Śmierć czai się za każdym drzewem (45)
Ciężko obrażony Hubert nie dzwonił od dwóch dni, co
przyjęłam z ulgą. Facet zrobił się namolny, nie odstępował mnie na krok,
przyłaził do biblioteki, przysyłał kwiaty pocztą kwiatową – zgodnie z
rozpoczętą przez niego tradycją – w każdy poniedziałek i próbował organizować
mi dzień. Nawet mój kierownik, początkowy zachwycony bukietami róż, frezji i
lilii smolinosów, teraz był wyraźnie zniesmaczony. Na widok nowego bukietu
wzruszał ostentacyjnie ramionami, poprawiał zaczeskę i przebierając nieco
krzywymi nóżkami, znikał w swojej kanciapie szumnie i na wyrost nazywanej
gabinetem. Ustawiałam wiechcie na parapecie w czytelni, mało ludzi z niej
korzystało i byli to zwykle uczniowie przychodzący pobuszować w Internecie,
więc nie zwracali uwagi na panoszące się tam zielsko, uznając je pewnie za
zwyczajny element wystroju ascetycznego wręcz wnętrza. Hubert, jak powiedział z
wyrzutem, planował w dniu moich urodzin coś wyjątkowego i nie mógł się pogodzić
z tym, że wolałam plebejską rozrywkę przygotowaną przez Baśkę od spędzenia z
nim tak wyjątkowego czasu. Rozumiałam, że czas spędzany z Hubertem miał mieć
znamiona bardziej ambitne od tych plebejskich i o mało nie zakwitłam z radości,
że będę mogła głośno się śmiać z Baśką na jakiejś lekkiej, a może i trochę
głupawej komedii, zamiast na przykład wysłuchiwać koncertu muzyki poważnej u
boku Huberta. Muzyka poważna mi nie przeszkadzała, ale nieustanna obecność
Huberta już tak.
– A co on takiego zaplanował ? – zastanawiał się Ziutek, gdy
mama opowiedziała mu o pretensjach Huberta. Dziad miał czelność przyjść do nas,
gdy byłam w pracy i użalać się na moją niewdzięczność.
– A cholera go wie! – odrzekła mama. – Nie słuchałam za
bardzo. Powiedziałam, że Majka już swoje lata ma, rozumu też jej nie brakuje i
sama wie, co dla niej dobre. Zadowolony nie był. A nawet rozczarowany. Zaczął
coś marudzić, że dla dobra Majki powinniśmy współpracować, ale go zbyłam, bo
szłam do Tuszyńskiej na kawę. Tylko ona mi została – spojrzała na mnie z
wyrzutem. – Reszta unika mnie jak zapowietrzonej, jako tej zarazy. Że niby
matką córki podejrzanej konduity jestem.
– Jezu, mamo. No proszę cię – zaczęłam, ale widząc
nieprzejednaną minę matki, postanowiłam zamilknąć.
– Podejrzanej konduity – Baśka zaniosła się śmiechem,
kiwając w przód i tył i klepiąc dłońmi w kolana.
– Ty też jesteś dobra – mama zdenerwowała się na dobre. –
Ludzie mówią, że to całe zniknięcie to sprawka twoja, Majki i Ziutka. Żeby twój
mąż poszukał zastępczyni i zdradził. I żebyś zagarnęła jego majątek.
– Co za cholerne baby – Baśka
przestała się śmiać i siedziała z zaciętą miną.
– No dobrze, ale czemu ten Hubert tak się uczepił Majki? –
Ziutek wrócił do tematu. – Majka, ty uważaj, mam przeczucie, że Hubert zakupił
pierścionek zaręczynowy.
– Co ty pleciesz? – wkurzyłam się. – Jakie zaręczyny?
Zwariowałeś?
– To jest możliwe – upierał się Ziutek. – Facet jakby amoku
dostał. Jest jak rzep. Otwierasz lodówkę, a tam Hubert!
– Rany boskie! – przestraszyłam się, bo dotarło do mnie, że
Ziutek miał trochę racji.
– Spokojnie. Zacznij go odstawiać. Dziad zrozumie, że nie
jesteś zainteresowana. Nie ma się czym przejmować – skwitowała Baśka, a ja
pomyślałam, że z odstawianiem Huberta wcale nie musi pójść łatwo.
Komentarze
Prześlij komentarz