Śmierć czai się za każdym drzewem (48)

Szłyśmy wolno ulicami, rozkoszując się zapadającym zmierzchem. Baśka ciągnęła mnie do kina, na którym przestało mi zależeć, ale nie chciałam jej rujnować urodzinowego planu, zwłaszcza że zarezerwowała już bilety. Czułam ogromna ulgę i wolność. Wreszcie powiedziałam to, co mi leżało na sercu od wielu miesięcy. Uwolniłam się od ciężaru, wstydu i co tu dużo mówić – od upokorzenia.
– Baba z jajami – skomentowała Baśka. – Podziwiałam cię. Ty już taka jesteś: potulna całymi latami, ale gdy nadchodzi ten właściwy moment, dajesz upust. Oczyszczasz się jak stajnia Augiasza. I to jest piękne.
– Daj spokój. W końcu zebrałam się na odwagę i już. Ileż można być potulną? To źle wpływa na zdrowie.
Baśka pokiwała ze zrozumieniem głową.
– Wiem. Zrozumiałam, że nie można po jednej z naszych kłótni. Pamiętasz? Gdy radziłaś, żebym pozbyła się Hugona lub nauczyła angielskiego. Najpierw byłam wściekła, ale potem zrozumiałam, że masz rację. Zresztą, ja sama już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak, i że udaję, że tego nie zauważam. Trudno jest się uwolnić z takiej matni. To jak uzależnienie. Kto tego nie przeżył, ten nie wie.
– No właśnie – przytaknęłam, przypominając sobie, że jej kłótnia ze mną to pryszcz w porównaniu z rodzinną waśnią. Gdy jej matka ośmieliła się kiedyś skrytykować zachowanie Jacka, Baśka praktycznie zerwała z nią kontakty, których nie mogła jakoś odbudować do dziś.
– Na takiej zasadzie inni radzą bitym kobietom, żeby zabrały dzieci i uciekały, gdzie pieprz rośnie, podczas gdy one nie mają dokąd uciec. Nie mają dokąd, bo nie widzą drogi ucieczki, ale nikt tego nie rozumie. Zauważyłaś? – zapytała.
– Jasne. A Jacek się odzywał od tamtego czasu? – zapytałam.
– A jakże! Odzywał się i to nie raz. Obiecywał, że Hugo już nie wróci, że wszystko naprawimy, że będzie jak dawniej.
 – Jak dawniej? Czyli kiedy? – zdziwiłam się, bo nie pamiętałam, by kiedykolwiek było u nich inaczej.
– No właśnie! – zaśmiała się głośno, przystając przed wystawą z butami.
Dochodziłyśmy do kina, gdy Baśka gwałtownie przystanęła.
– Widziałaś? – zapytała ze zdziwieniem.
– Nie. Co miałam widzieć? – rozejrzałam się wokół, choć nie wiedziałam, czego szukać.
– Nie no…, chyba dostaję już na głowę.
– Ale że co?
– Nic, przywidzenia mam. Wchodźmy już do środka, bo się spóźnimy.
– Ale czego dotyczą te przywidzenia?
– Daj spokój. Powiesz, że mam szmergla.
– No bo i masz. Co ci się przywidziało?
– Wydawało mi się, że ktoś za nami idzie.
– Za nami? Przecież tu jest pełno ludzi.
– Nie, nie. Nie przechodnie. Za nami. Gdy oglądałyśmy te buty, mignęła mi sylwetka; mężczyzna, jakbym skądś go znała. Ale potem już nikogo nie było.
Rozejrzałam się wokół, ale nie zauważyłam niczego podejrzanego.
– Za dużo szampana. Prawie sama wydudliłam całą butlę – zaśmiała się – ale drogi był, więc nie mogłam pozwolić, by się zmarnował.
– Może i za dużo? – rozejrzałam się ponownie. Nagły niepokój zakłócił mój błogostan. Może Baśka rzeczywiście wypiła za dużo szampana, może to był Jerzy, może jej się przywidziało. A jeśli nie? Przed wejściem do sali kinowej zadzwonił Jerzy. Nie odebrałam i wyciszyłam telefon. Miałam go na dzisiaj dość.


Komentarze

Popularne posty