Śmierć czai się za każdym drzewem (56)

Następne dni mijały mi na rozmyślaniu nad moją decyzją. Coraz częściej się nad nią zastanawiałam, dochodząc do wniosku, że być może przyjęłam pierścionek zaręczynowy zbyt pochopnie. Chciałam zapytać Huberta, w jakich okolicznościach narobił tych zdjęć Jerzemu, dlaczego na tych zdjęciach Joanna była w różnych strojach. Czyżby przebierała się co godzinę? A jeśli Hubert fotografował ich przez kilka dni? Jak to się stało? Bywał w tych samych miejscach? A przede wszystkim – skąd wiedział, kim jest Jerzy? Skąd Hubert wiedział, że ja jestem z nim związana, skoro nigdy się z nim nie afiszowałam? Nawet moja rodzina go nie znała. Jak to się stało, że Hubert wypatrzył mnie z Jerzym, a potem go najprawdopodobniej śledził, fotografował i zmanipulował Baśkę, która posunęła się do tego, że bez mojej wiedzy zakończyła za mnie tę znajomość? Najchętniej zapytałabym o to Huberta, ale przecież Baśka błagała, bym jej nie wydawała. Tak więc codziennie zmagałam się z wątpliwościami, które galopowały w mojej głowie niczym tabuny dzikich koni po stepie, gdy tymczasem „mój narzeczony” poczuł się już bardzo pewny swojej zdobyczy w mojej skromnej osobie i odwiedzał mnie każdego dnia w bibliotece, domagając się zorganizowania spotkania z moją matką i bratem.
– Może ty, Majeczko, jesteś nowoczesna, ale ja wolę po staroświecku przestrzegać konwenansów i poznać przyszłą teściową i szwagra – tłumaczył. – Poza tym przecież trzeba omówić kwestie ślubu. Przecież chyba nie chcesz wyłączyć z tych planów rodziny? Ja rodziny już nie mam, ale twojej mamie i bratu na pewno byłoby przykro, gdyby dowiedzieli się o tym w ostatniej chwili. Prawda?
Poniekąd przyznawałam mu rację, ostatecznie jeśli się na ten ślub zdecydowałam, to powinnam go wprowadzić do rodziny, o czym Hubert najwyraźniej marzył, ale wiedziałam, z jaka niechęcią mama myślała o moim ewentualnym zamążpójściu. Zwłaszcza, że jej przyszły zięć był od niej młodszy tylko o dziewięć lat… Mój kierownik zachowywał daleko posunięty dystans, unikając spotkań z Hubertem, a ten wyczuwał chyba te emocje i nie narzucał się towarzysko, ograniczając się do kulturalnego przywitania. W okazywaniu rezerwy i trzymaniu ludzi na odległość Hubert mógł startować w mistrzostwach świata.
– Pani Maju – zagaił mój kierownik któregoś dnia, gdy byliśmy sami – czy to prawda, co mówią ludzie?
– A co mówią? – zapytałam.
– Nie pogniewa się pani, gdy powtórzę? Nie wszystkie opinie są przychylne.
– Proszę mówić, zawsze jest lepiej wiedzieć niż trwać w błogiej nieświadomości – uśmiechnęłam się do pana Czesława, bo wiedziałam, że jest on człowiekiem uczciwym i dobrze życzył ludziom, a mnie zawsze traktował wręcz po ojcowsku. Jego niepoprawna politycznie orientacja seksualna mnie ani nie raziła, ani nie interesowała, choć pamiętam, jak spędzała sen z powiek dewotkom, gdy gruchnęła wieść, że pan Czesław od kobiet woli osobników własnej płci, mimo że nikt go nigdy z takim osobnikiem nie widział. Być może częste wyjazdy pana Czesława na kiermasze i targi nie były podyktowane li tylko zawodową ciekawością, ale co to kogo mogło obchodzić? A może plotki o tej orientacji wywołało uparte trwanie pana Czesława w stanie kawalerskim?
– Niektórzy mówią, że państwo jesteście już po słowie, że się tak staromodnie wyrażę… – zawiesił głos, oczekując pewnie, że zaprzeczę lub potwierdzę, a gdy milczałam, kontynuował. – Ale to nie jest nic dziwnego. Jest pani młodą, atrakcyjną i przemiłą kobietą, więc jak można się dziwić, że mężczyźni się za panią oglądają? Najgorsze jest to, co mówią o pani Zofii. Zawistników nie brakuje i dotarły do mnie pogłoski jakoby pani Zofia wcale nie zginęła w wypadku, tylko targnęła się na swoje życie po tym, jak odkryła wasz…romans. Plotka głosi, że pan Hubert ją wyrzucił z domu, bo chciał się z nią rozwieść z pani powodu.
– Rany boskie – zdołałam wydukać, bo głos mi uwiązł w gardle.
– No właśnie. Pani Maju, takie plotki mogą zatruć każdą radość, a w naszym mieście nie ma się gdzie ukryć. Ja nie pozwalam nawet na najmniejszą insynuację, gaszę ją w zarodku, ale tak sobie myślę, że to świństwo, które zaczyna się dziać, narasta jak kula śniegowa i któregoś razu runie prosto na panią.
– Więc co ja mam zrobić? – zapytałam głosem na granicy płaczu. Sytuacja zaczynała mnie przerastać.
– Pani Majeczko, niech pani nie płacze, proszę – kierownik pogładził moją dłoń. – Jeśli chce sobie pani ułożyć życie z panem Hubertem, to proszę nie bać się opinii publicznej. Nikt nie może pani zabronić wyjścia za mąż. Pan Hubert też ma prawo do małżeństwa z normalną kobietą, a jego dotychczasowe stadło do szczęśliwych nie należało. Pani Zofia, świeć Panie nad jej duszą, nie była wzorem żony. Trudno było znaleźć kogoś mniej życzliwego od niej i proszę się nie oburzać. Doskonale wiem, co mówię. Z każdej sytuacji jest wyjście. Jeżeli nie wytrzyma pani tych małomiasteczkowych perturbacji i będzie pani chciała, spróbuję pani pomóc w znalezieniu pracy w innej miejscowości. Mam wielu znajomych, wiele długów wdzięczności, nie pozwolę pani skrzywdzić. Proszę nie martwić się na zapas. Przepraszam, że pani powiedziałem o tych plotkach, ale tak sobie myślę, że gorzej jest trwać w niewiedzy. I chciałem tez pani powiedzieć, że ja zawszę będę panią darzył szacunkiem i sympatią. – Uśmiechnął się delikatnie i poszedł do swojego kantorka, zostawiając mnie z moimi myślami. Zaczynała mnie ogarniać czarna rozpacz.


Komentarze

Popularne posty