Śmierć czai się za każdym drzewem (53)

Było ciepło. Hubert otworzył drzwi auta, bym mogła wsiąść. Czułam na sobie wzrok mamy i Baśki, które sterczały ukryte za firanką i mało mnie szlag nie trafił ze strachu, że któraś z nich zdradzi swoją obecność. To by dopiero był wstyd! Wyglądałam jak milion dolarów i to mimo swej nadwagi, mimo niskiego wzrostu, mimo zbliżającej się nieubłaganie czterdziestki wyrytej na mojej twarzy. Co z człowiekiem potrafi zrobić dobrze uszyta suknia! I niech mi żaden matoł nie mówi, że to nie suknia zdobi człowieka, bo zdobi i to w sensie dosłownym. Jak wyglądałam, tak się czułam. Baśka pożyczyła mi bardzo delikatny zloty łańcuszek, bo oczywiście swojego nie miałam. Nigdy mi nie był potrzebny, bo i do czego? Poza tym te diabelskie łańcuszki od zawsze były za drogie na moją kieszeń. Jadąc z Hubertem, znowu poczułam się jak wtedy, gdy zimowym wieczorem wiózł mnie do zajazdu wśród drzew. Było mi wtedy po prostu dobrze. Czułam po raz pierwszy od kilku miesięcy, że nie muszę się bać i poradzę sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu. Zatopiona w wygodnym fotelu jechałam przed siebie, obserwując umykające drzewa, przystrojone w jasnozieloną szatę, chlubiące się nowym życiem i radością. Znowu jechaliśmy do tego zajazdu.
– Obiecałem ci, że przyjedziemy tu wiosną – Hubert uśmiechnął się do mnie, a mnie zrobiło się przyjemnie, że pamiętał.
– Nie podziękowałam ci jeszcze za suknię – zaczęłam niezbyt zręcznie, ostatecznie nigdy dotąd nikt mnie takim prezentem nie uraczył. – Jak poradziłeś sobie z rozmiarem?
– Majeczko, pewne rzeczy niech pozostaną moją tajemnicą. Gdy zobaczyłem tę suknię, od razu wiedziałem, że jest dla ciebie. Chciałem dać ci ją w urodzinowy wieczór, ale zdecydowałaś inaczej – zachmurzył się. – No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. 
W holu czekał na nas kelner. Widać, że Hubert dopiął wszystko na ostatni guzik. Szliśmy do swojego stolika tylko dla dwojga, co zauważyłam ze zdziwieniem, bo poprzednim razem takich nie było. W sali grała nastrojowa muzyka, było niewiele osób, samotny mężczyzna jadł kolację. Spojrzał na mnie z zaciekawieniem. Czego to porządna suknia nie zrobi! Ha! Odprowadził mnie wzrokiem do stolika… Hubert usadził mnie dostojnie, ucałował w dłoń i przeprosił na chwilę, chcąc przywitać się z właścicielem, który być ponoć jego dobrym znajomym. Byłam trochę oszołomiona, więc nie zareagowałam od razu, gdy samotny koneser kolacji stanął przy mnie, chwycił za rękę i wycisnął na niej pocałunek. Nie rozpoznałam go na początku, zmylił mnie świetnie uszyty garnitur, dzięki któremu wydał się jakiś wyższy i dostojniejszy, słowem – interesujący i przystojny. Hugo! Skąd on się tu wziął?
– Pani Maju, wygląda pani przepięknie – zniżył głos, bym mogła go słyszeć tylko ja. – Jakże się cieszę z tego spotkania, nie myślałem, że jeszcze kiedyś panią zobaczę, a tu taka niespodzianka.
– Miło mi – uśmiechnęłam się. – Ale ja nie jestem tu sama. Przepraszam.
– Właśnie – usłyszałam z boku. – Pani nie jest tutaj sama. Pan wybaczy – Hubert stał za mną, mierząc z góry na dół Hugona. Gdyby wzrok mógł zabijać, biedny Hugo leżałby już trupem pod naszym stolikiem, a Hubert wycierałby w jego garnitur swoje buty. Patrzyłam z niepokojem na Huberta, nie bardzo wiedząc, jak zareagować. Hugo nie stracił rezonu. Odsunął się z gracją, ukłonił lekko i uśmiechnął.
– Oczywiście, bardzo przepraszam, ale chciałem się tylko przywitać. Pani Maju – zwrócił się do mnie – mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy. Życzę państwu udanego wieczoru. Odwrócił się i odszedł, wychodząc z sali.
Hubert usiadł, ręka mu drżała, gdy sięgał po kartę z menu. Kelner oddalił się dyskretnie, policzki i dekolt mnie paliły żywym ogniem. Cholera jasna! Ja to miałam szczęście do wariatów.
– Myślałem, że ten pajac ci wywietrzał z głowy – syknął przez zęby Hubert. – Taki byłem dumny, gdy go pogoniłaś, a ty co? Zamierzasz się z nim umawiać?
– Z nikim nie zamierzam się umawiać – starałam się zachować spokój. Prawdę mówiąc, zaczęłam się niepokoić o powrót do domu. Ostatecznie dzieliło mnie od niego prawie pięćdziesiąt kilometrów.
– Po co on tu przyszedł? Chcesz mi wmówić, że zjawił się tutaj przypadkowo? Wyraźnie na ciebie czekał! – syczał Hubert.
– Naprawdę myślisz, że umówiłam się tutaj z tym człowiekiem, umawiając się jednocześnie z tobą? Widzisz w tym jakąś logikę?  Hubert wpatrywał się z uporem w menu, a potem jego twarz rozjaśnił uśmiech ulgi.
– Masz rację, Majeczko. To jest zupełnie pozbawione logiki, ale przyznasz, że za dużo tych zbiegów okoliczności. Zdenerwowałem się. Wybacz. Zamawiajmy już. Pozwolisz mi wybrać? – skinęłam przyzwalająco głową, zastanawiając się o jakich zbiegach okoliczności mówił.



Komentarze

Popularne posty