Śmierć czai się za każdym drzewem (58)
Hugo po raz kolejny okazał się dobrym kompanem. Najpierw
powynosił pozostawione wcześniej rzeczy, pomógł Baśce uprzątnąć szafę Jacka, a
po załadowaniu klamotów do podstawionej przed domem przyczepki wrócił, by
dotrzymać nam towarzystwa. Początkowa wrogość Baśki ulotniła się bowiem jak
kamfora w trakcie sprzątania, kiedy to Hugo wykazał się dużym poczuciem humoru
i wcale – czego obawiała się Baśka – nie namawiał jej do rezygnacji z rozwodu i
nie robił wyrzutów.
– I tak cię podziwiam – odpowiedział, gdy Baśka zapytała, co
porabia Jacek, bo przecież nie miała o nim informacji, a ciekawość musiała ją
zżerać, co skutecznie maskowała. – Gdybym był na twoim miejscu, już dawno bym
się rozwiódł. Jacek przesadzał ze wszystkim.
– O, i gdzie tu męska prawdziwa przyjaźń i lojalność? –
zakpiłam, nie mogąc się powstrzymać.
– W dalszym ciągu jest – zapewnił. – Jacek zna moje zdanie,
bo go nie kryję. Wiele razy mu mówiłem, że to ignorowanie oczywistych faktów
jest groźne i źle się skończy, bo żadna kobieta nie wytrzyma takiej sytuacji.
– I co on teraz robi? – zapytała Baska niby od niechcenia,
zaglądając do kieliszka, jakby nie wiedziała, co się kryje na dnie.
– Nie martw się o niego – uspokoił ją Hugo. – Jacek zawsze
spada na cztery łapy. Wynajął mieszkanie, potem je kupi, prowadzi interes, ma w
głowie już następny pomysł na robienie większych pieniędzy, ale czeka z
realizacją do rozwodu, zresztą to chyba normalne, prawda? – przymrużył oko,
patrząc na Baśkę, która natychmiast się oburzyła.
– No wiesz? Co ty sobie myślisz, że ja go tu maltretować
będę i zabierać to, co on wypracuje?
Nie chcę niczego od niego, niczego! – podkreśliła, machając
mu palcem przed nosem, a ja nielojalnie pomyślałam, że to nie do końca tak, bo
wszakże wyszarpnęła mu już dom i sporą część oszczędności. Widocznie Baśka,
spojrzawszy na moją minę, domyśliła się treści tych rozmyślań, bo pogroziła mi
pięścią:
– Należało mi się! I dom, i forsa. Oszukał mnie, zwyczajnie,
ordynarnie, po świńsku oszukał. Na dziwki jeździł, Hugona do domu sprowadził,
po angielsku gadał, żeby mnie w pole wyprowadzić i wkurwić, odszkodowanie mi
się należy! On wcale nie ożenił się z miłości. Niepotrzebna mu rodzina, tylko
cholera wie co.
– I Jacek ma tego świadomość, i nie ma pretensji –
stwierdził Hugo. – A tak na marginesie, droga Basiu, to gdy ktoś zna niemiecki
i potrafi się też dogadać po francusku, to powinien już dawno nauczyć się
angielskiego. Dajcie dziewczyny kielichy, doleję wam wina.
– A ty? Ty nie pijesz – wytknęła mu Baśka.
– Bo muszę dowieźć te klamoty. Przecież po winie nie będę
mógł prowadzić, a hotelu u was nie ma.
– Prześpisz się u mnie. Ostatecznie spałeś tu tyle razy, że
jedna noc więcej niczego nie zmieni. Ty też zostajesz – wskazała na mnie
palcem. – Nie mogę bowiem pozostawać pod jednym dachem z obcym mężczyzną przed
rozwodem i w trakcie posiadania narzeczonego.
Posiedzieliśmy długo, śmiejąc się z różnych sytuacji, które
Hugo bezlitośnie nam przypominał. Nie omieszkał też wypomnieć mi rzeczonego
kurdupla.
– No ale tak się kończą głupie pomysły – dodał. – Od razu
ostrzegałem Jacka, że ściąganie Majki bez uprzedzenia skończyć się może obiciem
pyska, bo wygląda mi na krewką dziewoję.
– Ale właściwie po co to wszystko? – zapytałam, bo do tej
pory nie mogłam zrozumieć, o co w tym zaaranżowanym przez Jacka i Baśkę spotkaniu
chodziło.
– Przecież ci mówiłam tysiąc razy – Baśka zaczęła mi
tłumaczyć jak osobie specjalnej troski. – Jacek chciał, żeby Hugo zainstalował
się blisko niego i wymyślił, że was wyswata. No zrozum to wreszcie.
Hugo znowu się zaśmiał, ale pokręcił przecząco głową.
– Tym razem nie masz racji, Basiu. Jacek wcale nie chciał
mnie tutaj instalować. To ja go o to poprosiłem. Kiedyś zauważyłem ciebie z
Majką i chciałem ją poznać. Ot i cała tajemnica. Aha, Maja, gdy wynosiłem swoje
rzeczy, zauważyłem tego faceta, z którym byłaś w restauracji. Siedział w aucie.
Zaparkował tam za żywopłotem i wyglądał na przyczajonego. No to zdrowie! –
wzniósł toast, ale trudno mi było dołączyć, bo pokładająca się ze śmiechu Baśka
dostała konwulsji, a ja dołączyłam do niej, wyobrażając sobie Huberta
skręconego jak obwarzanek za kierownicą i udającego, że go nie ma.
– A tak na serio – Hugo przestał się śmiać – to facet ma
poważny problem. Zauważyłem to już wcześniej. Taka chorobliwa zazdrość to już
chyba obsesja.
– Oj, żadna obsesja – próbowałam bagatelizować Hugonowe
obawy – wtedy w restauracji próbował mi się oświadczyć, więc sam rozumiesz, że
się mógł zdenerwować, że mu przeszkodzisz.
– W restauracji? – zdziwił się Hugo. – No rzeczywiście,
zdenerwował się, ale nie o to mi chodzi. On ciebie śledził. Wcześniej. Był jak
twój cień. Jak mogłaś tego nie zauważyć? Mówiłem o tym Jackowi, nie powtórzył
ci? Sam bym ci to powiedział, ale po naszym niefortunnym poznaniu nie miałem
już odwagi.
Komentarze
Prześlij komentarz