Śmierć czai się za każdym drzewem (43)
Moja znajomość z panem Hubertem, teraz już Hubertem, zaczęła
nabierać rumieńców. Czułam się przy nim swobodnie i dobrze. Okazało się, że
słuchał tej samej muzyki co ja, lubił jeździć do kina i dużo czytał. Był świetnym
kompanem rozmów, koneserem win (za co niemal z marszu zaczęłam go lubić…) i
uwielbiał podróżować. Jego opowieści o greckich wyspach, które od zawsze chciałam
zobaczyć, wprawiało mnie w zachwyt i podsycało moje pragnienie zwiedzania świata.
Podróżował po Hiszpanii, Włoszech i Francji, był w Londynie i Edynburgu.
Uświadomił mi, że moje dotychczasowe życie było niezwykle ubogie i szare.
– Ale kiedy tak podróżowałeś? – zapytałam zdziwiona, bo
przecież od lat przez cały letni sezon prowadził skup runa leśnego, a po
sezonie zajmował się jakimś handlem.
– Najlepiej jest zwiedzać poza sezonem – uśmiechnął się,
wertując kartę dań, gdy siedzieliśmy w jednej z jego – jak się okazało –
ulubionych restauracji, oddalonej od naszego miasteczka o kilkadziesiąt
kilometrów.
– Chociaż tak naprawdę to pojecie sezonu urlopowego na
świecie różni się nieco od polskiego. Bogaci Amerykanie czy Niemcy jeżdżą przez
okrągły rok. W Grecji, Włoszech i Hiszpanii zawsze jest dużo turystów. Sezon
urlopowy dla nas wiąże się z wakacjami, bo wtedy jest u nas ciepło.
– No tak – przytaknęłam. – Ale nie kojarzę, żeby ciebie
kiedyś dłużej nie było. I pani Zofii…– ugryzłam się w język, myśląc, że wspominanie
zmarłej tragicznie żony może zwarzyć atmosferę.
– A więc jednak mnie wcześniej obserwowałaś? – zaśmiał się radośnie,
dotykając mojej dłoni. – Cieszę się. Ale jeździliśmy z Zofią po świecie. Co
roku spędzaliśmy miesiąc zagranicą. Ja jechałem zwiedzać, podziwiać i uczyć się
czegoś nowego albo szlifować angielski, Zofia jechała, żeby mnie pilnować.
– Pilnować? – nie zrozumiałam.
– Oj, Majeczko, daj spokój. Każdy w mieście wie, że Zofia
była chorobliwie zazdrosna. Powtarzam. Chorobliwie! – podkreślił. – Choć, jak
mi Bóg świadkiem, nigdy nie dałem jej ku zazdrości powodu. To znaczy –
fizycznie, oczywiście. Nigdy nie wdałem się w żaden romans, ale ona była
zazdrosna nawet o moje myśli. Miała jakiś radar, od razu wyczuwała, że jakaś
kobieta mi się podoba i dostawała dosłownie szału. Jak wspomnę te wszystkie
awantury, oskarżenia, posądzenia, to przechodzą mnie ciarki. Niech jej ziemia
lekka będzie, ale ciężko się z nią żyło. Czy ty wiesz, jak ona ciebie
nienawidziła? I to tylko dlatego, że któregoś dnia usłyszała, jak prawię ci
komplementy. Zazdrość to straszna rzecz. Straszna.
Przyjrzałam mu się uważnie. Studiował kartę dań, trzymając
ją w wypielęgnowanych dłoniach. Jakaś niejasna myśl tłukła mi się po głowie,
ale jeszcze nie mogłam jej sprecyzować. Po chwili przyszło olśnienie.
– Hubert, ale ty mnie komplementowałeś cały czas. Nie zważałeś
wcale na obecność pani Zofii. Na jej miejscu też bym się denerwowała. Każda by
się denerwowała – dokończyłam.
– Nie, Majeczko, nie każda. Zofia się denerwowała. A
właściwie, to Zofia wpadała w szał. Komplementowanie ciebie, twojej urody,
twojego spokoju i życiowej zaradności sprawiało mi ogromną przyjemność, więc
dlaczego miałem sobie tego odmawiać, skoro moja świętej pamięci żona i tak czepiała
się o wszystko? Czy ty wiesz, że ona była również piekielnie zazdrosna o tę
nieszczęsną Jadzię Dziesło?
Patrzyłam na niego zdumiona.
– A co Jadzia miała z tobą wspólnego?
– Otóż właśnie! Nic! Przychodziła sprzedawać grzyby, zawsze
tak dorabiała, żeby wspomóc domowy budżet, ale Zofia nie mogła jej znieść. Cała
Zofia – dodał. – Maju, proszę, nie rozmawiajmy już o Zofii, nie psujmy
wieczoru. Naprawdę. Nie warto.
– Mogę tylko jeszcze zadać jedno pytanie? – nie chciałam
ustąpić. – Złapano tego kierowcę, który ją potrącił?
– Raczej nie – zaczął się zastanawiać. – No chyba policja by
mnie powiadomiła? Nic na ten temat nie wiem, więc chyba nie?
– Może powinieneś zapytać? – zasugerowałam.
– Zapytać? – szczerze się zdziwił. – Wiesz? Nie interesuje
mnie to. Znajdą, to znajdą, nie znajdą, to nie. Pewnie zabrzmi to podle, ale
ten kierowca dał mi wolność. Dzięki niemu zakończyło się dla mnie piekło.
Możesz myśleć o mnie, co chcesz, ale ja nie będę zabiegał o to, by go znaleźć i
posadzić na ławie oskarżonych.
Zawołał kelnera, a ja w duchu stwierdziłam, że wcale nie
jestem głodna. Marzyłam, by znaleźć się w domu.
Komentarze
Prześlij komentarz