Śmierć czai się za każdym drzewem (54)
– Zostaniesz moją żoną? – spytał swobodnie, wznosząc toast
szampanem, ot tak, od niechcenia. Nawet gdybym oczekiwała, że pytanie takie
właśnie padnie z jego ust, to nie wpadłabym nigdy na to, że można je zadać
zaraz po litanii wyrzutów i pretensji. Siedziałam jak na rozżarzonych węglach,
modląc się o to, by ten wieczór jak najszybciej się zakończył.
– Nie musisz odpowiadać już teraz – zastrzegł, wznosząc
kieliszek do góry – wiem, że to poważna decyzja, musisz ją przemyśleć.
Rozumiem, Majeczko. Nie będę naciskał ani robił wyrzutów. Zapewniam.
Jedliśmy przez chwilę w milczeniu. Jego pytanie wprawiło mnie
w zdumienie. Nie wiedziałam, jak mam się zachować.
– Chcesz zobaczyć swój pierścionek? – zapytał.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, gdy ujrzałam w jego dłoni
pierścionek z białego i żółtego złota z pięknym oczkiem.
– Zgodnie z tradycją, z diamentowym oczkiem. Właściwie to
nie diament a brylant, ale to chyba nie ma znaczenia? – zapytał retorycznie, a
mnie zaschło w ustach. Piękno pierścionka, jego prostota i elegancja mnie
zszokowały.
– Majeczko – szepnął Hubert – przymierz dyskretnie, gdyby
był za mały lub za duży, to będę musiał go zanieść do jubilera.
Było mi wstyd za siebie, za to, że nadstawiłam moją cholerną
rękę z moim równie cholernym palcem, na który Hubert wsunął ten przepiękny
pierścionek. Pasował jak ulał i płakać mi się chciało na samą myśl o tym, że
będę musiała go ściągnąć i oddać.
– Dobry? Trzeba nieść do jubilera? – zapytał Hubert, a ja
tylko przecząco pokiwałam głową.
– To może już dziś go weźmiesz? – wyszeptał.
Biłam się z myślami. Co robić? Co robić? Oddać, odmówić,
zrezygnować z tego pierścionka, z Huberta, z małżeństwa? Dobiegałam
czterdziestki, nigdy nie miałam szalonego powodzenia, czy powinnam oddać pierścionek,
odmówić Hubertowi i czekać na księcia na białym koniu? To by były jaja. Biały
koń. Rodzina zsikałaby się ze śmiechu. Zresztą dzisiaj już takich nie robią.
Ale czy można wyjść za mąż za człowieka, do którego nie czuje się czegoś więcej
ponad sympatię i życzliwość? Z drugiej strony, czy takie szalone uczucie nie
zaślepia? Ile to małżeństw rozpadło się mimo szalonego uczucia i deklaracji, że
zakochani nie mogą bez siebie żyć? Hubert mi się podobał jako mężczyzna, czułam
się przy nim bezpiecznie, był wolny, szarmancki, miał poczucie humoru,
fantastyczny gust. Umiał zarabiać pieniądze i zapewnić bezpieczeństwo
finansowe. Przy takim mężczyźnie moja praca byłaby czystą przyjemnością, hobby,
któremu mogłabym się oddawać bez strachu o jutro. Przy nim zwiedziłabym świat,
o czym marzyłam od zawsze. Czy stać mnie było na zrezygnowanie z takiej oferty?
Wprawdzie czasami bywał bufonem, ale kto nim od czasu do czasu nie bywał? Przecież
chciałam mieć rodzinę, dzieci, dom. Ale czy byłabym dobrą żoną? Czy Hubert nie
zacząłby żałować po pewnym czasie, że się ze mną ożenił? Mój charakter nie
należał do najłatwiejszych, czy ten człowiek, który miał za sobą piekło
nieudanego małżeństwa, nie wpadłby z deszczu pod rynnę?
Hubert patrzył na mnie z uśmiechem, trzymając mnie za dłoń.
Wyglądał dobrze, naprawdę dobrze, cholernie dobrze w blasku świec.
– Majeczko?
– Ale czy…? – nie wiedziałam, jak zadać to pytanie. – Czy
kiedyś nie będziesz żałować, że to ja? Jest tyle kobiet. A ja? Co ja?
– Nikt inny mi nie jest potrzebny – zapewnił – wiem, że ten
pierścionek, ta propozycja…, że może są takie szybkie, takie nagłe, ale nie mam
żadnych wątpliwości.
– Ale ja chcę mieć dzieci – spojrzałam na niego z pewnością,
że zaraz się wycofa.
– Ja też. Zawsze chciałem. Zofia nie mogła mieć dzieci. Albo
nie chciała. Odmówiła badań. Wydaje mi się, że ja jej wystarczałem za całą rodzinę,
dzieci i wszystkich mężów tego świata. Skoncentrowana była maksymalnie na mnie.
Prze dwadzieścia cztery godziny na dobę.
To co z tym pierścionkiem? – spytał cicho.
– Jest dobry. I bardzo piękny. Dziękuję – odparłam.
Wznieśliśmy toast za naszą wspólną przyszłość.
Komentarze
Prześlij komentarz