach jak wazon! –
wysyczała matka, wciągając mnie do środka. – Mało to już sensacji mamy? Jeszcze
musisz tam sterczeć i wystawiać się na żer tym harpiom?
– Ale jakich sensacji? – dopytywałam. – Co się stało?
Mama wepchnęła mnie do kuchni, gdzie za stołem siedział
Przystojniak, popijając kawę z kubka i uśmiechając się spod przymrużonych
ironicznie oczu, co obudziło we mnie szewską pasję.
– A pan tu czego? – warknęłam nieprzyjaźnie, pamiętając,
jaki potrafił być nieprzyjemny.
– Baśka się odnalazła, bab w lesie, świeć im Panie, nie zgwałciłam, więc o co chodzi?
– A kto powiedział, że zostały zgwałcone? – zapytał od razu,
patrząc na mnie czujnie.
– Jak to kto? Wszyscy tak mówią?
– Wszyscy, czyli kto? – nie ustępował.
– No wszyscy – zatoczyłam ręką wokół siebie, by miał
wyobrażenie obszaru, na jakim mieszkają wszyscy.
– No powiesz wreszcie, co się dzieje czy nie? – wrzasnęłam w
stronę matki, bo miałam już dość tej ciuciubabki.
– Już wyjaśniam – Przystojniak uparł się, by ze mną
konwersować. – Ktoś, czyli nieznany sprawca w nocy namalował na drzwiach
wejściowych waszego domu napis „Tu mieszka kurwa” i dorysował pod spodem pętlę
przypominającą sznur wisielca. Pani brat, ku niezadowoleniu pani mamy, od razu
wezwał policję.
– A z czego tu się cieszyć? – mama podjęła próbę przejęcia
inicjatywy, ale na nic to się zdało.
– Byłem akurat, że tak powiem, pod ręką, gdy dostaliśmy
zgłoszenie, więc się zabrałem, by sprawdzić, co się dzieje, bo jak pani pewnie
sama zauważy bądź już zauważyła, od kilku miesięcy dzieją się w naszym mieście
dziwne zdarzenia, które jakoś tak zawsze bezpośrednio lub pośrednio wiążą się z
pani osobą. Sama pani rozumie, że w tej sytuacji trzeba trzymać rękę na pulsie.
Czy pani podejrzewa, kto mógł napisać ten… – zawahał się – kto mógł coś takiego
napisać? I dlaczego?
Przysiadłam na kuchennym taborecie, bo zrobiło mi się słabo.
Jasne, że podejrzewałam, kim był autor. Cholerny Hubert najpierw koczował pod
domem Baśki, a potem zdenerwował się pewnie, gdy zobaczył Hugona i wydziergał
swoją złotą myśl na naszych drzwiach. Chwała Bogu, że nie na ścianie domu,
pomyślałam z ulgą, dochodząc jednocześnie do wniosków, że w mojej sytuacji
zadowalam się już czym popadnie. I co miałam odpowiedzieć Przystojniakowi? Że
podejrzewam Huberta? A jeśli to nie on? Czy mogłam rzucić na niego takie
podejrzenia? Poza tym… czy Hugo rzeczywiście mówił prawdę, że widział Huberta? Przecież
ten cały Hugo to też niezłe ziółko, więc dlaczego miałam mu teraz uwierzyć? No
i wreszcie wstyd, ten cholerny wstyd, który zaraz po przekroczeniu progu mojego
domu usiadł mi ciężko na piersi i nie chciał zleźć.
– A skąd ja mam to wiedzieć? I wypraszam sobie z tymi
sytuacjami! Ileż to sytuacji się ze mną wiąże? Raz Baśka sobie, bezkarnie
zresztą, gigant urządziła i od razu wszystko na mnie? I czy aby na pewno o mnie
chodzi? – spytałam z godnością, zerkając na mamę, która w tym momencie też
straciła dech.
– No wiesz? – krzyknęła gromko. – To się doczekałam. To ci
córcia, cholera jaśnista! Ty tego swego zapytaj lepiej, co mu po tym siwym łbie
lata. Wydzwaniał tu wczoraj jak wariat jakiś. Pewnie mu co odpierdoliło
doszczętnie, przepraszam za wyrażenie – zwróciła się do Przystojniaka przymilnie
– ale ja podejrzewam tego gacha podstarzałego. Tylko ona – mama teatralnie
wskazała mnie palcem – nie chce się przyznać, że głupotę największą w życiu
popełniła i będzie teraz kręcić i wić się jak piskorz, bo jej wstyd pewnie.
– Mama da jej spokój! – huknął Ziutek, który wszedł właśnie
do kuchni. – I niech mama żadnych oskarżeń na nikogo nie rzuca.
– A właśnie – zaciekawił się Przystojniak – kiedy to pan
Kuferek przystąpił do pani z ofensywą? Jakoś tak chyba nie czekał na koniec
żałoby, prawda?
Popatrzyłam na policjanta z nienawiścią.
– Idź, facet, bo jak cię strzelę na odlew, to czapki nie
będzie na czym nosić! – zagroziłam, zapominając do kogo mówię.
Przystojniak sprawiał wrażenie zaskoczonego, by już po
chwili zaśmiać się wesoło, czym jeszcze bardziej mnie wkurzył.
– No jakby co, to wie pani, gdzie mnie szukać – rzucił w
moją stronę i wyszedł, zostawiając mnie na pastwę mamy, która już się brała pod
boki, by mi wygarnąć, co o mnie myśli.
Komentarze
Prześlij komentarz